Zupełnie nie wiem, co stało się z moją Olą. Nagle ze słodkiej dziewczynki bawiącej się lalkami i przytulającej się do mnie podczas wieczornego śpiewania kołysanek przemieniła się w rozkapryszoną małolatę z piekła rodem. Cały czas kłóci się ze mną o pieniądze i wrzeszczy, że przez nas wszyscy w szkole mówią, że jest biedna.
Wraz z mężem długo staraliśmy się o dziecko. Pobraliśmy się tuż po maturze. To była wielka miłość. Chodziliśmy ze sobą od pierwszej klasy liceum i w szkole uchodziliśmy za „stare dobre małżeństwo”. Koleżanki często mi zazdrościły.
– Wy z Pawłem to jesteście idealną parą. Naprawdę masz szczęście, że trafiłaś tak dobrze. Zawsze masz z kim wyjść, nie zastanawiasz się, kogo zaprosisz na studniówkę. No i nie biegasz na tysiące nieudanych randek z jakimiś palantami – do dziś pamiętam słowa mojej przyjaciółki Alicji.
Na wszystko ciężko pracowaliśmy
Od tego czasu minęło jednak już ponad dwadzieścia lat. Po ślubie ja poszłam na zaoczną filologię polską, a Paweł zaczął pracę w sklepie ze sprzętem sportowym należącym do jego wujka. Kolejne sześć lat zeszło nam na mozolnym dorabianiu się. Wynajmowaliśmy wtedy skromną kawalerkę ze ślepą kuchnią i mikroskopijną łazienką, bo na nic lepszego nie mogliśmy liczyć.
Moi rodzice nie zarabiali kokosów, do tego tata zachorował i przeszedł na rentę. Mama pracowała na poczcie, a ja miałam jeszcze dwójkę młodszego rodzeństwa. Pawła wychowywała sama matka. Jego ojciec odszedł, gdy mój chłopak był jeszcze w przedszkolu, założył nową rodzinę i nie bardzo interesował się życiem syna z pierwszego małżeństwa.
W efekcie do wszystkiego dochodziliśmy sami. Zanim zdecydowaliśmy się powiększyć rodzinę, z trudem zbieraliśmy na wkład własny. Mąż nadal pracował u wujka, ja w czasie studiów dorabiałam w sklepie odzieżowym. Wynajem nie był tani, dlatego co miesiąc udawało się nam odkładać zaledwie symboliczne kwoty.
Najpierw mieszkanie, potem dziecko
W kolejnych latach uśmiechnęło się do nas jednak szczęście. Ja dostałam stałą pracę w osiedlowym domu kultury i umowę na czas nieokreślony w miejsce zleceń. Paweł zatrudnił się jako kierowca i zaczął lepiej zarabiać. To wtedy wzięliśmy kredyt i kupiliśmy dwupokojowe mieszkanko na całkiem przyjemnym osiedlu otoczonym zielenią.
– Teraz wreszcie możemy pomyśleć o powiększeniu rodziny – wyszeptał mąż tuż po odebraniu kluczy i przekroczeniu naszego nowego gniazdka.
– Tak, mnie marzy się dwójka: córeczka i synek. Już nie mogę doczekać się biegania na wywiadówki – mrugnęłam do Pawła okiem, a ten z radością porwał mnie w ramiona.
Długo staraliśmy się o dziecko
Jednak, chociaż niemal od razu zaczęliśmy starania o dziecko, nie udawało mi się zajść w upragnioną ciążę. Zaczęły się wizyty w prywatnych przychodniach, kolejne badania, poszukiwania przyczyny, wzajemne oskarżanie się. Dopiero po czterech latach udało się nam odnieść sukces. Oleńka przyszła na świat tuż po moich trzydziestych urodzinach i była dla nas najpiękniejszym prezentem.
– Czyż ona nie jest śliczna? – od pierwszego wejrzenia zakochałam się w słodkim bobasie.
– Jasne, ze tak. Jest najpiękniejsza na świecie. Oczywiście po mamusi – przekomarzaliśmy się ze śmiechem, ale córcia naprawdę stała się dla nas całym światem.
