„Zdradę męża odkryłam przez słoik śledzi. Już ja mu pokażę, co stracił, a potem puszczę go w samych skarpetkach”

Kobieta na wsi fot. Getty Images, SilviaJansen
„Na kuchennym blacie dostrzegłam słoik śledzi w occie. To właśnie śledziami tej marki zajada się Antoni. W rogu czarnym markerem była wpisana data ważności. Zawsze tak robię, żeby termin był widoczny. Co te śledzie robią u Lidki?”.
/ 12.06.2024 22:00
Kobieta na wsi fot. Getty Images, SilviaJansen

Gdyby nie te nieszczęsne śledzie w occie, nadal nie wiedziałabym, co wyprawia mój Antek. A mój misiowaty mąż tylko pozornie wyglądał niczym obraz niewinności. Tak naprawdę miał wiele na sumieniu, ale nawet mnie zwiódł tą swoją codzienną opieszałością i narzekaniem na wiek.

Wszystko zaczęło się od działki za miastem

– Siedzimy tak, Danka, zamknięci w tym bloku niczym sardynki w puszce. A już niedługo emerytura. I co my niby będziemy robić na tych naszych niecałych pięćdziesięciu metrach? – powiedział pewnego razu przy obiedzie.

– Ale przecież do emerytury jeszcze daleko. Ja dopiero niedawno skończyłam pięćdziesiąt sześć lat, tobie też do sześćdziesięciu pięciu sporo brakuje – machnęłam niedbale ręką, bo w tym momencie myślałam o urodzinach siostry i tym, co jej kupić w prezencie, a nie o mrzonkach mojego męża.

– Niby daleko, ale ja planuję przejść na wcześniejszą. Zresztą, czy nie fajnie byłoby mieć taką małą działeczkę poza miastem? Posadziłabyś tam sobie kwiatki, może jakieś maliny i porzeczki. Zrobiłbym dużą huśtawkę, zawiesił ci hamak. Pomyśl, niedługo nasze córy wychodzą za mąż, dla wnuków byłoby jak znalazł – kusił.

Wtedy zadzwoniła Madzia z jakąś pilną sprawą i na jakiś czas zapomnieliśmy o naszej rozmowie.

Gdy jednak sąsiad zaczął remont mieszkania i przez cały boży dzień było słychać warkot wiertarki na zmianę z pukaniem i stukaniem, przypomniałam sobie słowa Antoniego. Nazajutrz miała być sobota, a my pojedziemy na zakupy, a potem będziemy skazani na ten hałas i kurz wlatujący przez drzwi balkonowe.

A tak to moglibyśmy jechać na naszą działkę. Pooddychać świeżym powietrzem, posłuchać ptaków, wypić kawkę w ogródku, poczytać książkę na leżaku. Ech, naprawdę spodobała mi się ta wizja.

I tak zaczęliśmy poszukiwania. Nie dysponowaliśmy ogromnymi oszczędnościami, dlatego wybór mieliśmy mocno ograniczony. Przez niemal rok oglądaliśmy chatki w promieniu około stu kilometrów od naszego miasta.

Córka znalazła nam niedrogie siedlisko

Aż pewnego dnia zadzwoniła do nas nasza córcia ze wspaniałą wiadomością:

– Mamo, akurat przeglądaliśmy z Mariuszem oferty w Internecie i natrafiliśmy na prawdziwą gratkę. Niedaleko was jest do sprzedania stare gospodarstwo. Domek wygląda na nieco zniszczony, ale cena jest naprawdę atrakcyjna – w jej głosie słyszałam entuzjazm.

– Całe gospodarstwo? Ze wszystkimi zabudowaniami i polem? – nie byłam zachwycona tym pomysłem.

– Nie, nie. Domek, jakaś stara stodoła i duży sad owocowy. Pomyśl tylko, to wprost wymarzone miejsce na odpoczynek. Przemyśleliśmy sprawę i możemy wam się nieco dorzucić. W zamian będziemy przyjeżdżać w niedziele na twój popisowy rosół – zakończyła i obiecała, że zaraz prześle mi linki do tego ogłoszenia.

Zaraz zadzwoniliśmy na podany numer i na następny dzień umówiliśmy się na oglądanie nieruchomości. Domek okazał się niewielki i nieco zniszczony, ale miejsce było całkiem przyjemne.

– To niecała godzina drogi z naszego osiedla. Lepsza oferta nie mogła się nam trafić – Antek był wprost zachwycony.

– Ale ten dach, zniszczone schody i przybrudzone ściany – ja nieco bardziej sceptycznie podchodziłam do inwestycji.

– Dach się wymieni, na schodach sam mogę położyć płytki. W środku też wszystko odremontuję. Zobaczysz, zrobię z niego istne cacko – słyszałam, że mój mąż zapalił się do tego pomysłu i naprawdę trudno będzie go od niego odwieść.

