„Znalazłam saszetkę pełną kasy. Gdy ją oddałam, zyskałam czyste sumienie i pewność, że dobro wraca”

uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, MYDAYcontent
„– Nawet nie wiem, jak wyrazić swoją wdzięczność… To dla mnie naprawdę wiele znaczy – powiedziałam ze łzami w oczach. – Ja też byłam zaskoczona, kiedy przyszła pani z gotówką. Dlatego tym bardziej się cieszę, że mogłam się zrewanżować i wyciągnąć do pani pomocną dłoń”.
/ 12.05.2024 13:15
uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, MYDAYcontent

Gdy byłam mała, moja babcia powtarzała, że jeśli będę ruszać cudze rzeczy, to mi ręka uschnie. Od tego czasu minęło 40 lat, ale te słowa utkwiły mi w pamięci.

Tak więc, kiedy na postoju przed marketem dostrzegłam skórzaną saszetkę z paskiem, a w środku gruby plik gotówki, z miejsca byłam zdecydowana ją oddać. Chyba że nie będzie sposobu, by namierzyć prawowitego właściciela.

Kasa by mi się przydała

Muszę przyznać, że skrycie liczyłam na taki obrót spraw, ponieważ moje finanse były w kiepskim stanie. Spłacałam raty kredytu, opłacałam rachunki, a co najważniejsze, troszczyłam się o mojego męża, u którego podejrzewano chorobę serca i który od pół roku bezowocnie usiłował dostać się do lekarza specjalisty w ramach NFZ.

Zdawałam sobie sprawę, że gdyby było nas stać na prywatne leczenie, wszystko potoczyłoby się o wiele sprawniej. Niestety, nie było nas stać na takie wizyty. Z powodu choroby Marek pracował jedynie na pół etatu, a moje zarobki też nie należały do wysokich. Aby związać koniec z końcem, musieliśmy się nieźle nagimnastykować.

Poczułam ekscytację

Weszłam do auta i dokładnie przejrzałam torebkę. Niestety w środku nie znalazłam żadnych papierów, które dałyby mi wskazówkę, do kogo należy zguba. Szczerze mówiąc, poczułam ulgę. Miałam już prawie stuprocentową pewność, że kasa zostanie u mnie. No bo jak nie wiem komu ją zwrócić, to chyba mogę ją zachować, prawda? Nagle, grzebiąc w jednej z kieszonek, znalazłam starą, niewykorzystaną receptę. Była wypisana parę lat temu, ale widniały na niej imię, nazwisko i adres pewnego faceta.

– Ech, widać fortuna dzisiaj nie jest po mojej stronie. Bogactwo nie dla mnie – mruknęłam pod nosem, odjeżdżając z parkingu.

Zdawałam sobie sprawę, że jeśli nie zwrócę znalezionej rzeczy, poczucie winy nie da mi spokoju aż do śmierci. W niecałe pół godziny zaparkowałam pod ślicznym, choć niewielkim domkiem na przedmieściach.

Chciałam zwrócić znalezisko

Drzwi uchyliła starsza kobieta. Od razu zauważyłam jej zaczerwienione, opuchnięte od łez oczy.

– Do kogo pani przyszła? – z trudem wypowiedziała te słowa.

Poszukuję pana Antoniego – podałam dane z recepty.

– To mój małżonek. Ale zmarł trzy tygodnie temu… O co dokładnie chodzi? Zna go pani?

– Nie, w żadnym wypadku… Chodzi o to, że natrafiłam na coś, co jest jego własnością…

– O czym pani mówi? – weszła mi w słowo.

– O takiej wysłużonej, skórzanej saszetce, którą nosi się na pasku…

– Z pięćdziesięcioma tysiącami w środku? – na jej zapłakanym obliczu dało się dostrzec przebłysk nadziei.

– Zgadza się…

– Leżała przed sklepem?

– Dokładnie tak było.

– I przejechała pani specjalnie, aby ją zwrócić?

– Ano przecież, nie zostawiłabym jej sobie. I rzecz jasna oddaję wszystko ,co w niej było.

To wprost niewiarygodne... Byłam przekonana, że przepadły mi wszystkie pieniądze. Płakałam jak bóbr... Ale Pan Bóg w końcu mnie usłyszał i zesłał mi na drogę zacną i prawą osobę! – wykrzyknęła z przejęciem.

