Coraz bardziej zaniepokojona patrzyłam na Norberta, który sączył już drugie piwo. Moim zdaniem nie powinien był nawet otwierać pierwszego, skoro wiedział, że to on musi prowadzić, kiedy będziemy wracali z lipcowego grilla u znajomych. Ja przecież nie tylko bałabym się usiąść za kierownicą jego ukochanego wielkiego samochodu, ale też nie wzięłam okularów potrzebnych mi do jazdy, szczególnie nocą.
Tymczasem mój ukochany zdawał się w ogóle nie zauważać moich znaczących spojrzeń, tylko w najlepsze żartował sobie z kolegami przy grillu. Wiedziałam, że jeśli podejdę i zwrócę mu uwagę, to się na mnie obrazi. Jednak musiałam to zrobić.
– Kochanie, nie zapomniałeś, że to ty wracasz dziś autem? – zaszczebiotałam w możliwie najbardziej neutralny sposób.
– Sklerozy nie mam! – burknął, wlewając w siebie resztkę trunku, po czym celnym rzutem umieścił puszkę w wystawionym na tarasie koszu na śmieci.
– Widzisz? Trafiłem za pierwszym razem! Nie jestem pijany! – obwieścił mi zadowolony.
„Mam taką nadzieję… – pomyślałam smętnie – bo inaczej jestem ugotowana”.
Wiedziałam, że nikt ze znajomych nie będzie jechać w kierunku miasta, bo większość z nich była sąsiadami gospodarzy, a reszta, wykorzystując ich gościnność, postanowiła przespać się na miejscu. Ja tymczasem musiałam być w mieście nazajutrz wczesnym rankiem, bo miałam ważne spotkanie. Norbert zgodził się mnie odwieźć.
Po alkoholu włączał mu się tryb „macho”
Nie wiem, co bym poczęła, gdyby teraz zmienił zdanie, twierdząc, że pił… Choćby tylko z zemsty, że go pouczam! Taksówka stąd kosztowałaby mnie majątek.
W końcu przestałam za Norbertem chodzić i sprawdzać, czy znowu sięgnął po jakiś trunek. Wiedziałam, że to go tylko wkurzy. Postanowiłam zawierzyć rozsądkowi swojego mężczyzny.
Kiedy zbliżała się godzina dwunasta, dyskretnie dałam Norbertowi do zrozumienia, że już na nas czas. Pożegnał się z przyjaciółmi niechętnie, jednak w sumie nie robił żadnych trudności.
Odetchnęłam.
Kiedy wyjechaliśmy z bocznej drogi na główną, Norbert przyspieszył, jak to ma w zwyczaju. Spojrzałam zaniepokojona na licznik, na którym strzałka niebezpiecznie zbliżała się do 100.
– Kochanie, jesteś pewien, że nie będą tutaj stali z radarem? – zagaiłam niby obojętnie.
– Nie o tej godzinie! – usłyszałam, po czym Norbert mocniej nadepnął na gaz, jakby chciał mi udowodnić, że to on ma rację.
Skuliłam się w swoim fotelu i zamilkłam, bo zrozumiałam, że każda moja rozsądna uwaga odniesie odwrotny skutek. Ten facet już bowiem tak miał, że nie lubił być pouczany, a na pewno nie wtedy, gdy wypił alkohol.
W takich momentach włączał mu się w głowie tryb „macho”.
Przymknęłam lekko oczy, z radia płynęła cicha muzyczka i zrobiło się nawet dość przyjemnie. Chyba przysnęłam, kiedy…
Potężne uderzenie i huk prawie wyrwały mnie z fotela! Pasy napięły się do niemożliwości, gniotąc mi klatkę piersiową,
i zanim przerażenie wypełniło całe moje ciało, passat Norberta wylądował na poboczu w rowie.
Milczałam przerażona, zastanawiając się, czy to, że nie czuję żadnego bólu, oznacza, że nie odniosłam obrażeń, czy też po prostu jestem w szoku i prawdziwy ból dopiero nadejdzie.
