„Zamiast myśleć o sobie, brałam kredyty dla dzieci. Teraz nie mam ani pieniędzy, ani ich wdzięczności”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, Daniel
„Czułam się potwornie rozżalona. Moje dzieci miały stabilne zatrudnienie i nie narzekały na brak funduszy. Pomimo tego w ogóle nie czuły się w obowiązku, żeby wesprzeć matkę na emeryturze. Ostatnią kroplą goryczy było to, że niedługo potem otrzymałam skierowanie do sanatorium, a przez brak środków byłam zmuszona zrezygnować z wyjazdu”.
/ 11.05.2024 08:30
smutna kobieta fot. Adobe Stock, Daniel

Zawsze miałam wystarczająco pieniędzy na koncie. Przez długi czas pracowałam jako główna księgowa w sporej fabryce na Śląsku. Dodatkowo dorywczo zajmowałam się księgowością moich znajomych, właścicieli firm. Nie zarabiałam być może fortuny, ale na godne życie w zupełności mi to wystarczało.

Obiecałam córce kupno auta

– Ale masakra z tymi autobusami, mam już dosyć! – westchnęła kiedyś moja córka, studentka katowickiej Akademii Ekonomicznej, która codziennie godzinami podróżowała komunikacją miejską.

– Może weźmiemy w banku pożyczkę na jakieś niewielkie autko dla ciebie? – zaoferowałam jej wspaniałomyślnie.

Moja pociecha wprost skakała z radości, wycałowała mnie serdecznie i oznajmiła, że w takim razie poszuka jakiegoś oszczędnego auta w przystępnej cenie.

– Myślę, że najlepiej by mi było w corsie – oznajmiła po kilkudniowych analizach danych technicznych i cen.

Przytaknęłam, bo mimo że nie jestem jakąś znawczynią samochodów, to ten niewielki mieszczuch bardzo mi się spodobał. Niech moja córcia ma trochę frajdy…

– Może mnie też od czasu do czasu gdzieś podwieziesz? – zagadnęłam, trochę dla żartu, a trochę na poważnie, na co moja latorośl odrzekła z uśmieszkiem, że gdy tylko będę chciała, to będzie moim szoferem.

Starałam się, żeby mieli wszystko

W późniejszym czasie mój młodszy syn zaczął sugerować, że on również potrzebowałby jakiegoś środka lokomocji. Chyba zazdrościł siostrze samochodu. Jestem matką dwójki pociech i muszę dbać o równe traktowanie. Bez wahania przystałam więc na to, aby synuś sam wybrał dla siebie auto z komisu.

– Niestety nie stać mnie już na zakup prosto z salonu, ale jakoś poradzę sobie ze spłatą używanego auta – oznajmiłam mu z nadzieją w głosie.

Dwa kredyty na moich barkach to był nie lada ciężar. Nie powiem, dało się odczuć, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby narzekać. Po prostu brałam każdą robotę, jaka się nawinęła. Nieraz do późna w nocy ślęczałam nad papierzyskami.

Tonęłam w pożyczkach

Minęło trochę czasu i znów stanęłam na nogi. Udało mi się spłacić pożyczki, ale akurat wtedy moja córka brała ślub. Więc znowu trzeba było się zadłużyć na wesele, a niedługo potem pomóc synowi się usamodzielnić i urządzić jego wynajmowane mieszkanko. No ale co zrobisz? Dzieci to dzieci. Teraz mnie potrzebują, a przyjdzie czas, że to ja będę potrzebować ich.

– Mamuś, jesteś przecudowna – chwalił mnie syn, gdy brałam kredyt na wymarzony zestaw mebli i wielki telewizor.

Wiedziałam w głębi serca, że jestem wspaniałą rodzicielką, ponieważ daję z siebie wszystko, aby moje pociechy były zadowolone i uśmiechnięte.

– Moja droga, harujesz po łokcie, by spełniać ich zachcianki – narzekała z dezaprobatą przyjaciółka, która sądziła, że moje już pełnoletnie dzieci powinny się usamodzielnić i w końcu stanąć na nogi. – Obyś później tego nie pożałowała!

