„Liczyłem na miłość i wierność do grobowej deski, a dostałem kopniaka na starość. Od 58 lat byłem dla niej pocieszeniem”

Smutny starszy pan fot. Getty Images, PIKSEL
„Próbowała dać z siebie wszystko jako żona i matka, zależało jej na moim poczuciu szczęścia, ale sekret ciążył jej na duszy niczym głaz. Gdyby nie choroba, pewnie nigdy nie zdobyłaby się na to szczere wyznanie. Za to ja byłem w wielkim szoku”.
/ 23.05.2024 19:30
Smutny starszy pan fot. Getty Images, PIKSEL

Dożyłem sędziwego wieku, bo niebawem stuknie mi osiemdziesiątka. Większość istotnych wydarzeń jest już tylko wspomnieniem. Nie mam w zwyczaju rozpamiętywania przeszłości ani gdybania o przyszłości. W końcu nie mam na to wszystko najmniejszego wpływu, zatem to nic innego jak tylko marnowanie czasu.

Z żoną jesteśmy razem ponad pół wieku

Stanęliśmy na ślubnym kobiercu w młodym wieku – Kasia ledwo co osiągnęła pełnoletność, ja byłem odrobinę starszy, ale dłuższe zwlekanie nie miało żadnego sensu. Moja wtedy jeszcze narzeczona szła do ołtarza mocno ściśnięta gorsetem, ale i tak dało się zauważyć odznaczający się brzuszek. Niecałe dwa miesiące po ślubie na świat przyszedł Kajetan. Nie byłem jego biologicznym ojcem.

Już od samego początku wiedziałem, że z Kasią nic z tego nie będzie, bo ona biegała za innym. On z kolei nie widział w niej nic poza kandydatką na krótki skok w bok. Kasia niestety dała się na to namówić. Była młodziutka i zaślepiona miłością, myślała sobie, że jak mu się cała odda, to w tamtym coś pęknie i przy niej zostanie. Ale się przeliczyła.

Mieszkaliśmy tuż obok siebie, więc słyszałem, jak ją w domu traktowali, jak wyszło na jaw, że jest przy nadziei. Jej matka przeklinała na czym świat stoi, że lepiej było się tego bachora pozbyć. Ojciec też z raz czy dwa chciał ją zlać, ale dziewczynie udało się uciec. Pierwszą awanturę po pijaku przeczekała u mnie w graciarni.

Tata Kaśki od zawsze lubił wypić, ale odkąd uznał, że ma ku temu solidną przyczynę, praktycznie ciągle chodził wstawiony. Nietrudno było się domyślić, że prędzej czy później zrobi to, co wygrażał i zleje córkę jak popadnie, niewiele sobie robiąc z tego, że nosi pod sercem dziecko.

Pewnego razu wybraliśmy się z Kasią do miasteczka, gdzie na stałe przebywali rodzice tego faceta, z którym zaszła w ciążę. Liczyła, że będzie mogła uzyskać od nich jakieś wsparcie. Miała na myśli chociażby lokum do czasu porodu, a kto wie – może nawet i na coś więcej.

Jeśli miała nadzieję, to spotkało ją spore rozczarowanie, bo ci ludzie zwyczajnie ją wyśmiali. Działo się to grubo ponad pięćdziesiąt lat temu – wtedy panowały odmienne zwyczaje, inne były zasady i podejście do moralności. Wracając do domu czuliśmy się jak zbici z tropu. W tamtym momencie zdecydowałem się pójść do konfesjonału, bo planowałem dopuścić się poważnego grzechu. Chciałem w pewien sposób uprzedzić Boga, porozmawiać z nim o tym, co zamierzam. 

Od czasu, kiedy pierwszy raz przystąpiłem do komunii świętej, spowiadałem się u tego samego kapłana. Dlatego teraz też zdecydowałem się pójść właśnie do niego. W głębi duszy zamierzałem dorwać tego drania, który skrzywdził moją przyjaciółkę Kasię. Byłem dobrze zbudowany, wyrośnięty jak na swój wiek i potrafiłem sobie radzić. Wiedziałem, że spokojnie dałbym mu radę. Klęknąłem w konfesjonale i wyznałem wszystko księdzu. Chciałem zrzucić z siebie ten ogromny ciężar, bo spodziewałem się najgorszego. Czułem do tamtego złoczyńcy ogromną niechęć. Co więcej, byłem nawet gotów go wykończyć…

Za drewnianą przegrodą przez długi czas trwała cisza. Oczekiwałem jakichś słów, nauki, zadośćuczynienia, ochrzanu, ale nic się nie działo. Kompletnie nic. Odchrząknąłem więc raz czy dwa, a następnie spytałem:

– Jest tam ksiądz?

