„Rodzina się mnie wyrzekła, bo wolałem brudzić ręce smarem, niż przerzucać akta spraw sądowych. Jeszcze do mnie wrócą”

Pan mechanik fot. iStock by Getty Images, standret
„– Za rok, dwa będziesz mógł sobie kupić mieszkanie na kredyt. Przecież nic cię tu nie trzyma. Rodzice nie chcą cię znać, bo nie nosisz togi, a ręce masz upaprane smarem. Naprawdę nie chcesz zacząć życia w nowym miejscu? – przekonywał mnie Staszek”.
/ 11.10.2024 08:30
Pan mechanik fot. iStock by Getty Images, standret

Wychowałem się w przekonaniu, że żadna praca nie hańbi. Wpajali mi to od urodzenia moi właśni rodzice. Nie rozumiem więc, skąd ich przekonanie o tym, że powinienem zostać adwokatem lub sędzią, a nie mechanikiem samochodowym.

Byłem bystrym dzieciakiem

Od małego uchodziłem za niezwykle bystrego dzieciaka. Szybko nauczyłem się czytać, równie sprawnie liczyłem. Z pisaniem byłem trochę na bakier, ale to pewnie te moje niezgrabne, wielkie dłonie za to odpowiadały. Niemniej w szkole radziłem sobie doskonale, a nauczyciele chętnie przygotowywali mnie do udziału w konkursach i olimpiadach przedmiotowych, bo uczyłem się szybko i skutecznie.

Podstawówkę skończyłem z najwyższą notą w szkole. Co ciekawe, nikt nie traktował mnie jak kujona. Koledzy uważali, że nauczycielki mają do mnie słabość, koleżanki natomiast same do mnie lgnęły i były gotowe pomagać mi na każdym kroku. W ten sposób trafiłem do najlepszego gimnazjum w mieście, gdzie sytuacja przedstawiała się bardzo podobnie. Osiągałem wysokie wyniki z minimalnym wysiłkiem i nikt nie robił mi z tego powodu pod górkę.

Egzamin na koniec gimnazjum zdałem bardzo dobrze i rodzice absolutnie nie chcieli słyszeć o tym, bym poszedł do technikum. Kategorycznie ucinali każdą moją próbę rozmowy na ten temat. Nie miałem wyjścia, musiałem iść do liceum i oczywiście podejść do matury. Na szczęście jednak znalazłem taki profil, który był choć trochę zbliżony do moich zainteresowań i udało mi się przekonać rodziców, że będzie to najlepszy dla mnie wybór.

Zacząłem mieć wątpliwości

W liceum radziłem sobie nie najgorzej, choć oczywiście byli ode mnie lepsi. Średnio szło mi z tych przedmiotów, z których rozszerzenia musiałbym zdawać, by dostać się na prawo, gdzie widzieli mnie moi rodzice. Ja wcale nie byłem przekonany do tego pomysłu. Nie rozumiałem tej nabożnej czci, jaką w mojej rodzinie obdarzało się prawników. I wcale mi się nie uśmiechało wkuwać regułki z kodeksów.

Tak naprawdę w ogóle zastanawiałem się nad sensem studiowania. Kręciły mnie samochody i motocykle, ich mechanizmy, rozbieranie silników na części pierwsze. Od małego po kryjomu zaglądałem do warsztatu samochodowego sąsiada i roziskrzonymi oczami patrzyłem, jak przywraca sprawność zepsutym elementom aut. Czasem podawałem mu klucze, czasem pozwalał mi dokręcić jakąś śrubę.

Im bardziej zbliżała się matura, tym częstszym gościem byłem w jego warsztacie.

– Krzychu, a ty nie powinieneś czasem zakuwać do matury? – pytał.

– Powinienem – odpowiadałem cicho.

– Ale?...

– Ale nie widzę w tym najmniejszego sensu. Przecież ja i tak tego nie zdam.

– Mówią, że rozszerzeń nie da się nie zdać.

– Staszek, nie łap mnie za słówka. Nie zdam na tyle, by przyjęli mnie na jakiekolwiek studia prawnicze.