Nie mieliśmy w planach kolejnych dzieci. Jednak los zrobił nam figla. Gdy Ola miała pięć lat, zaszłam w kolejną ciążę i tym razem urodziłam zdrowe bliźniaki: Tomka i Kamila. To była dla nas prawdziwa niespodzianka. Podczas wcześniejszych starań, szukania medycznych przyczyn i przy kolejnych wizytach u lekarzy, nawet nie przypuszczaliśmy, że kiedyś będziemy mieć całkiem dużą rodzinkę.
Nasze mieszkanie zrobiło się nieco ciasne dla całej piątki, ale nie narzekaliśmy. Maluchy zamieszkały razem z nami w salonie, a Ola została w swoim pokoiku. Gdy chłopcy poszli do szkoły, codzienna organizacja dnia stała się jednak jeszcze trudniejsza, dlatego zdecydowaliśmy się na zaciągnięcie kolejnego kredytu i zakup czegoś większego.
Koszty życia są spore
Przenieśliśmy się do trzypokojowego lokum na obrzeżach naszego miasta. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie szalejąca wokół inflacja. Wydatki cały czas rosną, rata naszego kredytu poszybowała w górę, a trójka dzieciaków na pokładzie to nie przelewki.
Ja pracuję na pół etatu w domu kultury, dodatkowo dorabiam, prowadząc od czasu do czasu warsztaty dla zaprzyjaźnionej firmy. Paweł nadal jest kierowcą i jego pensja nie jest najgorsza. To jednak kropla w morzu potrzeb, dlatego czasami musimy oszczędzać.
Nie mamy kasy na fanaberie
Mnie, mężowi i chłopcom wystarcza, że jesteśmy zdrowi, mamy siebie, opłacamy rachunki i zostają nam jeszcze pieniądze na utrzymanie. Ola jednak dorasta, a wraz z wiekiem zmieniają się jej potrzeby. Teraz poszła do ósmej klasy i wciąż marudzi o pieniądze.
– Mamo, potrzebuję nowych butów. Mamo już nikt nie nosi plecaków z supermarketu. Mamo ten stary smartfon to obciach – podobne słowa słyszę niemal codziennie.
Owszem, nie możemy pozwolić sobie na markowe rzeczy. A na nasze nieszczęście córka chodzi do klasy, w której wiele dziewczyn ma bogatych rodziców. To córki lekarzy, prawników, biznesmenów. One mają pieniądze na luksusy, a Aleksandra jest w wieku, w którym najbardziej liczą się opinie znajomych.
– Mamo, Kamila znowu wstawiła na Insta zdjęcia z nurkowania w Egipcie. A ja czym niby mam się pochwalić? – marudziła pod koniec wakacji.
– No przecież byliśmy tydzień nad morzem. Sama mówiłaś, że było całkiem fajnie – próbowałam wzbudzić w niej entuzjazm, ale odniosłam skutek odmienny od zamierzonego.
– Daj spokój, nudne spacerki po polskiej plaży. To dobre dla emerytów, a nie ludzi w moim wieku. To przecież obciach – powiedziała ze złością i trzasnęła drzwiami swojego pokoju, wyraźnie obrażona.
Ola chce wyższe kieszonkowe
Po powrocie do szkoły nie jest lepiej. Teraz już widzi się ze znajomymi na co dzień, a nie tylko obserwuje ich życie w Internecie. Oni znowu mają nowe ciuchy, jakieś wypasione gadżety, markowe kosmetyki, o których ja mogę jedynie pomarzyć. Ostatnio musiałam kupić wyprawkę dla chłopaków, którzy rosną jak na drożdżach, zapłacić za dentystę, bo zęby zaczęły mi się sypać. Paweł oddał samochód do mechanika, a rachunek wywołał w nas prawdziwą panikę.
W jaki niby sposób mam odłożyć dodatkowe pieniądze na drogie fanaberie córki? Olka zaczęła marudzić o podniesienie kieszonkowego, ale kwota, którą podała zwyczajnie nie mieści się w naszym domowym budżecie.