Podpisaliśmy umowę kupna

Po kilku wizytach, długich rozmowach i naradach z córką, umówiliśmy się do notariusza i nabyliśmy nasz przyszły domek letniskowy w malowniczej wiosce otoczonej polami i łąkami. Z lasem zaczynającym się około dwieście metrów za naszym płotem. Miał się on stać naszą bazą wypadową na weekendy, a na emeryturze, kto wie, może nawet letnim siedliskiem lub całorocznym domem.

Gdybym wiedziała, co mnie spotka przez ten dom, nigdy nie zdecydowałabym się na jego zakup. Jednak wizja sielskiego wylegiwania się na werandzie, chodzenia boso po trawie o poranku i organizowania grilli w ogrodzie skutecznie rozwiała wszystkie moje wątpliwości.

Już po kilku wizytach poznaliśmy najbliższą sąsiadkę. Samotną panią po pięćdziesiątce, która mieszkała tuż za zakrętem. Antkowi od razu zaświeciły się oczy na widok całkiem zgrabnej pani Lidki z burzą rudych loków. Ale wtedy podeszłam do tego ze śmiechem.

– Wiecie, ojcu na stare lata włączył się instynkt zdobywcy. Gdybyście widziały jak prężył pierś i nadskakiwał tej rudej babce, miałybyście naprawdę niezły ubaw – śmiałam się do córek, podczas jakiegoś rodzinnego spotkania.

Do wymiany dachu zatrudniliśmy ekipę, która sprawnie uporała się z zadaniem. W domku spokojnie mogliśmy już nocować. Malowanie i inne drobne prace mogliśmy rozplanować stopniowo.

Miałam urwanie głowy w pracy

W międzyczasie okazało się jednak, że w pracy mam prawdziwe urwanie głowy. Byłam księgową w dużej firmie i ogarniałam niemal całe finanse. Najpierw mieliśmy kontrolę z urzędu skarbowego.

Później właściciele zaczęli kombinować z przekształceniem działalności gospodarczej w spółkę. Dla mnie oznaczało to nadgodziny i pracę w weekendy.

W zamian miałam obiecaną pokaźną premię, a dodatkowe pieniądze, wiadomo, że się przydadzą. Zwłaszcza, że Magda z Mariuszem za rok planowali wesele, do którego wypadało się dorzucić. Anka również miała poważnego narzeczonego, więc w najbliższej przyszłości najpewniej czekała nas kolejna impreza.

Antek na wieś jeździł sam

Rzuciłam się więc w wir zawodowych obowiązków. Tymczasem Antek przeszedł na wcześniejszą emeryturę i skupił się głównie na remoncie naszego wiejskiego domku. Nie miałam nic przeciwko temu. W końcu jeszcze pewnie trzy-cztery lata i dołączę do niego. A wtedy to miejsce może stać się naszym letnim domem, gdzie będziemy beztrosko spędzać czas w otoczeniu przyrody. Być może nawet wynajmiemy mieszkanie w mieście i na stałe przeniesiemy się do naszego wiejskiego raju.

I jak ci idzie remont łazienki? – pewnego dnia udało mi się wcześniej wrócić z pracy i zastać męża w domu.

– Łazienki? A tak, łazienka. Powoli, Danusia, powoli. Ściany tam były bardzo nierówne – mówił z jakimś roztargnieniem w głosie.

Jego dziwny ton zrzuciłam jednak na karby zmęczenia i poszłam się wykąpać. Kolejny sygnał ostrzegawczy nadszedł jakiś miesiąc później. Akurat miałam mieć wolną sobotę i w piątek wieczorem zadzwoniłam do męża, że zaraz przyjeżdżamy z moją siostrą na weekend. W jego głosie usłyszałam zmieszanie. Czy tylko mi się wydawało, czy w tle wyraźnie wychwyciłam damski głos?

Ktoś tam u ciebie jest, Antek? – zapytałam podejrzliwie.

– Eee, nikt. Znaczy Lidka wpadła pożyczyć szklankę cukru – dodał po chwili wahania. – Ale już wychodzi.

„Szklankę cukru? Kto teraz chodzi po sąsiadach za cukrem?” – pomyślałam z powątpiewaniem.

Chciałam natychmiast jechać i sprawdzić, co się dzieje, ale nie byłam jeszcze spakowana. Do tego umówiłam się z siostrą za dwie godziny i głupio mi było przesuwać wyjazd. Z Krysią dotarłyśmy na miejsce wieczorem. Antek siedział na podwórku i już rozpalał grilla na kolację.

