Jako samotna matka dwóch córek, utrzymująca rodzinę z jednej pensji, nie mogłam sobie pozwolić na zbyt wiele. Problemy w pracy i brak podwyżek dodatkowo utrudniał nam życie, biorąc pod uwagę szalejącą inflację. Dlatego ten znaleziony portfel potraktowałam jak dar od losu i zdecydowałam zachować pieniądze dla siebie.
W mojej firmie zaczęło się źle dziać
Od lat pracuję w dużej firmie z branży tekstylnej. Szyjemy głównie obrusy, koce, narzuty, ręczniki, pościel. Jeszcze kilka lat temu zarabialiśmy całkiem przyzwoicie. Z czasem jednak rodzinne przedsiębiorstwo zostało sprzedane dużej spółce ze stolicy, która zaczęła modernizację. Jej celem była optymalizacja zatrudnienia i podniesienie wydajności – jak to szumnie nazywali.
W praktyce oznaczało to jednak głównie zwolnienia, podniesienie norm szwaczkom, zamrożenie podwyżek i premii. Dotyczyło to nie tylko działu produkcyjnego, w którym dziewczyny zaczęły zwalniać się jedna po drugiej, ale także biura. Księgowość została zlecona zewnętrznej firmie, podobnie jak obsługa informatyczna oraz cały marketing. Został jedynie sekretariat, obsługa klienta i dział reklamacji, w którym pracuję.
Podczas gdy za czasów dawnych właścicieli, były naprawdę fajne bonusy i premie, teraz pozostaje nam goła pensja. O prywatnym ubezpieczeniu medycznym, paczkach na święta, jakichś bonach, dofinansowaniu obiadów czy wakacji możemy tylko pomarzyć. Do tego ostatnie podwyżki minimalnej krajowej sprawiły, że moja pensja drastycznie straciła na wartości. A inflacja w kraju szaleje, ceny w sklepach cały czas rosną, czynsz za mieszkanie miałam podniesiony już dwa razy.
To jest jednak niewielkie miasteczko powiatowe, gdzie o sensowną pracę naprawdę trudno. A jako samotna matka wychowująca dwie córki w wieku trzynaście i szesnaście lat, nie bardzo mogę pozwolić sobie na uniesienie się honorem i rzucenie wypowiedzenia na biurko prezesa.
Ledwo wiążę koniec z końcem
– Wiesz, ostatnio coraz trudniej mi wiązać koniec z końcem. Dziewczyny rosną. Wraz z nimi ich wydatki i potrzeby, a moja pensja już od dawna stoi w miejscu. Teraz jeszcze przyszła mi duża dopłata za wodę. No i co mam zrobić? Przecież nie zrezygnuję z prania czy kąpieli – żaliłam się ostatnio siostrze, która wpadła do mnie na kawę.
– U nas też kokosów nie ma, ale na szczęście mamy dwie pensje. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym została z tym wszystkim sama – Sabina zdawała się doskonale mnie rozumieć. – A Mariusz? Nie możesz złożyć wniosku o podwyższenie alimentów? Przecież on też jest ojcem, a wymigał się od odpowiedzialności za dzieci tymi groszami, które ci przelewa.
– Nie ma szans. Oficjalnie ma najniższą krajową i żaden komornik nie ściągnie z niego więcej. Co z tego, że razem z tą swoją Sandrą kilka razy do roku jeżdżą na zagraniczne wakacje? To jest nie do udowodnienia. Może stwierdzić, że za wyjazdy płaci ojciec Sandry i nic nikomu do tego.
Mój były mąż odszedł do stażystki, którą poznał w swojej firmie. Dotąd nie wiem, co bardziej go skusiło: jędrne ciało i ponętny biust w rozmiarze D czy pieniądze jej tatusia, który prowadzi dobrze prosperującą stację benzynową i dwie myjnie samochodowe. Ja zostałam sama z córkami, a on wykpił się groszowymi alimentami i paczką słodyczy, które wręcza dziewczynkom pod choinkę. No ale cóż, życie bywa brutalne, a ja dzielnie wzięłam się z nim za bary.
