Wszystko zaczęło się od kilku gałązek fioletowego bzu. Rósł tuż za płotem dzielącym moją posesję od ogrodu sąsiada. Pachniał, kiedy otwierałam okno, zwłaszcza wieczorami. Miałam ochotę postawić go w wazonie, ale nie odważyłam się zrywać z drzewa, które nie było moje.
Sąsiada ledwo kojarzyłam
Wysoki, szpakowaty brunet koło czterdziestki pojawiał się czasem przed swoim domem, ale do tej pory nie zamieniliśmy nawet zdania. „W sumie nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że mieszkam w okolicy dopiero od niedawna” – myślałam któregoś ranka, wyglądając przez okno. Sąsiad zabrał się właśnie za koszenie trawnika i pomyślałam, że to dobra okazja, żeby zamienić kilka słów. W końcu nasze domy stały najbliżej siebie, a samotna kobieta powinna mieć w sąsiadach sojuszników. Nie, żebym była tchórzliwa, tak na wszelki wypadek.
Podeszłam do dzielącego nas płotu i krzyknęłam:
– Dzień dobry – ale kosiarka do trawy skutecznie zagłuszyła moje powitanie. Brunet zwrócił na mnie uwagę dopiero wtedy, gdy jego śmiesznie kudłaty pies zaczął ujadać, doskakując do siatki. Facet wyłączył kosiarkę i ruszył w moją stronę. Po chwili rozmawialiśmy o zwyczajnych sąsiedzkich banałach. O tym, że mieszkam tu od niedawna, że nie wiem jeszcze, gdzie w okolicy jest najlepszy mięsny, że moja kotka czasem przedostaje się na teren jego ogrodu.
– Mam nadzieję, że Bruno jej nie pogoni – mruknął sąsiad, na co ja jedynie uśmiechnęłam się pod nosem.
„Ten jego Bruno wyglądał tak, że to raczej moja kocica mogłaby dać mu do wiwatu” – pomyślałam, zostawiając jednak tę złotą myśl dla siebie. „Po co faceta drażnić? Jeszcze na samym początku urażę jego ego, czy co oni tam mają najbardziej drażliwe” – skrzywiłam się pod nosem, tymczasem sąsiad na koniec przedstawił się jako Piotr i dodał, że miło było mnie poznać.
„Niezbyt rozmowny” – oceniłam w duchu, ale pierwsze lody zostały przełamane. Zaproponował mi nawet, że urwie kilka gałązek bzu i tym mnie zjednał.
Wróciłam do domu, stawiając bez we flakonie po cioci Lidce, który odziedziczyłam razem z całą resztą dobytku i zabrałam się za sprzątanie, kiedy zadzwonił dzwonek. Wyszłam przed dom. Przy furtce stał sąsiad, przy nim drobna, na oko pięcioletnia blondyneczka. Dziewczynka wyglądała na stremowaną, facet na wyjątkowo zażenowanego.
– Przepraszam, przed chwilą się poznaliśmy, a ja już zawracam pani głowę, ale nie bardzo mam wyjście – zaczął.
Później była nieco chaotyczna opowieść o niesolidności nowej niani, nieobecności sąsiadki z przeciwka i jego szefie, który od dawna jest już bliski wybuchu. Powiedziałam, że mała może u mnie zostać, a on odetchnął z ulgą. Weszłyśmy do środka. Zosia wyglądała tak, jakby za chwilę miała się rozpłakać, ale bliższa znajomość z moją kotką Leną i pucharek truskawkowych lodów, które dzięki Bogu miałam w lodówce, szybko rozwiązały jej język. Po chwili mała czuła się już świetnie, opowiadając mi o tacie, siostrze, psie i mamie, która… patrzy na nią z nieba. Ścisnęło mi się serce, odwróciłam głowę, żeby nie dostrzegła moich łez. Dobrze wiedziałam, jakie smutne dzieciństwo ją czeka, sama razem z siostrą chowałam się bez mamy. Nie miałam sumienia wypytywać jej o szczegóły, zmieniłam temat. Dwie godziny zleciały szybko i po małą przyszła spóźnialska niania. Wieczorem sąsiad pojawił się z butelką wina i kwiatkami, przepraszając za kłopot, ale zapewniłam go, że nie ma najmniejszego problemu.
Następnego dnia poznałam siostrę Zosi
A raczej zobaczyłam, bo o rozmowie nie było mowy. Dziewczynka była sporo starsza, wyglądała na jakieś 16 lat i najwidoczniej przechodziła właśnie fazę buntu. Spowita w czernie, z twarzą zasłoniętą długimi, kruczoczarnymi włosami, przemknęła w stronę samochodu, w którym czekał na nią ojciec. Odjechali chyba w milczeniu, dziewczyna ostentacyjnie patrzyła w okno, ignorując ojca.
