Patrzyłam już dziesięć minut na dokument z wyciągiem z mojego konta, który przysłało mi towarzystwo inwestycyjne, i nie wierzyłam własnym oczom. To niemożliwe, żeby kwota moich oszczędności była prawdziwa! Przecież to aż 8 tysięcy złotych mniej, niż wpłaciłam pół roku temu! Jak w ciągu sześciu miesięcy mogłam stracić pieniądze, które oszczędzałam trzy razy dłużej?!
Oszczędności po prostu zniknęły
Natychmiast wzięłam do ręki komórkę i zadzwoniłam na infolinię z awanturą. A tam jakaś panienka wytłumaczyła mi śpiącym głosem, że wszystko się zgadza.
– W takim razie chcę natychmiast wypłacić swoje pieniądze! – krzyknęłam z wściekłością.
– Oczywiście, proszę się zatem zgłosić do swojego doradcy finansowego w celu załatwienia formalności – usłyszałam.
„Doradcy? Już ja sobie z nim pogadam! Aż mu w pięty pójdzie!” – pomyślałam, zaciskając ręce na słuchawce.
– Po jakim czasie dostanę wtedy pieniądze? – zapytałam.
– Trudno mi powiedzieć, to zależy między innymi od kwoty wykupu – usłyszałam i to mnie mocno zaniepokoiło.
– Jak to „wykupu”? Mam kupować własne oszczędności?
– To się tylko tak nazywa. Kwotę wykupu ma pani podaną na sprawozdaniu finansowym – usłyszałam z przerażeniem.
Zerknęłam na dokument i zdębiałam. Zdenerwowałam się już samym faktem, że zniknęło mi z konta 8 tysięcy złotych. A wedle tego, co miałam przed oczyma, jeśli je teraz wypłacę, zabiorą mi jeszcze więcej!
– To czyste złodziejstwo! – wrzasnęłam w słuchawkę.
– Nie, to zgodne z umową – odparła spokojnie panienka i wytłumaczyła mi wszystko.
Wybrałam pięcioletni fundusz inwestycyjny, więc jeśli chciałabym wypłacić moje pieniądze teraz, czyli po pół roku, firma potrąci mi określoną kwotę za zerwanie umowy. Rzeczywiście, wszystko się zgadzało.
– To co, może mam poczekać następne cztery i pół roku?! – wściekłam się. – Pieniędzy mi nie starczy, jeśli będziecie je tracili w tak szybkim tempie! – No cóż, ja się na tym nie znam. Proszę się w tej sprawie porozumieć ze swoim agentem – usłyszałam znowu i poczułam, że nic już tutaj nie wskóram, za to stracę kolejne pieniądze na połączenie z infolinią.
Na szczęście miałam na sobie sukienkę
Odłożyłam więc słuchawkę i spojrzałam na swoje ręce: aż trzęsły się ze zdenerwowania. Zdaje się, że zapłaciłam właśnie bardzo wysoką cenę za kilka miesięcy poczucia, że jestem kochana. Prawdopodobnie więcej niż wydałabym na usługi męskiej prostytutki. A wszystko zaczęło się tak pięknie i niewinnie…
W ubiegłym roku kończyła mi się polisa ubezpieczenia mieszkania, więc usiłowałam się skontaktować z moją agentką. Niestety, jej telefon nie odpowiadał.
Zaniepokojona pojechałam więc natychmiast do jej firmy.
– Dzień dobry, szukam pani Aldony W. – zwróciłam się do sekretarki.
– Nie ma jej od dobrych dwóch miesięcy – odpowiedziała.
– To co ja mam w tej sytuacji zrobić? – spytałam bezradnie.
Nagle tuż za moimi plecami odezwał się miły męski głos:
– Czy mogę w czymś pomóc?
Odwróciłam się: przede mną stał mężczyzna moich marzeń, wysoki, przystojny, świetnie ubrany, który przyglądał mi się z wielkim zainteresowaniem. Nagle zapomniałam języka w gębie. Zaczerwieniłam się po same uszy. Aż mi się głupio zrobiło, że reaguję w ten sposób na faceta.