– Ja tu jestem – dostałem w odpowiedzi. – Ale czy ty tam jesteś? Bo zamiast porządnego młodego człowieka, którego znam od kołyski, widzę i słyszę kogoś zupełnie innego: pełnego nienawiści chuligana, zdolnego obrazić Boga z powodu chęci zemsty. Dlatego pytam, czy ty tam jesteś?

To nie była łatwa spowiedź

Gdy w końcu dobiegła końca, otrzymałem polecenie:

– Szukaj wsparcia u swojego patrona, on zrozumie cię jak nikt inny.

Wiedziałem od razu, co mam zrobić. Kasia, która panikowała przez moją decyzję, przekonywała mnie, że to bez sensu, że nie kocha mnie, że się boi, co będzie, jeśli nie podołam. Nie chciała też czuć się winna ani w przyszłości usłyszeć zarzutów, że wplątała mnie w wychowywanie nieswojego dziecka.

Wyznała też, że wciąż myśli o poprzednim mężczyźnie i nie umie przestać, zapytała też, co to będzie za życie we trójkę? Stwierdziła, że nie będę szczęśliwy. Moi rodzice uważali tak samo. Kumple twierdzili, że postradałem zmysły i będę tego żałował.

W sąsiedztwie aż roiło się od różnych plotek i pogłosek, więc w końcu sami puściliśmy jeszcze jedną: że niby ja też widuję się z Kasią i dlatego chcę uznać dzieciaka, bo skąd mam wiedzieć, czy to na pewno nie mój? Od niej niczego nie oczekiwałem.

Byłem przygotowany na to, że będę musiał trochę poczekać, aż mnie zaakceptuje. Cztery długie lata to trwało. Prowadziłem życie niemal jak mnich. Spaliśmy w osobnych łóżkach i byłem skłonny jeszcze długo się z tym zmagać, jednak pewnego dnia Kasia postanowiła położyć kres naszemu białemu małżeństwu.

Od tego momentu czułem, że los się do mnie uśmiechnął. Na świat przyszły nasze kolejne dwie pociechy – dziewczynki. Cieszyliśmy się zdrowiem, potrafiliśmy dojść do porozumienia, a nasze dzieci dorastały i osiągały świetne wyniki w nauce, z czego byliśmy niezwykle dumni. Pierworodny syn, Jacek, obrał ścieżkę kariery inżynierskiej, podczas gdy jego obie siostry zdecydowały się studiować medycynę. Całą trójkę kochałem tak samo mocno, nie faworyzując żadnego z nich, ale Kasia względem od Jacka oczekiwała dużo więcej, trochę tak, jakby przez to sama chciała coś sobie udowodnić.

Jedno tylko uległo zmianie – Kasia wciąż mi towarzyszyła podczas wizyt w świątyni i razem  celebrowaliśmy ważne uroczystości religijne. Nikt nie miał wątpliwości, że tworzymy rodzinę katolicką. Mimo to jednak moja małżonka zdawała się nieco mniej gorliwa w praktykowaniu wiary niż była kiedyś.

Ten temat był dla niej drażliwy

Twierdziła, że wyolbrzymiam i nalegała, abym przestał ją już nękać, więc odpuściłem. Jednak z obawą patrzyłem, jak bardzo jest nieobecna duchem w trakcie mszy. Niekiedy wyglądała na wyczerpaną, zniechęconą, a momentami wręcz wydawało mi się, że jest rozdrażniona.

Mniej więcej rok temu u Kasi wykryto chorobę. Po konsultacjach lekarze stwierdzili, że niezbędna będzie skomplikowana operacja. Szanse na powodzenie nie były do końca klarowne. W przeddzień planowanego zabiegu moja żona chciała, abym wysłuchał jej uważnie, bo nosiła w duszy pewien ciężar, z którym pragnęła się uporać, by odzyskać spokój.

Podpięta do kroplówki na szpitalnym łóżku szeptem snuła opowieść o tym, jak przed laty dopuściła się zdrady. Będąc już moją żoną romansowała z tym samym mężczyzną, który, jak się okazało, jest prawdziwym ojcem Jacusia.

Wspominała, że stało się to długo po zawarciu małżeństwa, a wszystko trwało krótką chwilę, gdyż on, w swoim stylu, potraktował ją przedmiotowo, wykpił i porzucił.

Mówiła, że jego intencją było tylko pokazanie i udowodnienie jej i samemu sobie, że wciąż ma kontrolę nad naiwną kobietą, która nie potrafi pozbyć się go z pamięci. Podobno dopiero wtedy miłość do niego jej przeszła i dostrzegła, jaką jestem osobą. No i że strasznie mnie zraniła.

Chciała to wszystko z siebie wyrzucić, ale nie była na tyle odważna. Doszła do wniosku, że najrozsądniej będzie zostawić tę trudną przeszłość za sobą i zacząć układać sobie życie ze mną,  jak porządna małżonka. Podobno bardzo chciała mi to wszystko wynagrodzić, a po jakimś czasie naprawdę mnie pokochała.

