Od zawsze marzyłam o pięknym, wielkim weselu. Pochodzę z rodziny, w której świętowało się hucznie, i to bez żadnych kompromisów. U nas wesele było wydarzeniem, które wspominało się latami. Każda kuzynka, ciotka, sąsiadka – wszyscy musieli zobaczyć, że młoda para ma co pokazać, że chce wszystkich ugościć po królewsku. Oczywiście, śluby i wesela były nie tylko pokazem dla otoczenia. To miało być spełnienie marzeń, jeden z tych dni, który wspomina się do końca życia. I ja chciałam, żeby mój dzień był właśnie taki.
Chciałam wesela z pompą
Kiedy Patryk mi się oświadczył, z jednej strony byłam wniebowzięta, a z drugiej... no cóż, już w głowie zaczęłam układać plan. Wesele. Jakie będzie? Gdzie? Ile osób zaprosimy? Czy na pewno wszystko się uda? Wiedziałam jedno: nie chcę skromnej uroczystości w gronie najbliższych. Nie po to czekałam tyle lat, żeby wziąć ślub po cichu, z dala od wszystkich. Przecież to moment, w którym pokazujemy się całemu światu, a świat ma być zachwycony!
Patryk natomiast... Cóż, on miał inne zdanie.
– Justyna, czy nie wystarczy nam mała uroczystość z najbliższymi? Tylko rodzice, rodzeństwo, kilkoro przyjaciół...
Patrzyłam na niego jak na szaleńca. Jaka mała uroczystość? Jakie kilkoro przyjaciół?
– Mała uroczystość? – zapytałam z lekką ironią w głosie. – Chyba żartujesz. Co powie moja mama? Ciotka Krystyna? Dziadkowie? Przecież u nas tak się nie robi! Wesele to musi być wesele!
Patryk popatrzył na mnie bez słowa. Wiedział, że nie ma sensu się spierać, bo jeśli już coś sobie wymyśliłam, to nic ani nikt nie był w stanie mnie od tego odwieść. Owszem, mówił o oszczędnościach, o tym, że nas nie stać, że nie mamy pieniędzy na takie rzeczy. Wiedziałam, że to wszystko prawda. Pracowaliśmy oboje, ale nasze pensje nie pozwalały na wielkie szaleństwa. Kiedyś nawet liczyliśmy, ile musielibyśmy odkładać, żeby uzbierać na taką imprezę – wyszło, że musielibyśmy czekać pięć lat. Pięć lat! Nie miałam zamiaru czekać.
Potrzebowaliśmy kasy
– Może pożyczka? – rzuciłam pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy przy kolacji.
Patryk uniósł brew.
– Pożyczka? Na wesele? Justyna, nie mów mi, że chcesz brać kredyt na coś takiego!
– A co w tym złego? – odpowiedziałam, starając się zachować spokój. – Wesele to inwestycja. Zwróci się nam z nawiązką! Koperty, prezenty... Wszyscy wiedzą, że na weselu goście muszą się odwdzięczyć. My zapłacimy za wszystko teraz, a po weselu będziemy mogli to spłacić. I nawet coś zostanie!
Patryk popatrzył na mnie z niepewnością. Wiedziałam, że w jego głowie to nie brzmi tak rozsądnie, jak w mojej, ale liczyłam, że da się przekonać. I, prawdę mówiąc, przekonał się do tego pomysłu szybciej, niż się spodziewałam. Może dlatego, że miał do mnie zaufanie. Może dlatego, że nie chciał się sprzeczać. W końcu, po długich rozmowach, podjęliśmy decyzję: bierzemy pożyczkę na wesele.
Kredyt był idealnym rozwiązaniem
Wzięliśmy kredyt na 75 tysięcy złotych. Wydawało mi się, że to wystarczy na wszystko: salę, jedzenie, muzykę, dekoracje, a nawet fotografa. Czułam się podekscytowana, bo miałam wrażenie, że spełniam swoje marzenie. Patryk był mniej entuzjastyczny, ale na tyle zaangażowany, że pomagał mi w planowaniu. Wiedziałam, że dla niego najważniejsze było moje szczęście i byłam mu za to bardzo wdzięczna. Oczywiście, dzisiejsze wesela kosztują znacznie więcej, więc i rodzice coś nam dołożyli. Łącznie wydaliśmy prawie 100 tysięcy za imprezę na równo 170 osób.
Sala była wspaniała, ogromna, z pięknym ogrodem, w którym goście mogli odpocząć od tańców. Zarezerwowaliśmy najlepszą kapelę, która grała na weselach w całym regionie – ich kalendarz był wypełniony na dwa lata do przodu, więc udało nam się ich złapać w ostatniej chwili. Menu ustaliliśmy z szefem kuchni – cztery dania gorące, zimny bufet, desery, tort.
Wszystko miało być na najwyższym poziomie
Nadszedł ten wielki dzień. Goście nie mogli przestać się uśmiechać, gratulowali nam, że udało się wszystko tak pięknie zorganizować. Czułam dumę, kiedy wszyscy chwalili, jak wszystko jest dopracowane. To był dokładnie ten moment, o którym marzyłam przez całe życie. Kiedy staliśmy na parkiecie podczas pierwszego tańca, widziałam, jak ciotki ocierają łzy, a kuzynki patrzą z zazdrością na moją suknię.
