Marzenia są po to, by je spełniać. Moim było zostawić za sobą miejski zgiełk i zamieszkać gdzieś, gdzie powietrze jest czyste, nocą widać gwiazdy, a ze snu wybudza melodyjny śpiew ptaków. Przez lata ta wizja jawiła mi się jako piękny sen, aż w końcu urzeczywistniła się. Wyprowadziłam się na wieś, ale szybko przekonałam się, że rzeczywistość mocno rozmija się z moimi wyobrażeniami o tym miejscu.
Rozwód był dla mnie impulsem
Już jako młoda dziewczyna chciałam zamieszkać na wsi. Wychowałam się w dużym mieście, gdzie hałas nie cichnie nawet w nocy, a powietrze miesza się z gęstą chmurą spalin. W miejscach takich jak to ludzie nie zwracają na siebie uwagi. Suną chodnikami niczym żywa fala. Każdy gdzieś się spieszy, a drugiego człowieka zauważa tylko wtedy, gdy na niego wpadnie, zwykle tylko po to, żeby mu nawymyślać. Nie, to nie jest dobre miejsce do życia.
Ktoś mógłby zapytać, dlaczego decyzji o przeprowadzce nie podjęłam wcześniej? Na przeszkodzie stały poglądy mojego męża. Adrian jest typowym mieszczuchem, któremu natura kojarzy się tylko z rojem natrętnych owadów, których trzeba unikać za wszelką cenę. W trakcie trwania naszego małżeństwa kilkukrotnie poruszałam ten temat. Zawsze słyszałam tę samą odpowiedź: „Nie wyprowadzę się na zabitą dechami wiochę, skoro tutaj mam wszystko, czego mi potrzeba”.
Niedawno postanowiliśmy się rozwieść. Wraz z ustaniem naszego małżeństwa, zniknęła ostatnia bariera, która uniemożliwiała mi realizację marzenia. Czułam się wolna jak nigdy.
Po podziale majątku było mnie stać na dom
To nie było żadne dramatyczne rozstanie. Mąż mnie nie zdradził, ani ja jego. Nigdy nie podniósł na mnie ręki. Kłóciliśmy się nie częściej niż inne pary. Po prostu nasze uczucie nie wytrzymało próby czasu. Staliśmy się sobie obojętni. W końcu musieliśmy spojrzeć prawdzie w oczy i pogodzić się z faktem, że nie jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Może gdybyśmy mieli dzieci, wszystko ułożyłoby się inaczej, ale to nie ma już znaczenia.
Rozwód przebiegł w kulturalnej atmosferze. Nie mieliśmy do siebie żadnych pretensji. Wspólny majątek podzieliliśmy sprawiedliwie. Ustaliliśmy, że Adrian zachowa nasze mieszkanie i spłaci mi połowę jego wartości. Trzypokojowy lokal w samym centrum miasta był wart sporą sumkę.
Pieniądze od byłego męża i oszczędności, które zdołałam zgromadzić, dawały mi sporo swobody w poszukiwaniu domu. Przewertowałam setki ogłoszeń, aż w końcu trafiłam na to, czego szukałam.
Przyjaciółka nie była zachwycona
– To tutaj – powiedziałam do Hanki, gdy dojechałyśmy na miejsce.
– Masz na myśli ten dom? – zapytała, wskazując palcem na małą drewnianą chatkę.
– No... jest cudny, prawda?
– Proszę cię, Milena. Powiedz, że nie zamierzasz kupić tej rudery.
– Nie zamierzam. Już to zrobiłam. Wczoraj podpisałam umowę i stałam się posiadaczką wspaniałej wiejskiej rezydencji – nie mogłam się nacieszyć.
– Kochana, jesteśmy przyjaciółkami, więc pozwolę sobie na szczerość. Nie sądzisz, że słowo „rezydencja” brzmi trochę górnolotnie? Dla mnie to coś wygląda jak chałupa z horroru! Gdy zaczniesz tam sprzątać, pewnie natkniesz się na zwłoki, a pierwszej nocy przekonasz się, że to miejsce jest nawiedzone. Pewnie straszy tu ze sto duchów.
