W moim rodzinnym domu nie było podziału na zajęcia męskie i kobiece. Obydwoje rodzice pracowali zawodowo, wspólnie dbali też o dom i wychowywali dzieci, czyli mnie i brata. Od małego mieliśmy swoje obowiązki domowe. Byłam przekonana, że to normalne. Nie spodziewałam się, że życie mnie mocno zaskoczy.
Marzyłam o księciu na białym koniu
Jak większość dziewczynek wychowałam się na bajkach o księżniczkach i ich rycerzach czy książętach walczących o ich względy. Wierzyłam w romantyczną miłość, wspólne życie usłane różami i potęgę przysięgi małżeńskiej. Marzyłam oczywiście o ślubie z wielką pompą, białej sukni z długim welonem i marszu weselnym wygrywanym przez utalentowanego organistę.
W miarę dorastania te marzenia ulegały zmianie, powiedzmy, że stawały się bardziej realistyczne. Wiedziałam, że miłość to nie tylko romantyczne gesty, ale wspólne pokonywanie trudności. Miałam w domu doskonały wzór – rodzice nie tylko się kochali, ale i przyjaźnili, byli dla siebie prawdziwymi partnerami. Wiedziałam, że wspierali się w trudnych chwilach i miałam nadzieję, że i ja spotkam w swoim życiu kogoś, kto będzie dla mnie tym, kim tata był dla mamy.
Chciałam mieć kogoś na całe życie
Pierwsze moje związki mnie nieco rozczarowały. Zbyt często przekonywałam się, że chłopiec, którego obdarzyłam uczuciem, bardziej kocha siebie, niż mnie. Stałam się bardziej uważna z lokowaniem swoich uczuć. W końcu szukałam partnera na całe życie, a nie narcyza, któremu będę usługiwała. Choć również na studiach nie unikałam życia towarzyskiego, wciąż nie mogłam trafić na kogoś, komu chciałabym zaufać i z kim postanowiłabym spróbować wspólnej drogi.
Gdy skończyłam studia, większość moich koleżanek była już w związkach. Niektóre były mężatkami i matkami, inne właśnie wychodziły za mąż, jeszcze inne miały narzeczonych i pierścionek zaręczynowy na palcu. A tymczasem ja wciąż byłam sama. Zaczynałam czuć się z tą sytuacją niezręcznie.
Czułam się samotna
Gdy w któryś weekend wpadłam do rodzinnego domu w odwiedziny, postanowiłam wyżalić się mojej mamie.
– Mamo, co ze mną jest nie tak? – zapytałam.
– A dlaczego miałoby być z tobą coś nie tak? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– No wiesz, wszystkie moje koleżanki mają już narzeczonych albo mężów…
– Kochanie, czy uważasz, że tylko to może kobietę uczynić szczęśliwą?
– No… nie. Ale przecież fajnie byłoby mieć koło siebie drugą osobę.
– Niewątpliwie. Pamiętaj jednak: nic na siłę!
– To znaczy?
– Odpuść, kochanie. Nie zadręczaj się tym. Bądź szczęśliwa sama ze sobą. Pokochaj siebie i swoje życie. Gwarantuję ci, że twoja druga połówka pojawi się, gdy się będziesz tego najmniej spodziewała.
Posłuchałam mamy
Łatwo jej było mówić. Miała koło siebie kochającego i wspierającego mężczyznę, to mogła kochać siebie i swoje życie. Ale może faktycznie na tym polegał mój problem? Może za bardzo zafiksowałam się na tym, by znaleźć kandydata na męża, że przestałam zauważać siebie i swoje potrzeby? Może rzeczywiście za mało kochałam sama siebie, by mógł mnie pokochać ktoś inny?
Postanowiłam posłuchać mamy. Zmieniłam swoje nastawienie do świata. I do siebie. Łatwo nie było. Zaczęłam od zmian w swoim otoczeniu, a potem zdecydowałam się zadbać o siebie. Zapisałam się na siłownię i basen. Odświeżyłam kolor włosów, przy okazji zmieniłam fryzurę. Efekt zdecydowanie mnie zaskoczył! Naprawdę podobało mi się to, co widzę w lustrze. Zresztą, obcy ludzie na ulicy uśmiechali się do mnie i oglądali się za mną. Oczywiście bardzo poprawiło to mój humor – a wystarczyło tak niewiele!