W tej samej chwili rozległ się przestraszony głos Norberta.
– Chyba przejechałem człowieka! – zawołał.
W pierwszej chwili kompletnie do mnie nie dotarł sens jego słów. A w drugiej poczułam, jakbym dostała obuchem w głowę!
– Przejechałeś… człowieka? – powtórzyłam jak echo.
– Potrąciłem jakiegoś pijaka na rowerze! Jechał bez świateł, a kiedy się do niego zbliżyłem, wrąbał się wprost pod koła! To nie była moja wina! – zawył.
„Jasne, tylko że ty także piłeś” – przebiegło mi przez głowę.
W tym momencie Norbert musiał zdać sobie sprawę z tego samego, bo chwycił mnie za rękę.
– Ula, musisz mi pomóc! Powiemy, że to ty jechałaś, dobrze?
Wzdrygnęłam się, jakbym dotknęła węża. Zresztą jego ręka dokładnie taka mi się w tamtej chwili wydawała – zimna jak skóra gada i dziwnie spocona.
Ja jechałam? Owszem, nie piłam, bo chciałam mieć pewność, że wyśpię się dobrze i na spotkaniu następnego dnia nie będzie mnie męczył żaden kac, ale czy z tego powodu miałam na siebie wziąć występek Norberta? Odpowiadać przed policją za zabicie człowieka? Zepsuć sobie reputację, może nawet pójść do więzienia, bo kto wie, jak taka sprawa może się skończyć?
W końcu Norbert jechał ewidentnie za szybko, a policja z pewnością zmierzy dokładnie drogę hamowania i wszystko im wyjdzie czarno na białym!
Nie dam się wrobić! Są granice...
Wyrwałam rękę z dłoni Norberta. Jak on w ogóle mógł żądać ode mnie takiego poświęcenia? Nagle z całą jasnością zobaczyłam egoizm mojego ukochanego. Zawsze celował w tym, aby się dobrze urządzić.
Od początku naszego związku układałam nasze plany tak, żeby jemu było wygodnie, ja się do niego dostosowywałam. Zawsze robiłam to, czego sobie zażyczył.
Nawet sposób, w jaki mnie poderwał, dawał dużo do myślenia. Po prostu podszedł do mnie w biurze i zapytał, czybym mu nie podała jakiegoś dobrego przepisu na schab ze śliwką, bo wyglądam mu na taką, co potrafi świetnie przygotować mięso.
Jak on na to wpadł, że schab jest moim popisowym daniem? Byłam tym zaskoczona i od słowa do słowa nie tylko podałam mu ten przepis, ale w dodatku sama mu ten schab przygotowałam! Miał być na spotkanie z jego przyjaciółmi, lecz kiedy mu go przyniosłam, okazało się, że będziemy tylko we dwoje...
I tak właśnie wyglądała nasza pierwsza randka, na którą przyjechałam z własnym schabem!
Potem nasze stosunki wyglądały podobnie: Norbert po prostu BYŁ i łaskawie pozwalał się adorować, a na mnie spoczywał obowiązek zadbania o resztę.
Jeździłam nawet do jego mamy do szpitala, kiedy była chora, wożąc jej obiadki i kryjąc przed nią Norberta. Mówiłam jej, że synek pojechał na bardzo ważne szkolenie, podczas gdy on siedział w domu i jęczał, że strasznie nie lubi szpitali.
Jednak to, co robił do tej pory, było niczym wobec próby wrobienia mnie w zabójstwo!
O nie, tym razem mu się nie dam. Wszystko ma swoje granice! Jak można żądać w imię miłości aż takiego poświęcenia?
– Nie podoba mi się twój pomysł – oznajmiłam mu zimno.
W oczach Norberta zapaliły się złowieszcze błyski.
– To przez ciebie jechałem pijany! To ty musiałaś wracać do miasta! Ja mogłem zostać i przespać się u Pawła! – wrzasnął.
– Wiedziałeś, że będziesz musiał mnie odwieźć, i zgodziłeś się na to wcześniej, więc po co piłeś? – odparłam, nadal nie godząc się na zwalanie na mnie winy.
