Długo szukałam męża. Jakoś tak mi się w życiu sprawy sercowe układały, że do trzydziestki nie związałam się z nikim na poważnie. Moje związki kończyły się bardzo szybko i nie zawsze z mojej winy. Tak jakoś po prostu wychodziło. Albo raczej, nie wychodziło…
Kiedy więc poznałam Mariusza, nareszcie poczułam, że będzie to facet na całe życie. I długo po naszym ślubie tak myślałam. Aż do teraz – kiedy sama już nie wiem. Dlatego opowiadam tę historię – bo chcę sobie wszystko ułożyć w głowie. Chcę podjąć decyzję, czy być z nim dalej, czy zażądać rozwodu. Czy to ja przesadzam, czy przesadził on?
Poznaliśmy się w pracy
Jestem sekretarką, a Mariusz kierownikiem jednego z działów. Za każdym razem, kiedy przynosił mi jakieś papiery, zagadywał, podrywał, zapraszał na randkę. No i w końcu się zgodziłam. Muszę przyznać, że od razu między nami zaiskrzyło. Był zabawny, energiczny, sympatyczny – potrafił słuchać i ciekawie opowiadał. No i jest też całkiem przystojny.
Oboje byliśmy już koło trzydziestki, więc wszystko się szybko potoczyło. Nie było na co czekać. Po pół roku znajomości byliśmy zaręczeni i szykowaliśmy się do ślubu. Mariusz nalegał, żeby przyjęcie było skromne. Mnie też się ten pomysł spodobał. W pewnym wieku już nie wszystko wypada robić. Wesele z oczepinami, tańcami, balonami i przepychaniem jajka w nogawce wcale mi się nie uśmiechało.
Poza tym Mariusz był bardzo oszczędny i słusznie zauważył, że te pieniądze, które wydalibyśmy na organizację wielkiego wesela, możemy przeznaczyć na kupno mieszkania. To był dobry pomysł.
– Kto wie, ile zebralibyśmy z kopert? A tak wiemy, ile mamy swojej kasy w kieszeni – takim argumentem mnie przekonywał.
– Tylko że to raz w życiu… – jeszcze się wahałam.
– A tam, daj spokój. Lepiej mieć coś swojego.
No i uznałam, że ma rację. Z moich i jego oszczędności uzbieraliśmy spory wkład własny na mieszkanie. Dobraliśmy kredyt i kupiliśmy M2. To było nasze pierwsze wspólne gniazdko, bo do tej pory ja mieszkałam z rodzicami w bloku, a on w domu rodziców.
To Mariusz załatwił kredyt, on wszystko organizował
W kwestiach finansowych był bardzo zaradny. Gdy trzeba było wydać na coś pieniądze, zawsze coś tak zakombinował, że udało się zaoszczędzić parę groszy. Był bardzo gospodarnym człowiekiem, nie można było mu zarzucić rozrzutności. A nawet czasem wydawało mi się, że jest dość skąpy, bo oszczędzał na wszystkim, na czym tylko się dało. Cenił sobie też niezależność, dlatego od początku naszego związku ustaliliśmy, że będziemy mieli osobne konta.
– Ale jak to tak, córeczko? W łóżku razem, a w banku osobno? – pytała moja mama.
– Oj, mamo, czasy się zmieniają. To kiedyś tak było, że wszystko do wspólnej kasy się sypało.
– My z twoim tatą od samego ślubu tak robimy i dobrze nam to służy. Nie ma że twoje, moje. Jest nasze.
Tak naprawdę dobrze rozumiałam, o co jej chodzi. Sama nie byłam pewna, czy ta rozdzielność majątkowa to dobry pomysł. Nawet próbowałam o tym z Mariuszem rozmawiać, ale on się wtedy denerwował.
– Przecież i tak wszystko, czego się po ślubie dorobimy jest wspólne.
– No tak – przytakiwałam.
– No to w czym problem, że pieniądze będziemy trzymali na dwóch kontach? One w zasadzie i tak są nasze. Jak będziesz potrzebowała, jak ci zabraknie, to dam ci ze swoich.
No i znów się zgodziłam. Jak na tym wyszłam? Muszę przyznać, że nie najlepiej. Rozmowy o wydatkach były trudne, bo zawsze trzeba było negocjować, ile z czyjego konta wyjmiemy, kto da więcej, kto mniej. Czy może to jest taki wydatek, że dajemy po równo. Bo na przykład za naprawy auta i paliwo do niego więcej płacił Mariusz, a za jedzenie więcej ja. Po prostu częściej robiłam zakupy i głupio było mi potem prosić, żeby mi do nich dołożył. Po pewnym czasie zaczęło mi to dokuczać, ale Mariusz za nic w świecie nie chciał się zgodzić na to, żeby jednak wrzucić pieniądze do jednego worka. We wszystkich sprawach nam się w życiu układało, ale w tej jednej nasze małżeństwo nie wyglądało, tak jak powinno.