Robiła co mogła, żeby jak najlepiej sprawdzić się w roli przykładnej żony i matki. Chciała dać mi szczęście, ale sekret ciążył jej na duszy jak kamień. Dlatego choroba nawet ją ucieszyła. Bez tego pewnie nigdy nie zdobyłaby się na wyznanie. Ona zrzuciła ciężar, ja zaś siedziałem, jakby piorun we mnie strzelił...

Zdjąłem nagle różowe okulary

Kasia wcale nie oczekiwała ode mnie wybaczenia. Ona po prostu przerzuciła na mnie swój balast. Uwolniła się od niego, zrzuciła mi go na barki. Założyła przy tym, że dam sobie ze wszystkim radę. Nie odczuwała wobec mnie żadnego współczucia ani skruchy, a na szczerość zdobyła się jedynie po to, by poczuć ulgę.

No i mamy to z głowy – stwierdziła. – Przykro mi, że nie powiedziałam ci tego wszystkiego wcześniej, cała ta sytuacja mi ciążyła. Ale cieszę się, że w końcu jest to jasne. Zawsze przecież radziłeś sobie ze wszystkim, więc i teraz dasz radę. Ja jestem już czysta.

Po tylu długich latach oddanej, psiej wierności otrzymałem solidnego kopniaka. Zakotłowało mi się w głowie, na moment zachwiałem się na nogach, ale szybko doszedłem do siebie i teraz myślę, jak to będzie? Czy naprawdę da się kochać bez chwili przerwy i wiernie jak pies przez prawie sześć dekad, a później w godzinę wyrzucić to z serca? Tyle czasu rozsiewać, zbierać i gromadzić plony, żeby nagle poczuć, że nie chcę i powiedzieć sobie dość?

Zastanawiam się, czy to w ogóle realne, by pożądać jakiejś kobiety, mieć do niej zaufanie, wierzyć w nią, trwać przy jej boku, a po chwili zwyczajnie mieć jej dość? Ale przede wszystkim, czy da się swoje własne życie, które uważało się za sensowne i celowe, nagle zobaczyć jako kiepską podróbkę, falsyfikat, marną imitację tego, czym tak naprawdę powinno być?

Jeżeli to wszystko jest możliwe, to dokładnie tak czułem. Zupełnie jakbym to, co miałem, po prostu zaprzepaścił. Okropne uczucie. Myślałem, tkwiłem wręcz w przekonaniu, że idę równą ścieżką, a tu nagle – bum! Wysoki mur, ściana, a ja z impetem uderzam w nią głową. Za nią nie ma nic, tylko ciemność i ból. Kompletnie nie wiedziałem, co robić dalej.

Operacja się udała

Katarzyna bardzo szybko stanęła na nogi, odzyskała wigor i energię. W podzięce za zdrowie zamówiła nawet nabożeństwo i na nowo z ochotą uczęszcza na msze. Jest wesoła, usatysfakcjonowana i często promiennie się uśmiecha. Zupełnie tak, jakby czerpała moc z jakiegoś niewiadomego zasobu. Wszyscy twierdzą, że to dość osobliwe, ale po przebytej chorobie moja żona wygląda lepiej, niż przed.

Cóż, u mnie z kolei sprawy mają się nie najlepiej. Nigdy już nie wróciliśmy do rozmowy z wtedy, w szpitalu. Kasia stwierdziła, że temat został już wyczerpany i nie ma sensu go drążyć Ja trzymam język za zębami, bo obawiam się, że w razie powrotu do tej konwersacji i tematu mógłbym powiedzieć o wiele za dużo. Musiałbym się od niej dowiedzieć, jaką rolę odgrywałem w jej życiu przez ten cały czas. Chyba wolę nie usłyszeć, że tak naprawdę nie byłem dla niej kimś ważnym.

W tym wieku nie mam już zbyt wygórowanych oczekiwań od losu, ale mimo wszystko pragnąłbym się upewnić, że nie byłem jedynie kiepską namiastką tamtego drania. Chciałbym mieć pewność, że nie byłem aż takim naiwniakiem...

Tadeusz, 78 lat

Czytaj także:
„Synowa podejrzewała mojego syna o zdrady, a ja ją wyśmiałam. Prawda okazała się o wiele gorsza od romansów”
„Dusiłam w sobie wściekłość, aż coś we mnie pękło. Obsmarowałam całą rodzinę i wylałam wszystkie żale obcej kobiecie”
„Mąż, by dorobić, zatrudnił się w zakładzie pogrzebowym. Zamiast zarobić kasę, zmienił naszą sypialnię w kostnicę”

Redakcja poleca

REKLAMA