Dziękowałam Bogu, że tego majowego dnia nie ubrałam się jak zwykle w dżinsy, tylko w elegancką sukienkę, bo po południu miałam iść na występ sekcji tanecznej mojej córeczki i chciałam ładnie wyglądać, żeby nie narobić jej wstydu.
– Ja... hmm... chciałabym wykupić ubezpieczenie mieszkania – wydukałam onieśmielona, z trudem przełykając ślinę.
– A to świetnie pani trafiła! Proszę ze mną – i gestem zaprosił mnie do niewielkiego pokoju.
Pół godziny później wychodziłam z firmy ubezpieczeniowej oszołomiona, z wypełnioną polisą, wizytówką mojego nowego agenta w ręku i głową pełną galopujących myśli.
Trochę głupio się czułam z powodu mojego zadowolenia, bo dowiedziałam się, że pani Aldona miała wypadek i właśnie przechodzi po nim ciężką rehabilitację. Jednak gdyby nie to, nigdy bym nie poznała Krzyśka!
Przez kolejne trzy dni intensywnie myślałam nad pretekstem, aby do niego zadzwonić. Samochodu nie miałam, żeby go ubezpieczyć; może wykupić coś na życie? Albo chociaż zapytać o rozmaite opcje?
Kiedy tak się głowiłam, siedząc w pracy, w otoczeniu góry dokumentów, do których kompletnie nie miałam głowy, rozdźwięczał się na moim biurku telefon.
– Pani Ewuniu, ma pani gościa w recepcji – usłyszałam.
Zeszłam na parter zaciekawiona, kto to może być. Z nikim przecież nie byłam umówiona.
A tam – Krzysztof z bukietem kwiatów! Stanęłam jak wryta, tymczasem on wpatrywał się we mnie z uwodzicielskim uśmiechem. Serce zabiło mi mocniej.
Co on we mnie widzi? Jestem szarą myszką
– Obliczyłem, że jest pani moją setną klientką, więc tak sobie pomyślałem, że należą się pani kwiaty – powiedział pewnym siebie głosem. – Czy da się pani któregoś dnia zaprosić na lunch?
„Choćby dzisiaj!” – pomyślałam, ledwo się powstrzymując, żeby nie powiedzieć tego głośno.
Skinęłam głową, podziękowałam. Gdy wsiadałam do windy, odprowadzał mnie wzrokiem.
Co on we mnie widzi? Przecież to superprzystojniak, obyty, wygadany, mógłby mieć każdą… A ja? Dziewczyny mówią, że jestem ładna, lecz ja czuję się szarą, biurową myszką. W dodatku nieśmiałą. Nic szczególnego…
Najwyraźniej jednak coś go we mnie ujęło, skoro zadzwonił już następnego dnia rano. Poszliśmy razem na lunch. Początkowo byłam strasznie spięta, ale szybko się rozluźniłam, bo Krzysztof naprawdę potrafił sprawić, aby kobieta w jego towarzystwie czuła się wyróżniona – jak prawdziwa królowa.
Kiedy wróciłam do pracy, koleżanka z pokoju spojrzała na mnie z uśmiechem.
– No, no, kochana! Wczoraj kwiaty, dziś lunch, i to twoje zamglone spojrzenie… Coś jest na rzeczy! – i puściła do mnie oko.
Oczywiście zaraz zaczęła się dopytywać, gdzie wyrwałam takiego supefaceta, lecz ja nie miałam ochoty na zwierzenia. Wolałam zostawić swoje uczucia dla siebie. Usiadłam za biurkiem i zaczęłam rozmyślać.
Po raz pierwszy od dawna czułam, że jakiś mężczyzna zrobił na mnie piorunujące wrażenie. 5 lat temu wzięłam rozwód. To było złe małżeństwo. Nie ma o czym mówić. W każdym razie przez długi czas czułam się zmęczona związkami. Stworzyłam sobie taką swoją małą stabilizację, w której nie znajdowałam miejsca dla faceta.
