„Dorosły syn ciągle z nami mieszkał. Wreszcie sami się wynieśliśmy, bo mamy dość bycia służbą”

Rodzina syn fot. Getty Images, Highwaystarz-Photography
„Mieszkanie nie było zbyt duże, a z dorosłym synem zrobiło się dość ciasne, dlatego skończyliśmy z przyjmowaniem gości. Rzadko gdzieś wychodziliśmy, bo żona ciągle coś sprzątała. Powoli nasze życie zaczęło wyglądać jak całodobowa obsługa w hotelu”.
/ 09.05.2024 07:15
Rodzina syn fot. Getty Images, Highwaystarz-Photography

To oczywiste, uwielbiam mojego syna, ale bez przesady – nie zamierzam poświęcać mu absolutnie każdej sekundy życia. Zwłaszcza że synek skończył już dwadzieścia trzy lata i wciąż z nami mieszka.

Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście, gdy na świat przyszedł mój syn! Przez całą ciążę żony powtarzałem, że płeć dziecka nie ma dla mnie znaczenia, byleby urodziło się zdrowe, ale to było tylko takie gadanie. Narodziny chłopca wywołały we mnie ogromną euforię: wreszcie miałem komu przekazać całą swoją życiową wiedzę. Rany, nakręcałem się tym jak wariat, choć teraz to nawet nie mam pojęcia, o jakie męskie umiejętności mogło chodzić – przecież do dziś nie potrafię sam naprawić cieknącego kranu, a gdy trzeba powiesić półki, to wzywam fachowca.

Patrząc wstecz, uważam, że pragnienie posiadania właśnie syna jest kompletnie szalone. Los nie obdarzył nas kolejnymi dziećmi, więc brakuje mi, że tak to ujmę, punktu odniesienia, ale jako tata Janka zawsze byłem beznadziejny. Być może moje oczekiwania związane z byciem ojcem okazały się zbyt wygórowane w starciu z realiami, a być może to ja nie podołałem wyzwaniom, jakie niesie ze sobą życie...

Od najmłodszych lat Janek tryskał energią – był tak aktywny, że ani ja, ani nikt inny nie potrafił dotrzymać mu kroku, co nie było dla nas łatwe. Z biegiem czasu zdiagnozowano u niego zespół nadpobudliwości psychoruchowej, jednak diagnoza nie wpłynęła w żaden sposób na poprawę sytuacji. Sam fakt przebywania z tym młodym człowiekiem pod jednym dachem sprawiał, że mój układ nerwowy szalał, a ja najczęściej zmagałem się z nerwowymi bólami brzucha.

Zawsze odnosiłem wrażenie, iż smarkacz skupia swoją uwagę przede wszystkim na tym, aby mnie drażnić i pomimo mijających lat, nic a nic się w tym temacie nie zmieniło. Dochodziło do sytuacji, od których za każdym razem próbowałem uciec: bezpośrednich spięć. Byłem zmuszony podnosić ton głosu, a nawet siłować się z synem, żeby wymusić choć odrobinę posłuszeństwa. To nie było w moim stylu – czułem się wyjątkowo niezręcznie, występując jako surowy władca.

Ojcowskie uczucia a sympatia

Moja małżonka, Magda, potrafiła lepiej porozumieć się z naszym synem, choć według mnie było to efektem jej większej wyrozumiałości wobec jego zachowania.

– Skarbie, nie warto upierać się przy błahostkach – przekonywała, kiedy wytykałem jej brak konsekwencji w wychowaniu potomka. – Liczy się to, żeby każdy czuł się usatysfakcjonowany.

– Uniknęliśmy co prawda jednej sprzeczki – trwałem przy swoim zdaniu. – Ale w przyszłości obróci się to przeciwko nam, sama zobaczysz.

– Nie mam już siły, by walczyć o każdą drobnostkę. Ufam, że gdy Janek podrośnie i nabierze rozumu, jego postępowanie z pewnością się zmieni. Przecież lekarze tak mówią, czyż nie?

