„Samotna sąsiadka pomogła mi spełnić największe marzenie. A potem została moją przyjaciółką”

uśmiechnięte kobiety fot. Getty Images, Westend61
„– Zawsze zazdrościłam pani tego niewielkiego kącika zieleni... – westchnęłam, zasiadając na moim balkonie. Pani Krysia siedziała na swoim miejscu – Wystarczyło tylko zapytać, dziecinko, na pewno bym ci wszystko wyjaśniła... – odpowiedziała swoim melodyjnym, serdecznym głosem, który tak polubiłam”.
/ 08.04.2024 08:30
uśmiechnięte kobiety fot. Getty Images, Westend61

Zazdrościłam mojej sąsiadce jej przepięknego ogrodu na balkonie. Miejsce, które miała do zagospodarowania było skromne – zaledwie dwa metry na jeden i pół. U mnie taką przestrzeń wykorzystywałam tylko na suszarkę do ubrań i składane krzesełko. Jednak ona, na tej samej powierzchni, tworzyła prawdziwe cuda.

Już od wczesnej wiosny była tam pełnia kolorów i morze zieleni. A w maju kwiatowy szał opanowywał cały ten balkon. Coś tam się pięło, zwisało, rozkrzewiało. A ten zapach... Spędzałam wieczory na moim szarym balkonie tylko po to, by móc nacieszyć się tą odurzającą mieszanką aromatów.

Szczerze mówiąc, jestem beznadziejną ogrodniczką. Praktycznie wszystko, co jest żywe i znajduje się w moim domu, po pewnym czasie ginie w mękach. Tylko sztuczne rośliny przeżywają. Nawet kaktusy, które są znane z wytrzymałości, u mnie nie mają szans. Często znajomi przynoszą mi doniczkę z rośliną, bo uważają, że w moim domu jest zbyt surowo. Na początku roślina faktycznie ożywia pomieszczenie, ale w końcu historia się powtarza i znowu mam kolejną pustą doniczkę do mojej kolekcji.

Chciałam zmian

Uprawa roślin w domu nie może być tak skomplikowana, że nie poradzi sobie z tym osoba z wyższym wykształceniem. Udałam się więc na zakupy do centrum ogrodniczego. Byłam pewna, że znajdę tam wszystko, czego mi trzeba, a także ekspertów, którzy będą w stanie doradzić mi najlepsze rozwiązania.

Zastanawiałam się, czy miałam rację, patrząc na moje auto wypełnione aż po brzegi. Rośliny, krzewy, pnącza, nasiona, doniczki, skrzynki, ziemia, nawozy, podpory... Wszystko to miało przekształcić mój balkon w zieloną enklawę w centrum miasta. Miałam nadzieję, że się uda. Wszystkie niezbędne informacje dotyczące pielęgnacji zamierzałam znaleźć w sieci. Jak sadzić, jak podlewać i tak dalej.

To była porażka

Przez kolejne trzy tygodnie mój balkon pełen kwiatów prezentował się równie dobrze jak ja, kiedy szykuję się na randkę. Przenosiłam ziemię, przesypywałam ją do różnokolorowych doniczek, dosypywałam nawozów i różnych polepszaczy, podlewałam wodą, która miała czas odstać, bo podobno taka jest najlepsza... I co z tego?

Po upływie miesiąca mój balkon prezentował się tak, jak ja na drugi dzień po nocnej zabawie w klubie. Ledwo dyszący i mocno "wczorajszy". Wszystko na balkonie wyschło mimo regularnego podlewania. Kiedy podlałam zbyt obficie, zaczęło gnić. Nie było już możliwości ratowania czegokolwiek. W środku lata mój balkon przypominał pustynię, podczas gdy balkon mojej sąsiadki obok obfitował w rośliny, które kwitły dumnie, prezentowały się znakomicie i wydzielały przyjemny zapach.

Niech to szlag, wyraźnie nie mam talentu do uprawy roślin. Co gorsza, mam talent do ich zabijania. Wszystkie suche i zgniłe rośliny wyrzuciłam. Doniczki upchnęłam jedne na drugie w rogu balkonu. Kilka porządnych stówek poszło na marne i tylko zajmowało miejsce, psując wygląd już i tak nieatrakcyjnego balkonu i pomniejszając jego i tak małą przestrzeń. Znowu mogłam jedynie usiąść na twardym krześle i z zazdrością spoglądać na balkon sąsiadki.

Zaczęłyśmy rozmawiać

Kiedy nadchodził następny sezon, nie planowałam nawet ruszyć palcem, by zająć się balkonem. Niech pozostanie taki, jaki jest. Chociaż niekoniecznie musi być brudny. Właśnie myłam podłogę, kiedy sąsiadka wyjrzała zza balustrady i rozpoczęła rozmowę:

– Bratki by się teraz u pani pięknie prezentowały.

