„Jeszcze nie znalazłem dziewczyny idealnej. Mam swoje standardy, własne mieszkanie to konieczność. Czy tak wiele wymagam?”

umięśniony mężczyzna na randce fot. Adobe Stock, Piotr Marcinski
„Wśród przerażonych wizją staropanieństwa kobiet mogłem przebierać jak w sklepie z delikatesami. Co tydzień, co dwa, spotykałem się z inną. Jeśli nie miała własnego mieszkania, to nawet nie szliśmy do łóżka. No, chyba że mnie przypiliło. A jak nie, to się po randce żegnałem, bo szkoda mi było czasu”.
/ 19.06.2023 09:15
umięśniony mężczyzna na randce fot. Adobe Stock, Piotr Marcinski

Urodziłem się i wychowałem w jednej z gorszych dzielnic dużego miasta. To była dzielnica jeszcze trudniejsza niż łódzkie Bałuty, warszawska Praga czy nawet niesławna część Wrocławia zwana Trójkątem Bermudzkim. Moi rodzice byli biedni, ich sąsiedzi byli biedni, cała klatka schodowa była biedna. Tak jak następna i jeszcze następna, jak cała kamienica.

Doskonale pamiętam, co matka powtarzała mojej siostrze:

– Kudły ci wydrę, jak się zadasz z którymś z sąsiadów. Jak masz mieć brzuch, to tylko z kimś spoza naszej dzielnicy, pamiętaj!

Inne matki podobnie pouczały swoje córki, i to pewnie dlatego żadna dziewczyna z naszej ulicy nie chodziła z chłopakiem, który mieszkał po sąsiedzku.

Szukały w kawiarniach w centrum lub tej „lepszej” części miasta. Ledwo która znalazła odpowiedniego faceta, natychmiast zachodziła w ciążę.

Brzuch często był tu przepustką do lepszego życia

Moja siostra miała wyjątkowe szczęście – poznała chłopaka po politechnice, z własnym mieszkaniem i samochodem. Po pół roku znajomości wzięli ślub, Mańka była wtedy w czwartym miesiącu ciąży. Co oczywiście nie przeszkadzało jej iść do ołtarza z wiankiem na dumnie podniesionej głowie i w białej sukni z welonem.

Wbrew temu, co matki mówiły swoim córkom, ja – choć jestem „chłopakiem z sąsiedztwa” – nigdy nie narzekałem na brak zainteresowania dziewczyn z okolicy.

Skończyłem technikum gastronomiczne, miałem pracę. Chodziłem regularnie na siłownię, nie było takiego, który by mi podskoczył. Dziewczyny miały mnie za całkiem dobrą partię, a najbardziej podobało im się to, że chyba jako jedyny w całej kamienicy nie piłem alkoholu. Nie mogłem, bo od urodzenia mam kłopot z nerkami, ale o tym akurat nikt nie wiedział.

Nie chciałem jednak wiązać się z żadną, a potem żyć tak jak nasi rodzice. W ciemnym mieszkaniu, do którego wchodziło się przez zasikaną klatkę, z meliną na parterze kamienicy. Z kobietą, która tak jak wszystkie kobiety z sąsiedztwa zmieniała się od razu po urodzeniu dziecka, robiła się opryskliwa i zaniedbana.

Nie wiem dlaczego, ale wszystkie nasze sąsiadki chodziły po domach w szlafrokach, kapciach i lokówkach. W takim też stroju wyrzucały śmieci. Stały tam w tych szlafrokach koło śmierdzących kubłów i paliły papierosy, zupełnie jakby uciekły ze szpitala. Najgorsze było to, że te szlafroki co i rusz im się odwijały… Brr!

Marzyła mi się dziewczyna z ładnej dzielnicy

Taka, która nie klnie i nie pali, jest szczupła, zadbana i ma włosy do ramion, najchętniej jasne, z lokami. No i żeby biedna nie była, oczywiście. Pazerny nie jestem, jednak mogłaby mieć  własne mieszkanie, przynajmniej dwa pokoje, umeblowane i cały sprzęt, w tym duży telewizor, na przykład 42 cale.