Rafała poznałam przypadkiem
Gdy jakiś czas później znajoma z biura zaprosiła mnie na małe spotkanie towarzyskie, postanowiłam na tę okoliczność pójść do kosmetyczki oraz kupić sobie jakiś fajny ciuszek. Świetnie zrobione paznokcie i dyskretny makijaż dobrze na mnie wpłynęły. W galerii handlowej znalazłam natomiast prześliczną sukienkę w okazyjnej cenie. Tak mi się spodobała, że postanowiłam od razu w niej wyjść ze sklepu.
Przeszłam może kilkanaście metrów, gdy wpadł na mnie jakiś bałwan! Zajęty swoim telefonem nie zwracał uwagi na świat dookoła, tylko sunął przed siebie. W drugiej ręce niósł kubek z kawą. Cała jego zawartość wylądowała na mojej nowiutkiej sukience.
Zrobiłam mu awanturę
– I coś pan najlepszego narobił! – wykrzyknęłam, wściekła jak osa. Cały mój dobry humor poszedł się gonić.
– Ojejku, przepraszam… – stękał, patrząc na zmianę na moją sukienkę i w moje oczy.
– Przepraszam, przepraszam… Co mi z pańskiego przepraszam? – piekliłam się.
– To się spierze… chyba…
– Nowiutka sukienka, dopiero co kupiona! – rozpaczałam, wyjmując z torebki chusteczkę i próbując zetrzeć napój z materiału.
– Zapłacę za pralnię – facet zaczynał odzyskiwać mowę. – Albo… Wiem, proszę tu chwileczkę zaczekać!
– Jakie zaczekać? – zawołałam za oddalającym się człowiekiem. – No co za bezczelność…
Zaskoczył mnie
Stałam kompletnie bezsilna na środku i miałam ochotę się rozpłakać. Po chwili sprawca całego zamieszania pojawił się z powrotem przede mną.
– Proszę – powiedział, wręczając mi pakunek z logo sklepu, z którego przed momentem wyszłam. – Ekspedientka pamiętała, co pani sprzedała i na szczęście była jeszcze jedna sztuka w tym samym rozmiarze.
– Ale… – tym razem to ja nie potrafiłam się wysłowić.
– Sprawę sukienki mamy chyba załatwioną. Czy mógłbym w ramach przeprosin zaprosić panią na kawę?
– Żeby ją na mnie wylać? – nie mogłam się powstrzymać.
Zostaliśmy parą
Ostatecznie dałam się zaprosić na kawę. I ciastko. I lody. Rafał okazał się całkiem interesującym facetem. I miał takie hipnotyzujące spojrzenie… A do tego świetnie nam się ze sobą rozmawiało. Dlatego nie tylko pozwoliłam się odwieźć do domu, ale umówiłam się z nim na kolejne spotkanie. I jeszcze kolejne.
Sama nie wiem, kiedy stwierdziłam, że to jest właśnie mój książę na białym koniu. Rafał wszedł do mojego życia z przytupem – i już w nim pozostał. Po kilku miesiącach znajomości postanowiliśmy razem zamieszkać, po kilku kolejnych zdecydowaliśmy się na ślub. Byłam pewna, że tym razem trafiłam na właściwego faceta i miałam nadzieję, że resztę życia spędzimy razem, wspierając się na każdym kroku.
Czekaliśmy na dziecko
Mój mąż marzył o dziecku. O tym, jak bardzo pragnie potomka, potrafił mi opowiadać kilka razy w ciągu dnia. Nie powiem, bardzo mi to imponowało. Zwykle przecież to kobiety bardziej ciągnie do macierzyństwa. Nie miałam nic przeciwko intensywnym staraniom o dziecko. Po pewnym czasie na teście ciążowym pojawiły się wreszcie upragnione dwie kreski.
