„Żona bała się szastać pieniędzmi, bo mieliśmy kredyt. Gdy w końcu zaszalała, zostaliśmy bankrutami”

zmartwiona para fot. Adobe Stock, mahirkart
„Jesteśmy na skraju bankructwa. To nie wina Marzenki. To ja wpędziłem nas w zaklęty krąg długów, pożyczek i kredytów. Omamił mnie chwilowy sukces naszej firmy. Sam ją zachęcałem, żeby kupowała firanki, doniczki, poduszki, dywaniki”.
/ 25.09.2024 14:45
zmartwiona para fot. Adobe Stock, mahirkart

Siedziałem nad dokumentami i czułem, jak się trzęsę ze zdenerwowania. Telepało mną zupełnie jak podczas gorączki, nie mogłem się uspokoić. Patrzyłem z rozpaczą na papiery przede mną, nie mogąc oderwać od nich wzroku. Wezwanie do zapłaty, wezwanie do sądu, zawiadomienie od firmy windykacyjnej.

Jeszcze niedawno prowadziłem dobrze prosperującą firmę. Założyłem ją osiem lat temu i od razu okazało się, że wstrzeliłem się w niszę. Interes szedł świetnie. Harowałem co prawda od rana do wieczora, ale przynajmniej wiedziałem za co. Konto pęczniało, przestaliśmy mieć kłopoty z pieniędzmi. A do tej pory ledwie wiązaliśmy koniec z końcem!

Dom był naszym marzeniem

Gdy po dwóch latach na rachunku zebrało się ponad 100 tysięcy oszczędności, doszedłem do wniosku, że najwyższy czas pomyśleć o nowym mieszkaniu. Mam żonę i czwórkę dzieci, gnieździliśmy się w trzech małych pokoikach, na niespełna 50 metrach. Największy był trzech chłopaków, średni służył jako jadalnia i nasza sypialnia, a najmniejszy zajmowała córeczka. Zaczęliśmy rozważać, gdzie i co kupić, i to ja wpadłem na pomysł, by pomyśleć o domku.

– I tak musimy wziąć kredyt, a domek pod miastem wcale nie jest dużo droższy od mieszkania we Wrocławiu – przekonywałem żonę. – Trzeba będzie się co prawda liczyć z dojazdami, ale jakoś to rozwiążemy.
– Nie chodzi o dojazdy, ja też mam prawo jazdy, a drugi samochód można kupić stary, za grosze. Chłopaki są duzi i mogą sami jeździć autobusami do szkoły – moja żona jak zwykle podchodziła do wszystkiego szalenie praktycznie. – Ale ja tak się boję kredytów. Musielibyśmy pożyczyć mnóstwo pieniędzy. Ja bym wolała poczekać i odłożyć.

– Ale to potrwa – oponowałem. – Zobacz, przez dwa lata odłożyłem 100 tysięcy. Teraz co prawda pójdzie szybciej, bo już nie muszę aż tak inwestować w firmę. Ale realnie rzecz biorąc, o kupnie czegokolwiek bez pożyczki będzie można myśleć najwcześniej za trzy, może cztery lata. I co, przez ten czas dzieciaki nadal mają gnieździć się w jednym pokoju? Rosną, potrzebują przestrzeni, miejsca. A my? Śpimy w jadalni, która ma 12 metrów kwadratowych! Ani kogoś zaprosić, ani pobyć w samotności. Przecież nawet świąt dla rodziny nie możemy urządzić, bo nie ma gdzie? I chcesz tak się kisić jeszcze przez kilka lat? Ja też nie lubię kredytów, ale dzięki temu będziemy mogli się przeprowadzić już za pół roku.

Żona w końcu przyznała mi rację

A kiedy zaczęliśmy jeździć po okolicy i szukać odpowiedniego domku, nabrała zapału. Teraz to ja musiałem ją stopować, gdy zachwycała się czymś, co było poza naszym zasięgiem. Wreszcie znaleźliśmy domek, który obojgu nam się podobał i w dodatku nie kosztował fortuny. Niezbyt wielki, ale wystarczający. Na dole kuchnia, salon, pokój, na górze trzy sypialnie i łazienka. Był jeszcze strych, na którym postanowiliśmy urządzić pokój dla córki. Dzięki temu każdy z dzieciaków miałby własny kąt, a i my, w pokoju na dole urządzilibyśmy sobie sypialnię. Ogród był spory, więc Marzena od razu zaczęła planować, gdzie zrobi warzywniak.

– Będę robić przetwory, to zdrowiej i taniej – cieszyła się.