Z myślą o takiej narzeczonej chodziłem na siłkę, kupowałem ciuchy na bazarze, które wyglądały zupełnie jak markowe, a przynajmniej miały takie etykietki. Z myślą o jasnowłosej księżniczce zapisałem się nawet na studia zaoczne, wybrałem AWF.

Byłem przystojny, dobrze zbudowany, niezależny finansowo, w dodatku student. Miałem więc wszystkie niezbędne w tej rozgrywce asy. Wiedziałem, że zdobycie mojej księżniczki jest tylko kwestią czasu.

Z upływem lat zauważyłem, że moje powodzenie wręcz rośnie. Dookoła liczba kawalerów szybko topniała, a kończące studia dziewczyny zaczynały z lekka popadać w panikę. Ich matki niecierpliwie pytały o narzeczonego, domagały się wnuków i oczekiwały od córek stabilizacji.

Dwa razy byłem nawet legalnym narzeczonym!

Wśród przerażonych wizją staropanieństwa kobiet mogłem przebierać jak w sklepie z delikatesami. Co tydzień, co dwa, spotykałem się z inną. Jeśli nie miała własnego mieszkania, to nawet nie szliśmy do łóżka. No, chyba że mnie przypiliło. A jak nie, to się po randce żegnałem, bo szkoda mi było czasu. Nie kierowała mną chciwość przecież! Lecz zwykły pragmatyzm.

Żyłem tak przez kilka lat, dwa razy byłem już nawet legalnym narzeczonym. Za pierwszym razem okazało się jednak, że mieszkanie obciążone jest hipoteką, a ja przecież nie będę cudzego długu spłacał. Natomiast ta druga panna wprawdzie mówiła o miłości, ale domagała się intercyzy przedmałżeńskiej! Wyobrażacie sobie? Z własnym mężem nie chciała się dzielić! Co za sknera.

Kiedy skończyłem trzydziestkę, z radością spostrzegłem, że grono wolnych kobiet, zamiast się kurczyć, niespodziewanie się powiększa. Na matrymonialny rynek mężczyzn w moim wieku wróciły bowiem rozwódki i wdowy.

Tu dopiero było w czym wybierać!

Niektóre z nich, tak jak dziewczyny z mojej kamienicy, wyszły młodo za majętnych staruszków, a teraz z tęsknotą rozglądały się za mężczyznami w swoim wieku, spragnione uciech i młodego ciała.
Było mi jak w raju!

Cieszyłem się życiem i kobietami, wciąż nie mogąc na żadną się zdecydować. W międzyczasie zmarli moi rodzice, a mnie udało się zamienić ich trzypokojowy slams na kawalerkę blisko centrum.
Tuż po przeprowadzce poznałem Magdę. Bardzo sympatyczną, niestety, bardzo nieciekawą z wyglądu córkę producenta lukrowanych pączków. Nie miałem pojęcia, że produkcja pączków może być aż tak dochodowa! Patrząc na majątek jej rodziców, zrozumiałem, że słowa nie powstają przez przypadek, bo „lukratywność” w jej domu brała się wprost z lukru.

Mieli aż trzy posiadłości

Ja widziałem tylko jedną, tę należącą do Magdy, ale i to mi wystarczyło. Półtora hektara działki, dom o powierzchni 800 metrów kwadratowych, basen kryty, kort tenisowy, a dookoła kolektory słoneczne. Zamiast telewizora projektor filmowy w sali specjalnie przygotowanej do kina domowego. Głowa boli!

Magda była o dwa lata starsza ode mnie i wyraźnie na mnie leciała. Mówiła, że uwielbia moją samczą prostotę, cokolwiek miało to znaczyć. Chyba po prostu lubiła silnych mężczyzn, bo lubiła, jak klepałem ją po tyłku. Stawiała piwo, kino, potem kolację. Każdy by klepał.