Wszystko byłoby nie najgorzej, bo naprawdę nauczyłam się rozsądnie gospodarować budżetem, który posiadamy. Wakacje z córkami spędzamy na działce moich rodziców. Na szczęście położona jest ona nad malowniczym jeziorem, dlatego dziewczyny nie narzekają na nudę. Żal mi jednak, że nie mogę im zapewnić tego, co rodzice ich koleżanek i kolegów z klasy. Zajęcia dodatkowe, lekcje jazdy konnej, zimowe weekendy w górach, zagraniczne wyjazdy latem, modne ciuchy, drogie gadżety. Dla nas to jest poza zasięgiem.
Wciąż brakuje mi pieniędzy
Karolina i Kasia to rozsądne i mądre dziewczynki, które widzą, że mi jest ciężko i starają się jak najmniej wymagać. Jest mi jednak bardzo przykro, bo wiem, że teraz powinny cieszyć się beztroskim dzieciństwem i młodością, zdobywać wiedzę i nowe umiejętności, budować wspomnienia. Tymczasem one rezygnują z droższych wydatków, doskonale wiedząc, że w domu się nie przelewa.
Karolinie opłacam jedynie dodatkowe lekcje angielskiego, bo chcę, żeby dobrze zdała maturę i dostała się na porządne studia. Kasia ma doskonały słuch, ale na razie jedyne, na co możemy sobie pozwolić, to lekcje śpiewu w miejscowym domu kultury.
Prezes szasta kasą
Najbardziej jednak denerwuje mnie sytuacja w naszej firmie. Doskonale widzę, że zarząd spółki zrobił sobie z niej świetny sposób na wzbogacenie się kosztem ciężko pracujących pracowników. Dziewczyny na produkcji zmieniają się niczym w kalejdoskopie, nie wytrzymując harówki po godzinach za marne grosze i ciągłego niezadowolenia kadry zarządzającej.
W moim dziale też nie jest dobrze. Jakość naszych produktów wyraźnie spadła i coraz częściej trafiają się niezadowoleni klienci. Cała ich złość skupia się na mnie. Staram się jak tylko mogę łagodzić konflikty i przekonywać kolejne firmy, żeby nie zrywały z nami umów. O tym, że jest coraz gorzej, świadczą chociażby słowa naszej wieloletniej klientki, która ostatnio powiedziała mi prosto z mostu:
– Pani Ewo, znamy się od wielu lat, dlatego myślę, że możemy być szczere. Ja zamawiałam koce i pościel z waszej hurtowni głównie ze względu na doskonały stosunek jakości do ceny. Teraz jakość wyraźnie spada, a ceny rosną. Naprawdę nie mogę już dokładać do biznesu i psuć sobie renomy. Będę zmuszona poszukać nowego dostawcy – z jej słów wyłaniała się po prostu brutalna prawda, której i tak byłam świadoma od dłuższego czasu.
Zaczynam powoli mieć dosyć tej sytuacji. Staram się jak mogę, żebyśmy nie tracili odbiorców, ale niczego z tego nie mam. Prezes doskonale wie, że tylko na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy dzięki mnie nie odeszło czterech dużych klientów. W zamian nie dostałam nawet złotówki premii. Co miesiąc na moje konto wpływa goła pensja. I coraz częściej zaczynam się zastanawiać, czy więcej nie zarobiłabym w jakimś supermarkecie.
Tymczasem prezes szasta pieniędzmi na prawo i lewo, a wszyscy o tym doskonale wiedzą. Ponoć zarząd otrzymuje ogromne premie kwartalne, a podczas podróży służbowych zatrzymuje się w najdroższych hotelach. Codziennie do biura dostarczane są także lunche wpisywane w koszty firmy. Sam prezes niedawno kupił sobie nowiutki samochód prosto z salonu.
– Ja się nie znam, ale mój mąż twierdzi, że to lekką ręką z dwieście tysięcy – powiedziała mi Monika z działu obsługi klienta. – A nam każe oszczędzać mydło w łazienkach, bo ponoć za dużo zużywamy – dodała ze złością.