Według mnie, to nie mogło się udać, ale wolałem uniknąć kłótni z żoną. Janek dorastał i faktycznie, starał się lepiej nad sobą panować. Wciąż miał kłopoty z dłuższym skupieniem uwagi, ale przynajmniej podejmował widoczne wysiłki. Tak czy inaczej, przebrnął przez podstawówkę, choć wymagało to od niego wiele wysiłku, a od nas poświęcenia i stresu. W gimnazjum sytuacja znacznie się poprawiła i z roku na rok było coraz lepiej. Gdy trafił do liceum, wyrósł na naprawdę sympatycznego i mądrego młodego człowieka.

Ostatecznie rozmowy z nim przestały mnie stresować, jednak on wolał już spędzać czas z kolegami w swoim wieku, a nie ze swoim starym ojcem. Nie ma w tym nic złego i jest to raczej oznaka prawidłowego rozwoju, choć los bywa przewrotny, ponieważ był to jedyny moment, kiedy mogliśmy nawiązać głębszą relację. Wcześniejsze lata, które powinno się poświęcić na tworzenie więzi, wspominam jako czas pełen zmęczenia i stresu, od którego uciekałem przy każdej nadarzającej się okazji. Nie wiem, czy powinienem mieć do siebie z tego powodu pretensje, ale wtedy nie miałem energii na nic więcej.

Nigdy go tak naprawdę nie lubiłeś – powiedziała mi ostatnio Magda. – Wiem, że go kochasz jako ojciec, ale to nie jest to samo.

Nie mam pojęcia, chociaż pewnie nie to samo.

Gdy nasz syn stał się dorosły… Nie, chyba nieprecyzyjnie to ująłem. Gdy mając dwadzieścia cztery lata, zdecydował po raz kolejny zmienić uczelnię, wreszcie dałem wyraz swojemu sprzeciwowi, mówiąc stanowczo: Nie!

– Synu, musisz zrozumieć jedno. Jeśli chcesz uczyć się i studiować do końca życia, to ci wolno, ale nadszedł czas, abyś zaczął zarabiać na własne utrzymanie – powiedziałem stanowczo. – Kiedy ja byłem w twoim wieku…

– Dobra, dobra – wszedł mi w słowo, podnosząc głos. – Wykułem na blachę opowieści o wyczynach twojego pokolenia. Jeżeli nie mogę studiować tego, co mnie pasjonuje, to rzucam to w cholerę i idę do pracy. No i jak, cieszysz się?

Został jeszcze domek po babci

Nie powiem, żebym był wniebowzięty, ale doszedłem do wniosku, że najwyższy czas, aby Janek zasmakował w prawdziwym życiu. Odrobina wysiłku jeszcze nikomu nie zrobiła krzywdy, a trud poniesiony podczas zarabiania pieniędzy powinien go czegoś nauczyć – poszanowania forsy. Najwyraźniej i tak obchodziło go jedynie samo studiowanie, a nie zdobywanie umiejętności i wiedzy, a na takie zachcianki zwyczajnie brakowało nam pieniędzy. No i wrócił z powrotem do domu rodzinnego.

Najpierw pracował w magazynie, a potem został kasjerem w dużym sklepie. Mimo wszystko nadal nie czuł się spełniony, dlatego przez kolejne trzy miesiące rozglądał się za inną robotą. Udało mu się załapać na stanowisko barmana u kumpla w knajpie, ale po awanturze z nim, znów udał się do urzędu pracy, żeby dali mu nową ofertę.

Z tego, co pamiętam, Janek dostał pracę jako kurier, ponieważ zaczynał dzień pracy bardzo wcześnie rano. Skarżył się przy tym, że nie może się wyspać w mieszkaniu, gdzie jeszcze do późnych godzin nocnych ktoś nie śpi. Trudno się dziwić, moja małżonka pracowała zdalnie i akurat pod osłoną nocy najlepiej jej się pisało na komputerze, ale żeby to było uciążliwe dla kogoś, kto śpi w sąsiednim pokoju? Mnie osobiście to nie przeszkadzało, natomiast zawsze budziły mnie powroty syna z weekendowych zabaw, kiedy wracał w środku nocy.

