„Zapłaciłam 10 000 zł za wakacje marzeń. Zachody słońca oglądałam z zapyziałej rudery z grzybem na ścianie”

rozczarowana kobieta fot. Getty Images, Alberto Case
„Widok, który ujrzałam, był zupełnie inny od tego, który widziałam na zdjęciach w internecie. Zamiast rozległej plaży i błękitnej wody, przed moimi oczami rozciągał się zarośnięty, brudny brzeg, który przypominał bardziej wyschnięte bagno niż malowniczą zatoczkę”.
/ 18.08.2024 11:15
rozczarowana kobieta fot. Getty Images, Alberto Case

Słońce, piasek, morze i nieograniczony dostęp do znakomitej kuchni... A do tego zapierające dech w piersiach widoki z okna. Brzmi jak wakacje marzeń? Mnie też się tak wydawało. No właśnie. Wydawało. Konkretnie, 10 tysięcy złotych. Za tę ogromną sumę miałam mieć urlop jak z marzeń. Szybko jednak okazało się, że to był wypoczynek niczym z piekła rodem.

Stwierdziłam, że raz się żyje

Gdy pewnego dnia zobaczyłam ofertę w internecie – luksusowy apartament w malowniczej wiosce nadmorskiej, z widokiem na morze i dostępem do prywatnej plaży – wiedziałam, że to jest to, czego szukałam. Nie myśląc za wiele, wypisałam urlop w pracy i wpłaciłam zaliczkę. Pomyślałam, że to moje „być albo nie być”, bo bardzo chciałam wreszcie odsapnąć i trochę się poopalać.

Przede wszystkim zależało mi jednak na tym, żeby wreszcie się odstresować od codzienności. Za dużo miałam problemów na głowie, żeby jeszcze sobie żałować na fajny wypoczynek. I chociaż 10 tysięcy złotych nie było małą kwotą, stwierdziłam, że raz się żyje.

– To idealne miejsce na relaks – pomyślałam, klikając „rezerwuj” bez wahania.

Kilka tygodni później wyruszyłam do miejsca zakwaterowania na jednej z greckich wysp. Im bliżej byłam celu, tym bardziej czułam, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Wreszcie dotarłam na miejsce, zmęczona, ale szczęśliwa.

Kompleks nie wyglądał jak na zdjęciach

Zanim weszłam do apartamentu, odetchnęłam głęboko, starając się chłonąć zapach morskiej bryzy. Klucz do apartamentu miałam odebrać od właściciela, który miał czekać na mnie w recepcji. Cały czas układałam sobie w głowie wymarzony scenariusz: myślałam o tym, jak będę piła poranną kawę na tarasie, oglądając wschód słońca nad morzem. Że będę piła lemoniadę w łóżku w samo południe, bez żadnych wyrzutów sumienia, że coś muszę zrobić albo gdzieś pójść.

Od samego początku moją uwagę zwróciło jednak to, że kompleks nie wyglądał jak na zdjęciach. Czyżbym pomyliła adres? Chyba nie, skoro mężczyzna przekazał mi klucze. Dane na kartce w recepcji też się zgadzały. Starałam się odszukać wzrokiem jakiś bar albo miejsce, w którym przygotowywane są posiłki, ale nic nie rzuciło mi się w oczy. „Trudno" – pomyślałam. – Potem się rozejrzę”. Najpierw chciałam się rozpakować i na spokojnie poznać cały obiekt.

W końcu dotarłam do apartamentu. Zamek w drzwiach trochę zgrzytnął, ale pomyślałam, że to nic takiego. Przecież to tylko drobne niedociągnięcia, prawda? Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.

Czekała na mnie rudera

Wnętrze wyglądało na pierwszy rzut oka przyzwoicie. Jednak już po chwili zauważyłam, że coś jest nie tak. Ściany były pokryte plamami, które przypominały grzyb. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach wilgoci. Mimo że próbowałam to ignorować, czułam, jak rośnie we mnie rozczarowanie. Zamiast luksusowego apartamentu, czekała na mnie rudera.

Na balkon wyszłam w nadziei, że może widok na morze wynagrodzi mi te niedogodności. Niestety, widok, który ujrzałam, był zupełnie inny od tego, który widziałam na zdjęciach w internecie. Zamiast rozległej plaży i błękitnej wody, przed moimi oczami rozciągał się zarośnięty, brudny brzeg, który przypominał bardziej wyschnięte bagno niż malowniczą zatoczkę.

W jednej chwili poczułam się, jakby ktoś brutalnie odebrał mi marzenia. Moje serce zaczęło walić szybciej ze stresu, a oczy zaszkliły się łzami. W panice wybrałam numer do właściciela, ale jego telefon początkowo był wyłączony. Gdy w końcu ktoś odezwał się po sygnale, powiedziano mi, że właściciel nie ma tu nic do rzeczy, bo za wszystko odpowiada organizator wycieczki. No tak, teraz będzie tak zwana spychologia!

