„Po odejściu męża wpadłam w ramiona pierwszego lepszego bawidamka. Dałam się ponieść i narobiłam głupot”

padłam w jego ramiona fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„W momencie, kiedy nadszedł czas pożegnania, zebrałam się w sobie i złożyłam na jego ustach pocałunek. On jednak nie odpowiedział na mój gest czułości”.
/ 20.06.2024 20:30
padłam w jego ramiona fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Zawarliśmy związek małżeński raptem kwartał wcześniej, gdy mój ukochany odszedł z tego świata. Fatalny wypadek podczas górskiej wyprawy. Mój Marcin kochał górskie wspinaczki, a ja za każdym razem drżałam o jego życie kiedy ruszał na podbój kolejnych szczytów – aż pewnego pechowego dnia moje największe obawy się ziściły. Pękła lina, runął w otchłań i zginął na miejscu. Miał ledwie dwadzieścia dziewięć lat i całą przyszłość przed sobą. Pragnęliśmy mieć dwoje dzieci, domek na wsi i psa. Chcieliśmy razem poznawać zakamarki globu, chcieliśmy wspólnie dożyć starości… a te wszystkie pragnienia w jednej sekundzie obróciły się w proch.

W dniu, kiedy odbył się pogrzeb, starałam się trzymać fason. Zajmowałam się wszystkimi sprawami organizacyjnymi związanymi z ceremonią, miałam mnóstwo zajęć, nie dawałam sobie prawa do załamania nerwowego. Funkcjonowałam niczym automat, robiłam to, co do mnie należało, ale miałam wrażenie, że to nie ja tylko jakaś aktorka grająca swoją rolę. Byłam zupełnie otępiała: nie odczuwałam smutku, żalu, złości, ani buntu – po prostu pustka. Zupełnie jakbym była odurzona – rzeczywistość wydawała się odległa i nierealna. Łzy nie płynęły mi z oczu. Wciąż nie docierało do mnie, że on odszedł na zawsze, że już nigdy nie wróci…

Świat, w którym zabrakło dla niego miejsca

Fakt, że już nigdy więcej nie zobaczę mojego ukochanego, uderzył mnie z pełną siłą dopiero w trakcie stypy po ceremonii pogrzebowej. Pognałam do toalety i tam dałam upust swoim emocjom, zalewając się łzami. A kiedy raz zaczęłam płakać, nie potrafiłam już tego powstrzymać. Mama zaprowadziła mnie do sypialni, otuliła kołdrą i musnęła ustami moje czoło – zupełnie jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. Wtuliłam twarz w poduszkę i zaniosłam się donośnym szlochem, moczyłam poszewkę swoimi łzami.

W następnych dniach opuszczałam swoje łóżko jedynie po to, by udać się do toalety. Mama przynosiła mi posiłki, jednak nie potrafiłam nic przełknąć. Na przemian płakałam i zasypiałam. Po około półtora tygodnia matka niemalże przemocą zabrała mnie do lekarza, który przepisał mi leki przeciwdepresyjne. Farmaceutyki osłabiły cierpienie, ale go nie wyeliminowały. Tabletkami nie sposób uleczyć bólu po stracie. Jednak mój stan poprawił się na tyle, że powróciłam do swoich obowiązków zawodowych, ponownie zaczęłam jeść, a płacz ograniczył się tylko do pory wieczornej. Wegetowałam, a wszystkie moje dni były monotonne i przepełnione smutkiem.

Regularnie nawiedzały mnie sny, w których u boku Marcina przemierzałam świat. Niekiedy wędrowaliśmy po górskich ścieżkach, innym razem bawiliśmy się jak małe dzieci w parku wodnym. Tulił mnie czule, obsypywał pocałunkami, a ja wprost promieniałam z radości. Lecz wszystko, co dobre, szybko się kończy – tak i moje sny rozwiewały się niczym poranna mgła. Przyszedł czas, by na powrót zanurzyć się w szarej rzeczywistości. W świecie, w którym zabrakło dla niego miejsca. I w taki oto sposób, niczym w smutnym kalejdoskopie, przesuwały się kolejne dni, tygodnie i miesiące mojego życia...

Był nieustępliwy

Pewnego popołudnia siedziałam na parkowej ławeczce, rozmyślając o Marcinie. Strumienie łez spływały po mojej twarzy, przesłaniając mi widok. Nagle poczułam na swojej ręce chłodny, mokry dotyk. Wstrząsnęłam się i otworzyłam oczy. Przede mną stał psiak, trącał mnie pyskiem i wpatrywał się we mnie swoimi mądrymi ślepiami w kolorze ziemi. Jego wzrok zdawał się mówić: wiem, co czujesz, bo ja także jestem samotny i przygnębiony. Szczeknął cicho i polizał moją dłoń. Pogłaskałam go, a on zamerdał ogonem. Następnie położył się przy moich stopach i jakiś czas tak spędziliśmy w swoim towarzystwie, znajdując pocieszenie w dzieleniu się wzajemnie smutkiem.