– Nie ma tu żadnych zwłok i straszydeł – odparłam niewzruszona. – Jest za to zieleń i święty spokój.
– Myślałam, że ta gadka o przeprowadzce na wieś to twój sposób na uporanie się z rozwodem. Ale ty naprawdę to zrobiłaś – westchnęła.
– Z niczym nie muszę sobie radzić. Zawsze chciałam zamieszkać w miejscu takim jak to.
– Ale dlaczego wybrałaś właśnie ten dom? Przecież musisz wsadzić w niego mnóstwo kasy.
– Każdy stary budynek wymaga inwestycji. A ten... sama nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. Ten dom ma w sobie to coś, co sprawiło, że nie mogłam mu się oprzeć – przymrużyłam oczy.
– I co zamierzasz robić na tej wiosce? Przecież z czegoś musisz żyć – dociekała przyjaciółka.
– Nie zamierzam zmieniać pracy. Mój dom jest oddalony od miasta o jakieś 30 kilometrów, a to żadna odległość – wzruszyłam ramionami.
– Nie mogę uwierzyć, że postanowiłaś żyć na wsi. Ciągle to do mnie nie dotarło – kręciła głową Hanka.
– Zobaczysz, będziesz do mnie wpadać w każdy weekend i tak ci się tu spodoba, że nie będę mogła cię wygonić – śmiałam się.
Tak wyobrażałam sobie mój wymarzony dom
Kupiłam niewielki drewniany domek z białymi okiennicami. Lokalizacja była idealna. Wybudowano go na samym końcu wsi. Za podwórkiem rozpościerał się sosnowy las. Obok miałam tylko jednych sąsiadów – miłe małżeństwo z trójką dzieci.
– Chodź do środka. Muszę ci wszystko pokazać – powiedziałam do Hanki. – Tutaj jest kuchnia. Piec kaflowy zostaje. Pewnie nie będę go używać lub tylko sporadycznie, ale nadaje temu pomieszczeniu charakteru i nie pozbędę się go za żadne skarby. Tutaj będzie moja sypialnia. A tutaj salon. Tu natomiast zorganizuję komórkę na rupiecie, a tam garderobę.
– A ta obora na podwórku? – zapytała, gdy wyszłyśmy na zewnątrz. – Chyba każesz ją wyburzyć, prawda?
– W życiu! Tam będzie moja pracownia.
– Przecież ty nie jesteś artystką – zauważyła.
– Nie, ale zawsze chciałam spróbować pracy w glinie. Teraz cały wolny czas mogę poświęcić sobie, więc niby czemu nie? – uśmiechnęłam się.
– Masz niezły kawałek ziemi – przyznała Hanka.
– I wykorzystam każdy skrawek. Tam stanie drewniana altanka. Za domem będę miała ogródek warzywny, a od frontu posadzę kwiaty. Zobaczysz, za kilka miesięcy będzie tu pięknie jak w bajce – nie przestawałam robić planów.
Ich krzyki doprowadzały mnie do szału
Remont domu trochę się przeciągnął, ale w końcu mogłam opuścić kawalerkę, którą wynajęłam po rozwodzie i przenieść się na swoje. Nigdy nie zapomnę pierwszej nocy. Żadnych świateł przebijających się przez rolety i hałasów, przez które nie można zasnąć. To było coś wspaniałego. W życiu tak dobrze nie spałam. Pobudka nie była jednak tak przyjemna, jak noc.
Myślałam, że obudzi mnie śpiew ptaków. Zamiast tego, do świadomości przywołał mnie wrzask sąsiada. „Zocha! Podaj wreszcie to śniadanie, bo za chwilę żołądek mi do pleców przyrośnie” – krzyczał pan Mirek do żony, która robiła coś na podwórku. „Zaraz! Przecież mam tylko jedną parę rąk” – odkrzyknęła. Spojrzałam na zegarek. Była 6:30. „Rany, czy tutaj nie ma zwyczaju wysypiania się w sobotę?” – zastanawiałam się.