Mąż się zdenerwował
Mąż, gdy usłyszał jej prośbę, niemal wpadł w szał.
– Co ta smarkula sobie wyobraża? Osiemset złotych? Za połowę tego to my mamy duże zakupy na tydzień dla całej rodziny i jeszcze nam zostanie. Zresztą, człowiek jak dostał pięćdziesiąt złotych na cały miesiąc od matki, to się cieszył, że ma własny grosz na swoje wydatki – widziałam, że stara się trzymać nerwy na wodzy, ale nie bardzo mu się to udawało.
– Wiesz, ja nawet trochę ją rozumiem. Teraz są zupełnie inne czasy i nikt do szkoły nie biega w butach z bazarku czy w bluzce wyszperanej w lumpeksie jak wtedy, gdy my byliśmy w liceum.
– Daj spokój. Rodzice przesadzają w rozpieszczaniu dzieciaków. Niby po co im te buty za dobre kilka stów, torebki z logo projektantów i inne duperele. Przecież nie to się w życiu liczy – zakończył naszą dyskusję.
No niby nie to się liczy. Ale jak mam wytłumaczyć to piętnastolatce, w której szaleją hormony? I która na co dzień obraca się w zupełnie innym środowisku niż my? Olka wyraźnie widzi, że odstaje od swoich najbliższych kumpel i całą złość wyładowuje na nas, twierdząc, że wszyscy uznają ją za biedaczkę. My zwyczajnie jednak nie możemy pozwolić sobie, żeby zapewnić jej poziom życia, o jakim marzy.
Robimy, co możemy
Owszem, staramy się wysyłać ją na lekcje języków, korepetycje, szkolne wycieczki. Chcemy, żeby miała lepszą przyszłość. Ale w sytuacji, gdy spłacamy kredyt, a rachunki cały czas nam rosną, nie możemy pozwolić sobie, żeby dawać jej prawie tysiąc złotych kieszonkowego. Dla nas trzysta złotych, które dostaje teraz, to już jest duży wydatek.
Uważa, że to przez naszą niezaradność wszyscy mają ją za biedaczkę
Ta dziewczyna zupełnie nie zdaje sobie sprawy z sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Ostatnio zrobiła mi awanturę, bo nie chciałam dać jej kasy na nowy telefon. Bagatela pięć tysięcy. Przecież nie będę brać pożyczki w banku tylko po to, żeby ona mogła zaszpanować w szkole.
– To przez was jesteśmy biedni – wykrzyczała mi ze złością. – Inni rodzice jakoś potrafią zarabiać pieniądze i żyją jak ludzie. Tylko ja jestem jak jakaś dziadówka, której nigdy na nic nie stać i z której niedługo wszyscy się będą śmiali. Czy wy nie macie dosyć takiego życia? – wrzeszczała tak, że słyszeli to chyba wszyscy sąsiedzi.
Naprawdę chciałabym zapewnić jej wszystko, co najlepsze. Ale zwyczajnie nie jest mnie na to stać. Oboje z mężem pracujemy uczciwie, staramy się oszczędzać. To jednak nic nie daje. Nie mam pojęcia, co będzie dalej. Przecież za rok Olka pójdzie do liceum i tam dopiero może mieć wymagania. I co ja wtedy zrobię? Poszukam dodatkowej pracy, żeby podwyższyć jej kieszonkowe, kupować modne gadżety, markowe ciuchy i najlepsze kosmetyki? Nie mam pojęcia, ale kierunek, w którym idzie ten świat, zwyczajnie mnie przeraża.
Ilona, 44 lata
Czytaj także: „Mąż bawił się ze mną w dom, a z kochanką harcował pod kołdrą. Chciał trwać w tej farsie, bo nie mógł się zdecydować”
„Teściowie dali nam 50 tysięcy na mieszkanie i czuli się współwłaścicielami. Ciągle wpadali na obiadki i noclegi”
„Żona mnie kochała, dopóki miałem kasę. Gdy źródełko pieniędzy się wyczerpało, znalazła sobie forsiastego obcokrajowca”