Gdy w końcu podniosłam się z miejsca i ruszyłam przed siebie, czworonóg podążył moim śladem. Daremnie usiłowałam go przepędzić, był nieustępliwy i towarzyszył mi aż pod same drzwi mieszkania. Nie potrafiłam tak po prostu zatrzasnąć mu ich przed nosem. Zostawić go samego za drzwiami, zdanego na pastwę losu? Zaprosiłam go do środka, poczęstowałam wodą i dałam mu resztki smażonego dorsza z poprzedniego dnia. Napił się, posilił, trącił mnie łapą i zaszczekał, zupełnie jakby chciał powiedzieć: „dziękuję". Potem ułożył się obok mojego fotela i zasnął.

Zachowywał się tak swobodnie, jakby to był jego dom. Pomyślałam, że w sumie mogłabym go przygarnąć. Zawsze marzyliśmy o własnym psie. Marcin na pewno zdecydowałby się na takiego przybłędę, ewentualnie na jakiegoś kundelka z przytuliska. Powtarzał, że adoptujemy czworonoga, a nie będziemy za niego płacić. Tak, to cały on...

Znowu zalałam się łzami gdy pomyślałam o moim małżonku. O rany, w takim położeniu nie dam rady opiekować się pupilem. Jak miałabym to robić, skoro ledwo ogarniałam swoje własne życie? Gdy już nieco ochłonęłam, sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer do schroniska. Poinformowałam, że przybłąkał się do mnie jakiś psiak i że go do nich przywiozę. Obudziłam przybłędę i poprowadziłam do auta stojącego pod moim wieżowcem. Dreptał za mną z ochotą. Polubił mnie, zaufał mi, a ja… chciałam go porzucić, odepchnąć. Miałam z tego powodu wyrzuty sumienia i ryczałam przez całą trasę.

Rozbudził we mnie uczucia

Koło azylu czekał na nas już jeden z opiekunów. Opuściłam samochód, a czworonóg podążył moim śladem.

– Dlaczego pani jest smutna? Co się wydarzyło? – z przejęciem w głosie spytał facet.

– Ja… ja… po prostu… tak strasznie mi przykro z jego powodu – zdołałam wydusić przez ściśnięte ze wzruszenia gardło.

W tym momencie wydarzyło się coś niezwykłego: pracownik przytuliska podszedł do mnie, otoczył ramionami i serdecznie uściskał.

Kiedy objął mnie swoimi silnymi rękami, poczułam niesamowite ciepło i troskę. To sprawiło, że zupełnie straciłam nad sobą panowanie. On jednak nie był tym zaskoczony, nie zadawał żadnych dodatkowych pytań. Po prostu stał tam i mocno mnie przytulał. Czułam się tak dobrze w jego objęciach, że pragnęłam, aby ta chwila nigdy się nie skończyła. Ten dotyk dodawał mi otuchy i był niesamowicie przyjemny.

Po tym, jak skończyłam ryczeć, wyplątałam się z jego ramion i z zażenowaniem bąknęłam:

– Przepraszam za tę scenę.

– Nie ma o czym gadać. Tylko że to nie mnie powinna pani tłumaczyć… – skinął głową w stronę mojego auta.

Gdy płakałam, a on starał się mnie uspokoić, psiak powrócił do samochodu i rozsiadł się wygodnie na fotelu obok kierowcy. Kiedy tylko spojrzałam na jego pyszczek i w pełne zaufania oczy, podjęłam nagłą decyzję: nie zostawię go samego. Skoro to mnie sobie wybrał, jakoś damy radę się sobą zająć.

– Wybaczy pan, ale mimo wszystko zabiorę go z powrotem. Przepraszam za problemy i całe to zamieszanie. Wiem, miałam już nie przepraszać, ale...

– W porządku, niech się pani nie przejmuje.

Facet z przytuliska wyszczerzył zęby w uśmiechu i ponownie mnie przytulił. Jak na kogoś, kogo widziałam pierwszy raz w życiu, był bardzo bezpośredni, ale ani trochę mi to nie wadziło. Zupełnie na odwrót. Rozbudził we mnie uczucia, o których myślałam, że zakopałam je na dobre razem z pochówkiem mojego męża. Takie doznania jak walące serce, trzepotanie w żołądku, onieśmielenie zmieszane z ekscytacją. Mówiąc wprost: poczułam do niego tak niesamowicie silne przyciąganie, że totalnie mnie to zaskoczyło i nawet trochę przeraziło.

Zebrałam się w sobie

Z innej perspektywy, od momentu pochówku mojego ukochanego, wreszcie udało mi się poczuć coś zupełnie odmiennego od przygnębienia - coś pozytywnego, dającego otuchę i rozpalającego iskierkę optymizmu. Przypominało to opuszczenie niekończącego się, ponurego tunelu i wyjście na jasność dnia. Tak jakbym zaczerpnęła świeżego powietrza po wynurzeniu z odmętów wody, to było niczym nadejście wiosennej aury po wyjątkowo mroźnej i surowej zimie. Nie wolno mi tego zaprzepaścić, przemknęło mi przez myśl.

