„Zbrzydła mi działka i tabuny krewnych liczących na darmowe wakacje. Na urlopie bez rodziny wpadłem w większe bagno”

Mężczyzna w podróży fot. iStock by Getty Images, SbytovaMN
„Zatęskniłem za żoną, a nawet za stryjkiem Bogdanem. Wszystko było lepsze niż ta moja tułaczka. Całkiem inaczej wyobrażałem sobie ten urlop bez rodziny; miało być ciekawie i ekscytująco. Może i tak było, tylko w przewrotnym znaczeniu tych słów”.
/ 28.06.2024 08:30
Mężczyzna w podróży fot. iStock by Getty Images, SbytovaMN

Dwadzieścia lat temu ożeniłem się z wielkiej miłości, ale byliśmy parą jeszcze na trzy lata przed ślubem, więc można powiedzieć, że mamy długi staż małżeński.

Od samego początku wszystkie wolne chwile, weekendy i urlopy spędzaliśmy razem, najpierw tylko we dwoje, a kiedy urodziły się dzieci – Jaś i Małgosia – we czwórkę. Czasami, gdy dzieciaki były małe, dołączała do nas teściowa, żeby pomóc i dać nam chwilę wytchnienia, albo moja mama. No, ona rzadziej, bo nie najlepiej się dogadywała z Marianną i kiedy były zbyt blisko, sytuacja robiła się napięta.

Wynajmowaliśmy jakiś kemping i udawaliśmy, że odpoczywamy… Piszę „udawaliśmy”, bo tak w istocie było. Domki ciasne, warunki spartańskie, dzieci wiecznie marudziły, teściowa chrapała, a kiedy dołączył do nas teść, robiło się naprawdę koszmarnie, ale na nic innego nie mieliśmy kasy. Sytuacja się zmieniła, kiedy dzieciaki podrosły i zaczęły same wyjeżdżać na obozy i kolonie. W międzyczasie kupiliśmy kawałek ziemi pod miastem i to się zrobił nasz wakacyjny azyl. Niestety, nie tylko dla nas, ale i dla teściów, znajomych, kuzynów, ciotek i tak dalej…

Niezależnie od pogody w piątek po pracy zjawiali się u nas i koczowali do niedzielnego wieczora. Marianna jakoś to znosiła, gorzej było ze mną, bo nade wszystko pragnąłem ciszy i odpoczynku po całym tygodniu harówki. A tu miałem opowieści o chorobach i kłopotach, plotki i spory polityczne. Oczywiście, że się buntowałam i nawet groziłem, ze w końcu wszystkich powyrzucam na zbity łeb, ale przychodził następny piątek i odruchowo spoglądałem na drogę, skąd nieodmiennie pojawiał się pierwszy samochód stryjka Bogdana.

Zawsze chciał być przed innymi i zająć najlepsze miejsce przy stole pod starą gruszą. Nigdy nie pozwolił się nikomu wyprzedzić, więc podejrzewaliśmy, że rusza w drogę zaraz po hejnale na dwunastą. Był na emeryturze, więc miał czas. Byliśmy pewni, że gdybyśmy mu to zaproponowali, to chętnie by u nas zamieszkał, bo od kiedy został wdowcem, strasznie doskwierała mu samotność. My byliśmy właściwie jedyną rodziną, która chciała go gościć, bo stryjek nie miał łatwego charakteru i do wszystkiego się wtrącał, więc dwa dni w jego towarzystwie to było absolutne maksimum.

Moja żona jest sympatyczna i wyrozumiała. Lubi gości, krząta się przy nich, podaje, karmi, poi, wysłuchuje zwierzeń, nie okazuje zmęczenia czy znudzenia, chociaż na pewno z przyjemnością położyłaby się na leżaku i zamiast ględzenia o drożyźnie albo kłopotach z dziećmi posłuchałaby śpiewu ptaków.

Dłużej nie mam na to siły

– Daj spokój – powiedziała. – My mamy taką sposobność, żeby przygarnąć na parę godzin tych, co siedzą w murach miasta. Co ci przeszkadza, że po oddychają świeżym powietrzem? Że zamiast siedzieć w czterech ścianach, popatrzą na zielone drzewa? Powinieneś się cieszyć, że akurat nam dana jest możliwość pomagania innym, bo to szczęście i wyróżnienie. Naprawdę tego nie rozumiesz?