– Jakbyś ty miała dzieciaki, też pragnęłabyś dla nich wszystkiego, co najlepsze – odpowiadałam, bo jako osoba bezdzietna nie rozumiała, co to znaczy być matką.

Nie wydawałam nic na siebie

Słowa znajomej zmusiły mnie do refleksji. W ostatnim czasie faktycznie skupiłam się głównie na zarabianiu kasy. Robiłam to, aby spłacać jedną pożyczkę po drugiej. Zaczęło się od auta, potem wesele Joli i kawalerka Piotrka. Rezygnowałam z wielu rzeczy, aby tylko opłacić na czas bieżące zobowiązania.

Od dłuższego czasu nie wyjeżdżałam na wakacje, nie uzupełniałam garderoby, a nawet do fryzjera przestałam chodzić. Od czasu do czasu, jak już musiałam, wpadałam do drogerii obok po farbę do włosów i sama sobie odświeżałam kolor. Ale i to w końcu uznałam za stratę pieniędzy. Szkoda mi było kasy na takie rzeczy. No, przynajmniej jeśli chodzi o siebie...

Ponieważ córka regularnie, raz w miesiącu, wymagała gotówki na wizytę u najbardziej kosztownego specjalisty od włosów. Mimo że już sama zarabiała, potrafiła pokierować dyskusję tak, aby dać mi do zrozumienia, że może jej zabraknąć funduszy na jakiś cel, a ja bez wahania sięgałam po portmonetkę.

Zaniedbałam się

– Kiedy w końcu zaczniesz dbać o siebie? – dopytywała się moja przyjaciółka i nie owijając w bawełnę sugerowała, że ostatnimi czasy jako reprezentantka płci pięknej mocno opuściłam się w dbaniu o wygląd.

Kiedyś nadejdzie ten moment – zbywałam ją, machnąwszy od niechcenia dłonią, skrycie mając nadzieję, że gdy moje pociechy będą już twardo stąpać po ziemi, przestaną w końcu nadwyrężać mój budżet, a może nawet dorzucą się jakąś kwotą, zwłaszcza kiedy przejdę już na zasłużoną emeryturę.

Została mi tylko emerytura

Nim się spostrzegłam, nastał ów moment. W moim odczuciu nastąpił on za wcześnie. Nie dysponowałam przecież żadnym kapitałem na czarną godzinę... „Poradzę sobie, w końcu mam liczne grono klientów, których obsługuję jako księgowa" - dodawałam sobie otuchy. Niestety, moi zleceniodawcy stopniowo się wykruszali. Cóż, takie były wtedy realia. Ostatecznie zostałam tylko ze skromną emeryturą. Nietrudno zgadnąć, że to były nędzne pieniądze.

– No to teraz już zupełnie nie jesteś w stanie utrzymać się samodzielnie – domyśliła się koleżanka, która świetnie wiedziała, jak to jest, bo ona też od dawna pobierała rentę. Gdyby nie emerytura męża, który przez lata harował na kopalni, to by w ogóle nie dała rady przeżyć od pierwszego do pierwszego.

Liczyłam na pomoc dzieci

Starałam się jednak nie tracić optymizmu. W końcu dałam życie dwójce pociech, które z takim poświęceniem wychowywałam i kształciłam przez lata. Nie raz, nie dwa wyciągałam do nich pomocną dłoń. Byłam przekonana, że gdy nadejdzie czas, kiedy sama będę potrzebować wsparcia, mogę liczyć na ich zaangażowanie… Cóż, zaledwie po paru dniach moje złudzenia prysły niczym bańka mydlana, a rzeczywistość boleśnie zweryfikowała te naiwne oczekiwania.

Kiedy wspomniałam Piotrkowi o tym, że ceny węgla znowu poszły w górę i chyba będę musiała ograniczyć ogrzewanie w niektórych pokojach, on na to, że powinnam… pozbyć się domu!

– Co ty gadasz?! Ten dom to przecież pamiątka po twoich dziadkach! – zdenerwowałam się, bo nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby go sprzedawać.