To było widać, że oboje doprowadzamy się do szewskiej pasji. Wiedziałem, że osoba w tym wieku żyje zupełnie inaczej, ma inne priorytety i sposoby na spędzanie wolnego czasu, jednak denerwowało mnie to, że bez przerwy ma pretensje i oczekuje, że pójdziemy mu na rękę.

Dlaczego to my, jego rodzice, musimy ulegać?

– A nie lepiej by ci było w domu po babci? – zapytałem kiedyś syna. – Miał byś tam więcej swobody i samodzielności.

W tej norze na końcu świata? – wzburzył się. – I co ja bym tam niby robił? Daj se na luz, stary, sprzedajcie w końcu ten szajs jakiemuś jeleniowi.

Taki mieliśmy zamiar, ale coś kiepsko szło ze znalezieniem porządnego nabywcy. Może za dużo chcieliśmy, próbując uzyskać kwotę sprzedaży wystarczającą na zakup kawalerki dla syna w mieście? Na razie wciąż żyliśmy pod jednym dachem i wyglądało na to, że Janek jako jedyny ciągnie zyski z tego układu. Jako osoba pracująca uważał, że nikt nie ma prawa od niego oczekiwać wysiłku fizycznego po pracy, więc obowiązek dbania o porządek w domu spadał na resztę mieszkańców, czyli na mnie i Magdę.

Syn z dumą dokładał cztery stówy do domowej kasy, co w jego mniemaniu gwarantowało przyzwoitą egzystencję. Nie pisnąłbym ani słówka, gdyby przy okazji nie zrobił się okropnie wymagający. Obiadki na zawołanie, tylko szyneczka, bo inne wędliny mu nie leżą... Niepostrzeżenie, zarówno ja, jak i moja żona, zaczęliśmy pełnić rolę służby domowej. Tak to wyglądało.

– Nie spinaj się tak – rzucała Magda, wyciągając następną porcję pączków z bulgoczącego tłuszczu. – To w końcu mój syn i nic mi się nie stanie, jak od czasu do czasu usmażę mu pączki. Przecież wiesz, jak za nimi przepada.

– Kotku! – starałem się do niej dotrzeć, by zdała sobie sprawę z tego jak jest naprawdę. – Przedwczoraj robiłaś dla niego ten pasztet, który tak lubi, a kilka dni temu prawie pół nocy spędziłaś nad sałatką warzywną. A żeby tego było mało, sama sprzątasz po tych wymyślnych daniach, podczas gdy on w najlepsze gra na komputerze. Nadszedł czas, by przeciąć tę pępowinę, słowo daję.

– Sugerujesz, że mamy go wyrzucić z domu? – zapytała. – Sama mam już tego dość, ale przecież przy jego zarobkach nie stać go na żaden wynajem, nie wspominając o innych wydatkach. Jak nie on, to może… my powinniśmy się wynieść?

Miała rację – Janek nie dałby rady udźwignąć takich kosztów, choć jeśli w końcu postanowiłby związać się na stałe z jakąś kobietą, to byłoby im trochę lżej. To oczywiste, że na początku moglibyśmy ich odrobinę wesprzeć finansowo.

Stały związek? – Janek parsknął śmiechem z lekceważeniem. – Kto w obecnych czasach jeszcze wchodzi w takie relacje? Jest dobrze tak, jak jest teraz, tato.

No pewnie. Obydwoje są na garnuszku starych, a jak mają chęć się poprzytulać, to spotykają się raz u niej, raz u niego. Zero skrępowania!