– Dobrze już, dobrze… W końcu policja na pewno stwierdzi, że to tamten gość wjechał mi pod koła! – powiedział nagle Norbert, jakby odzyskując rozsądek.
– Chodź, musimy zobaczyć, co z tym pijakiem, bo jeszcze nas skażą za nieudzielenie pomocy!
– Najpierw zadzwoń po policję i po karetkę – upomniałam go.
Słowo przeciwko słowu. I co teraz?
Kiedy Norbert dzwonił, poszłam szukać tego człowieka. W nocy nic nie było widać; przyświecałam sobie telefonem i bałam się zarówno tego, co zobaczę, gdy go znajdę, jak i tego, że samochód mógł go rzucić daleko w krzaki i sami go nie odnajdziemy…
Zastanawiałam się także, czy w razie czego będę w stanie udzielić mu pomocy. Mam brata, który jest ratownikiem medycznym, i kiedyś wymógł na całej rodzinie, abyśmy przeszli kurs pierwszej pomocy. Byłam więc w miarę przygotowana, ale… Co innego robić sztuczne oddychanie na lalce, a co innego na prawdziwym człowieku.
W końcu go znalazłam. Leżał w rowie. Jego roweru nie było, musiał poszybować daleko…
Facet był cały zakrwawiony. Powstrzymując wymioty, wczułam słaby puls. A więc żył…
Nie ruszałam go w obawie, że ma uszkodzony kręgosłup, tylko siedziałam obok niego i kontrolowałam oddech. A Norbert nawet do nas nie podszedł, słysząc, że facet żyje! Stał tylko na skraju szosy i wypatrywał karetki.
„Pewnie boi się widoku krwi” – pomyślałam z ironią.
Karetka przyjechała, na szczęście, dość szybko. Ratownicy byli zajęci fachową pomocą, kiedy podjechała także policja.
Funkcjonariusze porozmawiali krótko z Norbertem, a potem od razu podeszli do mnie.
– Proszę nam powiedzieć, jak to się stało, że potrąciła pani tego człowieka – poprosili.
– Ja?! – zawołałam, a ze zdumienia aż mnie zatkało!
– Tak twierdzi tamten pan – to pani prowadziła – usłyszałam oniemiała i dotarło do mnie, że ten drań próbuje mnie wrobić, chociaż wyraźnie odmówiłam mu wzięcia winy na siebie.
– Ależ ja nie mogłam prowadzić! Nie mam nawet odpowiednich okularów! – wykrzyknęłam i po chwili zdałam sobie sprawę, jak głupio zrobiłam.
Teraz wyszło na to, że jechałam na wpół ślepa, więc to oczywiste, że potrąciłam tego faceta, bo go nie widziałam! Moje słowo przeciwko słowu Norberta… Byliśmy w aucie tylko we dwoje.
Poszkodowany, w sztok pijany miejscowy chłop, nie mógł niczego potwierdzić, bo i jak? Odniósł poważne obrażenia, złamanie kręgosłupa… Nie wiadomo, czy mimo natychmiastowej operacji i późniejszej rehabilitacji do końca życia nie będzie jeździł na wózku inwalidzkim. Owszem, miał ponad dwa promile alkoholu we krwi, ale… przecież „ja” jechałam za szybko. Rzecz w tym jednak, że to nie byłam ja!
Ten drań zapewnił sobie wsparcie kumpli
Tymczasem przyjaciele Norberta, u których byliśmy na przyjęciu, zeznali, że… widzieli na własne oczy, jak to ja wsiadam za kierownicę! Zrozumiałam wtedy, czym zajmował się Norbert, gdy ja pospieszyłam na ratunek jego ofierze. Najpierw podstępem wywabił mnie z auta, aby nie było wiadomo, że siedziałam na miejscu pasażera, a potem zajął się zapewnianiem sobie przez telefon wsparcia! Kumpli...
