Pierwszy mój narzeczony kochał mnie tak gorąco, że aż strach. Ja odwzajemniałam to wzniosłe uczucie, wierząc mu jak nikomu na świecie, i oczywiście popełniłam błąd.
Kiedy mi się oświadczył, byłam dosłownie w siódmym niebie. A gdy mnie zdradził, co się stało jakiś tydzień później, spadłam na samo dno piekła...
Pierwsza zdrada
Siedem dni po oficjalnych zaręczynach przydybałam go z moją bliską koleżankę w sytuacji najzupełniej jednoznacznej. Mianowicie zastałam ich oboje na golasa w naszym łóżku. Zapewne istnieją lepsze powody do zerwania, jednak mnie ten jeden w zupełności wystarczył.
Właśnie z wyżej opisanego powodu drugiego narzeczonego starałam się sprawdzać na wszelkie możliwe sposoby. Niestety, okazały się one mało wyszukane. Przetrząsałam na przykład jego komórkę, chcąc się upewnić, czy aby nie dostaje SMS-ów od dziesięciu kochanek. Czasami nieudolnie włamywałam się do jego laptopa, a raz na jakiś czas jechałam za nim na tak zwane przeszpiegi. Ale nic z tego wszystkiego nie wyszło. A właściwie wyszło... Szydło z worka.
Bo w końcu, przyznaję, to on mnie przyłapał na gorącym uczynku. Wściekł się wtedy nie na żarty, nawrzeszczał, naubliżał mi i... zniknął z mojego życia. Według mnie to najlepszy dowód, że facet miał coś do ukrycia.
Szpiegowanie narzeczonego
Kiedy więc zjawił się narzeczony numer trzy, postanowiłam się przygotować porządnie.
Dzięki przyjaciółce znalazłam sklep oferujący produkty, które, jak sądziłam, zapewnią przetrwanie mojemu związkowi. Nie, tu nie chodzi o seksowną bieliznę i inne tego typu fintifluszki. To był sklep ze sprzętem jak z filmów o Jamesie Bondzie. Mały kabelek USB i hop-siup – gotowe!
– Co to jest to coś? – wskazując palcem, spytałam sprzedawcę z nieskrywanym przejęciem.
– To jest, szanowna pani, mikrofon kierunkowy – wyjaśnił.
– Ten oto lejek przy odpowiednim ukierunkowaniu pozwala wychwytywać rozmowę nawet z dwudziestu metrów.
– Czyli że co? – dopytywałam nieco zdezorientowana.
– Oznacza to, że będzie pani mogła podsłuchać rozmowę przeznaczoną nie dla pani uszu, pod warunkiem że znajdzie się pani w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie...
– A ten tam...? – wskazałam ruchem brody kolejny gadżet leżący wysoko na półce.
– A to jest, miła pani, taki specjalny dyktafon, ale wygląda zupełnie jak długopis. Wsadza go pani w kieszonkę śledzonego obiektu i... voila! – ruchem ręki wskazał ekran stojącego za nim dużego komputera. – Tu nam się wszystko nagrywa.
– Ale chyba nowego komputera kupować nie muszę?... – spytałam go niepewnie.
– Nie, oczywiście, że nie! – gwałtownie zaprzeczył sprzedawca. – Ten sprzęt można podłączyć do dowolnego laptopa.
– Czyli do mojego także? – spytałam dla pewności.
– Tak, to bardzo proste. Wystarczy jeden mały kabelek USB i hop-siup! Wszystko gotowe! – zaśmiał się sprzedawca.
Zupełnie nie wiem dlaczego, lecz odniosłam wrażenie, że traktuje mnie nieco protekcjonalnie. Ale co mi tam, muszę się przecież porządnie obkupić!
– Dobrze... A co jeszcze może mi pan zaproponować?
No i wtedy się zaczęło! Pan sprzedawca był bardzo miły, moje „potrzeby” zaś wręcz niesłychanie rozległe. Dość powiedzieć, że ze sklepu wyszłam uboższa o pół swojej pensji.
Ilości sprzętu mógłby mi pozazdrościć sam agent 007. Zakupiłam wszystkie niezbędne akcesoria, dzięki którym mój związek miał być bezpieczny. Bo przecież ze zdradą jest trochę jak z chorobą – wcześnie wykryta da się unieszkodliwić.
Potrzebowałam jeszcze tylko odpowiedniego stroju. Pomyślałam, że maskowanie się w mieście jest chyba trudniejsze niż w dżungli amazońskiej.
