„Zamieszkałam z narzeczonym i to był gwóźdź do trumny naszego związku. Nie ożenię się z kimś, kto mną pomiata”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, nenetus
„Pół roku później byłam w związku, którego zupełnie nie poznawałam. Marcin zachowywał się jak pan i władca, którym obiecywał, że nigdy się nie stanie. Czułam się zwyczajnie upokorzona”.
/ 15.05.2024 14:30
smutna kobieta fot. Adobe Stock, nenetus

Ludzie nie bez powodu mówią, że należy ze sobą pomieszkać, zanim zdecyduje się na ślub. Dziś już wiem, że to najświętsza prawda. Nawet jeśli wydaje ci się, że kogoś świetnie znasz, tak naprawdę niczego o nim nie wiesz, jeśli nie miałeś okazji z nim zamieszkać.

Naprawdę kochałam Marcina

Byliśmy parą od połowy liceum. Jasne, byliśmy bardzo młodzi, gdy się w sobie zakochaliśmy, ale byłam święcie przekonana, że nasze uczucie jest trwałe i dojrzałe. Cóż, pewnie wszystkie śmiertelnie zakochane licealistki tak właśnie myślą o swoich związkach. Ja jednak uważałam nas za tę wyjątkową parę, tę jedną na tysiąc innych. I przez długi czas naprawdę można było w to uwierzyć.

Prawie się nie kłóciliśmy, mieliśmy bardzo zgodne wizje przyszłości, chcieliśmy studiować i pracować w tej samej branży, obydwoje chcieliśmy szybko założyć rodzinę i doczekać się dzieci. Jak na ludzi w tak młodym wieku, myślę, że mieliśmy przegadane bardzo wiele spraw.

– Kurczę, ja to czuję, że wy będziecie taką parą, co naprawdę zostanie ze sobą do końca życia – wzdychała moja przyjaciółka, gdy na nas patrzyła.

Bardzo mi to schlebiało, bo tak przecież działa nastoletnia psychika. Dziewczyny lubią, kiedy ktoś im zazdrości, nawet jeśli w życiu by tego nie przyznały. I faktycznie, obydwoje z Marcinem chcieliśmy spędzić razem resztę życia, dlatego zaręczyliśmy się już po maturze.

– Dziecko, nie ma się co spieszyć, naprawdę – mama podchodziła do całej sprawy z dużym dystansem. – Pobądźcie ze sobą jeszcze trochę, poznajcie się, dorośnijcie.

– Mamo, ale to przecież nie zmieni tego, co do siebie czujemy – argumentowałam z nastoletnią naiwnością.

– To przynajmniej pomieszkajcie ze sobą trochę, zanim zdecydujecie się na ślub – poradziła mi.

Faktycznie, to akurat było w naszym planie, ale dopiero za rok czy dwa. Postanowiliśmy zresztą, że pobierzemy się dopiero po studiach, dlatego naprawdę nie zamierzaliśmy się z niczym bardzo spieszyć. Miałam ten wielki komfort, że gdy tylko dostałam się na studia medyczne, rodzice kupili mi mieszkanie w mieście.

– Po co mamy przez pięć czy sześć lat płacić za wynajem, skoro możemy w tym samym czasie spłacić już jedną czwartą kredytu za to mieszkanie. Jak będziesz chciała tam zostać, to po studiach zaczniesz sobie płacić za te raty sama, na pewno będą tańsze niż gdybyś sama ubiegała się o kredyt za parę lat – argumentowali trzeźwo.

Marcin nie miał takiego szczęścia

Moi rodzice w ogóle byli dla mnie wielkim oparciem. Miałam naprawdę wielkie szczęście, że trafili mi się właśnie tacy. Dookoła nie brakowało przykładów ludzi, którzy nie zostali tak hojnie obdarowani przez życie i byli przez rodziców zwyczajnie krzywdzeni. Jedną z tych osób był też Marcin.

Doskonale wiedziałam, jak ciężkie miał dzieciństwo i jak bolesna była jego relacja z ojcem, który miał wobec niego ogromne wymagania, stawiał mu cele nie do osiągnięcia i po prostu miażdżył jego poczucie własnej wartości. Wiedziałam też, że pochodził z patriarchalnego domu, w którym to ojciec był najważniejszy, a do jego obowiązków należała wyłącznie praca. W domu wszystkim zajmowała się matka, która sprzątała i gotowała, a jednocześnie sama pracowała. To bardzo odbiło się na moim ukochanym.

– Moja matka to anioł, ja nie wiem, jak ona wytrzymuje z takim człowiekiem. Robi wszystko na raz i nikt tego nie docenia – wyrzucał sfrustrowany po kolejnej awanturze w domu. – Nigdy nie będę taki jak on.

To był miód na moje serce i uszy: to, że Marcin miał świadomość, jak szkodliwe jest wszystko, co robi jego ojciec. Byłam pewna, że nie powtórzy jego błędów. Imponował mi także jego stosunek do mamy, bo to zawsze ważne u mężczyzny. Szanował ją i doceniał wszystko, co robiła. To tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że chcę spędzić resztę życia właśnie z takim facetem. Niestety, nie miałam pojęcia, że to wszystko tylko teoria...

Dałam mu dach nad głową

Chociaż początkowo planowaliśmy, że zamieszkamy razem dopiero za jakiś czas, sytuacja zmieniła się, gdy zaczęliśmy studia. Po jednej wyjątkowo agresywnej awanturze z ojcem Marcin postanowił, że musi się wyprowadzić. Oczywiście zaoferowałam mu, żeby wprowadził się do mnie. Nawet się nad tym nie zastanawiałam, to było dla mnie oczywiste: potrzebował pomocy i schronienia, więc kto miał mu je ofiarować, jak nie ja? I wtedy zaczęły się schody...

