„Za namową bogatej teściowej posłaliśmy córkę do prywatnej szkoły. Teraz stać nas tylko na najtańszy ser z dyskontu”

załamana kobieta fot. iStock by Getty Images, Darya Komarova
„Co miesiąc kończyliśmy z Piotrem prawie z zerem na koncie, starając się pogodzić ze sobą spore wydatki: rachunki, kredyt i czesne za Zosię. Prywatna szkoła była luksusem, na który nas nie było stać. Wiedzieliśmy to od samego początku”.
/ 11.10.2024 20:00
załamana kobieta fot. iStock by Getty Images, Darya Komarova

Miałam właśnie kończyć układać zakupy na taśmie, gdy nagle poczułam jej wzrok na plecach. Stała za mną, w tej swojej eleganckiej, szarej garsonce, z idealną fryzurą, która ani razu nie miała prawa zniszczyć się od podmuchu wiatru. Wiedziałam, że będzie patrzyła na każdy produkt, który wyląduje na taśmie. Zmierzy wzrokiem każdą rzecz, oceni. I kiedy zobaczyła ten ser – najtańszy, z dyskontu, już wiedziałam, co powie. Bo przecież moja teściowa zawsze ma coś do powiedzenia.

Westchnęłam, choć w środku wszystko we mnie wrzało

– Naprawdę? – zaczęła, z tym jej charakterystycznym tonem, który zwiastował długą tyradę. – Tylko na to was teraz stać?

Westchnęłam, choć w środku wszystko we mnie wrzało. Miała te swoje momenty, kiedy potrafiła być nieznośnie przykra. W końcu odwróciłam się i spojrzałam jej prosto w oczy.

– Na to nas stać, Elżbieto –  odpowiedziałam spokojnie, choć moja cierpliwość była na granicy. –  Ale nie martw się, Zosia jest w prywatnej szkole, jak chciałaś.

Miała ten dziwny wyraz twarzy. Już widziałam, jak układa usta do odpowiedzi. Zawsze to robiła, kiedy szykowała się do dłuższego wykładu. Wiedziałam, co zaraz palnie.

– To nie chodzi o mnie, tylko o nią – zaczęła, jak zwykle stawiając siebie w roli troskliwej babci. – Przecież nie możecie jej marnować. Prywatna szkoła to dla niej szansa. Ale Mirka... –  tu zawiesiła głos, jakby naprawdę martwiła się o to, co dalej powie –  czy to koniecznie musi się odbywać kosztem waszego komfortu?

Nie musiała liczyć się z pieniędzmi

Poczułam, jak moje palce zaciskają się mocniej na uchwycie koszyka. Łatwo jej mówić, bo w końcu ona nigdy nie musiała liczyć się z pieniędzmi. Od lat dostawała solidną emeryturę, a przez większość życia była żoną bogatego prawnika. A my – czyli Piotr i ja –  mieliśmy tylko siebie i kredyt hipoteczny, który ciążył nam na karku jak głaz.

– Elżbieto, to była twoja decyzja – powiedziałam, trochę ostrzej niż zamierzałam. – My nie chcieliśmy jej wysyłać do prywatnej szkoły. Ale wiesz co? Może masz rację. Może nie powinniśmy się tak poświęcać.

Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem. Pewnie nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Zawsze uważała, że wie lepiej. Że zna naszą sytuację lepiej niż my sami.

– Nie przesadzaj – powiedziała, patrząc na zakupy na taśmie. –  Prywatna szkoła to inwestycja. Za kilka lat Zosia ci podziękuje.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego podałam kasjerowi kartę. Zawsze się zastanawiałam, co by się stało, gdyby nagle zabrakło na koncie. Czy kasjer też by tak patrzył na nas, jak teściowa, z pobłażaniem, z tym swoim "wiedziałem, że tak będzie"?

Wyszłam ze sklepu, a Elżbieta szła tuż za mną. Przez moment milczała, co było dla niej nietypowe. Zwykle nie umiała długo wytrzymać w ciszy.

Mogę ci jakoś pomóc? – spytała jakby z udawaną troską, kiedy wreszcie dotarłyśmy do auta.

Otwierałam bagażnik, żeby włożyć zakupy, a ona stała, trzymając torebkę, jakby jej propozycja miała jakieś realne znaczenie.

Żyliśmy od pierwszego do pierwszego

– Nie, damy sobie radę –  odpowiedziałam, ale w głębi duszy wiedziałam, że z tym to akurat u nas coraz gorzej.

Co miesiąc kończyliśmy z Piotrem prawie z zerem na koncie, starając się pogodzić ze sobą spore wydatki: rachunki, kredyt i czesne za Zosię. Prywatna szkoła była luksusem, na który nas nie było stać. Wiedzieliśmy to od samego początku.