To były całe oszczędności tej kobiety

Gospodyni, pani Antonina, serdecznie zaprosiła mnie do mieszkania na kawę i ciasto upieczone przez nią samą. Kiedy emocje już opadły i skończyła mi dziękować, postanowiła opowiedzieć o tym, jak zgubiła pieniądze. Wyszło na jaw, że jej mąż, świeć Panie nad jego duszą, z braku zaufania do instytucji finansowych, przechowywał gotówkę w skarpecie, a konkretniej w tym wysłużonym portfelu ze skóry.

Gdy go zabrakło, pani Antonina w obawie przed trzymaniem takiej gotówki pod poduszką, zdecydowała się wpłacić ją na konto oszczędnościowe. Po drodze do placówki bankowej przystanęła w sklepie. Jakież było jej zdziwienie, gdy zaglądając później do torebki, stwierdziła brak saszetki.

Opowiedziała mi o swoich perypetiach

– Miałam wrażenie, że zostawiłam gdzieś saszetkę, gdy parkowałam samochód. Strasznie mnie to zestresowało i poczułam się słabo… Byłam tak roztrzęsiona, że nie dałam rady wrócić na parking i jej poszukać. Jakaś sympatyczna kobieta podprowadziła mnie do ławeczki, a później wezwała dla mnie taksówkę, żebym mogła pojechać do domu. Kiedy trochę doszłam do siebie, zaczęłam się zastanawiać, czy jest jakikolwiek sens, aby tam wracać i próbować odnaleźć zgubę. Pewnie i tak ktoś zdążył ją już zabrać, poza tym w środku nie trzymałam żadnych ważnych papierów – kontynuowała.

– No tak, faktycznie ich tam nie było…

– Niech pani powie… W jaki sposób udało się pani mnie znaleźć?

– Pomogła mi w tym stara recepta na nazwisko pani małżonka, której nigdy nie zrealizował. Była schowana w jednej z przegródek.

– Ach, mój Henio! Nie darzył zaufaniem ani lekarzy, ani banków. Ile razy na niego wrzeszczałam, że nie chce wykupywać lekarstw. Ale teraz, jakby jeszcze był wśród nas, to chyba rzuciłabym mu się na szyję. Kto by pomyślał, że akurat przez jego upór odzyskam swoje oszczędności!

– Musiała się pani strasznie denerwować, ale najważniejsze, że wszystko się dobrze ułożyło.

To była kusząca propozycja

– Nie do końca. Nie zapłaciłam pani znaleźnego– położyła na blacie pięć tysięcy.

– Eee, nie wypada... To zdecydowanie za dużo – zrobiło mi się niezręcznie, jakoś dziwnie brać kasę od wdowy.

– Jeżeli nie potrzebuje pani gotówki, zawsze może ją pani przeznaczyć na jakiś szczytny cel – uśmiechnęła się.

– Szczerze mówiąc, kasa bardzo by mi się przydała...

– Słucham? Ma pani jakieś kłopoty? Długi?

– Nie, skądże… Mimo że nie jest mi lekko, radzę sobie, ponieważ umiem gospodarować pieniędzmi. Chodzi o mojego małżonka.

– A co się z nim dzieje?

– Lekarz rodzinny podejrzewa, że cierpi na poważną chorobę serca. Od paru miesięcy bezskutecznie próbuje dostać się do kardiologa. Nie mamy pieniędzy na prywatną opiekę medyczną, a w ramach NFZ trzeba bardzo długo czekać na wizytę. Obawiam się, że może nie dożyć swojej – odparłam ze smutkiem.

Chciała mi pomóc

Pani Antonina przez moment pogrążyła się w zadumie.

– Czy byłaby pani skłonna udostępnić mi podstawowe informacje o swoim mężu? Jego imię, nazwisko, datę urodzenia, miejsce zamieszkania… – podsunęła mi kartkę papieru.

– Ale dlaczego pani o to pyta? – byłam zaskoczona.

– Nie mogę nic zagwarantować, ale niewykluczone, że może uda mi się coś zdziałać w tej kwestii. – na jej twarzy pojawił się uśmiech.

Zanotowałam dane, o które prosiła, podałam swój numer telefonu i pożegnałam się. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że faktycznie będzie w stanie cokolwiek zrobić, ale nie chciałam jej urazić. Po paru dniach zadzwonił telefon. Numer był mi nieznany.

Zaskoczyła mnie

– Witam serdecznie, z tej strony Antonina. Czy mnie pani jeszcze kojarzy? – dobiegło mnie z głośnika po tym, jak nacisnęłam zieloną słuchawkę.

