Każde z nas miało za sobą trudne doświadczenia. Moje małżeństwo zakończyło się rozwodem już po dwóch latach, gdy moja była żona wyjechała służbowo i spotkała faceta, który rzekomo okazał się jej prawdziwą miłością. Moja nowa partnerka samotnie wychowywała trzyletniego synka, nosząc w sercu blizny po związku z brutalnym facetem. Przypominaliśmy parę rozbitków, którzy spotkali się na bezludnej wyspie i stopniowo odkrywali, jak znów cieszyć się życiem, zaufać drugiemu człowiekowi, a w końcu też pokochać.
Zaczęło się nieśmiało
Powoli, krok za krokiem, zbliżaliśmy się do siebie. Spotykaliśmy się, godzinami gadaliśmy, nieśmiało trzymaliśmy się za ręce i cudownie całowaliśmy… Aż wreszcie zgodziła się, żebym poznał jej synka. Jej dziecko zawróciło mi w głowie tak samo mocno, jak wcześniej zrobiła to ona.
Janek to chłopak pełen energii i bystry jak mało kto. Od razu mnie polubił, widać było, że brakuje mu ojca. Nigdy nie zostałem tatą, sądziłem, że może w późniejszych latach mi się uda, ale los chciał inaczej. Kiedy poznałem Janka, od razu poczułem do niego ojcowską miłość.
Agnieszka była ostrożna i skryta, ale umiałem wyczytać, co jej chodzi po głowie, jedynie spoglądając w jej oczy i przyglądając się wyrazowi twarzy. Uwielbiała troszczyć się o najbliższych, a uczucia okazywała każdym swoim ruchem, udowadniając je dzień po dniu. Właśnie za to ją pokochałem, no i za mnóstwo innych spraw. Dzięki niej pojąłem, że dopóki oddychamy, nie wszystko jeszcze stracone. Że wciąż mogę opowiadać o miłości i budzić się z uśmiechem na ustach, bo ich mam, bo razem z nimi zawitały nadzieja, wiosna, słońce i łagodny wiaterek, i orzeźwiający deszcz…
Po 2 latach i zdecydowałem się oświadczyć
Zaopatrzyłem się w ogromny bukiet i pierścionek zaręczynowy, mimo że zdawałem sobie sprawę, iż nie przywiązywała do tego wagi. Zrobiłem to dla siebie, bo zależało mi, aby nosiła na dłoni widoczny znak obietnicy, którą mi złożyła. Marzyłem o tym, by jak najszybciej dołączyła do niego obrączka, będąca dowodem naszej dozgonnej przynależności do siebie. Tym razem chciałem mieć pewność, że nasze „na zawsze” rzeczywiście potrwa aż po kres naszych dni.
Zdecydowaliśmy się na kameralną uroczystość tylko w gronie najbliższych osób. Janek podawał nam obrączki, a gdy po ceremonii mogłem już ucałować swoją małżonkę, zaczął szarpać mnie za spodnie, dopytując się, czy wreszcie może nazywać mnie tatą. To było tak niesamowicie poruszające, że aż uroniłem łzy wzruszenia. Stanowiliśmy prawdziwą rodzinę, bez żadnych wątpliwości. Postanowiliśmy nabyć nowe lokum, bo ani moje kawalerskie gniazdko, ani wynajęte mieszkanie Agnieszki nie były odpowiednie dla naszej trzyosobowej familii. Na szczęście bank nie dostrzegł żadnych przeszkód, by związać się z nami wieloletnią umową kredytową na najbliższe dwie dekady.
Stanęliśmy w drzwiach mieszkania z trzema pokojami, z jednej strony przerażeni ogromem roboty, jaką trzeba będzie wykonać, a z drugiej przepełnieni radością, że już niedługo nasz synek otrzyma własny pokoik do zabawy i nauki. A my wreszcie dostaniemy normalną sypialnię, w której będziemy mogli spokojnie pobyć sam na sam, nie martwiąc się, że lada moment w progu stanie nasze kilkuletnie dziecko, chcące obejrzeć kolejną bajkę.
Wiele rzeczy, które się dało, wykonywaliśmy samodzielnie. Układanie paneli podłogowych wziąłem na swoje barki, tapetowanie było naszym wspólnym zajęciem, a urządzenia i umeblowanie dogadywaliśmy w gronie najbliższych. Jasiek przeglądał oferty, aby znaleźć wymarzone łóżko i biurko do odrabiania lekcji. Wszystko zdawało się tak... nierzeczywiste. Czułem się, jakbym dryfował w balonie wypełnionym słodkim, puszystym różem. Lepiej być nie mogło.