W czasie ciąży Rafał bardzo o mnie dbał. Spełniał wszystkie moje zachcianki gastronomiczne, umawiał wizyty u lekarza, dbał o suplementację mojej diety. Miałam wręcz obawy, że jeszcze chwila i zacznie nosić mnie na rękach. Wszyscy zazdrościli mi tak troskliwego męża, a ja byłam chyba najszczęśliwszą ciężarną pod słońcem.
Gdy przyszedł na świat nasz syn, mój małżonek nie posiadał się z radości. Kiedy nadszedł termin naszego wyjścia ze szpitala, Rafał zawiózł nas do domu, gdzie czekał na małego świeżo urządzony pokoik. Czekała też na nas teściowa, której pomoc przy dziecku w pierwszych dniach okazała się bezcenna. To mama Rafała pokazała mi, jak przewijać, kąpać i pielęgnować noworodka.
Mąż odmówił pomocy
Nadszedł jednak czas, gdy teściowa wróciła do siebie, a my zostaliśmy sami, we troje. Pewnego dnia akurat szykowałam jedzenie, gdy mały się rozpłakał.
– Rafał, zmień pampersa Igorkowi! – zawołałam do męża.
– Sama zmień! – odpowiedział.
– Nie mogę, mam zajęte ręce. Przewiń małego, bo płacze.
– Chyba sobie żartujesz! – oburzył się mój mąż. – Nie będę pieluch zmieniał.
– Bo?...
– Bo to nie jest zajęcie dla faceta!
Przyznam szczerze: zatkało mnie. Mój kochany mąż, który tak bardzo nalegał na to, bym urodziła mu potomka, człowiek, który tak bardzo dbał o mnie, gdy byłam w ciąży, mówi mi, że nie zmieni pieluchy naszemu synkowi, bo to zajęcie, które mu, jako mężczyźnie, uwłacza? Litości! Za kogo ja wyszłam za mąż?...
Nie tak to miało wyglądać
Naiwnie sądziłam, że Rafał żartował, albo po prostu miał gorszy dzień. W końcu on ciężko pracował, gdy ja siedziałam w domu z dzieckiem. Igor na szczęście był pogodnym dzieckiem, które płakało sporadycznie. Do tego dość ładnie sypiał w nocy, a i w dzień dawał mi czas na gotowanie czy sprzątanie, gdy zapadał w drzemkę. Zauważyłam jednak, że mąż nigdy do syna nie wstawał, nie garnął się też do opieki nad nim po pracy czy w weekendy.
Dopóki byłam na macierzyńskim, tłumaczyłam sobie, że Rafał jest zmęczony pracą. Nadszedł jednak czas, gdy i ja wróciłam do pracy. Myślałam, że teraz przeorganizujemy nasze życie i będziemy się dzielić obowiązkami, jak na partnerów przystało. Szybko przekonałam się, że mój mąż ma na ten temat inne zdanie. W jego mniemaniu dom sam się sprząta, posiłki się same przygotowują, a mężczyzna nie jest od tego, by niańczyć dzieci.
Mam wrażenie, że pracuję na dwa etaty. W pracy, tak naprawdę, odpoczywam. Po powrocie do domu mam na głowie masę spraw oraz opiekę nad Igorkiem. To złote dziecko, naprawdę, ale Rafał interesuje się nim tylko wtedy, gdy akurat ma ochotę pobawić się z potomkiem. Cała reszta opieki nad synem spada na moje barki.
Powoli zaczynam mieć dość. Nie tak miało wyglądać moje małżeństwo. Z Rafałem nie ma rozmowy. W przyszłym tygodniu biorę urlop w pracy, zabieram Igorka i wyjeżdżam do teściowej. Już się zapowiedziałam. Chyba musimy poważnie porozmawiać.
Julia, 33 lata
Czytaj także: „Latami byłam gąbką dla gorzkich żali i łez moich bliskich. Gdy na starość chciałam się komuś wypłakać, zostałam sama”
„Pod łóżkiem w sypialni znalazłam cudze majtki. Myślałam, że mąż mnie zdradza, ale zaprzeczał”
„Żona zrobiła listę drogich prezentów na Komunię syna. Nie rozumie, że to nie wesele, a mi wstyd”