Kiedy Artur miał już wychodzić, nagle się odwrócił i pokazał uniesiony w górę kciuk.
– Spokojnie, kolego, wieczorkiem się wyluzujesz – rzucił.
Byłem świadomy, że niczego nie wyluzuję, bo to impreza firmowa i nie mogę pozwolić sobie na picie. A zrobiłbym to z autentyczną radochą, bo rezygnacja klienta, zwłaszcza na obecnym poziomie kooperacji, wpędza w dołek, a na dodatek na bank nieźle trzepnie mnie finansowo.
Marzyłem o tym, by znaleźć się w domu
Dotarłem do lokalu przed umówioną godziną, jednak przy wejściu czekał już na mnie firmowy zespół witający gości – Żaneta, nasza specjalistka od PR-u oraz towarzyszące jej dwie pomocnice. Na całe szczęście klientów miało być zaledwie troje. Miałem cichą nadzieję, że albo ulotnią się zaraz po przybyciu, albo skupią się głównie na sobie nawzajem.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to warkocz – swobodny, gęsty i opadający do pasa. Wydawał się dziwnie znajomy. Pospiesznie przeszukałem pamięć, próbując przypomnieć sobie koleżanki, ale żadna nie nosiła podobnego warkocza ani tak skręconych, brązowych pukli. Dziewczyna najwyraźniej starała się zapanować nad tym nieokiełznanym arsenałem na głowie, ale powiodło jej się tylko częściowo. Bądź co bądź ta dość pospolita fryzura zaprzątnęła moje myśli do tego stopnia, że przestałem wsłuchiwać się w słowa Wojtka. Niesłusznie, bo wkrótce mam dla niego przygotować kolejną akcję promocyjną, a on zazwyczaj wygłasza całkiem sensowne przemyślenia. Na moje szczęście, po chwili dołączyła do nas Żaneta, która z ochotą przejęła pałeczkę w rozmowie z Wojtkiem.
Ciemny warkocz przepadł gdzieś w tłumie
Trzymając w dłoni lampkę wina, starałem się przedostać przez zatłoczone pomieszczenie, wypatrując tajemniczej nieznajomej. Nagle uświadomiłem sobie, że chyba kompletnie oszalałem, gdy ktoś z impetem na mnie wpadł. Czerwony trunek spłynął mi po rękawie garnituru.
– O rany, bardzo pana przepraszam – spojrzały na mnie wielkie, ciemne oczy. To była ta dziewczyna z warkoczem.
Zupełnie oniemiały, wpatrywałem się w nią jak zahipnotyzowany. Po chwili zdałem sobie sprawę, że coś do mnie mówi.
– Wszystko w porządku? – w głosie kobiety dało się wyczuć szczere zaniepokojenie, najwidoczniej mój wyraz twarzy pozostawiał wiele do życzenia.
– Wystarczy posypać solą, a plama na pewno zniknie – dziewczyna przycisnęła do mojego rękawa chusteczkę.
– Kojarzę panią, miała pani kiedyś dużego pluszaka, misia koalę.
– Wciąż go mam... ale skąd pan to wie?
No tak, chyba palnąłem coś, czego nie powinienem, przynajmniej nie od razu na dzień dobry.
Trudno mi będzie teraz przystępnie wyjaśnić tej niezwykle atrakcyjnej dziewczynie, że parę ładnych lat temu, gdy była jeszcze nastolatką, podpatrywałem ją zza szyby. Jakieś półtorej dekady temu szykowałem się właśnie do egzaminu dojrzałości. W naszym małym mieszkanku z dwoma pokoikami, wieczorami rozsiadałem się przy stoliku w kuchni, ustawionym akurat pod oknem. Gdy znudziły mi się już wszelkie prądy w literaturze i dzieje zrywów niepodległościowych, zacząłem się przyglądać lokatorom budynku z naprzeciwka.
Z naszego mieszkania na trzecim piętrze było jak na dłoni widać, co się dzieje na dole, no, chyba że firany przysłaniały widok. Któregoś razu w lokalu naprzeciwko, który od dawna stał pusty, rozpoczęli jakieś prace remontowe, aż wreszcie wprowadziła się tam jakaś kobieta z córką. Dziewczynka wyglądała na jakieś 10-12 lat. Była chudziutka jak szczapa, a na głowie miała czuprynę ciemnych, rozczochranych włosów.
Ta mała bardzo mnie zaintrygowała
Nie, żebym jakoś specjalnie interesował się małolatami, ale ona miała w sobie coś wyjątkowego, może trochę przygnębionego. Była kompletnie inna niż moja nadpobudliwa siostra i jej roześmiane koleżanki. Wieczorami przesiadywała na sofie, czytając książki albo od czasu do czasu gapiąc się w telewizor. Jej mama, a przynajmniej zakładam, że to była jej mama, całymi godzinami studiowała jakieś papiery przy kuchennym blacie.
Pytanie, które zadała ta młoda kobieta, ciągle pozostawało bez odpowiedzi, a ja kompletnie nie miałem pojęcia, co jej powiedzieć. Po chwili jednak trochę się uspokoiłem i pomyślałem sobie, że przecież to wcale nie musi chodzić o tamtą dziewczynkę. W końcu kiedyś wybór pluszaków był dość ograniczony, więc niemal co drugie dziecko miało wtedy taką koalę.