– To może powinieneś pomyśleć o innym kierunku?

– No jak? Starzy się zaparli, że prawo i prawo. Ja nie wiem, jak chcą papugę, to może niech pójdą do zoologicznego i sobie kupią?

– A ty?

– Co: ja?

– Czego ty chcesz, Krzychu?

– Szczerze? Tak naprawdę, to ja w ogóle nie wiem, czy chcę studiować cokolwiek. Po co mi to? To tylko marnowanie czasu.

– Tak myślisz?

– No… No, bo zobacz. Studiujesz pięć lat. Albo dłużej. Jak na dziennych to raczej małe szanse na pracę w tym czasie. Kończysz takie studia. Masz koło 25 lat. I wchodzisz na rynek pracy, gdzie szukają osób z doświadczeniem, a ty nic. I w sumie to masz farta, jak dostaniesz gdzieś robotę za najniższą krajową.

– To jaki masz inny pomysł na życie?

– Wiesz, ja to chciałem iść do technikum. I zawód bym miał, i od razu mógł zacząć pracę. Powiedz, tak z ręką na sercu: wolałbyś przekładać papierki w sądzie, czy naprawiać silniki?

– I tu mnie masz. Strasznie lubię grzebać w silnikach.

– No to chyba mnie rozumiesz?

– Rozumiem. I chyba nawet wiem, jak ci pomóc.

Staszek zaproponował, żebym po maturze poszedł na kurs na mechanika, a on zatrudni mnie na początek jako pomocnika w swoim warsztacie. Miał co prawda jednego pracownika, ale roboty mieli tyle, że się nie wyrabiali. Nie skorzystać z propozycji sąsiada byłoby grzechem.

Postawiłem na swoim

Do matury podszedłem zgodnie z oczekiwaniami rodziców, jednak uzyskane przeze mnie wyniki nie były dla nich zadowalające. Niektóre przedmioty zdałem całkiem nieźle, ale niektóre z tych punktowanych przy studiach prawniczych wypadły bardzo słabo. Dla świętego spokoju złożyłem papiery na kilka uczelni, ale nie liczyłem na to, że się gdzieś dostanę. I rzeczywiście, wyniki rekrutacji były po mojej myśli.

Matka załamywała ręce, ojciec grzmiał, że nie dość się starałem. Nawet nie chciało mi się tłumaczyć im, że to ich marzenia, a nie moje. Nigdy nie słuchali tego, co mam im do powiedzenia. Toteż na kurs dla mechaników zapisałem się sam, bez ich wiedzy i aprobaty. W końcu byłem już pełnoletni. No i miałem obiecaną pracę u Staszka. Czegóż więcej mogłem chcieć?

Okazało się, że dachu nad głową! Rodzice, gdy zorientowali się, czym się zajmuję, próbowali mi tego zabronić. Chcieli, bym poszedł na jakiekolwiek studia albo do szkoły policealnej, no i koniecznie zakuwał do matury, by zdać ją jeszcze raz, odpowiednio dobrze. Gdy odmówiłem, twierdząc, że wreszcie uczę się tego, czego zawsze chciałem się nauczyć, rodzice kazali mi wynosić się z domu. Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać.

Dałem sobie radę

Wbrew temu, co wieszczyli moi rodzice, poradziłem sobie bez większego problemu. Przez pierwsze kilka tygodni zatrzymałem się u kumpla, później znalazłem pokój do wynajęcia u miłej staruszki, która potrzebowała nieco pomocy w niektórych domowych sprawach. Staszek płacił może nie jakoś dużo, ale regularnie. Wystarczało mi na opłacenie pokoju, codzienne sprawunki i odłożenie kilku groszy.

Systematycznie podnosiłem swoje kompetencje, wciąż praktykując w warsztacie Staszka. Pewnego dnia wezwał mnie do siebie i rzekł:

– Chyba będziemy musieli się rozstać.

– Dlaczego? Nie jesteś ze mnie zadowolony? – byłem zdruzgotany tym, co usłyszałem.

– Wręcz przeciwnie. Robisz ogromne postępy i zaczynam mieć wrażenie, że uczeń przerasta mistrza.