Pierwsze dwa miesiące były dla Marcina ciężkie, więc niczego od niego nie wymagałam. Widziałam, że przeżywa sytuację rodzinną, widziałam, że jest mu ciężko z tym konfliktem, więc czułam się w obowiązku, żeby o niego zadbać. Podawałam pod nos obiady, sprzątałam, dbałam o wszystko, dawałam mu spisywać swoje zadania na uczelnię.

Niestety, taki stan rzeczy się przedłużał, a Marcin zdawał się przyzwyczajać do tego, że nie musi robić niczego. Gdy prosiłam go o zrobienie prania czy odkurzanie, owszem, robił to, ale potem natychmiast wracał do obijania się, nawet gdy w domu było do zrobienia znacznie więcej. Tak jakby odhaczył obowiązek, który dała mu do wykonania mama i nic więcej nie musiał robić.

– Marcin, proszę, mam koło naukowe po uczelni, czy możesz dziś ty zrobić zakupy i obiad? – proponowałam, gdy już naprawdę nie dawałam rady.

– No dobrze, ale gdybyś lepiej zorganizowała czas, to na pewno mogłabyś to zrobić sama... Moja mama pracowała na pełen etat, a dom zawsze był ogarnięty na tip-top – rzucił wzdychając.

To mnie zaniepokoiło. Strasznie się wkurzyłam.

– Chcesz powiedzieć, że mam brać na siebie wszystko tak, jak twoja matka? – osaczyłam go.

– Nie, chcę powiedzieć, że wszystko jest kwestią organizacji. Ja też dziś nie mam czasu, bo wychodzę do Bartka – odpowiedział. – A moja matka, przede wszystkim, była wiecznie niedoceniana. A ja ciebie doceniam. To chyba różnica.

– W nosie mam twoje docenianie. Tobie się wydaje, że to jest jakaś wyjątkowa nagroda za branie wszystkich obowiązków na siebie? Ogarnij się! Praktycznie niczego nie robisz!

– Ja niczego nie robię?! No już chyba ci się poprzewracało w głowie! Ja wiem, że twoja nowobogacka mamusia to w życiu na siebie nie brała trudów dbania o dom, bo miała od tego ludzi, ale sorry, taka jest kobieca rola i nie zrobisz ze mnie sługusa, kiedy będziesz leżeć i pachnieć jak księżniczka! Mój ojciec może i jest draniem, ale też swoje obowiązki wykonywał: zarabiał na dom, żeby nigdy nam niczego nie zabrakło – zaatakował mnie.

Tego już było za wiele. Wypadłam z domu jak strzała. Bałam się, że jeśli zostanę tam nawet minutę dłużej, powiem coś, czego później będę żałować.

Było tylko gorzej

Liczyłam, że następnego dnia się przeprosimy i powiemy sobie, że obydwoje za bardzo się unieśliśmy. Niestety, Marcin był przeświadczony, że nie zrobił niczego złego. Uważał, że to ja go zaatakowałam bezpodstawnie i w żaden sposób nie poczuwał się do przeproszenia mnie za paskudne słowa o mojej rodzinie. Finalnie to ja go przeprosiłam, bo nie mogłam znieść ciężkiej atmosfery w domu. Zrobiłam to dla świętego spokoju. Nie wiedziałam, że będzie to mój gwóźdź do trumny.

Pół roku później byłam w związku, którego zupełnie nie poznawałam. Marcin zachowywał się jak pan i władca, którym obiecywał, że nigdy się nie stanie. Był jednak przekonany, że traktuje mnie dobrze, bo „docenia” to, co robię w domu. A ja tym jego docenianiem czułam się zwyczajnie upokorzona. Traktował mnie, jakbym była psem, którego można pogłaskać, gdy posłusznie wykona komendy.

– Ale pyszny obiad moja przyszła żonka dziś upichciła! Oby tak dalej, kochanie, to chłopaki będą mi ciebie jeszcze bardziej zazdrościć – chwalił, gdy podawałam do stołu jedzenie przygotowane ostatkami sił po całym dniu nauki, zarwanej nocce, nastawieniu prania i posprzątaniu łazienki.

Wytrzymałam tak rok. Mniej więcej po tym czasie coś mi się ulało i postanowiłam, że nie chcę tak żyć. Wystawiłam Marcinowi walizki za drzwi i na odchodne powiedziałam, żeby szukał sobie drugiej mamusi gdzieś indziej. Oburzył się i kompletnie zerwał ze mną kontakt. Pewnie, serce mnie czasem boli i jest mi ciężko, bo pokładałam w tym związku wielkie nadzieje.

Finalnie wyszło mi to na dobre. Może i mieszkam sama, ale jestem prawdziwą panią swojego życia i w końcu nie muszę brać odpowiedzialności za niedojrzałego, rozpuszczonego przez matkę-cierpiętnicę leniwca, który tak naprawdę nie miał żadnego szacunku do kobiet.

Marta, lat 21

Czytaj także:
„Nauczycielka córki mnie nienawidziła i mściła się na moim dziecku. Pożałowała, bo ze mną się nie zadziera”
„Mąż chciał, bym przygarnęła jego dziecko ze zdrady. Z uśmiechem na ustach wyrzuciłam go z domu”
„Romans online okazał się całkiem realny, gdy mój kochanek nagle przyjechał. Nie wiem teraz, co powiedzieć mężowi”

Redakcja poleca

REKLAMA