Moja znajomość z Piotrem zaczęła się rozwijać. Polubiliśmy się, tak zwyczajnie. Dwie bratnie, samotne dusze. On zraniony nagłą, szokującą śmiercią żony, ja po rozwodzie i wykańczającej psychicznie walce z byłym mężem. Zaczęliśmy z sąsiadem coraz częściej szukać swojego towarzystwa, zagadywać, dzwonić do siebie wieczorami.
Szybko zdałam sobie sprawę, że Piotr stał mi się bliski. Nie zdążyłam jeszcze nawet zorganizować parapetówki i sprosić przyjaciół, za to dla Piotra zawsze znalazłam czas. On pomagał mi wnosić do domu ciężkie zakupy, ja w ramach wdzięczności piekłam dla niego szarlotkę. Podpowiadałam mu, jak dbać o ogród, on zabierał nas z Leną do weterynarza. Kiedy mój samochód odmówił posłuszeństwa, to Piotr wiózł mnie do lekarza, przywoził swoim autem ziemię do ogrodu i zabierał do centrum handlowego. Zosia też lgnęła do mnie i szybko stałyśmy się sobie bliskie, ale Monika nie kryła wrogości.
– Myślisz, że uda ci się złapać mojego tatę? – syknęła któregoś dnia dodając, żebym się od nich odczepiła. – On zawsze kochał tylko mamę, więc przestań się koło niego kręcić – dodała.
Chciałam znaleźć z nią wspólny język, wytłumaczyć jej, że tylko się przyjaźnię z jej ojcem, ale nie wiedziałam jak. Zresztą, mówiąc jej to, skłamałabym, bo to, co czułam do Piotra, było już czymś więcej niż przyjaźnią. Wiem, że on czuł to samo.
Długo czekaliśmy na ten pierwszy pocałunek
Lato było piękne, pełne przyjaźni, wspólnych wypraw nad pobliskie jezioro i wieczorów przy dobrym filmie, jednak nie padły żadne cieplejsze słowa. Wczesną jesienią zaprosiłam go na kolację, zapaliłam świece, nalałam nam dobrego wina. Często jadaliśmy razem, ale nigdy w tak romantycznej oprawie.
Z początkiem listopada zaczęła się między nami gra spojrzeń, nieśmiałych aluzji, coraz częstszych spotkań, aż w końcu pocałowałam go w jego samochodzie, zapraszając na górę. Nie wszedł, powiedział, że nie jest gotowy. Poczułam się tak, jakby wymierzył mi policzek. Następnego dnia przyniósł storczyk, przepraszał, mówił, że jednocześnie pragnie być ze mną i boi się.
Wciąż piekły mnie policzki na wspomnienie mojej wcześniejszej bezpośredniości i powiedziałam, że powinniśmy zwolnić.
– Pozostańmy przyjaciółmi, tak będzie najlepiej – zaproponowałam.
Zgodził się, a chwilę później… kochaliśmy się w mojej sypialni. Kiedy gładziłam jego twarz, zrozumiałam, że chyba jeszcze nigdy tak nikogo nie kochałam.
Wyszedł, a ja już tęskniłam, wyglądałam przez okno, chciałam być tam z nim i z dziewczynkami. Zosia szybko się zorientowała, zaczęła nawet pytać, czy weźmiemy ślub. Monika odnosiła się do mnie z niechęcią, zresztą to nawet nie była zwykła niechęć. Ona dosłownie ziała nienawiścią. Usiłowałam z nią rozmawiać, kupowałam jej drobne prezenty, chciałam wyciągać na zakupy. Któregoś dnia zajmowałam się Zosią w domu Piotra. Pokroiłam warzywa, chciałam zrobić spaghetti. Monika weszła do kuchni w momencie, w którym szukałam patelni.
– Nawet się nie waż czegokolwiek tu dotykać. To są rzeczy mamy – syknęła.
Stałam na środku kuchni z płonącymi z emocji policzkami, a ona z wyrazem czystej nienawiści na wciąż jeszcze dziecinnej buzi, wyrzucała do kosza pokrojone przeze mnie warzywa.
– Daj spokój mojemu ojcu, nienawidzę cię – dodała, popychając mnie na szafkę.
Przez jeden krótki moment miałam ochotę ją uderzyć, ale chwilę później czułam już tylko smutek i współczucie. „Jej matka zginęła, kiedy miała 13 lat, to chyba normalne, że reaguje w ten sposób” – myślałam. Piotrowi nic nie powiedziałam o tym zdarzeniu. Pewnie sam świetnie wiedział, że jego starsza córka nie darzy mnie sympatią, po co miałam mu dokładać zmartwień?
Mijały dni. Zima, wiosna, kolejne lato – pory roku przewijały się jak w kalejdoskopie. Piotr zaczął coraz częściej przebąkiwać o ślubie, ja chciałam jeszcze poczekać.
– Dziewczynki nie są gotowe, przynajmniej Monika – przekonywałam go.
W sumie wiele było w tym związku niewiadomych – gdzie wspólnie zamieszkamy, czy będę się dobrze czuła w cieniu wspomnień o zmarłej Joli, czy dam sobie radę ze wszystkimi obowiązkami. Pesymistów nie brakowało, wśród nich była nawet moja siostra.
