Wy nie potraficie żyć razem, ale bez siebie także nie – powiedziała kiedyś o mnie i o moim mężu przyjaciółka, i trafiła w sedno. Kłóciliśmy się o wszystko! Wystarczył niedomyty kubek, przypalone mięso, nienaprawione drzwi do łazienki, a już awantura trwała w najlepsze! Ale nigdy dłużej niż do wieczora, bo zawsze godziliśmy się z Witkiem w sypialni. Seks to było właśnie to, co nas łączyło, co nas do siebie przyciągało.
Pamiętam, jak poznałam swojego męża. Weszłam do pokoju pełnego ludzi, ale widziałam tylko jego. A właściwie czułam wszystkimi zmysłami. Jakby całe moje ciało chłonęło jego zapach. Co ciekawe, nikt inny tak nie reagował na niego. Moje przyjaciółki nie zwróciły na to uwagi. A ja po tańcu z Witkiem byłam jak... pijana!
Jego także trafiło. Przez cały wieczór chodził za mną jak cień, nie odstępując na krok. W ogóle oboje dbaliśmy o to, aby być jak najbliżej siebie, cały czas się dotykać, ocierać o siebie… Kiedy wychodziłam do domu, Witek zaproponował, że mnie odprowadzi i… wiadomo, jak to się skończyło. Dzikim seksem!
Początki były piękne
Tydzień później już mieszkaliśmy razem, a pokłóciliśmy się po raz pierwszy drugiego dnia. I tak nam już zostało. Krzyki i szepty, pretensje i czułe słówka, wrogowie za dnia i kochankowie nocą – ta huśtawka nastrojów powoli robiła się jednak nie do zniesienia. Sama nie wiem, dlaczego zgodziłam się na ślub. Z jednej strony bałam się poważnego związku z Witkiem, zakładania z nim rodziny, z drugiej nie wyobrażałam sobie, że mogłabym żyć bez niego.
Jakiś czas po ślubie zaczęliśmy się starać o dziecko. Czytałam kiedyś, że nie tylko zwierzęta dobierają się w pary według zapachów. Ludzie także. Jeśli zapach partnera działa na zmysły kobiety, łatwo zajdzie ona w ciążę i urodzi zdrowe dziecko. Nie wiem, czy to prawda, ale jeśli tak, to los postanowił sobie z nas zakpić – za nic bowiem nie mogliśmy doczekać się potomka.
W ten sposób to, co naprawdę cementowało nasz związek – seks – stało się prawdziwą udręką, a nie przyjemnością. Popadłam w jakąś obsesję sprawdzania swojej płodności, mierzenia temperatury, rysowania wykresów w specjalnym zeszycie i znajdowania pozycji, w których podobno najłatwiej zachodzi się w ciążę. Sypialnia przestała być świątynią naszej miłości, a stała się jakimś laboratorium. A w laboratorium trudno przecież o wybaczenie win, pogodzenie się, akceptację. Nasze małżeństwo zaczęło się rozpadać.
Nie pamiętam, które z nas pierwsze wypowiedziało słowo „rozwód”. Zdaje się, że wykrzyczeliśmy je sobie nawzajem, w złości. I natychmiast uznaliśmy, że to dobry pomysł. Jeszcze tego samego wieczoru Witek przeniósł się na kanapę w salonie, całkowicie zaprzepaszczając szansę na pojednanie.
Rozstaliśmy się po trzech latach małżeństwa. Kiedy wyszliśmy z sądu, miałam wrażenie, jakby ktoś mi zdjął z pleców ogromny ciężar. Nie czułam się tak, jakbyśmy ponieśli porażkę, raczej jakbyśmy wreszcie podjęli właściwą decyzję. W końcu przecież nie można budować związku wyłącznie na seksie.
Cały czas działaliśmy na siebie...
Po rozwodzie nie kontaktowaliśmy się prawie wcale, chociaż wiedzieliśmy z grubsza, co się u nas nawzajem dzieje. Ja związałam się na jakiś czas z kolegą z pracy, który od dawna dawał mi do zrozumienia, że mu się podobam. To był taki związek na odreagowanie, nie wiązałam z nim dużych nadziei. I słusznie, bo szybko się rozpadł. Od tamtej pory byłam sama.