Można było w to nie wierzyć, a jednak to się stało. Pewnego dnia Agnieszka obudziła mnie i pokazała pozytywny test ciążowy. Obydwoje mieliśmy wrażenie, że los zsyła na nas zbyt wiele szczęścia, zwłaszcza po tym wszystkim, co razem przeszliśmy. Łzy same napłynęły nam do oczu na myśl, że to dzieje się naprawdę. Tego dnia Aga jechała na pierwsze USG. Pożegnaliśmy się, bo Jaś był chory i musiałem z nim zostać, choć w duchu czułem żal, że nie mogę zobaczyć maleństwa rosnącego w jej łonie. Naszego wspólnego dziecka! Aga wycałowała nas na do widzenia, zapewniając, że pokaże nam zdjęcia, a na kolejną wizytę pójdziemy już wszyscy razem, aby zobaczyć naszą kruszynkę.
Ledwo opuściła gabinet lekarski, a już dzwoniła
Cała w emocjach, podekscytowana i przejęta tym, że nic jej nie dolega. Maluszek rozwija się prawidłowo, a przebieg ciąży jest wzorowy.
– Za parę miesięcy nasza rodzinka się powiększy – oznajmiła. – Wkrótce znów będziemy musieli dzielić sypialnię z nowym członkiem rodziny – chichotała. – Czeka nas remont i urządzanie pokoiku dla bobasa. Mam dla ciebie niespodziankę, poprosiłam o wydruki z USG.
– Wspaniale. Będziemy na ciebie czekać. Jaśkowi trochę temperatura spadła. Robię rosół, abyś mogła coś zjeść, kiedy tylko dotrzesz do domu – informowałem. – W takim razie wracaj szybko. Ale bez pośpiechu, uważaj na siebie. Bardzo cię kocham, a właściwie.. was – mówiłem.
To były moje ostatnie słowa skierowane do niej.
Za kierownicą siedział niedoświadczony kierowca, który ledwo co zdał egzamin na prawo jazdy. Nie pił alkoholu ani nie jechał za szybko. Po prostu wpadł w poślizg, bo na drodze była rozlana plama oleju. Kiedy auta stanęły, on o własnych siłach wydostał się ze swojego pojazdu. Samochód Agnieszki oberwał w bok, tam gdzie siedzi kierowca. Straciła przytomność, gdy zabierała ją karetka. Zadzwonili do mnie z informacją ze szpitala. Poprosiłem sąsiadkę, żeby zaopiekowała się Jaśkiem, a sam czym prędzej pojechałem do Agnieszki.
Spoczywała na szpitalnej pościeli, której biel sprawiała, że jej cera wydawała się jeszcze bledsza. Podpięta do tych przerażających urządzeń, z których dochodziły niepokojące, złowieszcze odgłosy... Kroplówka sączyła się leniwie, wnikając w skórę przedramienia. Miała uszkodzoną miednicę, obrażenia kręgosłupa. Mózg był obrzęknięty, do tego mnóstwo urazów wewnętrznych. Ręka oraz obie nogi - połamane. Ale wbrew wszystkiemu, wciąż oddychała. Jej maleństwo również przeżyło.
– Ta dziewczyna to prawdziwa wojowniczka – oznajmił doktor, poklepując mnie po plecach. – Nie przypominam sobie, bym kiedyś spotkał osobę z taką determinacją do życia. Musimy wierzyć, że z tego wyjdzie, a my damy z siebie wszystko, aby znów była z panem.
Wiara dawała mi siłę, której się trzymałem
Jasiek był niepocieszony, tęskniąc za bliskością mamy. Mimo że był dla mnie całym światem, nie potrafiłem jej zastąpić. Próbowałem go przekonać, że musimy być dzielni. Lekarz mówił, że mama potrzebuje czasu. Złamania się zrosną, stłuczenia znikną, podobnie jak te na jego nogach, gdy zdarza mu się o coś uderzyć czy zlecieć z roweru. Przemilczałem fakt, że mama ma uraz kręgosłupa i być może nigdy nie zabierze go na spacer, nie zagra z nim w piłkę ani nie będzie jeździć na rowerze. Nie chciałem dopuszczać tej myśli do siebie. Po trzech tygodniach okazało się, że nie będę już musiał…
Nagle serce Agnieszki się zatrzymało. Organy naszego nienarodzonego maleństwa również przestały funkcjonować. Lekarze robili, co mogli, aby przywrócić pracę jej serca. Przez okrągłą godzinę próbowali ją reanimować, ale na próżno. Nigdy wcześniej nie czułem takiego bólu, nigdy wcześniej nie ulewałem tylu łez. Kompletnie nie miałem pojęcia, jak wytłumaczyć te tragiczne wydarzenia naszemu pięcioletniemu synkowi, który cały czas powtarzał, że czeka na powrót mamy.