– Wdowiec z dwójką dzieci?! Czyś ty oszalała?! Wiesz, jakie obowiązki bierzesz sobie na głowę, jak bardzo ci to skomplikuje życie? Masz 33 lata, możesz mieć każdego, a ty całkiem zgłupiałaś – reakcja mojej siostry bardzo mnie zraniła, ale nie spodziewałam się niczego innego.
Dla postronnych nasza miłość była trudna
Nie brakowało podłych ludzi, którzy wręcz twierdzili, że Piotr wygodnie się przy mnie ustawił. Bolało mnie to, bo przecież nie byłam ofiarą. Tak, pomagałam mu zajmować się dziewczynkami, czasem im gotowałam, ale przecież i oni dawali mi tak wiele. Te wieczory, kiedy siedzieliśmy z Piotrem na ganku, a on tulił mnie do siebie, wspólne nocne rozmowy, wypady za miasto, miłość, która dodawała mi skrzydeł, obudziła we mnie uśpioną kobietę – to wszystko było dla mnie bezcenne. Były też ciemne strony, chociażby zachowanie Moniki.
Minął ponad rok, a ja wciąż nie potrafiłam do niej dotrzeć. Robiła wszystko, żeby pokazać nam, jak bardzo nie akceptuje nowej sytuacji. Znikała z domu na noce, paliła trawkę, pod samymi oknami całowała się z chłopakami. Piotr dostawał szału, ja milczałam. Bo niby co mogłabym powiedzieć? Czułam się nawet winna, bo to przecież ja byłam główną przyczyną jej buntu. Zimą myślałam już, że sytuacja nigdy się nie unormuje. Monika wciąż nie kryła się z nienawiścią do mnie, próbowała buntować Zosię, robiła sceny zazdrości ojcu, aż któregoś dnia.
– Muszę z tobą pogadać – pojawiła się w moich drzwiach z samego rana.
Pomimo, że był mróz, przybiegła w samym swetrze. Dygotała z zimna, lecz nie tylko, raczej wydawała się być ogólnie roztrzęsiona. Przeraziłam się, że coś się stało w domu, ale chodziło o… ciążę.
– Nie byłam jeszcze u lekarza, za cholerę nie pójdę sama. Mój chłopak mnie zostawił, a moja przyjaciółka nie chce ze mną gadać, bo sama na mojego Kamila leci i wściekła się z zazdrości – zaczęła od progu, a potem usiadła przy stole i rozpłakała się jak mała dziewczynka, którą przecież w środku jeszcze była.
Usiadłam przy niej. Podałam herbatę, utuliłam. Po raz pierwszy dała się objąć, nie odepchnęła mnie, nie dokuczyła. Kilka dni później poszłyśmy razem do ginekologa. Oczywiście w tajemnicy przed Piotrem. „Ciąża” okazała się fałszywym alarmem, ale ten mroźny poranek coś między nami zmienił. Monika wciąż nie pałała do mnie wielką sympatią, lecz wyraźnie nam z Piotrem odpuściła. Ostatnio nawet zapytała, czy nie wybrałabym się z nimi w Bieszczady. Byłam w euforii.
– Myślę, że wszystko zaczyna się powoli układać – powiedziałam wieczorem do Piotra.
– Przecież mówiłem ci, że w końcu się ułoży – uśmiechnął się.
Rano czekała mnie kolejna niespodzianka – Monika przyniosła mi całe naręcze bzu.
– Wiesz, rośnie go tyle, to zerwałam też dla ciebie – powiedziała niby z obojętną miną.
– Dziękuję. Może wejdziesz? Mam szarlotkę – otworzyłam szerzej drzwi.
– Dzięki, odchudzam się – bąknęła, ale oczy aż jej zalśniły.
– Jeden kawałek na pewno nie zniweczy twojej diety. Zresztą zawsze możemy razem pobiegać – powiedziałam.
– Nie przeginaj – mruknęła, wchodząc. – Cześć, Lena – dodała w stronę mojej kocicy i od razu sięgnęła po leżący na kuchennym stole talerzyk. – To gdzie ta szarlotka? – zapytała, siadając przy stole.
Tego ranka zdecydowałam, że chyba w końcu mogę przyjąć oświadczyny Piotra. Ze ślubem nie będziemy się jeszcze spieszyć, ale i tak jest dobrze. Powoli nawet w sercu Moniki robi się dla mnie miejsce, a przecież tyle czasu o to walczyłam. Czuję, że będzie dobrze, że uda nam się stworzyć szczęśliwą rodzinę.
Czytaj także:
„Mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł miesięcznie. Nie mam nawet za co kupił kurtki na zimę”
„Jestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Nie chcę zmarnować życia mężowi, dlatego wolę, by mnie zostawił”
„Mój mąż latami ukrywał przede mną swój majątek. Gdy prawda w końcu wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego pieniądze”
„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”