„Przygruchałam sobie faceta młodszego o 10 lat. To był błąd, bo myślał, że będę nie tylko kochanką, ale też służącą”

zamyślona kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61
„– Weź się w garść albo wyprowadź. Chcę mieć u swego boku prawdziwego mężczyznę – nie dzieciaka! Partnera – nie utrzymanka. Aż tak stara, brzydka ani zdesperowana nie jestem! Wyszedł, trzaskając drzwiami”.
/ 27.09.2024 13:46
zamyślona kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61

10 lat – taka różnica wieku dzieli mnie i Pawła. Dużo? Nie wtedy, gdy kocha się kogoś, jak ja kocham jego. A jednak po kilku miesiącach życia pod jednym dachem zrozumiałam, że oprócz miłości liczy się też odpowiedzialność…

Znałam go jako dzieciaka

Pierwszy raz zwróciłam na niego uwagę... na placu zabaw. Miał wtedy 11 lat, ja 21. Powiesiłam pranie i zostałam na balkonie, by popatrzeć, jak z iście małpią zręcznością łaził po drabinkach. Zauważył, że ma widza, i skłonił się błazeńsko do ziemi. Odpowiedziałam ukłonem i zaklaskałam, by pokazać, jak mi się podobało. W odpowiedzi uśmiechnął się od ucha do ucha, a na koniec wykonał imponujące salto w tył. „Fajny jest ten mały” – pomyślałam sobie wtedy.

Nazajutrz, gdy szłam do sklepu, sam mnie zaczepił, przedstawił się i pochwalił, że trenuje akrobatykę sportową i zamierza zostać mistrzem olimpijskim. Tupetu mu nie brakowało. Odtąd Paweł przestał być jednym z wielu dzieciaków spotykanych na osiedlu. Witaliśmy się, wymienialiśmy uśmiechy, czasem rozmawialiśmy. Bez oporów mnie zagadywał, wypytywał o zakończone niedawno studia, o nową pracę w agencji reklamowej, o rodzinę z małego miasta, o moje liczne rodzeństwo, a nawet o to, czy mam stałego narzeczonego. Bystry smarkacz! Lubiłam go.

Przez następne lata umacniałam swoją pozycję w agencji i oszczędzałam na własne mieszkanie, zarazem obserwując dojrzewanie Pawła. Widziałam, jaki był dumny, gdy sypnął mu się młodzieńczy wąs. Starałam się nie śmiać, kiedy wszedł w okres mutacji. Kibicowałam jego pierwszym zauroczeniom…

Kontakt się urwał

Co do mnie, lubiłam mieć kogoś, ale na razie nie chciałam się poważnie wiązać, zakładać rodziny, a już na pewno nie zamierzałam iść w ślady swojej matki, której ambicje zaczynały się i kończyły na dzieciach. Rezygnacja z pracy nie wchodziła w grę. Z tego powodu rozstałam się z Bartkiem. On już snuł plany małżeńskie, wybierał imiona dla potomstwa, oglądał domy jednorodzinne. Tymczasem ja poinformowałam go, że wyjeżdżam do Paryża.

Agencja postanowiła otworzyć tam biuro: pieczę nad całym projektem powierzono doświadczonej menedżerce, która właśnie mnie wybrała na swoją asystentkę. Sukces! Nie wahałam się ani sekundy, co Bartek odebrał jako hasło do zerwania.

Nawet Pawełek z początku chodził naburmuszony i prorokował ponuro, że żabojady dadzą mi w kość. Ja też zmagałam się z kupą obaw, wątpliwości, ale… wielki świat wzywał! Byłabym idiotką, gdybym ze strachu zrezygnowała z takiej okazji. Mój 16-letni przyjaciel w końcu to zrozumiał. Sam również miał swoje plany, treningi, zawody, marzenia i nie zrezygnowałby z nich.