Denerwowały mnie te przemowy. Marianna oprócz innych mogłaby widzieć także mnie! Byłem zły, że wszyscy są dla niej ważni, a ja jakbym się nie liczył. Dlatego w ubiegłym roku postanowiłem się zbuntować i kiedy zbliżał się czas urlopów, powiedziałem stanowczo:

– Słuchaj, albo ograniczamy do minimum te wizyty na naszej działce, albo ja się wyłączam. Dłużej nie mam siły. Chcę wreszcie odpocząć po swojemu. Nie możesz mieć o to pretensji.

– Nie mam – odpowiedziała żona. – Rozumiem. Zgadzam się na to, żebyś zorganizował sobie urlop tak jak chcesz.

– Naprawdę? A ty co masz zamiar wtedy robić?

– To co zwykle. Ja lubię być na działce i lubię naszych gości. Nie potrzebuję niczego więcej, tym bardziej że w trakcie swojego urlopu będę miała więcej czasu i jakoś go sobie zagospodaruję i miło, i pożytecznie. Dzieci jak zwykle uciekają do młodych, ale moi rodzice są coraz starsi i dla nich nawet parę dni na świeżym powietrzu to samo zdrowie. Więc jedź spokojnie i ciesz się tym, co wymyślisz. Swoją drogą, może po tylu latach wspólnych urlopów taka przerwa nam się przyda? To całkiem niezły pomysł. Trzymam kciuki za twój wypoczynek. Baw się dobrze!

Pomyślałem: „droga wolna” i zacząłem szukać właściwego kierunku. Wyszło na to, że najchętniej spędziłbym czas nad wodą, w ciszy, w jakimś miłym, wygodnym pensjonacie z dobrym jedzeniem i możliwością wędkowania. Po moim ojcu odziedziczyłem kilka wędek, ale do tej pory nie miałem okazji ich wypróbować, dlatego w końcu wybrałem spokojną miejscowość na Mazurach. Przez internet zarezerwowałem miejsce i pojechałem.

Wreszcie cisza i spokój!

Po czterech godzinach byłem na miejscu. Pierwsze wrażenie – dobre. Ładny dom, czysty pokój z łazienką, wygodne łóżko, smaczna kolacja – czegóż chcieć więcej? W dodatku nikt mi nie zawracał głowy, o nic nie pytał, byłem panem samego siebie i myślałem wyłącznie o swoich przyjemnościach. Wydawało mi się, że nie mogłem lepiej trafić!

Poszedłem wcześnie spać i zasnąłem, kiedy tylko przyłożyłem głowę do poduszki. Jednak mój sen nie trwał długo, bo po paru godzinach obudziło mnie dzikie wycie dobiegające z łąki za domem. Podszedłem do okna i zobaczyłem wielkie ognisko i gromadę ludzi wydzierających się na cały głos. Kompletnie nie zwracali uwagi na to, że w pensjonacie są też tacy, którzy pragną snu. Wściekły zamknąłem okno, ale w pokoju zrobiło się tak duszno, że nie dało się wytrzymać, więc znowu je otworzyłem. Jednak krzyki i śpiewy znad ogniska jeszcze się wzmogły, więc zszedłem do recepcji, żeby zapytać, jak mam niby spać w takich warunkach.

Facet zawiadujący kluczami do pokojów zrobił wielkie oczy, że coś mi w ogóle przeszkadza:

– Panie kochany – powiedział. – Tu się przyjeżdża pobawić i zapomnieć o bożym świecie, więc trudno wymagać od gości, żeby mówili szeptem. To ani klasztor, ani sanatorium. Pan pierwszy raz w pensjonacie? Może trzeba się było od kogoś dowiedzieć, jak tu jest? Ale wie pan co? Poradzę rozwiązanie; niech pan się do nich przyłączy. To fajni ludzie, balują już trzeci dzień, wszyscy nowi goście tam idą i są zadowoleni. A dziewczyny jakie sobie przywieźli! Dobrze radzę, nie pożałuje pan!