Coraz częściej się o to kłóciliśmy, ale mąż był nieprzejednany. Z każdą kolejną kłótnią zauważałam też, że Mariusz wcale nie jest oszczędny, jak mi się przed ślubem wydawało. Kiedy już proza życia odarła nasz związek z romantyzmu, zrozumiałam, że mąż jest po prostu skąpy. A te dwa osobne konta nie wynikają z potrzeby niezależności, ale ze sknerstwa. Miałam też wrażenie, że nie jest ze mną szczery, że coś kombinuje. Nie wiedziałam jednak, że jestem ofiarą jego sknerstwa bardziej, niż mi się wydaje. Nie miałam pojęcia, co tak naprawdę przede mną ukrywa.
Wyszedł na jaw jego największy sekret
Coś, o czym nikt nie wiedział. No może tylko jego rodzina. Na trop tej tajemnicy wpadła moja mama. Któregoś dnia przyszła do mnie i jakoś tak się dziwnie kręciła. Znam ją dobrze i wiem, kiedy chce mnie zapytać o coś niewygodnego.
– Co się dzieje? Czemu się tak dziwnie zachowujesz?
– Dziwnie? – udawała, że nie rozumie, o co mi chodzi.
– No jak to? Przecież widzę po minie, że znowu chcesz mnie o coś pomęczyć. Znam cię.
– Ach, sama nie wiem, czy o tym z tobą gadać.
– O czym?
– Ach, takie tam… – machała ręką.
– No mamo, jak już zaczęłaś, to teraz musisz powiedzieć, bo się denerwuję.
– Ale ja nie wiem, czy nie narobię czasem, tylko niepotrzebnych kłopotów. Może mi się tylko wydawało.
– Mamo, do diabła.
– Ach, bo jak byłam u koleżanki, widziałam, jak Mariusz wychodzi z sąsiedniej bramy jej bloku. To był wieczór, jakaś dziewiąta i zastanawiam się, co on tam o tej porze robił.
– Kiedy to było, w jaki dzień?
– W czwartek.
Aż mnie zatkało. Rzeczywiście Mariusza nie było tego dnia w domu. Powiedział mi, że musi dłużej pracować. Powinien być więc w firmie, a nie gdzieś na drugim końcu miasta. Mama widziała, że jej wiadomość zrobiła na mnie wrażenie, więc mnie już dalej o nic nie wypytywała. Chodziła tylko za mną, głaskała i pytała, czy się dobrze czuję, co mnie jeszcze bardziej denerwowało.
Postanowiłam po prostu wyjaśnić sprawę. Nie chciałam jednak od razu pytać męża, co robił wieczorową porą w jakiejś kamienicy. Przyznam szczerze, że nasze kłótnie o pieniądze były tak częste, tak źle się między nami układało, że nie spodziewałam się po nim szczerości. Byliśmy małżeństwem dopiero niecałe 2 lata, a już tak wiele się popsuło. Postanowiłam więc wyjaśnić sprawę sama, po cichu, używając podstępu.
Dlatego następnym razem, jak Mariusz powiedział, że ma więcej pracy, że musi zostać po godzinach, szybko pojechałam pod ten adres, który podała mi mama. Tam, gdzie w poprzedni czwartek widziała Mariusza. Miałam wiele wątpliwości, gdy tam szłam, a także, gdy stałam jak idiotka i patrzyłam, kto z tej tajemniczej bramy wychodzi. Zastanawiałam się, czy jestem uczciwa wobec męża i czy jestem normalna, czy nie ulegam histerii? „Nawet jeśli Mariusz tu przychodzi, jaką miałam pewność, że akurat dzisiaj na niego trafię? Może rzeczywiście jest w pracy?” – tak rozmyślałam, wciąż jednak nie ruszając się z miejsca.
I wtedy go zobaczyłam. Wychodził z bramy, jak gdyby nigdy nic. Nie wytrzymałam, dostałam szału. Choć przecież się go spodziewałam, to tak mnie wkurzył, że zaraz podbiegłam i na niego naskoczyłam.
– A co ty tu robisz, dlaczego nie jesteś w pracy?!
– A co Ty tu robisz?! Do diabła, Anka, śledzisz mnie..? – miał najgłupszy na świecie wyraz twarzy.
– A żebyś wiedział. Okazuje się, że nie bez powodu. Co tutaj robiłeś? Przyznaj się, byłeś u jakiejś baby – podniosłam głos.
– U jakiej baby, co ty wygadujesz?
– Nie kłam, do cholery, nie kłam – krzyczałam.
– Ciszej bądź, ludzie tu mieszkają.
– Może twoją kochankę też wystraszę. Może nie będzie cię już chciała widywać – sypałam do niego tekstami jak z serialu. Sama się sobie dziwiłam, że tak potrafię.
– Uspokój się, do cholery. Ja tu nie mam żadnej kochanki.
– A co, w takim razie?
– Mieszkanie.
– Co?
– No mieszkanie. Kupiłem je, zanim się z tobą ożeniłem.
Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam
Musiała minąć dłuższa chwila, żebym się otrząsnęła i zrozumiała, co do mnie mówi. Zażądałam dowodu, kazałam mu pokazać to mieszkanie. No i zabrał mnie na trzecie piętro. Otworzył drzwi jednego z lokali – był pusty, z grubsza urządzony. Mariusz wytłumaczył mi, że kupił to mieszkanie jako inwestycję i dlatego w nim nie mieszkał. Wolał z rodzicami, bo było taniej, a to wynajmował. Akurat teraz zwolnili je lokatorzy i przyjeżdżał je doglądać.
Czy mnie to uspokoiło? Chyba nie, bo od słowa do słowa zrozumiałam, że on to mieszkanie przede mną zwyczajnie ukrywał. Gdy pytałam go, dlaczego mi o nim nigdy nie powiedział, tłumaczył, że przecież kupił je przed ślubem, więc jest jego. Tylko jego.
– W świetle prawa, oczywiście – dodał, a we mnie znów zagotowała się krew.
– Mariusz, my jesteśmy małżeństwem, a ty mi tu z prawem wyjeżdżasz?! Swój majątek przede mną ukrywasz?! – znów krzyczałam.
– Nie ukrywałem. Tylko ci o nim nie mówiłem – zrobił głupią minę.
– Co ty wygadujesz?! Ile ty masz lat? Siedem?
– Oj, nie przesadzaj! Zgodziłaś się przecież, żebyśmy mieli osobne pieniądze. To mieszkanie też jest tylko moje… osobne. Jak te pieniądze… – plątał się w idiotycznych wyjaśnieniach.
– Po co myśmy w ogóle kredyt brali na nasze mieszkanie, skoro ty już jedno miałeś!?
– Żeby mieć coś wspólnego…
– I nie miałeś zamiaru mi nigdy o tym twoim gniazdku powiedzieć?
– No nie, pewnie kiedyś bym ci powiedział?
– Kiedy?
– Nie wiem… Kiedyś…
Nie wytrzymałam dłużej. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam.
Postanowiłam wrócić do rodziców
Przyjechałam do naszego wspólnego domu tylko po to, żeby spakować swoje rzeczy. Mariusz już tam był, bo wracał samochodem, a ja musiałam dojechać tramwajem. Kiedy zobaczył, że naprawdę mnie wkurzył, że pakuję się na serio, zaczął mnie przepraszać. Chodził za mną po mieszkaniu i dalej głupkowato się tłumaczył, próbował całą sprawę ratować. Ja jednak postanowiłam być głucha na jego argumenty. Dość już w tym wariatkowie wytrzymałam. Uznałam, że z takim okropnym sknerą po prostu nie da się żyć, że popełniłam błąd, wychodząc za niego z mąż.
Całą drogę do domu rodziców płakałam. Na szczęście przyjęli mnie ciepło. A ojciec, jak się dowiedział, co mój mąż przede mną ukrywał, chciał do niego jechać i po męsku wyjaśnić sprawę. Ledwo go powstrzymałam.
Od tamtego czasu wciąż mieszkam u rodziców. Minęło już kilka tygodni i już mi przeszła trochę złość. Tym bardziej że Mariusz bardzo się stara, żeby mnie odzyskać. Dzwoni, przeprasza, proponuje spotkania. Nawet w pracy próbuje mnie udobruchać, ale tak bardzo dyskretnie, bo chyba się boi, że sprawa się wyda. Obiecał mi nawet, że jeśli do niego wrócę, to przystanie na wszystkie moje warunki, co do wspólnych pieniędzy. Obiecał nie być sknerą.
No i sama już nie wiem… Czy mam do niego wrócić, czy nie? Czy po tym, jak ukrył przede mną mieszkanie, mogę mu jeszcze zaufać? Zaczynam się wahać i myśleć, że może to naprawdę normalne w dzisiejszych czasach, że nie wszystko w małżeństwach jest wspólne. Może on ma racje, a ja histeryzuję i robię mu awantury o nic. Ale z drugiej strony, skoro uważał, że to takie normalne, to dlaczego nie chciał intercyzy. Myślę, że się bał o nią zapytać. Wolał mnie oszukiwać.
I tak się waham, tak miotam. Sama już nic nie wiem. Skłaniam się ku swojemu zdaniu, ale z drugiej strony bardzo kocham Mariusza i nie chcę go stracić. Przecież mnie nie zdradzał… Powinnam go zostawić czy nie? Sama naprawdę już nie wiem.
Czytaj także:
„Mam 35 lat, mieszkam z rodzicami, nigdy w życiu się nie upiłam i... jestem dziewicą. Nigdy nawet nie byłam na randce”
„Córka oskarżyła mojego partnera o gwałt. Świat mi się zawalił, a ta gówniara się świetnie bawiła”
„Nie chciałam pokazywać swojego faceta przyjaciółce, bo bałam się, że mi go odbije. Moje objawy były bardzo słuszne...”
„Wychodzę za mąż za faceta, którego znam 6 miesięcy. Matka się do mnie nie odzywa, a siostra dopytuje, czy wpadłam”