Dzięki Internetowi przez pierwsze pół roku niemal codziennie kontaktowaliśmy się ze sobą, rozmawialiśmy na Skypie. Stąd wiedziałam o poważnej kontuzji kolana, która według lekarzy przekreśliła szanse Pawła na sportową karierę. Na szczęście ten dzielny chłopak nie zamierzał się poddawać, wierzył w rehabilitację, a ja podtrzymywałam go na duchu. Jednak stopniowo nasza więź zaczęła się rozluźniać, ograniczać do rzadkich maili. Miałam swoje kłopoty, on swoje. W końcu po niecałych dwóch latach kontakt urwał się całkowicie. Cóż, skoro mnie nie potrzebował, nie chciałam się narzucać.

Wróciłam do kraju

Do kraju wróciłam na stałe dopiero po kilku latach. Bogatsza o doświadczenie, uboższa o złudzenia. Niestety, ogólnoświatowy kryzys skłonił mojego pracodawcę do wycofania się z paryskiego eksperymentu. Bywa. Czasem mimo najlepszych chęci i ciężkiej pracy – nie udaje się. Zabrakło mi szczęścia. Podobnie jak Pawłowi. Etat w agencji wciąż należał do mnie, nawet mnie awansowano, lecz większość dawnych znajomości ostygła, a moje poprzednie mieszkanie zostało wynajęte komuś innemu. Obrotny właściciel zaoferował mi lokum na sprzedaż, dla mnie okazyjnie. Nie zastanawiałam się długo. Nie mogłam przedłużać urlopu w nieskończoność, dekując się u rodziców. Rozpieszczali mnie, ale nudziłam się jak mops. Chciałam znów działać, wrócić do obiegu.

Oszczędności wystarczyły na pierwszą ratę, na resztę wzięłam kredyt i kupiłam dwupokojowe mieszkanko na małym, luksusowym osiedlu. W sam raz dla samotnej trzydziestotrzylatki. Myśli o mężu i dzieciach bynajmniej nie spędzały mi snu z powiek. Zresztą moje rodzeństwo wyrobiło normę z okładem i uraczyło już dziadków sporą gromadką wnucząt.

Ale wciąż zastanawiałam się, co tam słychać u Pawła. Pamięta mnie jeszcze? Zechce się spotkać, pogadać jak kiedyś? Nie odmówiłabym też, gdyby zaoferował mi pomoc przy urządzaniu się. Na razie miałam tylko materac, biurko, krzesło. Co z resztą mebli i sprzętów? Przydałby się silny młodzian na tragarza. Co mi szkodziło spróbować? Wysłałam mu maila. Nie zmienił adresu i odpowiedział prawie natychmiast: „Gdzie i o której? Będę!”.

To już nie był słodki nastolatek

Trzy godziny później otwierałam mu drzwi. Rany, ależ się zmienił! Gdy się z nim żegnałam, sięgał mi do brody. Kiedy czatowaliśmy, widziałam w kamerce tylko jego twarz ze śmiesznym, młodzieńczym wąsem, którego nie chciał zgolić. A teraz stał przede mną dorosły, przystojny mężczyzna. Wyższy ode mnie, barczysty, wysmukły, rosły. Już nie miał pod nosem wąsika, za to zapuścił włosy, które opadały mu seksownie na twarz… Seksownie?! No tak. To już nie był chłopiec. Podobał mi się jako facet, co deprymowało, bo zdawało się niestosowne.

– Witaj! – wpuściłam go. – Ale wyrosłeś. Kurczę, nie przyzwyczaję się łatwo.

– Ty też się bardzo zmieniłaś – oświadczył Paweł.

Na ty przeszliśmy wcześniej, rozmawiając przez Internet.

– Jesteś jeszcze ładniejsza, niż zapamiętałem, tylko taka jakaś krucha, malutka…

– Po prostu ty wyrosłeś! – roześmiałam się i poprowadziłam go do pokoju. – Panny muszą się do ciebie ustawiać w kolejce, no, pochwal się!