– No co ty, gdzie mi tam do ciebie?

– Wiem, co mówię. Za chwilę będziesz już „pełnoprawnym” mechanikiem i chyba nie będzie mnie na ciebie stać. Ale mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.

– Mam się bać?

– Ależ skąd! Mam kumpla w stolicy województwa. Ma zakład, trzy razy taki jak mój. Od dłuższego czasu poszukuje dobrego mechanika. Poleciłem mu ciebie i jest gotów cię przyjąć choćby od przyszłego miesiąca. Co ty na to?

– Nie wiem, czy dam sobie radę…

– Jako pracownik sprawdzisz się na pewno, o to jestem spokojny. Zarobki będziesz miał ze dwa razy wyższe niż u mnie, a ponadto Maciek da ci namiary na niedrogie mieszkanie do wynajęcia. Za rok lub dwa będziesz mógł sobie kupić mieszkanie na kredyt. Masz jeszcze jakieś wątpliwości? Przecież nic cię tu nie trzyma. Rodzice nie chcą cię znać, bo nie nosisz togi, a ręce masz upaprane smarem. Naprawdę nie chcesz zacząć życia w nowym miejscu?

– W sumie masz rację, rodzina od dawna nie utrzymuje ze mną kontaktu, większe miasto to większe perspektywy…

Przyjąłem propozycję Staszka i jego kumpla. Zgodnie z przewidywaniami mojego byłego szefa zaledwie rok później dostałem kredyt i kupiłem mieszkanie. Praca u Maćka była absolutnym spełnieniem marzeń: przyjeżdżali do niego klienci nie tylko z całego miasta, ale i z okolicznych miejscowości. Robiłem to, co lubiłem i miałem z tego całkiem konkretny pieniądz.

Jakoś nie tęsknię

U Maćka pracuję już ładnych parę lat. Mam własne mieszkanie, całkiem przyzwoity samochodzik, a przede wszystkim cudowną narzeczoną. Codziennie naprawiam ludziom samochody, rozwiązując tym samym ich problemy i poprawiając jakość życia. Podpowiadam, jak dbać o auto, by nie narażać się na niepotrzebne koszty. Klienci chwalą sobie nasz zakład i ludzkie podejście do usługobiorców.

Wczoraj laweta przywiozła do nas auto z uszkodzonym układem hamulcowym. Właścicielem samochodu okazał się brat mojego ojca.

– O, proszę! Tak się kończy, jak się nie słucha rodziców – wycedził przez zęby na mój widok.

– Czyli bardzo dobrze się kończy – odezwał się mój szef, zanim zdążyłem otworzyć usta. – Szanowny pan ma szczęście, bo Krzysztof akurat ma chwilę i będzie mógł uleczyć pana autko. Zapewniam pana, że to najlepszy specjalista w mieście.

– Specjalista? Toż to nieuk jest! Maturę zawalił i na studia się nie dostał, a teraz cóż, tylko praca fizyczna mu została. Nic dziwnego, że rodzice się go wyrzekli.

– Ja może prosty człowiek jestem, ale w domu często powtarzali mi, że żadna praca nie hańbi. A jak panu hamulce padły, to jakoś dziwnym trafem do mechanika pana zaniosło.

Wuj już nie dyskutował. Gdy wieczorem opowiadałem o tym mojej Marysi, pokiwała z uśmiechem głową, po czym stwierdziła, że jeszcze przyjdzie taki czas, gdy rodzice przypomną sobie o mnie. Na szczęście nie udało im się zniszczyć moich marzeń!

Krzysztof, 32 lata

Czytaj także:
„35-letni syn ciągle u nas mieszka. Mamuśka pierze jego rzeczy, gotuje, daje pieniądze, a on palcem nie kiwnie w domu”
„Romans z sąsiadem to spełnienie marzeń. Skosi mi trawnik, odkurzy w domu, a w sypialni pokaże pazury”
„Bogaci sąsiedzi zaprosili mnie na przyjęcie. Żałuję, że poszedłem, bo zrobili ze mnie pośmiewisko”

Redakcja poleca

REKLAMA