W mojej opinii to jest nie do przyjęcia. Jak ktoś chce tworzyć związek, to powinien dać z siebie wszystko, żeby mieszkać razem i codziennie dzielić się życiem, a jak nie, to lepiej odpuścić i nie zawracać dziewczynie głowy. Czas wziąć za siebie odpowiedzialność. Magda nigdy się do tego nie przyznała, ale gdy mieszkaliśmy pod jednym dachem z synem, to też nie wychodziło jej to na dobre. Miała zaległości z tekstami do wydawnictwa, bo ciągle coś się zmieniało w jej codziennej rutynie i trudno jej było skupić się na pisaniu.

Nasz dom przestał być otwarty dla znajomych, ponieważ mieszkanko momentalnie zrobiło się za ciasne. Rzadko też wybieraliśmy się gdzieś razem, gdyż małżonka za każdym razem znajdowała jakieś ważniejsze sprawy do ogarnięcia w właśnie w domu. Nasza codzienność zaczęła coraz bardziej kojarzyć się z całodobową obsługą w pensjonacie, skupioną wokół jednego klienta.

Ból brzucha powrócił i mój stres sięgnął zenitu, przez co o wybuch złości było łatwo jak nigdy dotąd. Magda coraz gorzej radziła sobie z maskowaniem poirytowania i wyczerpania całą sytuacją. Wydawało się, że nie ma wyjścia z tego impasu, ale w mojej głowie kiełkował pewien pomysł. Czułem rosnącą determinację, by w końcu wcielić go w życie.

– Wystarczy tego, kochanie – rzuciłem pewnego wieczoru. – Czas pozwolić synowi żyć na własny rachunek, a nam w końcu zacząć cieszyć się swoim.

– Już o tym rozmawialiśmy – westchnęła zrezygnowana Magda. – Nie wyrzucimy dzieciaka z domu.

– Nie wyrzucimy – przyznałem. – To my się stąd wyprowadzamy, bo Janek za dobrze się tu czuje, żeby sam się wyniósł. Rozpieściliśmy gówniarza i tyle. Sami jesteśmy sobie winni.

Innymi słowy, wynieśliśmy się z naszego własnego mieszkania. Nie było łatwo przekonać do tego Magdę, ale w końcu się udało. Nie zostaliśmy bezdomni, a zamieszkaliśmy w domku pod miastem, który odziedziczyliśmy po teściowej. Muszę przyznać, że byłem z siebie całkiem dumny. Te trzydzieści kilometrów od pracy nie robiło na mnie wrażenia, bo i tak spędzałem godzinę dziennie stojąc w miejskich korkach. Moja żona mogła wreszcie pisać w ciszy i spokoju, której potrzebowała. Natomiast nasz syn… Początkowo nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Kiedy został sam w mieszkaniu, które musiał utrzymać, ogarnęła go panika.

Dzwonił po kilka razy dziennie, prosząc byśmy skończyli z tymi wygłupami i wrócili do domu. Jednak kiedy zrozumiał, że nasze postanowienie jest ostateczne, w końcu wziął się w garść. Teraz sam gotuje i dba o porządek, chociaż jego mama nie może się powstrzymać i raz w tygodniu przyjeżdża mu pomóc. Nauczył się korzystać z pralki i odkurzacza. A co najważniejsze, chyba rozważa oświadczyny względem swojej dziewczyny. Tego kompletnie się nie spodziewałem. Mam tylko nadzieję, że kiedy będą mieli dziecko, nie zechcą zwalić na nas opieki nad nim. Już uprzedziłem, że ja się na to nie zgadzam. Niech Janek teraz pokaże, co potrafi i pozwoli mojemu wnukowi nauczyć go tego, czego ja jako ojciec nie umiałem.

Tomasz, 55 lat

Czytaj także:
„Nieślubne dzieci ojca uważałam za przybłędy, ale tylko do czasu. To oni uratowali mi życie”
„Skłamałam szefowi, że moja szwagierka to zołza, aby jej nie zatrudnił. Teraz czuję się podle, bo Gośka klepie biedę”
„Jesteśmy z mężem parą od 40 lat. Wszyscy się dziwią, że tyle ze sobą wytrzymaliśmy i nie przyprawialiśmy sobie rogów”

Redakcja poleca

REKLAMA