– E, tam – wzruszył ramionami. – Nie ma o czym gadać. Zresztą przez ciebie kręcą mnie dojrzalsze dziewczyny – w jego powłóczystym spojrzeniu dostrzegłam coś nowego: czysto męskie zainteresowanie! – Jako smarkacz kochałem się w tobie na zabój – przyznał szczerze. – Nie zorientowałaś się? Mało mi serce nie pękło, kiedy postanowiłaś wyjechać. A jak dowiedziałem się o tym twoim żabojadzie, chciałem go zatłuc. Dlatego przestałem się odzywać. Ale teraz przyleciałem tu jak na skrzydłach. Byłem ciekaw, czy wciąż jest to coś między nami… – poruszył znacząco brwiami.

– Przestań, wariacie! – trzepnęłam go w ramię. – Między nami nigdy nic nie było, nie w tym sensie. Byłam i jestem dla ciebie za stara. No, a teraz opowiedz cioci Patrycji, co tam u ciebie. Studiujesz, coś trenujesz?

– Tak na stojąco mam zeznawać? – rozejrzał się wokół.

– Siadaj, gdzie chcesz. Materac, krzesło, parapet, parkiet. Do wyboru, do koloru.

Mieliśmy dobry kontakt

Wybrał materac i poklepał miejsce obok siebie. O nie! Dla bezpieczeństwa i przyzwoitości usiadłam na krześle i zachęciłam go do opowieści.

– Już nie trenuję. Z tym kulasem się nie da. Studiuję fizjoterapię. Niby jestem na trzecim roku. Warunkowo. Z powodu anatomii, której nie zaliczyłem. I chyba przez tę cholerną anatomię w końcu wylecę. Rodzice wciąż mi trują, każą kuć jak dzięciołowi. Ale nie wchodzą mi te medyczne terminy i zawalam kolejne kolokwia. Jedynie na budowie kolana znam się świetnie, widziałem własne od środka – skrzywił się boleśnie.

Chciałam trzymać się na dystans, ale… W Paryżu mogłam tylko podejrzewać, jak bardzo załamała go kontuzja. Zniszczyła jego marzenia i plany, które snuł od dziecka. Przeniosłam się na materac, oparłam plecami o ścianę i przytuliłam Pawła. Ze współczuciem – jak starsza siostra.

– Chcesz sobie popłakać, nie krępuj się, stary – mruknęłam.

– Żebyś wiedziała, że czasem rzeczywiście chce mi się ryczeć, wręcz wyć do księżyca z żalu i złości. Ale kiedy jesteś tak blisko, wcale mi nie jest do płaczu – wyznał, schylając się i kładąc mi głowę na udach.

– Paweł, proszę cię, nie świruj… – burknęłam, wiedząc, że muszę zachować dystans.

Lecz moja dłoń bezwiednie powędrowała na jego kark, włosy. Były takie miękkie, jedwabiste. Głaskałam go powoli, uspokajająco, czule. Jakbym głaskała, bo ja wiem – kota.

– To miłe, barrrdzo miłe… – wymruczał przeciągle, moszcząc się wygodniej.

Dałam się ponieść emocjom

Uśmiechnęłam się. Mnie też sprawiało to przyjemność. Może nawet trochę zbyt dużą. Nie widziałam Pawła kilka lat, bałam się, że czas zatrze naszą dawną więź, że wkradnie się między nas sztuczność, skrępowanie. Owszem, na początku tak było, bo zaskoczyła mnie przemiana chłopca w mężczyznę. Jednak nie minął kwadrans, a posunęliśmy się dalej niż kiedykolwiek. Wcześniej nie dotykałam go w taki intymny sposób. A teraz, rany, pieściłam go! Cofnęłam dłoń.

– Nie przerywaj, proszę – zaprotestował błagalnie.

– Nie uważasz, że to jest jednak zbyt poufałe?

– Skąd. Poufałe byłoby coś takiego…– wyciągnął rękę w kierunku mojej stopy, a ja... wcale jej nie cofnęłam.