– No jasne. Jak pani się miewa?

– Wszystko gra. Czy byłaby pani w stanie wpaść do mnie dzisiaj? Mam coś dla pani.

– Co takiego? – byłam ciekawa.

Przez telefon niczego nie zdradzę, bo zepsułoby to niespodziankę. Ale sądzę, że pani się ucieszy – odpowiedziała i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zakończyła połączenie.

Nagle sobie przypomniałam o tym, co mi obiecała. Zastanawiałam się, czy faktycznie udało jej się cokolwiek zrobić w kwestii konsultacji dla Marka? Zdrowy rozsądek mówił mi, że to raczej mało prawdopodobne, bo co tak naprawdę mogła zdziałać samotna, starsza pani? Ale jeśli nie z powodu leczenia, to dlaczego chciała się ze mną spotkać? Czemu twierdziła, że będę zadowolona? Te myśli nie dawały mi spokoju aż do wieczora.

Tego się nie spodziewałam

Zaraz po skończeniu zmiany, udałam się w odwiedziny do pani Antoniny. Ugościła mnie równie serdecznie, jak poprzednio, zaparzając herbatę i serwując domowe wypieki. Po tym, jak skosztowałam ciasta i nie szczędziłam pochwał dla jej szarlotki, gospodyni sięgnęła po cienką, białą kopertę i położyła ją przede mną na blacie.

– Proszę, to dla pani – oznajmiła z uśmiechem.

– Cóż to może być? – spytałam, wyciągając ze środka złożony arkusz papieru.

To specjalne skierowanie dla pani męża. Zostało przygotowane, podpisane i opatrzone pieczęcią przez samego dyrektora kliniki kardiochirurgicznej. Za siedem dni powinien stawić się na oddziale. Kiedy pokaże ten dokument w rejestracji, od razu zostanie przyjęty.

– Czy to w ogóle możliwe? – zapytałam z niedowierzaniem, chociaż trzymałam dokument w dłoni.

– Absolutnie. Przecież widzi to pani wyraźnie, tu jest wszystko napisane. Mam gwarancję, że przeprowadzą u niego pełną diagnostykę i będą go leczyć aż do skutku, chyba że okaże się, że cierpi na jakąś przewlekłą chorobę. Wtedy dostanie leki i będzie musiał stawiać się na kontrole.

Byłam wzruszona

– Nawet nie wiem, jak wyrazić swoją wdzięczność… To dla mnie naprawdę wiele znaczy – powiedziałam ze łzami w oczach.

– Ja też byłam zaskoczona, kiedy przyszła pani z gotówką. Dlatego tym bardziej się cieszę, że mogłam się zrewanżować i wyciągnąć do pani pomocną dłoń.

– Również się bardzo cieszę. To najlepszy prezent, jaki mogła mi pani podarować. Ale jak pani to zorganizowała? Na pewno zna pani wiele wpływowych osób w środowisku lekarskim.

– Nie ja, tylko mój małżonek...

– Małżonek? Mówiła pani, że on nie darzył zaufaniem lekarzy.

– To prawda, nie darzył zaufaniem wielu osób. Jednak miał jednego bliskiego przyjaciela, powszechnie cenionego i uznanego profesora. Łączyły ich wspólne pasje: zbieranie grzybów, łowienie ryb, a także zapewne inne aktywności, o których nie rozprawiali publicznie. W każdym razie, kiedy wspomniałam profesorowi o pani nieocenionej pomocy i kłopotliwej sytuacji, od razu wydał stosowne dyspozycje. Ten dokument jest tego rezultatem – jej usta rozjaśnił uśmiech.

Przyszło mi do głowy, że dzień, kiedy musiałam oddać znalezione pieniądze, nie był taki zły. Po pierwsze, ucieszyłam sympatyczną babcię, po drugie, mam spokojne sumienie. A wisienką na torcie jest fakt, że mojego męża czekają porządne badania i odpowiednie leczenie.

Luiza, 47 lat

Czytaj także: „Mąż tak bardzo chciał mieć dziecko, a teraz nie zmieni nawet pampersa. Uważa, że to poniżające dla faceta”
„Dorosły syn ciągle z nami mieszkał. Wreszcie sami się wynieśliśmy, bo mamy dość bycia służbą”
„Nauczycielka syna szukała przygód wśród rodziców. Tak długo kusiła i uwodziła, aż jeden z tatusiów wpadł jej do łóżka”

 

Redakcja poleca

REKLAMA