Owszem, czasami miałam jakieś przelotne romanse, jednak nigdy nie było to nic poważnego. A już na pewno żadnego z tych mężczyzn nie zaprosiłabym do siebie do domu...
Chroniłam ją przed moimi miłostkami
Z Krzysztofem od początku było inaczej. Od pierwszego spotkania czułam, że chciałabym, aby stał się częścią mojego życia. No i aby poznała go Weronika, moja kochana córeczka.
Do tej pory chroniłam ją przed tymi moimi miłostkami, uznając, że wystarczająco cierpi z powodu braku pełnej rodziny. Nie byli jej jeszcze do szczęścia potrzebni „narzeczeni mamy”, z których żaden nie zagrzewał miejsca na dłużej. Zresztą, moi dotychczasowi przyjaciele nigdy w sumie nie pałali chęcią poznania Weroniki. Pomijali ten temat, jakby go w ogóle nie było, szczęśliwi, że i ja go nie podejmuję.
Krzysztof zapytał o Weronikę już podczas pierwszego lunchu.
– Chcę wiedzieć o tobie wszystko – powiedział z takim wyrazem twarzy, że poczułam się piękna i pożądana, choć po rozwodzie było z tym różnie.
Weronika od razu zauważyła.
– Mamuś, wyglądasz, jakbyś się zakochała – stwierdziła pewnego dnia ni stąd, ni zowąd.
Odruchowo chciałam zaprzeczyć, ale ponieważ uśmiechnęła się do mnie, potwierdziłam:
– Masz rację, kochanie. Może chciałabyś go poznać?
Zazdrość w oczach kobiet mi pochlebiała
Kilka dni później Krzysztof przyszedł do nas na obiad i od razu zawładnął sercem Weroniki, podobnie jak wcześniej moim.
– I jak ci się podoba Krzyś? – spytałam córeczkę, kiedy już wyszedł, a my zasiadłyśmy razem przed telewizorem.
– Bardzo fajny – odparła z szerokim uśmiechem. – Pokazał mi, jak robić łabędzie z papieru!
Byłam szczęśliwa, że ukochany dogaduje się z moją córką. To przecież bardzo ważna sprawa. Poza tym dzięki Krzysztofowi czułam się wreszcie dowartościowana. Kiedy szliśmy gdzieś razem, ścigały mnie spojrzenia facetów, którzy wcześniej pewnie nie zwróciliby na mnie uwagi. Mówiły: w tej babce musi być coś niezwykłego, skoro on się nią zainteresował. Widziałam też zazdrość w oczach kobiet, a to pochlebiało mi jeszcze bardziej.
Po dwóch miesiącach znajomości Krzysztof zadomowił się u nas na dobre. Zostawał nawet całkiem oficjalnie na noc, a Weronika nie miała nic przeciwko temu. Zauważyłam nawet, że wówczas przyprowadza częściej swoje koleżanki, żeby się przed nimi pochwalić mężczyzną w domu. Zdałam sobie wtedy sprawę, jak bardzo musiało jej brakować ojca, który nigdy specjalnie się nią nie interesował.
„Może teraz wszystko będzie inaczej?” – myślałam z nadzieją.
Podobało mi się nawet to, że Krzyś powoli jakby przejmował rolę głowy rodziny. Od początku bardzo zwracał uwagę na moje finanse, wskazując mi możliwości oszczędzania.
– Nie dziw się, jestem przecież finansistą! – podkreślał ze śmiechem. – I to całkiem niezłym.
Wiedziałam o tym dobrze, bo przecież byłam u niego w domu i podziwiałam te wszystkie dyplomy na ścianie w gabinecie. Kiedy Weronika skręciła nogę i pojechał z nami do szpitala, po powrocie zaczął mnie przekonywać do wykupienia abonamentu na leczenie w prywatnej firmie.
– Sama przecież widziałaś, jak działa państwowa służba zdrowia – argumentował. – To było tylko skręcenie, ale niech się stanie coś poważniejszego… A tak będziesz miała własnego lekarza, który dojeżdża do domu.