W mieszkaniu było ciepło; miałam na sobie miękką spódnicę. Paweł dotknął mojej kostki, muskał ją chwilę opuszkami palców, potem zerknął na mnie. Milczałam spłoszona, przejęta i zaciekawiona. Ośmielił się i przesunął dłonią wzdłuż łydki, dotarł do kolana, potarł je niczym magiczną lampę, wreszcie odważnie zapuścił się na zakazany teren nagiego uda, pod spódnicę… Sunął wolniutko, ale coraz wyżej, aż poszliśmy na całość. Ja byłam w tej grze mistrzem, on moim pilnym uczniem. Pokazałam mu, co i jak. Głosem, ciałem, pocałunkami...

Zostaliśmy parą

Któregoś dnia, po kolejnej burzliwej kłótni z rodzicami spytał, czy może na jakiś czas zatrzymać się u mnie. Obiecał dorzucać się do czynszu. Zgodziłam się. Praktycznie większość czasu i tak tu spędzał. Pomagał mi się urządzać, a ja, mniej lub bardziej świadomie, mościłam gniazdko dla dwojga.

Nasz rewelacyjny seks również wpłynął na moją decyzję. Co tu kryć, pasowaliśmy do siebie idealnie. Młodszy facet, starsza babka – iskrzyło, że hej. Dlatego po początkowych oporach przestałam zważać na konwenanse i… od pół roku nasza miłość kwitła! Jeżeli coś mi przeszkadzało w dzielącej nas różnicy wieku, to szczeniackie podejście Pawła do obowiązków. A jeśli czegoś się obawiałam, to nie ludzkich języków, lecz niechęci ze strony jego rodziców.

Dotąd odbyliśmy jedno spotkanie na szczycie – było sztywno i chłodno. Atmosferę mroziła głównie mama Pawła. Nie dziwota. Z jej perspektywy stanowiłam kiepski materiał na synową i matkę wnuków. Inna rzecz, że nie rozmawialiśmy z Pawłem o ślubie ani o dzieciach, w ogóle nie wybiegaliśmy myślami w przód.

Miałam w domu dzieciaka

A trzeba było, zanim frustracja nabrzmiała we mnie jak wrzód. Paweł kompletnie zawalił zimową sesję, czyli nawet nie raczył do niej przystąpić. Co więc robił całymi dniami, podczas gdy ja zasuwałam w agencji? Oglądał telewizję i grał na komputerze. Dno! Wróciwszy pewnego dnia, zziębnięta, zmęczona i głodna, zastałam: pustą lodówkę, bo nie zrobił zakupów, bałagan w chacie, bo znowu nie chciało mu się posprzątać, oraz pranie gnijące w automacie, ponieważ mój skarb zapomniał je powiesić. On sam w najlepsze oglądał film.

– Co, już po inspekcji? Kiepsko wypadła, wiem, ale o obiad zadbałem. Zostały dla ciebie dwa kawałki – to mówiąc, przesunął w moim kierunku kartonik z zimną pizzą.

Moja mama też dojadała po dzieciach. Tylko że Paweł nie był moim dzieckiem! Zaklęłam. Brzydko i głośno.

– No, o co ci chodzi? – najeżył się jak nastolatek.

– O całokształt – nie wytrzymałam. Coś we mnie pękło. – O burdel w chacie, o twój brak zaangażowania. W naukę, dom, szukanie pracy, jakiegoś celu, pomysłu na przyszłość.

– Pati, błagam cię, najdroższa… Tylko nie truj teraz jak moja matka, bo…

– Bo co? Wyprowadzisz się? Oto twoja metoda radzenia sobie z trudnościami! – wrzasnęłam. – Uciekasz i masz nadzieję, że same znikną. Więc cię rozczaruję, kochanie. Nic samo się nie rozwiązuje. Radzę ci z dobrego serca, zmień postawę i to jak najszybciej!

– A ty przestań mnie opieprzać jak smarkacza. Nie jesteś moją matką!