Skoro już się obudziłam, zajęłam się porządkami. Miałam jeszcze mnóstwo do zrobienia po remoncie. W południe postanowiłam złapać oddech. Usiadłam pod altanką z dzbankiem mrożonej herbaty i napawałam się ciszą. Do czasu, aż na podwórku obok znowu rozległy się wrzaski.
– Miruś, co chcesz na obiad?! – zawołała sąsiadka do męża, który pracował w szopie.
– Żeberek narób! – odpowiedział swoim donośnym głosem.
– Już się skończyły!
– No to schabowe!
– Schabowe są na jutro!
– No to nie wiem. Mogą być duszaki!
– Z boczkiem?!
– Innych nie zjem!
„Rany, ja przy nich oszaleję” – pomyślałam. Nie sądziłam jednak, że takie sytuacje będą należały do mojej codzienności.
Nie mogę nic z tym zrobić?
A tak właśnie wyglądał każdy dzień. Próbowałam z nimi rozmawiać. Wytłumaczyłam, że zachowują się trochę za głośno. Powiedzieli, że nie mieli pojęcia, że ich rozmowy mi przeszkadzają. Obiecali poprawę, ale dalej robili swoje. Nie tak wyobrażałam sobie swoje idealne sielskie życie.
Pewnego dnia, gdy szłam do sklepu, natknęłam się na sołtysa wsi.
– Jak się szanownej pani mieszka w naszej wiosce? – zagadał uprzejmie.
– Jest cudownie, tylko... – zawahałam się.
– Coś nie tak? – zapytał zaskoczony.
– Chodzi o moich sąsiadów. Są bardzo hałaśliwi – wyznałam.
– Wie pani, na wsi trzeba pracować, a robota bywa głośna – tłumaczył wyrozumiale.
– Nie chodzi mi o prace gospodarcze. O to nie mogę mieć pretensji. Ale oni... oni porozumiewają się ze sobą krzykiem. Pewnie słychać ich po drugiej stronie lasu.
– Ach, o to – zaśmiał się.
– Rozmawiałam z nimi, ale nie przyniosło to rezultatu. Może pan mógłby mi coś doradzić? – zapytałam z prośbą w oczach.
– Może pani poskarżyć się w sądzie i pewnie pani wygra, ale odradzam – zrobił poważną minę.
– Dlaczego?
– Na wsi panuje kilka niepisanych zasad. Jedna z nich brzmi: „Wolność Tomku w swoim domku”. Ludzie stąd nie lubią być do czegokolwiek zmuszani, zwłaszcza przez napływowych. Tak między nami, nie warto wdawać się w spory sąsiedzkie. Mściwość leży w ludzkiej naturze, a jest wiele sposobów, żeby uprzykrzyć komuś życie. Proszę mi wierzyć. Jestem stary i dużo w życiu już widziałem.
– Więc nic nie mogę z tym zrobić? – byłam zrozpaczona.
– Jeżeli chce pani zaryzykować, może pani wybrać drogę prawną, ale proszę pamiętać o moich słowach. Mogę też porozmawiać z nimi, jeżeli pani sobie życzy.
– Nie – odpowiedziałam po chwili namysłu. – Nie chcę robić sobie wrogów.
Z kwaśną miną wróciłam do domu. Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję, że w końcu zrozumieją, że za płotem mają łaknącą ciszy sąsiadkę, dla której są uciążliwi. Albo że wreszcie zedrą sobie gardła.
Milena, 43 lata
Czytaj także:
„Mąż marzył o aktywnym urlopie. On pływał na kajakach, a ja wiosłowałam do łóżka instruktora”
„Wygrałam 60 tysięcy złotych i miłość na jednym kuponie. Los wystawił mi rachunek i prawie straciłam wszystko”
„Wakacyjny kochanek był jak natrętna mucha. Nie rozumiał, że to była tylko przygoda i cały czas krążył wokół mnie”