Początkowo się wahałam, lecz w końcu przyznałam mu rację. Taki abonament naprawdę by się przydał. Na wizyty w państwowych przychodniach czekało się często po kilka tygodni. Właśnie dlatego bardzo często chodziłam robić badania prywatnie.
Zgodziłam się więc i wykupiłam u Krzysztofa abonament. Wybrał mi najkorzystniejszą opcję. Tak przynajmniej twierdził. Nie zwróciłam wtedy uwagi na słowa koleżanki z pracy, która się zdziwiła, że płacę aż tyle. Podobno mamy w biurze zbiorowe ubezpieczenie zdrowotne wykupione właśnie w firmie Krzysztofa, które jest o wiele tańsze. I ma szerszy pakiet usług.
– Twój Krzysztof powinien o tym wiedzieć – dodała koleżanka. – Widziałam go kiedyś, jak rozmawiał z naszą kadrową, a to ona zajmuje się takimi rzeczami.
Zupełnie ją zignorowałam. Byłam pewna, że opcja, którą dla mnie wybrał, jest najlepsza.
Umie sprzedać polisę nawet samemu diabłu
Miałam do swojego ukochanego tak duże zaufanie, że któregoś dnia zapytałam go, jak mogę pomnożyć swoje oszczędności. Przez lata uzbierałam 80 tysięcy złotych. Większość ze spadku po babci. Poza tym po rozwodzie dwa razy oglądałam każdą złotówkę, zanim ją wydałam. Miał to być zaczątek kapitału, za który kiedyś kupię córce choćby kawalerkę. To na ten cel odkładałam każdy grosz na różnych lokatach. Ale one ostatnio zrobiły się nieopłacalne…
– Znam lepszy sposób! – zapewnił mnie Krzysztof i doradził wejście w fundusze inwestycyjne.
Początkowo odniosłam się do tego pomysłu z rezerwą, wiedziałam bowiem, że rynek jest niepewny. Jednak zarzucił mnie taką ilością danych i terminów, że w końcu pozwoliłam mu ulokować moje pieniądze w funduszu.
I teraz się właśnie przekonałam, jak na tym wyszłam…. W dodatku ostatnimi czasy mój związek z Krzysztofem jakby zaczął przygasać. Mój ukochany nagle przestał mieć dla mnie czas. Zasłaniał się większą ilością pracy i początkowo w to uwierzyłam, lecz w końcu musiałam spojrzeć prawdzie w oczy. Facet po prostu stracił zainteresowanie naszą znajomością!
Wykorzystał mnie i porzucił…Zdałam sobie z tego sprawę dopiero, kiedy w końcu sprawdziłam, że w pracy rzeczywiście miałam abonament medyczny lepszy i tańszy niż ten, który zaproponował mi Krzysztof, i wziął za to sowitą prowizję.
A potem jeszcze sprawa z moimi oszczędnościami…
– Kto pani to sprzedał? – złapała się za głowę moja poprzednia agentka, gdy wróciła w końcu do pracy z wielomiesięcznego leczenia. – Toż to jest chyba najmarniejsza opcja w całej ofercie naszej firmy! Ale płacą za nią gigantyczną prowizję, jak się znajdzie frajera, który wpakuje w to swoje oszczędności...
Widząc pod dokumentem nazwisko Krzyśka, pokiwała głową.
– No tak… znowu G.! Nasza firmowa gwiazda! – westchnęła. – Wie pani, że pojechał właśnie na sponsorowaną wycieczkę do Tajlandii w nagrodę za rewelacyjne wyniki? Co roku jeździ. Jest w stanie sprzedać najdroższą i najgorszą polisę nawet samemu diabłu. Szczególnie jeśli ów diabeł jest kobietą…
Czytaj także:
„Brat nie wie, że wychowuje moje dziecko. Przecież nie przyznam się, że na weselu obskoczyłem pannę młodą i świadkową”
„Samotna sąsiadka pomogła mi spełnić największe marzenie. A potem została moją przyjaciółką”
„Kierownik męża uważa się za elitę, a jest zwykłym prostakiem. Jeździ drogą furą, a śmieci wyrzuca do lasu”