Sprawdziłam cały domek, ale nie udało mi się odkryć obecności żadnej kobiety. Jednak łazienka była jeszcze cała rozgrzebana, nic nie było pomalowane i tak naprawdę wyglądało na to, że mój mąż przez tyle czasu niewiele zrobił.

Coś wolno idzie ci ten remont – powiedziałam, nakładając sobie na talerzyk kiełbaskę, którą upiekł i polewając ją obficie moją ulubioną musztardą.

– Bo ty to myślisz, że hej siup i wszystko będzie gotowe. Że niby machnę trzy razy pędzlem i już pomaluję całość – nie wiem, dlaczego w jego głosie wyczułam poirytowanie. – Przecież to ze wszystkim schodzi. Musiałem wykosić podwórko i sad. Wiesz, jak tutaj trawa rośnie. Kupiliśmy ruderę i trudno jest ją doprowadzić do stanu używalności – dodał, totalnie mnie zaskakując.

Dotychczas przecież tak wychwalał ten domek i chętnie do niego jeździł. No, ale może po prostu dzisiaj ma gorszy humor.

Następnego dnia rano wstałam po piątej. Obudziłam się zachwycona śpiewem ptaków za oknem. Po cichutku wyszłam z sypialni i postanowiłam chwilę posiedzieć na ganku z kubkiem parującej kawy. Dopiero koło ósmej dołączyła do mnie Krystyna. Antek nadal spał.

Dostrzegłam ten feralny słoik śledzi

Postanowiłyśmy, że na śniadanie będzie pyszna jajecznica ze świeżym szczypiorkiem prosto z grządki. Wtedy przypomniałam sobie, że Lidka kiedyś wspominała, że mogę wpaść po wiejskie jajka. To było jeszcze na początku naszej znajomości, ale postanowiłam skorzystać z jej propozycji właśnie teraz.

Siostra miała zerwać i pokroić szczypiorek, a ja wzięłam koszyk, portfel i ruszyłam w stronę obejścia sąsiadki. Lidia zrobiła wielkie oczy na mój widok, ale szybko się opanowała i zaprosiła do środka.

– Kiedyś wspominałaś, że mogę wpaść po jajka. A teraz chętnie zrobiłabym jajecznicę na śniadanie – wyjaśniłam.

– Pewnie, pewnie – odpowiedziała, na mój gust z nieco przesadzonym entuzjazmem. – Chodź do kuchni. Zapakuję ci kilkanaście sztuk do koszyka – dodała.

Kuchnia okazała się bardzo przytulnym miejscem. Usiadłam na krześle pod oknem i kątem oka zerkałam, jak kobieta pakuje mi te jajka. I wtedy dostrzegłam słoik śledzi w occie. Dokładnie tej samej marki, którą kupuję na co dzień. To właśnie tymi śledziami zajada się Antoni.

Jasne, to nie było nic dziwnego. Inni ludzie też kupują te śledzie. Ale w głowie zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Dyskretnie przypatrzyłam się słoikowi i dostrzegłam pewien szczegół. W rogu czarnym markerem była wpisana data ważności. Zawsze tak robię, żeby później nie szukać po całym opakowaniu terminu do spożycia. To taki mój własny zwyczaj.

Na bank były to śledzie, które dałam na drogę Antkowi. Tylko co one robią w domu Lidki? Przypadek? Szybko powiedziałam, że muszę skorzystać z toalety i, ku niezadowoleniu właścicielki, weszłam do łazienki. Na półeczce zauważyłam dwie szczoteczki do zębów, męską maszynkę do golenia i ulubione perfumy Antoniego. A na wieszaku wisiał jego własny szlafrok. Dokładnie ten, który kupiłam mu na ostatnią Gwiazdkę.

Puszczę tego zdrajcę w samych skarpetkach

I tak dowiedziałam się, że mój kochający mąż od dawna ma romans z Lidką. Gdyby nie ten mój przypadkowy przyjazd i słoik śledzi, dalej żyłabym w nieświadomości. Teraz jednak mu pokażę.

Niech dowie się, co znaczy duma wzgardzonej kobiety w kwiecie wieku. Nie będę mieć dla niego żadnej litości. Zachciało mu się sielankowego domku na wsi w pakiecie z chętną sąsiadką, to za karę puszczę go w samych skarpetkach.

Danuta, 56 lat

Czytaj także:
„Po śmierci mamy ojciec całkiem się załamał. Nic, co nie wypuszczało liści, nie miało dla niego znaczenia”
„Córka pomiatała mną, zamiast się opiekować. Dopiero w domu starości w końcu zaczęłam żyć godnie”
„Dla faceta przeniosłam się na wieś i szybko pożałowałam. Wyskoczyłam z gumiaków i wróciłam do wielkiego miasta”

Redakcja poleca

REKLAMA