Wciąż jednak trochę bała się, czy damy radę. Widziałem, jak ręka jej drżała, gdy podpisywaliśmy umowę w banku. Potem, gdy urządzaliśmy nasz domek, co chwila przeliczała wszystko, sprawdzała ceny, szukała promocji. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że muszę ją jakoś uspokoić.

Kochanie, doceniam twoją oszczędność, ale nie przesadzaj – powiedziałem, gdy pokazała mi ofertę sklepu z tanią terakotą. – Nie ma sensu kupować najtańszych materiałów, bo zaraz będziemy musieli robić remont.

Wydawała dość dużo

Marzena z czasem się opanowała. Może przekonały ją moje argumenty, a może fakt, że chociaż spłacaliśmy raty i wykańczaliśmy nasz dom, pieniędzy na życie nam nie brakowało. Wtedy dla odmiany wpadła w szał urządzania. Codziennie pojawiało się coś nowego: a to firanki, a to doniczki, a to mikrofalówka.

Po pierwsze stać nas na to było, a po drugie wybierała to, co potrzebne. No i widziałem, jak się cieszy, że może urządzić kuchnię, posadzić kwiaty. Po tych wszystkich latach, kiedy musiała liczyć się z każdym groszem, nie chciałem odbierać jej teraz radości.

Myślałem, że robię dobrze

Niestety, kilka lat temu to ja przesadziłem. Kolega zaproponował wejście w interes – ryzykowny, ale szalenie opłacalny. Łatwy i szybki zarobek skusił mnie. Wiedziałem, że to się może źle skończyć, ale postanowiłem spróbować. Niestety, moja pazerność została ukarana. Z dnia na dzień straciłem mnóstwo pieniędzy. Musiałem sprzedać kilka firmowych samochodów, zamknąć dwa punkty. Nasze zarobki drastycznie się zmniejszyły i żona szybko to zauważyła.

– A może to był błąd, z tym domkiem – pytała.
– Ależ kochanie, po prostu będzie trochę mniej pieniędzy, ale damy radę – uspokajałem ją, chociaż dobrze wiedziałem, że będzie naprawdę ciężko.

Nie przyznałem się, że zamiast pracować uczciwie, jak do tej pory, włożyłem prawie całe pieniądze w ryzykowny interes. Teraz musiałem zaczynać praktycznie od nowa. Straciłem wielu klientów, bo nie dawałem rady realizować zamówień. Znalazłem się znowu na początku drogi, ale tym razem z olbrzymimi długami. Zacząłem kombinować. W firmie musiałem płacić wszystko na bieżąco, bo gdybym tu nawalił, to w ogóle nie mielibyśmy nic. Ale opóźniałem przelewy za prąd, to znów zwlekałem z podatkiem.

Było coraz gorzej

Niestety, było coraz gorzej. Firma znalazła się na skraju bankructwa. Cudowałem z przelewami – z jednego banku do drugiego – by choć na jeden dzień pokryć zadłużenie i żeby nie naliczyli odsetek. Ale to wszystko to była kropla w morzu potrzeb. Zaczęły przychodzić wezwania do zapłaty, monity, groźby o przekazaniu sprawy do windykatora. Wciąż nic nie mówiłem Marzenie, bo nie chciałem jej denerwować.

Ale kiedyś listonosz przyszedł akurat, gdy mnie nie było i zostawił polecony. Kiedy żona zobaczyła, że to z firmy windykacyjnej, otworzyła. Czekała na mnie zapłakana.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jest aż tak źle? – zapytała, pokazując mi list.

– Zdenerwowałabyś się, a przecież nie możesz mi pomóc – bąknąłem.

– Ale jak to się stało? – zapytała. – Przecież jeszcze dwa miesiące temu zapewniłeś, że wszystko jest dobrze.

Przyznałem jej się do wszystkiego.

– Myślałem, że jeżeli ten interes wypali, to od razu spłacimy długi – wyjaśniłem. – Chciałem, żebyś przestała się martwić. Przeliczyłem się i nie wiem co teraz…

Będziemy musieli sprzedać dom? – żona spojrzała na mnie przestraszona.

– Nie wiem, kochanie, możliwe, że tak. Przepraszam… 

Tomasz, 44 lata

Czytaj także: „Matka ciągle wydaje na nowe ciuchy, a potem płacze, że nie ma na czynsz. Nawet komornik nie przemówił jej do rozsądku”
„Przez dzieci i wnuki straciłam męża. Nie miałam czasu o niego dbać, więc na starość ktoś inny gotuje mu rosołek”
„Córka chce dostawać 800 zł kieszonkowego jak koleżanki. Obraża się, że przez nas mówią, że jest biedna”

Redakcja poleca

REKLAMA