„Po śmierci mamy ojciec całkiem się załamał. Nic, co nie wypuszczało liści, nie miało dla niego znaczenia”

mężczyzna z kwiatami fot. Getty Images, Yulia Naumenko
„Od śmierci mamy minęły cztery miesiące, a on przez ten czas w zupełności poświęcił się roślinom. Było ich sporo, więc miał przy nich, co robić. Z jednej strony cieszyłam się, że czymś się zajął, a z drugiej odczuwałam niepokój. Interesowało go wyłącznie to, co wypuszczało liście”.
/ 12.06.2024 07:15
mężczyzna z kwiatami fot. Getty Images, Yulia Naumenko

Śmierć mamy była dla mnie ciosem. Ciężko chorowała i nie dało się uratować jej życia, pomimo że lekarze robili wszystko, co w ich mocy. Po jej odejściu tata kompletnie się załamał. Nie był nawet w stanie pomóc mi przy organizacji pogrzebu. Siedział tylko przy kuchennym stole, gdzie razem jadali posiłki, i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w pustkę.

Byli sobie bardzo bliscy

Moi rodzice byli małżeństwem przez 35 lat. Niedługo mieli świętować kolejną rocznicę wspólnego pożycia, ale zamiast hucznej fety był pogrzeb. Miałam całkowitą świadomość tego, że mama jest śmiertelnie chora. Niemniej prawda jest taka, iż człowiek nigdy nie jest przygotowany na odejście bliskiej osoby.

Zgasła w szpitalu, trzymając za rękę swojego ukochanego męża. Nie potrafię sobie wyobrazić, przez co musiał przechodzić, skoro mnie było niewyobrażalnie ciężko. We dwoje tworzyli zgrany i szczęśliwy duet, dzięki czemu miałam fantastyczne dzieciństwo. Nie kłócili się, w domu nie było awantur, odnosili się do siebie z szacunkiem i traktowali z czułością.

Ktoś może powiedzieć, że idealna miłość nie istnieje, ale ja się z tym nie zgadzam. Moi rodzice byli dowodem na to, że takie uczucie jest najbardziej możliwe. Raptem wszystko się zmieniło, a tata z dnia na dzień dosłownie gasł w oczach. Nie miałam bladego pojęcia, w jaki sposób mu pomóc. Rozmowy nic nie dawały. Twierdził wówczas, że życie bez jego drogiej Marylki to żadne życie i on teraz będzie czekał na śmierć, aby do niej dołączyć.

Tata strasznie cierpiał

– Cześć tato, zrobiłam ci zakupy i ugotowałam twoją ulubioną zupę – postawiłam w przedpokoju siatki ze sprawunkami, a z garnkiem pełnym pomidorówki udałam się do kuchni.

– Dziękuję – jego głos dobiegał z salonu.

Był właśnie zajęty przesadzaniem paprotki. Od śmierci mamy minęły cztery miesiące, a on przez ten czas w zupełności poświęcił się roślinom. Było ich sporo, więc miał przy nich co robić. Z jednej strony cieszyłam się, że czymś się zajął, a z drugiej odczuwałam niepokój. Interesowało go wyłącznie to, co wypuszczało liście.

Przestał utrzymywać kontakty z rodziną. Dawniej często rozmawialiśmy przez telefon, a odkąd został sam, ani razu do mnie nie zadzwonił. Niekiedy też nie odbierał moich telefonów. Jeśli chciałam z nim pogadać albo się zobaczyć, musiałam po prostu do niego przyjechać. Nie dawał się namówić na krótki spacer. Twierdził, że woli siedzieć w domu. Na szczęście mieszkaliśmy w tym samym mieście. W związku z odwiedzinami nie przejawiał jednak zbytniego entuzjazmu.

– Przemyślałeś kwestię zamieszkania ze mną i Tomkiem? – zapytałam i usiadłam na kanapie, przyglądając się, jak pakuje paprotkę do nowej doniczki.

– Znasz odpowiedź – nawet na sekundę nie podniósł wzroku znad rośliny.

– Tato, proszę, zastanów się nad tym jeszcze. Obiecujesz? – nalegałam.

– Nie ma po co – padła lakoniczna odpowiedź.

– Słuchaj, martwimy się o ciebie – była to szczera prawda.

Nie wiedziałam, jak mu pomóc

Ja i mój mąż doszliśmy do wniosku, że byłoby najlepiej, gdyby tata z nami zamieszkał. Mieliśmy duży dom i nie było problemu ze znalezieniem miejsca. Tata mógłby po swojemu urządzić swój kąt i trzymać tam tyle roślinek, ile dusza zapragnie. Na pewno byłabym  spokojniejsza, mając go na oku. Sęk w tym, że ojciec w ogóle nie chciał o tym słyszeć.