Nie mogłam znieść takiej podłości. To przecież niesprawiedliwe, tak nie może być! Oczywiście najbardziej bolało mnie, że człowiek, którego (sama nie wiem czemu) kochałam i naiwnie wierzyłam, że on także darzy mnie uczuciem, zrobił coś takiego. To był dla mnie prawdziwy szok!
Cóż mogłam zrobić ja sama wobec świadectwa wielu? Wyglądało na to, że już po mnie.
Na pierwszej rozprawie nie przyznałam się do winy. Nie było mnie stać na wynajęcie prawnika, dostałam więc adwokata
z urzędu i nie liczyłam na to, że zrobi dla mnie wiele. Słyszałam bowiem, że ci z przydziału traktują swój obowiązek jako zło konieczne i zwykle nie poświęcają takim sprawom dużo uwagi.
Tymczasem trafiła mi się kobieta, która praktycznie natychmiast się na Norbercie poznała.
– Zimny drań, prawda? – spytała. – Nie zawahał się pani wykorzystać, bo miał prawie trzy promile alkoholu we krwi...
Następnie poprosiła mnie, abym sobie dokładnie przypomniała całą trasę, a szczególnie ostatnie chwile przed wypadkiem. To mógł być problem.
– Nie wiem, czy potrafię, bo wtedy akurat przysnęłam – stwierdziłam, przepraszając, lecz ona nie dała za wygraną.
Zapakowała mnie do swojego samochodu ze słowami, że musimy całą drogę przejechać jeszcze raz, abym sobie przypomniała wszelkie istotne szczegóły.
Bałam się, że to na nic, ale…
– Pamiętam to miejsce! – wykrzyknęłam nagle, gdy minęłyśmy stację benzynową. – Norbert się na niej zatrzymywał!
Spałam jak zabita. I mam na to dowód!
Ten jeden szczegół okazał się bardzo istotny dla sprawy. Pani adwokat poprosiła kierownika o nagrania z taśm monitoringu. Widać na nich było dokładnie, że to Norbert przyjechał autem, a potem także wsiadł do niego jako kierowca i odjechał. Ja
w tym czasie spałam sobie spokojnie na siedzeniu pasażera.
Pani adwokat doskonale wykorzystała ten dowód:
– Wysoki sądzie, moja klientka nie mogła dwie minuty później, zaledwie kilometr od stacji, potrącić człowieka. To mało prawdopodobne, aby nagle się obudziła i usiadła za kierownicą. Należy zatem przyjąć wersję, że to pan Norbert C. spowodował wypadek. Ponieważ jechał w stanie nietrzeźwym, przestraszył się odpowiedzialności i próbował zrzucić winę na moją klientkę!
Na szczęście sąd przychylił się do zdania pani mecenas. Norbertowi odebrano prawo jazdy za kierowanie samochodem pod wpływem alkoholu. Czeka go także proces za potrącenie tamtego człowieka i składanie fałszywych zeznań, które podobno zostaną potraktowane jak ucieczka z miejsca wypadku.
A ja? No cóż… Nie muszę chyba mówić, że rozstałam się z Norbertem. Nie utrzymuję z nim w ogóle kontaktu. Zresztą od tamtego feralnego dnia nie zamieniliśmy ani słowa.
Zerwałam także stosunki ze znajomymi, którzy potwierdzili nieprawdę. Kilku z nich usiłowało się przede mną tłumaczyć. Ponoć Norbert im powiedział, że zgodziłam się go kryć z miłości. Szkoda tylko, że tak łatwo mu uwierzyli, i to bez pytania mnie
o zdanie, a potem w sądzie szli w zaparte, nawet widząc moją rozpacz. No cóż, nigdy przecież nie byli MOIMI przyjaciółmi…
Więcej prawdziwych historii:
„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”
„Mój mąż latami ukrywał swój majątek. Gdy prawda wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego własność”
„Jestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Wolę, by mój mąż ode mnie odszedł, bo nie chcę zmarnować mu życia”
„Mój mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł na miesiąc. Nie mam nawet za co kupić kurtki na zimę”