Z drugiej strony miasto, w przeciwieństwie do buszu, obfituje w sklepy z odpowiednią odzieżą. Ponieważ stan mojego konta po wizycie w sklepie dla detektywów wyglądał dość żałośnie, wybrałam się do tak zwanego „lumpa” i po godzinie miałam za niecałe sto złotych dwa komplety zupełnie nierzucających się w oczy przebrań. Teraz wystarczyło tylko czekać i obserwować.
Lafirynda całkiem dobrze się maskowała
Tego majowego dnia od rana czaiłam się pod willą, w której mieszkał narzeczony numer trzy. Kiedy wychodził do pracy, zrobiłam mu kilka zdjęć cyfrowym aparatem z teleobiektywem. Tak dla wprawy. Nie wyszły jakoś specjalnie ładnie, lecz do jakości nie miałam zastrzeżeń. Przy dużym zbliżeniu można było dostrzec nawet resztkę pianki do golenia tuż pod jego lewym uchem.
Śledziłam go całą drogę do pracy. Kiedy zaparkował pod firmą i wysiadał z auta, podeszła do niego jakaś lafirynda ubrana w żakiecik i elegancką biurową spódnicę. Pewnie dla niepoznaki. Gdy się pocałowali (w policzki), w mojej głowie zadźwięczał dzwonek alarmowy. Zrobiłam zdjęcia, a potem sięgnęłam po sprzęt do podsłuchiwania.
Mikrofon działał bez zarzutu, więc już po chwili usłyszałam w słuchawkach ich rozmowę.
– Gotowa? – zapytał on.
– Urodziłam się gotowa – odparła piskliwym głosem.
– Będziesz czarująca i uwodzicielska? – usłyszałam i aż podskoczyłam na swoim siedzeniu.
– Jak wszyscy diabli! A ty będziesz kompetentny i merytoryczny? – zapiszczała lafirynda.
– Jak zawsze. I obiecuję, że będę cię wspierał, jak tylko potrafię.
Weszli do biurowca. Czego dokładnie mogła dotyczyć ta rozmowa, nie miałam pojęcia, jednak moim zdaniem brzmiała bardzo podejrzanie. Zwłaszcza słowa „czarująca i uwodzicielska”… Dlatego na wszelki wypadek postanowiłam odsłuchać ją jeszcze raz na moim laptopie, który wszystko zarejestrował.
Byłam tym tak zaabsorbowana, że nie usłyszałam pukania w szybę od strony pasażera. Dopiero po chwili ocknęłam się i ujrzałam Łukasza, mojego narzeczonego numer trzy, który z pobłażliwym uśmiechem przyglądał się temu, co robiłam. Bez słowa otworzyłam drzwi auta.
– Dzień dobry, moje kochanie – powiedział, wsiadając. – Wiesz, w mojej branży szpiegowanie nie jest zbyt dobrze widziane...
– W jakiej branży?
– Przecież wiesz, że pracuję w agencji reklamowej – odparł. – Za godzinę mamy spotkanie z ważnym klientem, a tu dzwoni do mnie portier i mówi, że jak rozmawiałem na parkingu z moją wspólniczką, ktoś mnie obserwował i nagrywał.
Zaczerwieniłam się po same uszy. No nie, znowu wpadka!
– Jak powiedział, że ten tajemniczy agent to kobieta w czerwonej mazdzie, od razu się domyśliłem, że to ty, a nie zawistna konkurencja – zaśmiał się.
Zaufanie to podstawa udanego związku
Zrobiłam skruszoną minkę i pociągnęłam nosem.
– Jesteś na mnie zły? – spytałam pełna najgorszych obaw.
– A skąd! – machnął lekceważąco ręką. – To mi nawet pochlebia! Oczywiście bym wolał, żebyś miała do mnie trochę więcej zaufania, bo związki można budować tylko na tym, ale powiedzmy, że... Nie ma o czym mówić.
– Budować związki? – powtórzyłam po nim słodkim głosem.
– Tak – odparł poważnie.
– Bo ja naprawdę jestem w tobie szaleńczo zakochany i nie mam zamiaru się z tym kryć. A co do zaufania... Myślę, że wkrótce sobie na nie zasłużę. I będziesz mogła cały ten supersprzęt... – wymownym ruchem ręki wskazał na moje szpiegowskie akcesoria – przekazać jakiejś koleżance zazdrośnicy. Bo tobie na pewno już nigdy nie będzie potrzebny...
Czytaj także:
„Brat nie wie, że wychowuje moje dziecko. Przecież nie przyznam się, że na weselu obskoczyłem pannę młodą i świadkową”
„Samotna sąsiadka pomogła mi spełnić największe marzenie. A potem została moją przyjaciółką”
„Kierownik męża uważa się za elitę, a jest zwykłym prostakiem. Jeździ drogą furą, a śmieci wyrzuca do lasu”