– Zgadza się – odpowiedziałam. – Ale niestety nie mam ręki do bratków czy jakichkolwiek innych kwiatów. Wszystko u mnie umiera. Nie ma sensu torturować roślin.

– Pamiętam, co pani robiła w zeszłym roku. Wyglądało to naprawdę ładnie, ale nie na długo. To było przewidywalne, bo żadna z roślin, które pani posadziła, nie była przystosowana do warunków na wschodnim balkonie. Te rośliny wymagały cienia i przewiewu, a nie słońca od wczesnych godzin porannych.

– Naprawdę? To ma znaczenie? – zapytałam zaskoczona. W sklepie z roślinami nikt nie interesował się takimi szczegółami, czy mój balkon jest od strony wschodniej czy północnej...

– Oczywiście. Niektóre rośliny uwielbiają słońce, inne preferują cień. Niektóre nie mają problemu ze skwarnym porankiem, inne natychmiast zasychają – objaśniła.

Zauważyłam, że moja samotna sąsiadka chciałaby porozmawiać. W sumie, dlaczego by nie. Od lat żyjemy obok siebie, a nasza komunikacja ogranicza się do grzecznościowych uwag. Może warto połączyć przyjemne z pożytecznym, zaprzyjaźnić się i skorzystać z jej doświadczenia?

Zaprosiłam sąsiadkę na kawę

– Co pani powie na wspólne wypicie kawy u mnie? Chciałabym dowiedzieć się, co mogłoby przetrwać na moim balkonie.

Twarz starszej kobiety rozpromieniła się

– Jeżeli pani chce, to z przyjemnością... Jestem na emeryturze, mam mnóstwo czasu!

Nasza przyjaźń balkonowa rozpoczęła się w ten sposób, i nie była to jedynie jedna wizyta. Gdy pani Krysia dostrzegła mój zbiór doniczek, zdziwiła się, że tak wiele przestrzeni przeznaczonej na rośliny jest niewykorzystane. Natychmiast zaczęła mi wyjaśniać, co można by w nich zasadzić, kiedy i jak długo by to kwitło, jak by pachniało, czy przetrwałoby zimę, czy konieczne byłoby zastąpienie tego czymś innym na jesieni.

Dała mi cenne rady

Zafascynowana, słuchałam z uwagą, a później wyciągnęłam kartkę i długopis. Zaczęłam notować, ale nie mogłam za nią nadążyć, więc by nie przegapić ani jednego słowa, uruchomiłam dyktafon na moim telefonie. Na początku pomogła mi posadzić niezapominajki. Tak jak zapewniała, natychmiast wprowadziły one radosną atmosferę, dzięki swoim kolorowym oczkom w pastelowych donicach. Później dołączyły do nich prymule. W długim pojemniku zasadziła dla mnie lawendę, a obok, w mniejszych doniczkach, znalazły się: bazylia, mięta, tymianek.

– Woda latem będzie miała miętowy smak. Jeśli zaczniesz zrywać liście, pięknie się rozrośnie, ale pamiętaj o codziennym podlaniu. Bazylia rośnie podobnie, idealnie pasuje do pomidorów – mówiła.

– Moment, moment, tylko je oznaczę... – na dnie doniczek pisałam markerem nazwę roślinki, która tam rosła, aby uniknąć późniejszych pomyłek i nie wrzucić do wody bazylii, a mięty do spaghetti.

– Teraz możemy zająć się sadzeniem surfinii. Nie, nie musisz ich kupować, przyniosę ci. Posiałam ich za dużo i muszę trochę przerzedzić, inaczej nic nie wyrośnie.

Podzieliła się tym, co miała

Za każdym razem, kiedy planowałam wyjechać i nabyć coś nowego, starsza kobieta zatrzymywała mnie i potrząsała głową.

– Nie potrzebujesz gotowych nawozów. Wrzosy możesz podlewać kawą, która doskonale zakwasza glebę, one to uwielbiają. A tutaj wrzuć skorupki jajek, nie obawiaj się, wszystko pójdzie dobrze.

Nie wiedziałam, skąd czerpie tę wiedzę, ale zdawała się znać absolutnie na wszystkim. Nie było pytania, na które nie umiałaby odpowiedzieć. W zamian za kawę i miło spędzony czas, dzieliła się ze mną swoją wiedzą, a do tego przynosiła ciastka, którymi próbowała mnie utuczyć, bo w jej opinii byłam zbyt szczupła.