– Czy przez jakiś czas mieszkała pani na ulicy Dolnej? – zapytałem.
– Owszem, przez parę lat tam mieszkałam, a pan również?
„No to teraz mam dwie opcje: albo wyznać całą prawdę, albo od razu dać nogę i zwiać, gdzie pieprz rośnie” – pomyślałem.
Zdecydowałem się na pierwsze rozwiązanie, bo ta dziewczyna coraz bardziej mi się podobała. Zabrzmi to może głupio, ale odniosłem wrażenie, że z ufnością oczekuje na moje słowa albo na to, co się stanie.
– Opowiem pani wszystko, ale pod jednym warunkiem – że wysłucha mnie pani do samego końca.
Nic nie powiedziała, tylko kiwnęła głową.
– Jestem gotowa – w jej spojrzeniu dostrzegłem zachętę.
Wyznałem więc całą prawdę, niczym na spowiedzi. No, prawie całą.
– To byłam ja – oznajmiła i umilkła.
Zastanawiałem się, czy powinienem opisać jej tę scenę, która wstrząsnęła mną do głębi i sprawiła, że tak bardzo zainteresowała mnie ta mała dziewczynka z misiem koala.
– Parę dni po tym, jak zostałyście naszymi nowymi sąsiadkami, miała miejsce pewna sytuacja. Dotarłem do domu po zajęciach z angielskiego, a domownicy zdążyli już zjeść obiad. Zasiadłem samotnie przy kuchennym stole i zerknąłem przez okno. Ujrzałem tę dziewczynkę, przepraszam, miałem na myśli panią – poprawiłem się – szlochała pani wtulona w swojego misia. W sąsiednim pokoju pani mama – potwierdziła skinieniem głowy, wyczuwając w moim głosie nutę pytania – w spokoju przeglądała jakieś dokumenty. Niech mi pani wierzy, cała ta scena robiła naprawdę przygnębiające wrażenie…
Tak wiele o niej nie wiedziałem
– Zdaję sobie z tego sprawę, bo sytuacja była naprawdę trudna. Nie mam nic do ukrycia, więc opowiem panu całą historię. Przyjechałyśmy do stolicy zaledwie cztery miesiące po tym, jak odszedł mój tata. Choroba nowotworowa zabrała go w ciągu kilku tygodni. Mama podjęła decyzję o sprzedaży domu rodzinnego, uregulowała wszystkie zobowiązania finansowe i kupiła mieszkanie przy ulicy Dolnej. Na nic lepszego nie mogłyśmy sobie pozwolić. Siostra mamy, czyli moja ciocia, pomogła jej znaleźć zatrudnienie w jednym z wydawnictw, gdzie zajmowała się korektą tekstów. Dlatego właśnie pan ją ciągle widywał z nosem w książkach czy artykułach.
Przerwała na moment, lecz odniosłem wrażenie, że to nie koniec jej historii. Nie myliłem się, gdyż po chwili kontynuowała swoją opowieść.
– Wbrew pana przekonaniom, dbała o mnie, ale musiała jakoś zarobić na nasze utrzymanie. Obie bardzo tęskniłyśmy za moim tatą, był naszym motorem napędowym, źródłem szczęścia i motywacji do stawiania czoła każdemu dniu. Gdy go zabrakło, świat stał się ponury i nieprzyjazny. A tego pluszaka dostałam od taty, chyba na moje szóste urodziny. Po jego odejściu przez długi czas zasypiałam przytulona do tego misia.
Tym razem to ja zamilkłem, bo zrozumiałem, że nie zawsze wszystko jest takie, na jakie wygląda, gdy spojrzy się na to pobieżnie.
– Proszę mi wybaczyć – rzuciłem – zarówno za to, że panią podpatrywałem, jak i za to, w jaki sposób oceniłem postępowanie pani mamy. Może mi pani to darować?
Na jej twarzy pojawił się uśmiech, a ja poczułem w środku jakieś przyjemne ciepło.
– Ale będzie musiał pan za to jakoś odpokutować. Nie mam jeszcze pomysłu jak, ale proszę dać mi trochę czasu, a na pewno wymyślę jakąś surową karę.
– Jestem na to gotowy. A teraz, jeśli nie ma pani tu jakichś szczególnych zobowiązań, może przejdziemy w jakieś bardziej zaciszne miejsce.
Podniosła się z miejsca i skierowała dłoń w moją stronę.
– No to ruszamy – rzuciła – Jestem Aleksandra, a jak ty masz na imię?
Mimo że minął już jakiś czas, dokładnie dwa tygodnie, odkąd się spotykamy, Ola wciąż rozmyśla, jak mnie ukarać, a ja udaję, że mój strach rośnie z każdą chwilą.
Jakub, 33 lata
Czytaj także:
„Przez leniwego męża czuję się jak służąca. Prędzej zagoniłabym diabła do kościoła, niż jego do garów”
„Z matką po prostu nie dało się żyć. Najpierw odszedł tata, a potem siostra. A teraz ja odkryłam przerażającą prawdę”
„Ukochany wyciągnął mnie z biedy i nauczył kochać. Miałam żyć przy nim jak w bajce, ale wydarzyła się tragedia”