– Justyna, to najpiękniejsze wesele, na jakim byłam! – powiedziała Anka, moja przyjaciółka, której udało się przyjechać z zagranicy. – Nie mogę uwierzyć, że to wszystko jest prawdziwe. Wyglądacie jak z bajki!
Serce rosło mi z radości, ale gdzieś tam, z tyłu głowy, myślałam też o kopertach. Przecież to był nasz sposób na spłatę długu. Każdy wiedział, że wesele kosztuje, a goście powinni to wynagrodzić. Im większa impreza, tym grubsze koperty, wiadomo.
Gdy wesele się skończyło, a ostatni goście opuścili salę, byliśmy zmęczeni, ale zadowoleni. Wszystko poszło zgodnie z planem. Dekoracje wyglądały wspaniale, jedzenie było pyszne, muzyka – najlepsza, jaką można sobie wymarzyć. Kiedy wracaliśmy do domu, czułam mieszankę szczęścia i ulgi.
A kredyt? Żaden problem! Wiedziałam, że jutro otworzymy koperty i okaże się, że to był najlepszy pomysł, na jaki mogliśmy wpaść.
Rzeczywistość okazała się brutalna
Następnego dnia wczesnym popołudniem siedziałam przy stole w kuchni, z kubkiem ledwo ciepłej kawy w dłoni, a przed sobą miałam stos kopert, na który patrzyłam z ekscytacją. Patryk drzemał jeszcze w sypialni, ale ja nie mogłam się powstrzymać. Już nie chodziło o ciekawość, tylko o uczucie ulgi, którego tak pragnęłam. Otworzyłam pierwszą kopertę. 200 złotych. “Mało, ale to dopiero początek”, pomyślałam. Kolejna koperta: 150 złotych. “Może to te biedniejsze ciotki”, uspokajałam się w duchu.
Trzecia koperta: 300 złotych. Czwarta: 100 złotych. Piąta: 500 złotych.
Serce zaczęło mi bić szybciej. “Przecież to niemożliwe! Przecież wesele kosztowało krocie! Jakim cudem goście dali nam takie drobne kwoty?”, myślałam z rosnącą irytacją. Otwierałam kolejne koperty, ale suma pieniędzy wciąż była daleka od tego, co zakładałam. Z każdą kolejną kopertą narastała we mnie panika. Patryk w końcu przyszedł do kuchni, jeszcze zaspany, ziewając szeroko.
– Już po kopertach? – zapytał, siadając na krześle naprzeciwko mnie.
Nie odpowiedziałam od razu. Położyłam na stole ostatnią otwartą kopertę i wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam, że nie będzie zadowolony.
– Patryk... Mamy problem.
Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, jakby próbował zrozumieć, co się stało. Potem zaczął liczyć. A im dłużej liczył, tym bardziej jego wyraz twarzy się zmieniał.
– Justyna, ile tego wszystkiego mamy? – zapytał, choć chyba już znał odpowiedź.
– Niecałe 40 tysięcy...
Patryk przetarł twarz dłońmi, po czym westchnął głęboko.
– A kredyt?
– Siedemdziesiąt pięć...
Zostaliśmy z długiem
Siedzieliśmy tak w milczeniu, oboje przygnębieni, bezradni. Wszystko, na co liczyłam, przepadło. Koperty miały być ratunkiem, a tymczasem... zwróciła się ledwo połowa! Goście byli zachwyceni, komplementowali nas na każdym kroku, ale czy pomyśleli o tym, ile nas to kosztowało? Czy naprawdę sądzili, że to wesele to tylko nasza „fanaberia”, którą sami sfinansujemy? Bez niczego w zamian?
Od tamtego dnia minęło kilka tygodni. Spłata kredytu będzie nam towarzyszyć jeszcze przez najbliższe lata. Na razie o podróży poślubnej możemy zapomnieć. Patryk wciąż stara się zachować spokój, choć wiem, że jest rozczarowany. Ja z kolei czuję ogromne rozgoryczenie. Wydawało mi się, że jeśli zorganizuję piękne wesele, to ludzie to docenią. Przecież zaprosiłam ich na imprezę roku, na światowym poziomie! Jak mogli przynieść takie grosze?
Teraz widzę, że to był tylko złudny sen. Dziś patrzę na pozostałą do spłacenia kwotę kredytu razem z odsetkami i zastanawiam się, czy warto było ryzykować. Czy warto było brać ten kredyt tylko po to, żeby się pokazać i zrobić show? Chyba nie. Ale tego dowiaduję się już po fakcie...
Justyna, 26 lat
Czytaj także: „Kiedyś byłam dumna, że córka będzie prawnikiem. Dziś wstydzę się przed sąsiadami za własne dziecko”
„Opiekowałam się teściem, a mąż nie kiwnął nawet palcem. Wściekł się, gdy po śmierci tatuś wynagrodził mnie, a nie jego”
„Gdy mąż miał wypadek, zawalił mi się świat. W szpitalu czekała na mnie niespodzianka, po której go znienawidziłam”