– Właśnie – wzięłam się pod boki. – Nie muszę cię utrzymywać ani kochać mimo wszystko. Właśnie dlatego, że nie jestem twoją matką, skarbie. Miałeś dokładać się do opłat. Nie zobaczyłam ani grosza. Ok, mógłbyś inaczej mi pomagać. Zająć się domem, skoro masz czas, bo ani się nie uczysz, ani nie pracujesz. Ale też nie. Zalągłeś się jak… jak pasożyt! Chryste, co się z tobą porobiło, Paweł? Dzieciak, którego kiedyś znałam, był pełen marzeń, planów, ambicji, chęci do działania. Ty jesteś rozlazły, leniwy, rozmamłany. Wszystko z powodu kontuzji? Bardzo ci współczuję, ale to już było kilka lat temu. Trzeba żyć dalej. Weź się w garść albo wyprowadź. Chcę mieć u swego boku prawdziwego mężczyznę – nie dzieciaka! Partnera – nie utrzymanka. Aż tak stara, brzydka ani zdesperowana nie jestem! 

Wyszedł, trzaskając drzwiami.

Odwiedziła mnie jego matka

Miesiąc później u moich drzwi stanęła matka Pawła. Po co? Odesłałam jego rzeczy, po które sam się nawet nie pofatygował… Co było robić, zaprosiłam kobietę do środka. Weszła, ale nie chciała usiąść, napić się herbaty, nawet zdjąć płaszcza. Zaczęła mi… dziękować.

– Pani terapia szokowa wstrząsnęła Pawłem. Wreszcie coś do niego dotarło. Zaczął podejmować decyzje zamiast ich unikać. Na razie dał sobie spokój z nauką. Musi się zastanowić, czy w ogóle chce studiować i co dalej, ale znalazł pracę, dokłada się do rodzinnego budżetu. Naprawdę się stara, jakby dorósł! Wszystko dzięki pani! Ja już traciłam nadzieję. Tylko że on… wciąż panią kocha. Widzę, jak cierpi, tęskni.

– I dlatego się nie odzywa?

– Bo uważa, że na panią nie zasługuje, że panią zawiódł! A jak pani odesłała jego rzeczy, uznał, że to koniec, że go pani skreśliła. Proszę dać mu szansę. Naprawdę się zmienił.

– Chyba nie bardzo, skoro wysłał do mnie mamę po prośbie – mruknęłam.

– On nic nie wie! – zapewniła szybko. – To moja inicjatywa. Mąż odwodził mnie od tego, ale ja martwię się o Pawła i chcę dla niego jak najlepiej. A skoro tylko z panią może być szczęśliwy, to… ja ustąpię.

Dałam mu jeszcze jedną szansę

A jednak to była prawdziwa miłość. Milczałam. Łzy napłynęły mi do oczu, wzruszenie ścisnęło za gardło. Czy był ważny? Ogromnie! Bardzo mi go brakowało. Wyrzucałam sobie, że byłam za ostra, zbyt kategoryczna… Kolejny dzwonek uwolnił mnie od udzielania odpowiedzi.

– Podobno moja mama jest tutaj! – wybuchnął od progu Paweł. – Sorry, nie wiedziałem, co zamierza. Ojciec się wygadał. Przepraszam, Pati.

– Za co? – szepnęłam.

– Przecież wiesz… A wszystko, co mama ci mówiła, to szczera prawda! – wyrzucił.

Na jego twarzy malowało się mnóstwo emocji: gniew, niepokój, nadzieja, skrucha…

– Ja też cię kocham – uśmiechnęłam się i otworzyłam ramiona.

Patrycja, 35 lat

Czytaj także: „Przypadkiem poznałam sekret matki. W domu zgrywa świętoszkę, a na mieście robi takie rzeczy, że aż wstyd”
„Żona ciągle kłóciła się z moim bratem. Nie wiedziałem, że to tylko teatrzyk, który miał mi zamydlić oczy”
„Wyjechałem na studia, by uciec od matki. Pół akademika ma ze mnie dziki ubaw, bo ciągle wysyła mi gołąbki w słoikach”

Redakcja poleca

REKLAMA