„Żeby dostać awans musiałam przespać się z szefem. Zrobiłam to bez mrugnięcia okiem, bo chciałam mieć życie na poziomie”

Kobieta, która uwodzi szefa fot. Adobe Stock, Viacheslav Lakobchuk
„Całe studia zarabiałam jako utrzymanka. Z początku miałam opory, ale z czasem spodobało mi się życie w dostatku. Być może właśnie przez to, gdy szef złożył mi tę propozycję, nie zastanawiałam się nawet sekundy. Mam gdzieś co mówią inni. Na moim miejscu zrobiliby to samo”.
/ 25.10.2021 09:58
Kobieta, która uwodzi szefa fot. Adobe Stock, Viacheslav Lakobchuk

Pochodzę z niewielkiej wsi na wschodzie Polski. Rodzice wychowali nas ośmioro. Ciężko harowali, by jakoś związać koniec z końcem. Mama zajmowała się gospodarstwem, tata dodatkowo pracował jako stróż w hurtowni. Ale i tak wiecznie brakowało nam pieniędzy. Nie raz widziałam, jak mama zastanawiała się, czy zapłacić rachunek za prąd, czy kupić coś do jedzenia…

Jestem najmłodsza z dziewczynek. Odkąd pamiętam, zawsze donaszałam ubrania po starszych siostrach. Mama pieczołowicie cerowała w nich dziury. Czułam się gorsza. W duchu marzyłam o jakimś nowym, modnym ciuszku, kupionym tylko dla mnie… Ale mijały lata, a ja ciągle chodziłam w wyświechtanych spodniach i podniszczonych sukienkach. To chyba wtedy zrozumiałam, że jak się nie wyrwę z tej mojej wsi, nie skończę studiów, to nic się w moim życiu nie zmieni.

Uczyłam się świetnie. Byłam pewna, że bez trudu dostanę się na dzienne studia. Cóż jednak z tego, skoro nie było mnie na nie stać. Nauka jest bezpłatna, ale przecież z czegoś trzeba się utrzymać. Wymyśliłam więc, że pójdę na zaoczne. Wierzyłam, że uda mi się znaleźć dobrze płatną pracę. I że pensja wystarczy mi na opłacenie czesnego i na życie.

Wyjechałam do Warszawy tuż po maturze

– Dziecko, jak ty tam sobie poradzisz. Bez pieniędzy, mieszkania... – płakała mama, gdy wsiadałam do pekaesu.

– Dam radę, zobaczysz. Jeszcze będziesz ze mnie dumna – przytuliłam ją mocno.

To właśnie wtedy wcisnęła mi do ręki kilka banknotów. Wszystkie pieniądze za trzy świniaki, które oddali z ojcem do rzeźni. Gdy autobus ruszył, pomyślałam, że zaczyna się dla mnie nowy etap życia. Miałam nadzieję, że szczęśliwy.

Wynajęłam pokój u jednej starszej pani. I od razu zaczęłam szukać pracy, bo na to lokum i czesne za pierwszy semestr wydałam prawie wszystkie pieniądze, które dała mi mama. Okazało się, że znalezienie dobrego zajęcia graniczy z cudem. Chodziłam od firmy do firmy, pytałam, zostawiałam CV. I nic. Ludzie po studiach szlifowali bruki. A cóż dopiero ja, dziewczyna po maturze. Bez żadnego doświadczenia, konkretnych umiejętności. Łapałam się więc wszystkiego, byleby tylko utrzymać się na powierzchni. Pracowałam w sieciowej restauracji, sprzątałam mieszkania, roznosiłam ulotki. Ale i tak wiecznie brakowało mi pieniędzy, bo wszyscy płacili grosze. Po pół roku miałam dość takiego życia. I pewnie bym się poddała, gdyby nie koleżanka z roku, Sandra.

Któregoś dnia zaprosiła mnie do siebie. Zbliżała się pierwsza sesja i chciała, żebym podciągnęła ją z matematyki. Gdy weszłam do mieszkania, oniemiałam. Było może niewielkie, ale tak pięknie urządzone. W szafach zauważyłam markowe ciuchy a na półeczce w łazience drogie perfumy. Trochę mnie to zdziwiło, bo Sandra zwierzyła mi się kiedyś, że też pochodzi z biednej rodziny.

– Masz szczęście… Taka chata, ciuchy, kosmetyki… Musiałaś złapać niezłą pracę. Ja chyba wrócę na wieś. Mam dość tej szarpaniny, wiecznej walki o przeżycie – westchnęłam.

– Ty też możesz to wszystko mieć. Choćby jutro – uśmiechnęła się.

– Załatwisz mi pracę? – ucieszyłam się.

– No, może nie pracę… Raczej sponsora – zawiesiła głos.

– Słucham? – nie rozumiałam, o czym ona mówi.

– No, bogatego faceta, który będzie cię utrzymywał w zamian za seks i inne drobne przyjemności i usługi. Ja takiego mam i zobacz, jak żyję. Zapytam go, może ma jakiegoś kolegę… Jesteś mądra, ładna… Myślę, że nie będzie kłopotu – odparła.

Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie to, żebym była jakąś świętoszką. Ale taki układ od razu skojarzył mi się z prostytucją. A na panią lekkich obyczajów absolutnie się nie nadawałam. Miałam swoją godność. W pierwszej chwili chciałam wykrzyczeć koleżance, co sądzę na temat jej propozycji, ale się powstrzymałam. Przecież w sumie chciała pomóc…

– Nieee, dziękuję, to nie dla mnie – pokręciłam głową.

Sandra wzruszyła ramionami.

– Okej, twoja decyzja. Ale jakbyś zmieniła zdanie, to daj znać…. – przerwała.

– I pamiętaj, że godnością nikt się jeszcze nie najadł – dodała po chwili. Jakby czytała w moich myślach. Może sama też kiedyś miała wątpliwości?

Mam się oddawać za pieniądze?

Po powrocie do swojego obskurnego pokoiku długo nie mogłam zasnąć. Przez cały czas zastanawiałam się nad propozycją Sandry. Z jednej strony wydawała mi się nie do przyjęcia… Była przecież taka poniżająca… Ale z drugiej… Nie miałam najmniejszej ochoty wracać na wieś. Wiedziałam, co mnie tam czeka. W najlepszym wypadku zamążpójście, rodzenie dzieci i harówka od rana do nocy…

Nie o takim życiu przecież marzyłam. Dzięki opiekunowi zniknęłyby wszystkie moje problemy. Miałabym gdzie mieszkać, za co żyć, spokojnie skończyć studia, pomóc finansowo najbliższym. No i pachniałabym drogimi perfumami, a nie smażonymi hamburgerami i frytkami… O Boże, jak ja nienawidziłam tego smrodu!

Nad ranem zdecydowałam wreszcie, że się zgodzę. Przynajmniej na próbę. Pomyślałam, że jak coś mi się nie spodoba, to się wycofam. Następnego dnia w szkole powiedziałam o swojej decyzji Sandrze. Tylko się uśmiechnęła.

– Wiedziałam, że jak sobie wszystko spokojnie przemyślisz, to do mnie przyjdziesz. Już gadałam nawet ze swoim panem. Jest jeden kandydat. Jak mu się spodobasz, spełnisz jego oczekiwania, to będziesz sobie żyć jak pączek w maśle – powiedziała.

Tydzień później poznałam Andrzeja. Miał ponad 50 lat i był adwokatem. Ponoć bardzo dobrym. Umówił się ze mną w eleganckim hotelu za miastem. Sandra pożyczyła mi szpilki i czerwoną, obcisłą sukienkę, żebym zrobiła na nim wrażenie. Trzeba przyznać, wyglądałam świetnie! Kiedy szłam na spotkanie, serce biło mi jak oszalałe. Zastanawiałam się, jak to wszystko się odbędzie. I czy sobie poradzę.

Poszło… w miarę gładko

Zjedliśmy kolację, a potem wylądowaliśmy w pokoju na górze. Nie miałam prawie żadnego doświadczenia z mężczyznami, bo rodzice dość dobrze mnie pilnowali, ale Andrzejowi to się spodobało. Chyba takiej dziewczyny właśnie szukał. Świeżej, nieporadnej, zawstydzonej… Gdy wróciłam po wszystkim do domu, miałam potworne wyrzuty sumienia. Ale je stłumiłam.

Wytłumaczyłam sobie, że to tylko na jakiś czas. I że przecież nie mam innego wyjścia. Miesiąc później pożegnałam się ze staruszką i obskurnym pokoikiem i wprowadziłam się do kawalerki w centrum miasta. Podając mamie nowy adres powiedziałam, że wreszcie udało mi się znaleźć świetną pracę. I że będę jej wysyłać co miesiąc trochę pieniędzy. Była zachwycona.

Mój pan adwokat nie zabierał mi zbyt wiele czasu. Miał przecież swoją pracę, żonę, dzieci, obowiązki towarzyskie… Wpadał dwa, najwyżej trzy razy w tygodniu, na kilka godzin. Przygotowywałam dla nas kolację, a potem szliśmy do łóżka. Szczęśliwie nie był jakimś zboczeńcem, ale wiele się od niego nauczyłam o potrzebach mężczyzn. Gdy wychodził, kładł na stole pieniądze. Tysiąc złotych, czasem dwa. W zamian żądał, bym go nie zdradzała, pięknie dla niego wyglądała, pilnie studiowała, no i była dyskretna. W sumie niewiele jak za takie wygodne życie…

Zostawił mnie po półtora roku. Nie powiedział tego wprost, ale chyba mu się znudziłam. No i postanowił wymienić mnie na inny, świeższy model. Trzeba przyznać, zachował się w porządku. Zanim odszedł, przedstawił mnie swojemu koledze, dentyście. Panowie przekazali mnie sobie z rączki do rączki. Nawet nie musiałam zmieniać mieszkania. Tylko rachunki miał płacić ktoś inny. Nie czułam się z tym dobrze, ale zacisnęłam zęby. Byłam przecież utrzymanką, to oni stawiali warunki…