Trudno mi było to pojąć. Raptem kilka tygodni wcześniej wszystko układało się jak w bajce. Spodziewaliśmy się dziecka. Planowaliśmy wymianę firanek w pokoju dziennym. A także zakup komfortowego fotela, gdzie Agnieszka karmiłaby bobasa, a potem oddawała się lekturze. W obecnej sytuacji pozostał mi tylko wybór trumny. Czy ten niewyobrażalny ból to jakaś forma odpłaty za to, że byliśmy tak niezmiernie radośni?
Wszystko się skończyło tak nagle
Uroczystość ostatniego pożegnania to we wspomnieniach zamazany obraz. Jaś szlochał rozpaczliwie, kurczowo ściskając moją dłoń. Choć zdawał sobie sprawę z wielu rzeczy, nie potrafił zaakceptować faktu, że mama odeszła na zawsze. Już nigdy więcej nie weźmie go w ramiona, nie wywoła uśmiechu na jego twarzy, nie pocałuje przed snem, nie sprawdzi czoła, gdy dopadnie go choroba. Nie będzie świadkiem jego pierwszego dnia w szkole, nie pocieszy, gdy zdarzy mu się najgorsza ocena. Już zawsze będzie mu jej brakowało.
Upłynął już czwarty miesiąc, a ja wciąż nie potrafię dojść do siebie. Pocieszam się myślą, że przynajmniej sąd przyznał mi prawo do bycia rodziną zastępczą dla Jaśka. Mój pasierb nie będzie musiał opuszczać znanego mu otoczenia i będzie pod opieką kogoś, kto darzy go szczerym uczuciem. Mam świadomość, że nawet najgłębsza miłość nie wypełni pustki po stracie mamy, ale zrobię wszystko, by zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa i troski.
Wciąż trudno mi przyjąć do wiadomości to, co się wydarzyło. Jeden moment, ułamek sekundy przesądził o naszej przyszłości. Przerwał pasmo szczęścia, które tak pieczołowicie budowaliśmy. Pozostało mi jedynie rozpamiętywanie i wspominanie, jak bardzo byłem radosny, ile posiadałem i ile mi odebrano.
Nikt nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo mnie irytuje, kiedy próbują mnie pocieszać, twierdząc, że odnajdę jeszcze miłość i mamę dla Jasia. Dlaczego nie potrafią zrozumieć, że dla mnie nie ma innych kobiet?
Los z nas zadrwił w okrutny sposób
Jestem kompletnie bezradny. Nic nie mogę im zaoferować. Moje serce rozprysło się na miliony okruchów. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że rozwód go nie zniszczył, a jedynie mocno nadszarpnął. To śmierć Agnieszki sprawiła, że rozpadło się na drobny mak. Nie mam siły go pozbierać, „rozpoczynać wszystkiego od nowa” ani poszukiwać kandydatek na nową mamę dla Jasia. On już miał matkę, najwspanialszą na świecie. Jak miałbym znaleźć kogoś na jej miejsce? I dla siebie też, kogoś kto zastąpiłby kobietę będącą ideałem?
Każdy mój dzień wygląda tak samo. Zasypiam cierpiąc. Budzę się obolały. I dalej żyję, tocząc nieustanną walkę z bólem rozdzierającej tęsknoty.
Los najpierw dał nam posmakować największej radości, by potem nagle odebrać ją do cna. Dokładam wszelkich starań, aby Jasiek każdego dnia czuł moją miłość i był otoczony opieką, żeby jego świat nadal się kręcił. Próbuję być dzielny, by nie dokładać mu zmartwień. Lecz widząc, jak przysiada na nagrobku i prowadzi rozmowy z mamą, łzy same cisną mi się do oczu.
Codziennie zanoszę modły z nadzieją, że z czasem nasze cierpienie choć trochę zelżeje.
Łukasz, 40 lat
Czytaj także:
„Moja żona po 25 latach nagle zapragnęła postawić nasze życie na głowie. Kręci, że to zmarła teściowa ją natchnęła”
„Dom odziedziczony po cioci był jak szczęśliwy los od życia. Zniszczony budynek krył jednak dużo niepokojących sekretów”
„Zawsze oczekiwałam od życia czegoś więcej niż mąż z najniższą krajową. Chciałam chociaż raz poczuć trochę luksusu”