Ale przecież "nie można zmarnować dziecka", tak twierdziła Elżbieta. Nie chciałam nawet myśleć, jak by reagowała, gdybyśmy powiedzieli, że zmieniamy szkołę Zosi na publiczną. Pewnie padłoby jej ulubione zdanie: "Zróbcie, jak chcecie, ale pamiętajcie, że to wasze dziecko na tym ucierpi". Zawsze wiedziała lepiej. A ja, głupia, dałam się jej omamić. Nigdy więcej! Kolejne dziecko będę wychowywać po swojemu.

Nie chciał, żebym się martwiła

Gdy odjechała swoim błyszczącym SUV-em, wróciłam do domu, gdzie Piotr siedział w kuchni z laptopem. Pracował zdalnie, odkąd jego firma zaczęła tzw. oszczędnościowe cięcia. Wiedziałam, że nie zarabia już tyle, co wcześniej, ale nigdy o tym nie mówił. Nie chciał, żebym się martwiła. Opowiedziałam mu, że spotkałam jego matkę.

– I jak było? – spytał, unosząc brew, gdy tylko weszłam z zakupami.

– Standard – odpowiedziałam, rzucając torby na stół. – Skrytykowała nasz ser.

Piotr zaśmiał się cicho, choć było to bardziej zrezygnowane westchnienie.

– Oczywiście – mruknął z przekąsem. – Czekaj, zgadnę: pewnie powiedziała, że Zosia nam kiedyś za to podziękuje?

Popatrzyłam na niego z mieszanką uśmiechu i zażenowania. Żartował, ale to był raczej czarny humor. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. W milczeniu podzieliliśmy się obowiązkami –  ja rozpakowywałam zakupy, on kontynuował przeglądanie dokumentów na laptopie. I nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo oboje jesteśmy zmęczeni. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.

– Może... –  zaczęłam, niepewna, czy powinnam w ogóle to mówić. –  Może powinniśmy rozważyć zmianę szkoły.

Mąż spojrzał na mnie zaskoczony. W jego oczach dostrzegłam cień ulgi, jakby sam chciał to powiedzieć, ale nie miał odwagi.

– Też o tym myślałem – przyznał. – Nie chcę, żeby Zosia czuła, że robimy to jej kosztem. Ale z drugiej strony, ta szkoła daje jej możliwości, których nie mielibyśmy w publicznej.

Byliśmy zmęczeni

Westchnęłam, spoglądając na rachunek ze sklepu. Każdy miesiąc był walką. I to nie była tylko kwestia pieniędzy, choć te były największym problemem. To była także ciągła presja. Jakbyśmy musieli nieustannie udowadniać, że jesteśmy dobrymi rodzicami. Jakby sukces naszego dziecka zależał wyłącznie od tego, ile pieniędzy jesteśmy w stanie na nią wydać.

– Może powinniśmy zapytać Zosi, czego ona chce? – zaproponowałam, choć sama nie byłam pewna, czy to dobry pomysł.

Miała dopiero dziesięć lat. Czy naprawdę mogła podjąć taką decyzję?

Piotr pokiwał głową.

– Myślisz, że jest gotowa na taką rozmowę? –  spytał, a ja wiedziałam, że to nie pytanie o Zosię, ale o nas. Czy my jesteśmy gotowi przyznać, że może coś poszło nie tak? Że może popełniliśmy błąd?

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale wiem, że dłużej tak nie damy rady.

Cisza między nami obydwojgu nam ciążyła. To była ta sama cisza, która pojawiała się za każdym razem, gdy pojawiał się temat finansów. Oboje czuliśmy, że jesteśmy na krawędzi, a każde kolejne wydatki były tylko krokiem bliżej ku przepaści.

Porozmawiamy z córką

Kilka dni później, w sobotę, usiedliśmy z Zosią przy stole. Miała na sobie ulubioną koszulkę z jednorożcem i wesoło machała nogami pod stołem, zupełnie nieświadoma tego, jak ważna była ta rozmowa dla jej rodziców.

– Kochanie, chcielibyśmy z tobą o czymś porozmawiać – zaczęłam delikatnie, a Piotr ścisnął mnie pod stołem za rękę. – Co myślisz o pewnej zmianie?

Mirka, 39 lat

Czytaj także: „Teściowa połyka gorzkie łzy i przymyka oko na kochanki męża. Mówi, że każdy facet zdradza, bo taka już ich natura”
„Mąż mnie nudził, więc znalazłam sobie młodego kochanka. Dostałam taką nauczkę, że aż mnie zatkało”
„Mąż na naszym weselu obracał każdą druhnę. Płonęłam ze wstydu, gdy wszyscy goście śmiali się, że wyszłam za babiarza”

Redakcja poleca

REKLAMA