Spotykałem się z nią, bo imponowało mi jej bogactwo. Mogłaby być wymarzoną dla mnie kobietą, gdyby miała nieco więcej urody. Nawet nie mogłem objąć jej w talii.

Raz, podczas kolacji, wypiłem szampana. Magda namawiała, że francuski i najlepszy na świecie. Nie chciałem, ale jak powiedziała, że butelka kosztuje 400 złotych, to zrobiłem się ciekaw, jak to smakuje.

Nigdy nie piłem szampana z powodu tych moich nerek, więc po dwóch lampkach zaszumiało mi w głowie. Pojechaliśmy do niej. Człowiek po alkoholu robi różne głupie rzeczy, zwłaszcza, jak ma widok na kryty basen.

Tylko uważaj, Rysiu, bo mam owulację – ostrzegła mnie Magda.

Nie uważałem. Byłem pijany i nie wiem, jak to się stało.

Miałem przed oczami nie ją, lecz królestwo pączków, ten piękny dom z basenem i salą kinową. A może w ciągu tych kilku minut wydawało mi się, że robię mądrze, perspektywicznie i rozważnie. Tak jak dziewczyny z mojej kamienicy może byłem gotów na dziecko? Byleby w takim pałacu zamieszkać. Nie wiem. Na trzeźwo nigdy bym tak nie postąpił.

Po miesiącu wszystko stało się jasne. Zostanę tatusiem. Będę mieć dziecko nie z wymarzoną księżniczką o jasnych lokach, lecz z kobietą o urodzie zapaśnika sumo. Magda nawet nie rozważa usunięcia ciąży.

– Masz dobry genotyp – mówi. – Jesteś silny, wysoki, przystojny. Dziecko na pewno będzie śliczne.

Nie mówi o miłości. Na razie nie mówi nawet o ślubie. Nie mówi też o swoim królestwie. Tak jakby nie była pewna, czy chce, abym z nią w ogóle mieszkał.

Ja też mogę zostać bandziorem jej tatusia

Z jej ojcem przeprowadziłem męską rozmowę. A raczej – to on przeprowadził ją ze mną. Cały majątek należy do niego, więc na nic mam nie liczyć. Jeśli skrzywdzę Magdę, to naśle na mnie bandziorów. Jak będzie chciała wziąć ślub, a ja nie, to naśle na mnie bandziorów. Jak będzie chciała zamiast ślubu alimenty, to mam regularnie płacić, bo jeśli nie, to naśle na mnie bandziorów. Wygląda na to, że w każdej sytuacji tatuś Magdy naśle na mnie bandziorów.

Na koniec jedną rzecz powiedział mi, jego zdaniem, przyjemną. Wyglądam na silnego faceta, więc jeśli chcę, to mogę u niego pracować. Oprócz produkcji pączków zajmuje się handlem sprowadzanymi samochodami. Czasami dłużnicy zwlekają przez wiele miesięcy z zapłatą i wówczas trzeba posłać na nich bandziorów. To się nazywa windykacja. A po co ma brać obcych, skoro może wziąć mnie. W ten sposób wszystko zostanie w rodzinie.

Czytaj także:
„Moja 18-letnia córka spotyka się z facetem przed 30-stką. Jestem przerażona. Co taki dorosły facet może robić ze smarkulą?”
„Mąż sprowadzał do domu tabuny ludzi i oczekiwał, że będę ich obsługiwać jak gosposia. Gdy odmawiałam, robił mi awanturę”
„Mój syn mnie okradał. Ten tłumok zrujnował biznes, na który pracowałem całe życie. Na starość nie mam co włożyć do garnka”
„Moja siostra terroryzuje całą rodzinę. Mąż się jej boi, a córka od niej ucieka. Chciałam im pomóc, ale zaczęła mi grozić”

Redakcja poleca

REKLAMA