Postanowiłam skontaktować się z agencją, przez którą dokonałam rezerwacji. Po kilku godzinach udało mi się w końcu uzyskać kontakt z ich przedstawicielem.

Czułam, jak zbiera we mnie złość

– Dzień dobry, mam problem z apartamentem, który wynajęłam. W rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej niż na zdjęciach – powiedziałam z duszącym się głosem.

– Przykro mi to słyszeć. Czy mogłaby pani wysłać zdjęcia? – zapytała kobieta z drugiej strony.

Wysłałam zdjęcia, a po chwili otrzymałam odpowiedź.

– Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Według oferty otrzymała pani apartament economic, który charakteryzuje się właśnie takim standardem.

– Ale przecież to jest zupełnie co innego niż na zdjęciach! Jesteście oszustami!

– Na stronie znajduje się informacja, której może pani nie zauważyła. Napisaliśmy, że zdjęcia mogą się różnić od stanu w rzeczywistości i osoba wybierająca ofertę, zapoznała się z tym komunikatem.

Czułam, jak rozsadza mnie złość.

– Rozumiem, że zdjęcia mogą się różnić, ale nie spodziewałam się, że różnice będą tak ogromne! Nikt nie informował mnie, że zamiast luksusu będę miała grzyb na ścianach i widok na wyschnięte bagno!

– Przykro mi, ale warunki umowy są jasne. Jeśli nie zgadza się pani z naszymi zasadami, może pani opuścić apartament i spróbować znaleźć coś innego na własną rękę.

– Tak jakbym miała siłę na dalsze poszukiwania! – wrzasnęłam, czując, że każda kolejna minuta w tym miejscu jest dla mnie katuszą.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. W końcu kobieta odezwała się z wyraźnym napięciem w głosie:

– Rozumiem, że jest pani sfrustrowana, ale naprawdę nie możemy zrobić nic więcej. Proszę pamiętać, że mamy politykę zwrotów, która niestety nie obejmuje takich sytuacji.

– Polityka zwrotów! – krzyknęłam. – A co z moim urlopem i 10 tysiącami? Ot tak wyparowały?

To miejsce mnie dołowało

Odłożyłam telefon, czując się przytłoczona całą tą sytuacją. Oczywiście, że mogłam spróbować znaleźć inne miejsce, ale w tamtej chwili czułam się tak wyczerpana i bezradna, że nie miałam siły ani ochoty na dalszą walkę. Zdecydowałam się wyjść na spacer, żeby choć na chwilę oderwać się od tego koszmaru. Niestety wcale nie było mi lepiej. Miejsce było mało obiecujące i, szczerze mówiąc, bardziej mnie dołowało, niż przynosiło radość. Sprawiało w dodatku wrażenie dość opuszczonego i zaniedbanego.

Gdy wróciłam do apartamentu, postanowiłam spróbować skontaktować się z lokalnymi biurami turystycznymi. Po kilku próbach, które skończyły się niepowodzeniem, wreszcie znalazłam jedno biuro, które mogło mieć wolne pokoje w dość korzystnej cenie. Dobrze, że miałam przy sobie jeszcze jakieś oszczędności. Dziękowałam sobie w duchu za przezorność.

Nowy apartament był znacznie lepszy niż poprzedni. Choć nie spełniał wszystkich moich oczekiwań, przynajmniej nie miał grzyba na ścianach i okropnych, depresyjnych widoków. Cieszyłam się z tego, nawet jeśli kosztowało mnie to dodatkowe pieniądze. Następne dni starałam się spędzać jak najlepiej. Chodziłam na spacery, odwiedzałam lokalne atrakcje... Na szczęście przenosiny z jednego miejsca do drugiego kosztowały mnie tylko jeden dzień urlopu, więc ostatecznie skorzystałam z wakacji.

Gdy nadszedł dzień wyjazdu, wracałam do domu z dość mieszanymi uczuciami. Moje wakacje nie były ani rajem, ani całkowitą klęską, ale z pewnością nauczyły mnie wiele o ostrożności i tego, jak ważne jest dokładne sprawdzenie ofert przed dokonaniem zakupu. Gdy w końcu wsiadłam do samolotu, poczułam ulgę, że wracam do swojego codziennego życia, ale i towarzyszyło mi mocne postanowienie, by nigdy więcej nie dać się oszukać.

Maja, 28 lat

Czytaj także:
„Mój mąż był chorobliwie oszczędny, bo zbierał na nowe auto. Nie mogłam kupić dziecku butów, bo dla niego to fanaberia”
„Wyjazd na Mazury miał być spokojny, a stał się areną mojego dramatu. Odkryłam coś, co było jak cios prosto w serce”
„Mój mąż miał 2 rodziny, a żona Jacka sypiała z każdym, kto miał tętno. Wiele nas łączyło, więc mogliśmy być szczęśliwi”

Redakcja poleca

REKLAMA