Z tym dentystą dotrwałam do końca studiów. Na pożegnanie wyleczył mi wszystkie zęby i załatwił pracę w dziale marketingu w dużej, zagranicznej firmie. Nawet bez okresu próbnego, od razu umowa na czas nieokreślony. Jeden z jego pacjentów był tam prezesem. Wystarczył telefon…

Rozpoczęłam życie na własny rachunek

Opuściłam elegancką kawalerkę w centrum miasta i wynajęłam tańszą, na obrzeżach. Trochę mi było szkoda, ale pomyślałam, że jak już zadomowię się w firmie, zdobędę pewną pozycję, to sobie taką kupię. Wierzyłam we własne siły. Naiwnie myślałam, że teraz, gdy mam pracę, wszystko zależy tylko od moich chęci i umiejętności. Nie tych łóżkowych, ale tych, które zdobyłam na studiach. Chciałam zapomnieć o przeszłości.

Przez rok harowałam jak wół. Starałam się, nie patrzyłam na zegarek. Choć czasem ze zmęczenia nie mogłam zasnąć. Ale dzięki mnie firma zdobyła wielu nowych klientów. Na korytarzach szeptano, że w naszym dziale szykują się awanse. Bo nasz szef idzie w górę. I że ja jestem jedną z kandydatek.

– Eee tam, to niemożliwe, za krótko pracuję. Ty chyba masz większe szanse – odpowiedziałam koledze, gdy twierdził, że awans właściwie mam w kieszeni.

– Co ty, szef woli takie młode, piękne i zdolne jak ty – mrugnął do mnie.

– Co masz na myśli? – nastroszyłam się.

– Nic! Mówię tylko, że jesteś świetna i zasługujesz na ten awans – uśmiechnął się jakoś dziwnie…

Pomyślałam, że gada tak głupio ze zwykłej zawiści. Wkrótce miałam się przekonać, że jednak nie…
Dwa tygodnie później szef zabrał mnie w delegację do Krakowa. Na rozmowy z nowym klientem. Po wszystkim zaprosił mnie do hotelowego baru, na drinka. Był bardzo miły. Chwalił mnie za zaangażowanie, wyniki.

– Pewnie słyszała pani, że poszukuję kandydata na swoje miejsce – zaczął w pewnym momencie.

– Tak tak, gratuluję awansu – odparłam.

– No właśnie… Myślę, że byłaby pani odpowiednią osobą. Co prawda jest pani jeszcze bardzo młoda, ale zdolna. No i sądzę, że dogada się pani z zespołem... – zawiesił głos.

– Naprawdę? O matko, jaka jestem szczęśliwa! Obiecuję, że pana nie zawiodę! – aż krzyknęłam.

A potem zaczęłam opowiadać, jakie mam pomysły i jak się będę starać…

– Chciałbym, żeby się pani postarała już dzisiejszej nocy – przerwał mi nagle. – Tylko ten jeden raz. Nie lubię wchodzić dwa razy do tej samej wody… – położył mi dłoń na kolanie.

Z podniecenia aż mu ta ręka drżała. W tym momencie przypomniała mi się rozmowa z kolegą. Już wiedziałam, o co mu wtedy chodziło.

– A co jeśli się nie zgodzę? – zapytałam.

– No to z awansu nic nie będzie. Takie jest życie. Kto jest na górze, ten stawia warunki – odparł z obleśnym uśmiechem.

Poszłam z nim do łóżka. Nawet się nie zastanawiałam. No i się postarałam. Tamtej nocy to głównie ja byłam, hm, na górze. Tak mu się to spodobało, że teraz lata za mną z wywieszonym jęzorem i żebrze o spotkanie. Śmiać mi się chce, bo przecież mówił, że nie lubi powtórek. Trzymam go na dystans, zwodzę, ale nie odtrącam. Niech się męczy, ma nadzieję…

Dostałam awans. Powoli zapoznaję się z nowymi obowiązkami, staram się organizować pracę w dziale. Nie jest to łatwe, bo ludzie patrzą na mnie krzywo. Wiem, że na korytarzach szepcą, że wskoczyłam za kierownicze biurko przez łóżko. A niech sobie gadają… Założę się, że na moim miejscu zrobiliby tak samo.

Czytaj także:
„Asia zawsze była kujonką, osiągała same sukcesy, ale złamało ją jedno: odrzucona miłość i odejście ukochanego”
„Uwiodłam katechetę mojej córki i zdradziłam z nim męża. Zaszłam z nim w ciążę, ale mąż o niczym nie wie”
„Po śmierci ojca mama odsunęła się od rodziny, nie robiła zakupów, nie sprzątała. Odkryliśmy jej sekret”

Redakcja poleca

REKLAMA