Był poniedziałek. Mąż wcześniej wybiegł do pracy, bo dostał telefon, że na budowie są jakieś kłopoty. Ja szykowałam się do biura, kiedy usłyszałam sygnał SMS-a. Nie był to mój telefon i nie był to telefon męża, bo te sygnały znałam.
Trzeci telefon znalazłam w plecaku Dominika z rzeczami na siłownię, którego najwyraźniej w pośpiechu zapomniał wziąć. Trzymałam w dłoni komórkę i walczyłam sama ze sobą. Ale w końcu uznałam, że ktoś miał rację, kiedy mówił, że trzeba kochać, ale sprawdzać.
Najwyższą formą zaufania jest kontrola
„Mam cudowną wiadomość, Dziubasku. Wpadnij przed siłownią” – przeczytałam.
Dziubasku? Zanim zdążyłam na dobre się zdenerwować, nadszedł kolejny SMS: „Nie mogę się doczekać! Zadzwoń. Może nie powinnam ci tego mówić przez telefon, ale po prostu pęknę!”. I seria emotek z serduszkami, całuskami, aż mi się niedobrze zrobiło. Ja ci dam Dziubaska, lafiryndo jedna – pomyślałam.
Kolejny SMS: „Ale w końcu mamy XXI wiek. Ludzie rozwodzą się przez SMS-y, więc mogą się i cieszyć. Miniu, ale nie mogę wytrzymać. Będziemy mieli dzidziusia!”.
Serce waliło mi szybko, boleśnie. Dominik chciał dziecka równie mocno jak i ja. A może nawet mocniej, bo ja chciałam go dlatego, że wiedziałam, jak bardzo on o nim marzy. Jednak od naszego ślubu minęło już dziesięć lat. I, jak widać, skoro nie mógł dostać tego, co chciał, we własnym domu, poszukał sobie tego gdzie indziej. A to oznaczało, że mogę go stracić. Nie. Że już go straciłam.
Dostałam mdłości. Pobiegłam do łazienki i wyrzuciłam z siebie całe śniadanie. Przez godzinę płakałam. Dopiero telefon z pracy z pytaniem, czy wszystko w porządku, bo nie dałam znać, że mnie nie będzie, przywrócił mnie rzeczywistości.
Nie mogłam go stracić
Powinnam była wiedzieć, że nieustannie trzeba być czujną. Przecież doskonale wiedziałam, że nawet małżeństwa z obopólnej miłości się rozpadają, a nasz związek stworzyła i utrzymywała tylko moja miłość. Ale choć silna i za mnie, i za Dominika, to wciąż była jednostronna…
Usiadłam w fotelu, wzięłam notes i długopis i zaczęłam planować, jak odwrócić tę katastrofę. Bo nie zamierzałam się poddać.
Niektórzy się dziwią, że taka kobieta jak ja – „niewyględna”, jak mówiła moja babcia – zdobyła takie ciacho. Coś musi mieć w sobie, czego na pierwszy rzut oka nie widać, mówią. Owszem. Kobiecą mądrość, spryt i pewną dawkę bezwzględności, która jest konieczna, by odgonić konkurencję i ukochanego przywiązać do siebie. Jak już miałam kasę, to i uroda się znalazła.
Dominik był mi przeznaczony. To moja druga połówka. Tylko że nigdy nie chciał tego uznać. Myślał, że woli inne kobiety. Ale to nie była prawda. Przystojny, mądry i ogarnięty był łakomym kąskiem, więc dziewczyny próbowały go omotać swoimi wdziękami. A on, jak to facet, szedł za tą, która najładniej kręciła kuperkiem. Na szczęście jeszcze nie był gotowy na stały związek i skakał z łóżka do łóżka. Wtedy jeszcze – w liceum i na studiach – niestety żadne z tych łóżek nie było moim.
Po studiach Dominik wyjechał do Wrocławia, bo tam dostał pracę. Pojechałam za nim. Zatrudniłam się jako kelnerka w bistro naprzeciwko jego firmy. Jako że się znaliśmy ze szkoły, to wybrał moją strefę, a ja zawsze dokładałam mu do porcji. Kiedy był sam, pozwalałam mu się wygadać. Kilka razy doradziłam, i chyba mądrze, bo mi podziękował.
– Dzięki twojej radzie pewnie dostanę awans – powiedział wtedy i dał mi jedną różę.
Do dziś ją mam, ususzoną, w mojej skrzynce miłości, razem z naszymi zdjęciami, jego kosmykiem włosów, zaproszeniem ślubnym i jego kamieniami żółciowymi, które wyprosiłam u lekarza po operacji.
– A gdy ten awans dostaniesz, zaprosisz mnie do kina? – popatrzyłam na niego sponad róży, której woń wdychałam.
– Jasne – powiedział lekko.
Być może myślał, że to będzie zwykłe kino na podziękowanie, a potem wróci do swojej nowej dziewczyny i będzie po sprawie.
Postanowiłam działać
Po kinie poszliśmy do mnie, bo chciał obejrzeć moją kolekcję gier planszowych (był ich fanem, jak i ja), i został do rana. Nawet nie spytał, czy jestem zabezpieczona. Nie pomyślał o tym sam. A potem był zdziwiony, kiedy mu powiedziałam, że jestem w ciąży. Ożenił się ze mną.
Może i powinien był zrobić to, co radziła mu matka – kazać przynieść zaświadczenie od lekarza, że jestem w ciąży. Ale on był zbyt honorowy, zbyt dobrze wychowany. I za to go kochałam. Ale przez to tak łatwo można było nim manipulować. Jego matka to wyczuwała i nigdy mnie nie lubiła.