Za to Witek się ożenił. Wspólni przyjaciele nie mówili mi wiele o jego nowym małżeństwie, chyba uważali, że to może mnie zranić. Ale z półsłówek wnioskowałam, że mój były jest szczęśliwy. Nie raniło mnie to w żaden sposób, wręcz przeciwnie. Cieszyłam się, że mu się udało.
Minęły kolejne dwa lata. Dotarło do mnie, że Witek doczekał się córeczki. Wtedy poczułam ukłucie w sercu, ale przecież byłam pewna, że mnie także kiedyś spotka to szczęście, że będę miała dziecko. I nie pomyliłam się. Nie sądziłam tylko, że stanie się to z nieodpowiednim mężczyzną.
Nie szukałam Witka ani on mnie. Natknęliśmy się na siebie przypadkiem, w autobusie. Najpierw go… poczułam. „Nadal używa tej samej wody toaletowej” – pomyślałam zaskoczona, że mimo tego, co przeszliśmy, nadal na niego tak silnie reaguję. Podobał mi się, ale nie było moim zamiarem go poderwać, a jego zamiarem zdradzić żonę. Dlaczego więc tak się stało?
Wszystko przez ten zwierzęcy magnetyzm, seksualne przyciąganie, które kazało nam kiedyś już pierwszej nocy iść do łóżka, a potem trzymało nas razem przez kilka lat, mimo wielu różnic. W tym autobusie zaczęło się od niewinnej rozmowy, potem była kawa, a na koniec pocałunki i pęd do mnie, by dać upust emocjom.
To był tylko chwila słabości...
Co czuliśmy, gdy to już się stało? Zażenowanie. Inaczej niż kiedyś, gdy seks powodował u nas uczucie bliskości, teraz unikaliśmy swoich spojrzeń…
– Na drugi raz, gdy mnie zobaczysz w autobusie, od razu wysiadaj! – zażartowałam, chcąc rozładować atmosferę, ale Witek spojrzał na mnie smutno.
– To się nie powinno było zdarzyć – stwierdził.
– I się nie zdarzyło! – podsumowałam, wyskakując z łóżka. – Zaproponowałabym ci jeszcze jedną kawę, ale wiem, że się spieszysz – wygoniłam go z domu.
Byłam pewna, że ta chwila słabości to był w naszym życiu tylko epizod. Ot, dwoje ludzi, którzy coś do siebie kiedyś czuli, zafundowało sobie dwugodzinny powrót do przeszłości i tyle. Nie miałam nawet cienia zamiaru rozbijać małżeństwa Witka, komplikować życia sobie i jemu.
A jednak się stało… Mój organizm pewnie jakoś się odblokował, „odpoczął” od awantur i… zaszłam w ciążę. W pierwszym momencie nawet nie przyjęłam do wiadomości zmian zachodzących w moim organizmie. Poszłam do ginekologa, bo myślałam, że coś dzieje się z moimi hormonami, skoro tak spóźnia mi się miesiączka. Jego odpowiedź, że na początku ciąży hormony zawsze nieco „szaleją” po prostu zbiła mnie z nóg!
Kiedy już przetrawiłam fakt, że noszę dziecko Witka, a co do tego nie mogło być pomyłki, powzięłam decyzję: „Wychowam je sama!”. Nawet przez sekundę nie pomyślałam o usunięciu ciąży, przecież ja nadal pragnęłam dziecka. A że teraz miałam je mieć z Witkiem? Potraktowałam to jako prezent pożegnalny od niego.
Był tylko jeden problem – on nie mógł się o niczym dowiedzieć. „Ta wiadomość niepotrzebnie wywołałaby burzę w jego życiu” – pomyślałam. „On ma już swoją córeczkę, a ja będę miała swoją”. Musiałam zminimalizować prawdopodobieństwo, że spotkam Witka, albo że ktoś z naszych znajomych doniesie mu o mojej ciąży. Dlatego wyjechałam na drugi koniec Polski. Siostra mojej nieżyjącej mamy pomogła mi znaleźć pracę. Nie jest mi lekko, ale najważniejsze, że dziecko rozwija się prawidłowo i za miesiąc zostanę mamą. Wierzę, że wszystko się ułoży.
Więcej prawdziwych historii:
„Mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł miesięcznie. Nie mam nawet za co kupił kurtki na zimę”
„Jestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Nie chcę zmarnować życia mężowi, dlatego wolę, by mnie zostawił”
„Mój mąż latami ukrywał przede mną swój majątek. Gdy prawda w końcu wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego pieniądze”
„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”