I właśnie podczas tych moich rozmyślać nad porzuceniem pracy i poszukaniem dla siebie czegoś nowego, przytrafiła mi się ta przygoda. Z biura wyszłam dobre pół godziny po czasie. Zmierzając w stronę swojego wysłużonego fiata Uno, zerknęłam na miejsce postojowe prezesa. Było jednak puste. „No tak, już opuścił biuro. Po co się przemęczać, niech personel siedzi za darmo po godzinach” – pomyślałam jadowicie.
Na parkingu znalazłam wypchany portfel
Nagle przed oczami mignęło mi coś na chodniku. Portfel. Czarny, skórzany. Zerknęłam na metkę i od razu wiedziałam, że należy do kogoś z pieniędzmi, bo tkwiło na nim logo jednego z topowych francuskich projektantów. Nikogo z naszego biura czy produkcji nie byłoby stać na taki wydatek.
Podniosłam zgubę, a palce same powędrowały w stronę zapięcia. I co się okazało? To portfel samego prezesa. Dowód osobisty, prawo jazdy, kilka kart kredytowych. I gruby plik banknotów. Kilka nominałów po 500 zł, setki i dwusetki. Kiedy ja ostatnio widziałam tyle pieniędzy?
Rozejrzałam się dyskretnie wokół siebie i nikogo nie dostrzegłam. Parking był pusty, tylko z oddalonej nieco ulicy było słychać szum samochodów. Decyzję podjęłam w jednej chwili. Wsunęłam pieniądze do torebki, a portfel rzuciłam w miejscu, gdzie go znalazłam. Później skierowałam kroki w stronę swojego samochodu i szybko odjechałam. Zatrzymałam się dopiero trzy przecznice dalej, oglądając się za siebie.
Te pieniądze mi się należą
To było śmieszne, bo przecież nikt mnie nie gonił. Doskonale wiem, że na naszym parkingu nie ma kamer, bo prezes stwierdził, że to zbędne koszty. Na poboczu, gdzie zaparkowałam, zaczęłam liczyć pieniądze. Te kilka banknotów to ponad trzy tysiące złotych.
Oczy zaświeciły mi się na myśl o tym, że za te dodatkowe pieniądze będę mogła kupić coś ekstra dziewczynom. Na co dzień borykamy się z podstawowymi wydatkami i zawsze brakuje nam kasy na ekstra wydatki. Teraz wreszcie zaszalejemy.
Może kupię te buty za czterysta złotych, o których marzy Karolina? Dotychczas taki wydatek na zwyczajne balerinki wydawał mi się absurdalnie wysoki, ale czemu nie spełnić marzenia córki? W końcu jest nastolatką i chce fajnie wyglądać. Kasi kupię nowy plecak, bo w starym już zaczęły przecierać się paski. Na pewno wymyślę jeszcze coś fajnego.
Na razie jednak zamówiłam dwie pizze ze wszystkimi dodatkami z dostawą do domu i zadzwoniłam do córki:
– Karolina, zaraz przyjedzie dostawca z pizzą. Zamówienie jest opłacone. Odbierz je, bo nie wiem, czy zdążę dojechać – powiedziałam do słuchawki i niemal widziałam zaskoczenie w oczach córki. Przecież dzisiaj mieliśmy odgrzać na obiad wczorajsze gołąbki.
Czy żałuję, że przywłaszczyłam sobie te pieniądze? W żadnym wypadku. Potraktowałam je jako premię, która od dawna mi się należała. Zresztą, dla prezesa to i tak niewielka strata, której nawet nie zauważy. Będzie zadowolony, że znalazł portfel z dokumentami i kartami.
Ewa, 42 lata
Czytaj także:
„Szef z żoną chcieli wciągnąć mnie w swój toksyczny związek. Byłam dla nich wycieraczką na brudy, zdrady i tajemnice”
„Gdy mój mąż wymienił golonkę na sałatę, wiedziałam, że ma coś za uszami. W pracy na wyścigi rozpinał staniki koleżanek”
„Liczyłem na miłość i wierność do grobowej deski, a dostałem kopniaka na starość. Od 58 lat byłem dla niej pocieszeniem”