Trzeba było dwóch lat małżeństwa i mojej ciężkiej pracy, by mąż uznał, że matka jest o niego zazdrosna, źle nam życzy i najlepiej będzie, jeśli zerwiemy z nią kontakt. Na szczęście nigdy nie byli ze sobą zbyt blisko.
Zawsze chciałam mieć z nim dzieci. I kiedy już byliśmy razem, naprawdę starałam się zajść w ciążę, żeby mój podstęp się nie wydał, tylko że moje ciało się zbuntowało. W końcu musiałam udać, że straciłam ciążę. Dominik był bardzo współczujący i pełen poczucia winy.
Kiedy kobieta jest miła, spełnia większość zachcianek męża i daje mu odczuć, jak bardzo go kocha, podziwia i w ogóle uważa, że złapała w jego osobie pana Boga za nogi, to taki gnębiący faceta cień poczucia winy (nieważne, z jakiego powodu) jest jednym z mocniejszych spoiw związku.
Przez dziesięć lat czułam się w małżeństwie jak pączek w maśle. Rozkwitałam. I zakochiwałam się w mężu coraz bardziej. Aż tu ten grom z jasnego nieba.
Nie będzie żadnego rozwodu, zadbam o to
Dominik będzie miał dziecko z inną kobietą. I jako mężczyzna honorowy, rozwiedzie się ze mną i ożeni z tamtą. Pewnie zostawi mi mieszkanie na otarcie łez. Tylko że ja nie chcę mieszkania. Chcę jego.
Kilka godzin spędziłam nad notesem. A od następnego dnia zaczęłam realizować plan.
Oczywiście nie powiedziałam mężowi, że wiem o jego kochance. Ale że go dokładniej obserwowałam, to zauważyłam te symptomy, które wcześniej mi umykały. Późniejsze powroty z pracy. Mniejszą ochotę na zbliżenia. Większą ugodowość (poczucie winy, które teraz gnębiło go i bez mojej pomocy). Ale było coś jeszcze – skoro już wiedział, że spełni się jego największe marzenie, zaczął promienieć. A ponieważ nie mógł mi powiedzieć, z jakiego to powodu rozsadza go wewnętrzna radość, sztywniał, gdy go pytałam, dlaczego jest taki szczęśliwy.
No i był bardziej nerwowy. Już nie mógł się doczekać, aż zacznie nowe życie. Musiałam się pośpieszyć z planem, bo miał sens tylko zanim Dominik zechce mi powiedzieć, że odchodzi do kochanki, bo będzie miał dziecko.
Wystarczyło, że dwa razy pojechałam za mężem, a dowiedziałam się, kim jest ta kobieta i gdzie mieszka. Miała dwadzieścia pięć lat, była pracownicą banku, w którym Dominik miał konto. Pewnie tak się poznali. Była wysoka, zgrabna, ale nie za szczupła. Czyli w guście mojego męża. Nienawidziłam jej od pierwszego spojrzenia. I nie miałam żadnych oporów, by przeprowadzić swój plan.
Zebrałam wszystkie jego występki
Dwa tygodnie po tym, jak dowiedziałam się, że mój mąż chce mnie opuścić, szłam w galerii handlowej za tą lafiryndą. Wchodziła do sklepów, coś kupowała. Odpowiedni czas na akcję przyszedł, kiedy zasiadła w wypełnionej klientami kawiarni, by wypić wodę. Podeszłam z filiżanką kawy w dłoni.
– Przepraszam, mogę się dosiąść? Tylko na kawę – spytałam i westchnęłam. – Nigdzie nie ma miejsca, ludzie chyba mają za dużo czasu i pieniędzy – udałam złość.
Uśmiechnęła się.
– Oczywiście, proszę.
Jeśli nawet Dominik pokazywał jej moje zdjęcie, to teraz by mnie nie poznała w peruce, makijażu, który zmienił moje rysy, i w wielkich rogowych okularach.
Kiedy siadałam przy niewielkim, chybotliwym stoliku, tak go uderzyłam biodrem, że stojąca na blacie szklanka z wodą przewróciła się. Oczywiście zaczęłam przepraszać i powiedziałam, że odkupię jej tę wodę. Nie chciała, ale się uparłam. Poszłam do baru, kupiłam wodę i wróciłam. Gdy się odwróciła, wsunęłam jej list do torebki. Napisałam jej o tym, że też jestem w ciąży i że nie ma prawa rozbijać naszego związku. Wyłuskałam wszelkie brudy na męża, żeby go jej obrzydzić. Wyznałam też, że mam w garści wszystkie jego pieniądze. I że gdyby to jej nie przekonało, ja nigdy nie przestanę ich dręczyć. Dodałam jeszcze inne nieciekawe sugestie.
Mój mąż przez kilka następnych miesięcy był przygnębiony i strasznie smutny, a ja nawet nie pytałam dlaczego. Starałam się być dla niego najlepszą żoną. W końcu przecież taka jestem, prawda? Nikt nie kocha go mocniej i bardziej bezwarunkowo niż ja. A jeśli nawet ktoś spróbuje… Nie radzę.
Marzena, 35 lat
Czytaj także:
„Mąż zaserwował mi zdradę na śniadanie, a ja jemu zemstę na kolację. Dziś błaga mnie o kasę i przeprasza na kolanach”
„Mąż nie wie, że prowadzę podwójne życie. Jego zaprosiłam do wspólnego życia, a byłego do łóżka”
„Po odejściu męża wpadłam w ramiona pierwszego lepszego bawidamka. Dałam się ponieść i narobiłam głupot”