– Wie pan co, potrzebuję pomocy. Bardzo chciałabym przygarnąć tego psiaka, ale obawiam się, czy dam radę. Mieszkam sama i mam teraz w życiu lekki chaos. Poza tym, kompletnie nie znam się na psach, pierwszy raz miałabym czworonoga pod opieką. Nie mam zielonego pojęcia, co jest potrzebne, żeby się nim zajmować… Naprawdę nie wiem, od czego zacząć! – posłałam mu bezradny, ale pełen nadziei uśmiech.

– Proszę się nie martwić, chętnie wszystko pani wyjaśnię. Po to właśnie tu pracuję. Na początek, najważniejsze, żeby zabrać psiaka do weta na kompleksowe badania, szczepienia i odrobaczenie. No i sprawdzić, czy przypadkiem ktoś go nie poszukuje. Czy dysponuje pani wolną chwilą? Jeśli tak, to od razu możemy się tym zająć.

– Mógłby pan opuścić pracę? – zapytałam zaskoczona.

– Pracuję tu jako wolontariusz. I mów mi Kamil, bez żadnego pana – obdarzył mnie czarującym uśmiechem.

Razem udaliśmy się do lekarza weterynarii, a następnie odwiedziliśmy sklep z artykułami dla zwierząt. Po zakupach zaproponowałam mu wspólne wypicie kawy u mnie w domu, na co przystał.

Rozsiedliśmy się wygodnie na sofie, z psiakiem leżącym u naszych stóp, prowadząc swobodną rozmowę i popijając aromatyczną kawę z ekspresu. Kiedy nadszedł moment pożegnania, zebrałam się w sobie i zdecydowałam się go pocałować. On jednak nie odpowiedział na mój pocałunek. Nie odsunął się ani mnie nie odepchnął, po prostu zamarł w bezruchu, cały spięty. W tym momencie dotarło do mnie, że popełniłam ogromną pomyłkę.

Nic takiego nie miało miejsca

Odskoczyłam od niego jak oparzona, wyjąkałam przeprosiny, a następnie, chyba już po raz setny tego dnia, zalałam się łzami. Czułam się potwornie zawstydzona. Miałam ochotę schować się pod ziemię.

– Daj spokój, mała, nic złego nie zrobiłaś. Miło mi, serio, komu by nie pochlebiło zauroczenie ślicznej dziewczyny, ale jestem żonaty i kocham moją kobietę. Nie chodzę z obrączką, bo mi przeszkadza w robocie. No więc…

No więc poprosiłam go, żeby już sobie poszedł. Posłuchał mnie, ale obiecał, że wróci.

– Będę zaglądał, jak się opiekujesz tym pieskiem i sobą. Nie myśl, że was tak po prostu zostawię!

Gdy się żegnaliśmy, raz jeszcze mnie objął. Sądziłam, że to tylko grzecznościowy frazes, ale rzeczywiście dotrzymał słowa. Mimo że na początku czułam zażenowanie z powodu swojego całusa, on sprawiał wrażenie, jakby nic takiego nie miało miejsca. W końcu i ja przestałam zaprzątać sobie tym głowę. Kamil opiekował się mną bezinteresownie, bez żadnych romantycznych aluzji. Pomagał mi z czystej, szczerej życzliwości.

Zostaliśmy przyjaciółmi. To jemu i mojemu psiakowi, którego nazwałam „Kajtek”, zawdzięczam to, że w końcu zaczęłam wychodzić z okresu żałoby. Stopniowo, małymi krokami, spacer za spacerem, rozmowa za rozmową.

Zapytałam kiedyś mojego kumpla Kamila, czy jego małżonka nie odczuwa zazdrości z mojego powodu.

– Nie – odpowiedział bez namysłu.

– Dlaczego tak sądzisz?

– No bo nie, po prostu.

W tych dwóch krótkich słowach zawierało się mnóstwo treści. Miłość nie polega przecież na posiadaniu kogoś na własność. W związku liczy się przede wszystkim wzajemne zaufanie. Kamil otoczył mnie opieką, podobnie jak ja zajęłam się psem. Stał się dla mnie niczym koło ratunkowe na wzburzonym morzu życia. Mój znajomy okazał się prawdziwym przyjacielem, którego wsparcie było mi bardziej potrzebne, niż jemu moje. Mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się jakoś odwdzięczyć za całe dobro, które od niego otrzymałam.

Paulina, lat 28

Czytaj także:„Brat rzucił żonę dla chciwej kobiety z kalafiorem zamiast mózgu. Wpycha mu łapy do portfela i czeka na drogie prezenty”„Mój mąż był kościółkowym dewotem i prawił kazania o mojej przyjaciółce. Ale moimi plecami zaproponował jej romans”„Żona miała umysł zniszczony przez funty. Ukradła mi pieniądze i uciekła ze swoim gachem. Nie miałem do czego wracać”

 

Redakcja poleca

REKLAMA