Była pełna zapału

Cennymi wskazówkami, pani Krysia przekształciła mój balkon w zielony zakątek, taki, jakie zawsze mi się podobały, kiedy widziałam je na fotografiach w czasopismach o dekoracji wnętrz, ale którego sama na pewno bym nie zdołała stworzyć.

– No, teraz pora zająć się twoim mieszkaniem – rzekła kiedyś, zacierając ręce i lustrując wnikliwie moje ściany, półki, a nawet sufit, jakby analizowała wszystkie potencjalne opcje.

– Ale naprawdę nie ma potrzeby, aby cokolwiek tutaj zmieniać – zaprotestowałam. – To jest bezcelowe, skoro i tak zaschnie.

– Przede wszystkim to my, ludzie, usychamy bez roślin! – odparła.

Nie chciałam dyskutować. W sypialni pani Krysia przygotowała dla mnie dwa bluszcze, ponieważ te rośliny nawilżają i skutecznie oczyszczają powietrze z zanieczyszczeń. Pnącza nie tylko przetrwały, ale po pewnym czasie ich pędy zaczęły się wydłużać, dlatego zaczęłam oplatać nimi ramę łóżka.

W salonie, na oknie od strony północnej, w donicach z gliny znalazły swoje miejsce wrzosy, które wcześniej zawsze mi usychały. Tym razem magia dała efekt i nie zwiędły. Rosły, a pędy, które wyglądały jak kitki wiewiórki, rozgałęziały się na wszystkie strony. W narożniku sąsiadka umieściła dużą palmę, której nazwy nie mogę nigdy zapamiętać, ale sama radość z obserwowania jej sprawia mi ogromną satysfakcję. To, że istnieje, że żyje, że rośnie.

Czułam się szczęśliwa

W końcu moje mieszkanie nabrało koloru zieleni. Nie aż tak bardzo jak na polanie lub w tropikalnym lesie, bo ciągle obawiałam się, że pewnego dnia wszystko zacznie podupadać, kiedy moje nieudolne starania ogrodnika zwyciężą nad pogodną naturą pani Krysi. Rośliny, które dostawałam od znajomych, umieszczałam zgodnie z radami sąsiadki, a potem sama zaczęłam rozumieć, czego potrzebuje każda roślina. I wreszcie moja ręka przestała być pechowa i nieudolna.

Prawda była taka, jak to Pani Krysia mawiała – bez zieleni człowiek usycha. Zdecydowanie łatwiej mi było oddychać, kiedy w każdej części domu zieleniły się rośliny. W mieszkaniu było mi teraz o wiele bardziej komfortowo, gdy odpoczywałam, spałam i mieszkałam, a obok coś zieleniło się.

– Zawsze zazdrościłam pani tego niewielkiego kącika zieleni... – westchnęłam, zasiadając na moim balkonie.

Pani Krysia siedziała na swoim miejscu

– Wystarczyło tylko zapytać, dziecinko, na pewno bym ci wszystko wyjaśniła... – odpowiedziała swoim melodyjnym, serdecznym głosem, który tak polubiłam.

– Rzeczywiście, powinnam była. Teraz też mam swój własny piękny ogród. I są w nim meble!

Stworzyłam przytulny zakątek

Nowe meble właśnie dotarły i znalazły swoje miejsce wśród roślin. Ustawiłam też parę lampionów na świeczki, by tworzyły przytulną atmosferę wieczorami.

Uczeń przerósł mistrza! – pani Krysia nie mogła powstrzymać śmiechu. – Zastanawiam się, czy trzmiele znów zdecydują się na zrobienie sobie hotelu w twojej lawendzie...

– Ach, bardzo bym tego chciała. Są takie urocze, kiedy śpią przyczepione do kwiatów. I być może w tym roku uda mi się zebrać więcej truskawek. Zapraszam panią na kawkę.

– Wielkie dzięki, skarbie… Naprawdę. Nawet nie wiesz...

Chyba jednak wiedziałam, co ma na myśli. Te podziękowania odnosiły się do tego, co ja w zamian zaoferowałam mojej sąsiadce za jej doświadczenie i wsparcie...

Czytaj także: „W 10. rocznicę ślubu mąż wyznał, że zostawia mnie dla gorącej studentki. Pożałował swojej decyzji szybciej niż myślał” „Związek z mężem mnie nudzi, więc chcę odejść. Potrzebuję wrażeń, a nie siedzenia w domu i gapienia się w telewizor” „Wzięłam kilka pożyczek i ukrywam je przed mężem. Jak wyjdzie na jaw, na co je wydałam, on mnie chyba zostawi”

Redakcja poleca

REKLAMA