Tu żyłem z moją Marylką i tu umrę – tak mówił o mieszkaniu, które przez ponad trzy dekady dzielił z mamą.

Starałam się go zrozumieć, lecz trochę irytujące było to, że on wcale nie chciał spojrzeć na to z innej perspektywy. Lat mu nie ubywało, a wręcz przeciwnie. Dokuczały mu stawy i miał coraz większe problemy z chodzeniem. Rzecz jasna zgrywał twardziela i udawał, że wszystko jest w porządku, ale ja przecież widziałam, iż jest zupełnie inaczej.

Zdaniem Tomka popadł w depresję i niestety przychylałam się do tej opinii. Nie było jednak opcji, aby namówić tatę na zwykłą rozmowę, a co dopiero mówić o wizycie u psychiatry. Padało twarde „nie” i na tym kończyła się dyskusja. Z bezsilności rozkładałam ręce. Co jakiś czas tylko prosił, żeby kupić mu nowego kwiatka, na co się zgadzałam. Bardzo mi zależało mi na tym, aby sprawić mu odrobinę radości.

Życie toczyło się dalej

Kiedy ujrzałam upragnione dwie kreski na teście ciążowym, nie wierzyłam własnym oczom. Miałam ochotę krzyczeć z radości i natychmiast podzielić się z Tomkiem wspaniałą nowiną. Staraliśmy się o dziecko od dłuższego czasu, ale bezskutecznie. W końcu się udało. Musiałam mieć stuprocentową pewność.

Wybrałam się do ginekologa, który potwierdził to, co pokazał test. Miałam pomysł, aby przygotować uroczystą kolację, podczas której wręczyłabym Tomkowi na przykład małe buciki albo śpioszki, lecz nic tego nie wyszło. Po powrocie od lekarza rzuciłam się mężowi na szyję.

– Jestem w ciąży! – nie byłam w stanie poskromić emocji.

Mąż popatrzył na mnie z niedowierzaniem, więc powtórzyłam, już nieco spokojniej. Oboje popłakaliśmy się ze szczęścia. Resztę dnia spędziliśmy na planowaniu różnych zakupów, jakie będą niezbędne w związku z narodzinami małego człowieka. Nie przypuszczałam, że przyniesie nam to mnóstwo frajdy.

Byłam szalenie podekscytowana i chciałam mieć ciążę jak najszybciej na sobą, żeby cieszyć się macierzyństwem. Miałam też absolutną pewność co do tego, że Tomek będzie fantastycznym ojcem. Uwielbiał dzieciaki i potrafił nawiązać z nimi świetny kontakt. Nic dziwnego, że dla swojego siostrzeńca był najlepszym wujkiem pod słońcem.

Zdecydowaliśmy, iż nie chcemy wcześniej znać płci potomka. Nie miało dla nas żadnego znaczenia, czy będzie to dziewczynka, czy chłopiec. Grunt, aby maleństwo przyszło na świat zdrowe – tylko to się liczyło.

Tata odzyskał sens życia

Kiedy powiedzieliśmy tacie, że za parę miesięcy zostanie dziadkiem, ten na moment oniemiał z wrażenia. Po raz pierwszy od śmierci mamy dostrzegłam w jego oczach iskrę. Kiedy natomiast wziął na ręce wnuczkę, cały drżał z przejęcia. Popłynęły łzy wzruszenia – zwłaszcza że mała otrzymała na imię Maryla. Innego imienia nie braliśmy pod uwagę. Dowiedziawszy się o tym, tata się rozpłakał.

– Bardzo wam dziękuję – wyszeptał przejęty. – Nie spodziewałem się, że spotka mnie jeszcze coś dobrego.

W opiekę nad wnusią zaangażował się całym sercem. Powoli odzyskiwał sens istnienia i radość z życia, a rośliny zeszły na dalszy plan. Znów zaczął dostrzegać pozytywne drobiazgi i właściwie non stop przesiadywał u nas. Ponownie złożyliśmy mu propozycję przeprowadzki i ją przyjął. Pragnął być jak najbliżej malutkiej Marylki. Niesamowite, że taka kruszyna scaliła nasze małżeństwo, a przy tym przywróciła memu ojcu nadzieję na lepsze jutro.

Anita, 34 lata

Czytaj także:
„W sanatorium pozwoliłem sobie na niewinny flirt. Nie sądziłem, że ta zaborcza kobieta rozbije moje małżeństwo”
„Chcieliśmy zaoszczędzić na wakacjach, bo nie mieliśmy kasy. Urlop był tani, ale też najgorszy w naszym życiu”
„Przyjaciółka chciała odzyskać faceta, który ją zostawił. Zrobiła się na bóstwo i poszła na randkę z jego kolegą”

Redakcja poleca

REKLAMA