Oczywiście, poszedłem, ale nie po to, żeby dołączyć do zabawy, tylko po to, by ich choć trochę uspokoić. Gdybym był trochę mądrzejszy, to wiedziałbym, że z pijanymi się nie dyskutuje, bo to się może skończyć wielką awanturą. I tak się skończyło, na szczęście w ostatniej chwili przybiegł kierownik tego ośrodka i zapobiegł jeszcze większej aferze.

Rezultat mojej interwencji był taki, że rano miałem w samochodzie przebite dwie opony. Nie było sensu szukać winnych; jedyne, co mogłem zrobić, to jak najszybciej wyjechać. Doprowadziłem auto do porządku i tyle mnie tam widzieli!

Już wtedy chciałem wracać do domu, ale szczerze mówiąc, było mi głupio, więc zatrzymałem się na najbliższej stacji benzynowej i zapytałem o jakąś kwaterę w okolicy dwudziestu kilometrów, gdzie mógłbym spokojnie spędzić około tygodnia.

Zrobiłem drugie podejście do sprawy

– Wie pan, to raczej ciężka sprawa – usłyszałem. – Jest środek sezonu, pogoda jak drut, ludzie się zabijają za noclegiem, bo okolica jak ze snu, ryby, grzyby, jagody i inne atrakcje, więc musiałby pan mieć szczęście, żeby cos znaleźć. No, chyba że u Leszka, bo podobno on ma wolny pokój.

Okazało się, że Leszek to ich dorywczy pracownik, który mieszka w starej gajówce, ale warunki tam są raczej trudne: woda ze studni, ubikacja za domem, no i w ogóle kawalerskie gospodarstwo. Za to przyroda cudowna i spokój, na którym mi tak zależy. Więc się z tym Leszkiem dogadałem i zaczęła się przygoda.

Nigdy nie spałem na czymś tak niewygodnym jak wersalka u mojego nowego gospodarza. Była pozarywana, wyłaziły jej sprężyny, skrzypiała przy każdym ruchu. W dodatku ledwo się położyłem na wcześniej rozłożonych własnych ręcznikach, bo pościel była dziwna, coś zaczęło po mnie łazić, a po półgodzinie swędziało mnie całe ciało. Jakoś zasnąłem, bo byłem jednak strasznie umordowany, ale ledwo w pokoju pojaśniało, rzuciły się na mnie muchy, i to tak żarłoczne i natrętne, że nie miałem z nimi szans.

W końcu się poddałem i wyszedłem na zewnątrz. Był piękny, letni poranek, las rósł tuż za płotem, powietrze pachniało żywicą, śpiewały ptaki, ale nic mnie to nie obchodziło. Wszedłem do auta i skuliłem się na tylnym siedzeniu. Kiedy po paru godzinach obudził mnie Leszek, byłem jak sparaliżowany. Czułem, że lada moment odezwie się moja rwa kulszowa.

Myśl o następnej nocy u Leszka była tak przerażająca, że podziękowałem mu za gościnę, zapłaciłem tyle, ile chciał, i znowu jechałem przed siebie. Gdzie i po co, nie miałem pojęcia…

Do trzech razy sztuka

Dziwiłem się, że nie dzwoni do mnie Marianna, ale po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to jest do niej podobne. Nie chce się dopytywać, jak sobie wszystko ułożyłem, daje mi swobodę, okazuje zaufanie i nie sprawdza.

Normalnie byłbym z tego zadowolony, ale właśnie teraz chciałem ją usłyszeć, jak mówi: „Wracaj, co się będziesz męczył i denerwował, czekamy na ciebie”. Nie przeszkadzała mi nawet myśl o obecności stryja Bogdana ani perspektywa wizyt najnudniejszych znajomych i krewnych. Dziwne, ale myślałem o nich z rozrzewnieniem: trochę marudzą, to prawda, ale nie wrzeszczą, nie upijają się w sztok, sprzątają po sobie i nie pachną tak, że lecą do nich tabuny much. Wszystko było lepsze niż moja tułaczka. Całkiem inaczej wyobrażałem sobie ten urlop bez rodziny; miało być ciekawie, ekscytująco i inaczej niż zwykle. Jakby się uprzeć, to tak było, tylko w przewrotnym znaczeniu tych słów.