Nie sądziłam, że mój syn nie wychwyci tego subtelnego sygnału, którym chciałam dać mu do zrozumienia, że przydałaby mi się jego pomoc. Zamiast tego zaczął mi opowiadać, jak to cienko u niego z kasą:

– Musiałem zainwestować w nowego laptopa, a lodówkę wziąłem na raty, bo stara się już kompletnie do niczego nie nadawała – wyliczał z zapałem.

Byłam rozczarowana

Córka też nie paliła się do wparcia finansowego.

– Chętnie bym ci pomogła finansowo, ale aktualnie u mnie naprawdę kiepsko z kasą – wyznała z rozbrajającą otwartością.

Czułam się potwornie rozżalona. Moje dzieci miały stabilne zatrudnienie i nie narzekały na brak funduszy. Pomimo tego w ogóle nie czuły się w obowiązku, żeby wesprzeć matkę na emeryturze. Ostatnią kroplą goryczy było to, że niedługo potem otrzymałam skierowanie do sanatorium, a przez brak środków byłam zmuszona zrezygnować z wyjazdu.

– Kupiłam opał, który powinien mi starczyć na całą zimę – próbowałam wytłumaczyć koleżance, która nie mogła pojąć, czemu tak postąpiłam.

Wytłumaczyłam jej, że nie stać mnie ani na podróż do nadmorskiego kurortu, ani na skompletowanie garderoby potrzebnej na taki wypad.

– Przydałaby mi się przeciwdeszczowa kurtka, wygodne buty do chodzenia i jakiś luźny dres, a to wszystko sporo kosztuje – poskarżyłam się. – I co ja mam teraz zrobić?

Krysia pokiwała ze zrozumieniem głową, a po chwili wpadła na pomysł, jak rozwiązać mój kłopot. Niezbyt trafiony zresztą…

– Po prostu zadzwoń do swoich dzieci, niech się złożą na wyjazd dla ciebie – zasugerowała, jakby wcale mnie nie słuchała.

Popełniłam błąd

No cóż, westchnęłam tylko bezradnie, gdy opuściła pokój. Siadając przy oknie z kubkiem herbaty w dłoni, pogrążyłam się w ponurych myślach. W tej chwili uświadomiłam sobie, że poświęcając się bez reszty dla swoich pociech, całkowicie zaniedbałam własne potrzeby. Nie miałam nawet grosza oszczędności na tak zwaną nieprzewidzianą sytuację, a ta właśnie teraz zaistniała. Gdybym okazała choć odrobinę przezorności, pomyślałabym zawczasu o zabezpieczeniu się na jesień życia.

Obecnie muszę porzucić plany wyjazdu do uzdrowiska  na długo. Pozostaje mi tylko udawać, że wszystko jest w porządku… Nawet w najgorszych snach nie przypuszczałam, że moje pociechy tak się zdystansują wobec moich kłopotów!

Poradzę sobie jakoś" – pocieszam się z goryczą. Po raz pierwszy na poważnie rozważyłam sugestię Krystyny. Uwielbiam to miejsce, ale nie jestem w stanie go utrzymać! Gdybym je jednak sprzedała, mogłabym nabyć niewielkie lokum…

Gdybym miała szansę spieniężyć tę nieruchomość, całą nadwyżkę środków zainwestowałabym w jakiś bezpieczny depozyt. Dzięki temu nie musiałabym już nigdy zwracać się do Joli czy Piotrka z prośbą o wsparcie finansowe. Jestem zbyt dumną osobą, by po raz kolejny doświadczać tak poniżających sytuacji. Kryśka dobrze mi doradziła - najwyższy czas zadbać o siebie! Ostatnio boleśnie przekonałam się, że na pomoc własnych dzieci w ogóle nie można liczyć.

Adela, 65 lat

Czytaj także: „Mąż tak bardzo chciał mieć dziecko, a teraz nie zmieni nawet pampersa. Uważa, że to poniżające dla faceta”
„Dorosły syn ciągle z nami mieszkał. Wreszcie sami się wynieśliśmy, bo mamy dość bycia służbą”
„Nauczycielka syna szukała przygód wśród rodziców. Tak długo kusiła i uwodziła, aż jeden z tatusiów wpadł jej do łóżka”

Redakcja poleca

REKLAMA