Jechałem więc przed siebie i zastanawiałem się, jak powiedzieć Mariannie, że wracam. Nagle po jednej stronie szosy między drzewami zamajaczyło nieduże jeziorko z wędkarskim pomostem.

Pomyślałem, że zatrzymam się i chwilę tu posiedzę. Mam czas, nikt mnie nigdzie nie goni. Deski pomostu były czyste i ciepłe, więc zdjąłem buty, odłożyłem plecak i usiadłem na pieńku, najwidoczniej specjalnie tu przyniesionym przez wędkarzy i służącym im jako krzesełko.

Pogoda była jak z marzeń o lecie. Na niebie nieduże chmurki, ciepło, pachniał tatarak, w niedużej odległości od brzegu przepływała łabędzia rodzina, no, jednym słowem – pocztówka z wakacji.

Na trzcinach siadały tęczowe ważki i białe motyle, pluskały się ryby, woda lśniła i migotała jak czyste srebro. Pożałowałem, że tyle piękna oglądam samotnie, że nie ma przy mnie Marianny, bo nikt tak jak ona nie doceniłby uroku tego dnia i krajobrazu. Pomyślałem, że muszę jak najszybciej do niej zadzwonić i powiedzieć, jakim idiotycznym pomysłem był ten mój urlop w pojedynkę, że żałuję i że nigdy więcej!

Niestety, komórka została w plecaku, a on leżał trzy metry dalej. Wstałem, zrobiłem dwa kroki i poczułem, jak moją stopę od spodu przeszywa jakiś straszny kolec. Tak mnie zabolało, że wrzasnąłem niczym ranny bawół.

Faktycznie; w podbiciu prawej stopy tkwił haczyk na szczupaka, w kształcie tak zwanej kotwicy. Był przyczepiony do kawałka grubej żyłki i oplątany kawałkiem wodorostów, więc go nie dostrzegłem i nadepnąłem na to paskudztwo.

Cóż mam dalej opowiadać?

Wyciągnąłem w końcu haczyk, ale noga tak bolała i krwawiła, że nie było wyjścia. Ostatkiem sił, na trzecim biegu, dojechałem do jakiegoś miasteczka i znalazłem przy rynku przychodnię zdrowia.

Było szycie, opatrunki i zastrzyk przeciwtężcowy, bo jak zauważyłem, kotwica przerdzewiała i była zapaćkana piachem i mułem.

Dopiero potem zatelefonowałem do Marianny.

– Przyjeżdżaj natychmiast – powiedziałem. – Jestem bez ciebie jak dziecko we mgle: ranny, zmęczony, głodny, niewyspany i nieszczęśliwy. Kiedy tu będziesz?

– Jak najszybciej się da – odpowiedziała. – Wezmę samochód od stryja Bogdana i już ruszam. Czekaj spokojnie i już nic więcej nie wymyślaj. Masz pozdrowienia od rodziny, wszyscy tu na ciebie czekają. Kiedy wrócimy, to sobie odpoczniesz…

Te słowa zabrzmiały jak najpiękniejsza bajka. Nasz dom, ogród, drzewa owocowe, stara grusza, pod którą się gromadzimy, własne łóżko, łazienka, no i Marianna, żona, od której nie wiadomo dlaczego chciałem uciec.

Mężczyźni czasem mają okresy nieprzytomności. Chcą spróbować czegoś, co im się wydaje lepsze od zwyczajnej codzienności. Ja spróbowałem i wiem jedno – nigdy więcej!

Karol, 47 lat

Czytaj także:
„Na wakacjach w Hiszpanii mąż pokazał drugą twarz. Nigdy mu nie wybaczę tego, co chciał zrobić”
„Rodzina zrobiła z mojego domu kwaterę all inclusive. Wpadała do nas piąta woda po kisielu, a ja skakałam wokół nich”
„Mąż wysłał mnie na kurs wspinaczki, a sam leżał przed telewizorem. Wróciłam z nowymi umiejętnościami i kochankiem”

Redakcja poleca

REKLAMA