Tamto lato spędziłam na harówce. Kasa była mi bardzo potrzebna, jak nigdy dotąd. Zaraz po zdaniu matury pożegnałam się z miastem i ruszyłam na zbiór truskawek. Następnie trafiłam do pracy w szklarni, a schyłek wakacji zastał mnie przy zbieraniu jabłek w ogromnym sadzie. Wszystko przez to, że marzyłam o pójściu na studia, co mój ojciec uważał tylko za durny kaprys niewdzięcznej smarkuli.
Ojciec mnie nie rozumiał
– Nie mam kasy, by cię wspierać finansowo przez następnych kilka latek – oświadczył stanowczo. – A wiesz czemu? Bo księżniczce zachciało się sielankowego życia studenta! A ja zasuwam w Niemczech na budowach po łokcie, ponad pół roku mnie w chałupie nie ma.
– Zdaję sobie sprawę, tato, że ciężko pracujesz – westchnęłam z rezygnacją. – Ale gdy zdobędę dyplom i znajdę dobrą pracę, to jasne, że dorzucę się do domowych wydatków.
– Nauka na uczelni to nie jedyna droga do zdobycia zatrudnienia! – huknął. – Praca w sklepie ci nie odpowiada? Albo w Biedronce poklikać w guziczki? Aż tak ci kariera po głowie chodzi, że od razu musisz mieć dyplom w kieszeni?
– Nie w tym rzecz – zirytowałam się. – Po prostu zależy mi na tym, żeby zajmować się tym, co sprawia mi przyjemność.
Niestety nie udało mi się go namówić. Doszło między nami do ostrej wymiany zdań, aż w pewnym momencie moja duma wzięła górę i oświadczyłam mu, że przecież sama jestem w stanie zarobić na swoje utrzymanie w Krakowie, oddalonym o jakieś sto kilometrów od naszej mieściny, gdzie planowałam iść na studia. Ojciec jakoś się na to zgodził.
Potrzebowałam kasy
Przez całe wakacje tyrałam jak wół: najpierw na plantacjach truskawek, potem w ogrodach szklarniowych, a na koniec w sadach. Gdy minęły trzy miesiące, byłam po prostu wykończona. Skóra mi ściemniała od słońca, byłam jak kościotrup, a o przespanej nocy mogłam tylko pomarzyć. Plecy okropnie bolały, a na stopach pojawiły się pęcherze. Ale nie było czasu na odpoczynek, bo za każdy zapełniony owocami kosz sadownik płacił osobno, więc trzeba było zasuwać ile sił.
W porównaniu do reszty ekipy, byłam zdecydowanie najmniej wydajna. Czułam, że to tylko kwestia czasu, kiedy szef znajdzie kogoś na moje miejsce. Aż tu nagle, podczas jednego z tych gorących, sierpniowych dni, zobaczyłam, jak ktoś dokłada swoje jabłka do moich skrzyń. Tym „kimś" okazał się wysoki, chudy blondyn, mniej więcej w zbliżonym wieku do mojego.
– Czemu to robisz? – mruknęłam pod nosem.
– Chcę ci pomóc – uśmiechnął się szeroko, prezentując idealnie proste i lśniące zęby, a jego lazurowe tęczówki rozbłysły radośnie.
– Ale dlaczego?
– Bo widzę, że padasz z nóg.
– I co, grasz dobrego samarytanina, tracąc własną kasę?
– Pieniądze nie są dla mnie jakoś szczególnie istotne – stwierdził beztrosko.
– No to co cię tu sprowadza? – dociekałam.
Oboje byliśmy uparci
W odpowiedzi niedbale podniósł ramiona.
– Zależało mi na sprawdzeniu, jak to wygląda. No wiesz, ta praca w czasie lata i te sprawy… Chciałem się przekonać, czy jestem w stanie samodzielnie uzbierać kasę na wyjazd do Pragi na parę dni.
– „Wyjazd do Pragi na parę dni" – przedrzeźniałam go w myślach, jednocześnie dodając: „Panicz zabiera robotę komuś, kto faktycznie musi dorobić, a wszystko tylko po to, żeby zobaczyć, czy da radę".
– Obejdę się bez twojego wsparcia – oznajmiłam zdecydowanym tonem. – Idź sobie i daj mi święty spokój.
Wcale nie zniknął z pola widzenia. Ciągle na niego wpadałam, przemierzając ścieżki obsadzone drzewami owocowymi. Dosiadał się w porze obiadowej, zaczepiał po zmroku, gdy część robotników odjeżdżała do mieszkań busami, a tacy jak my, z odległych stron, szykowali posłania w starej szopie na noc.
– Jestem Paweł – kiedyś sam mi się przedstawił. – Co powiesz na wspólny spacer?
Pokręciłam głową. A sekundę później, opatulona grubym śpiworem, gdyż noce robiły się chłodne, pogrążyłam się we śnie.
Bardzo mi pomógł
Nagle wyrwały mnie ze snu odgłosy piorunów. Nawałnica okazała się tak gwałtowna, że wyładowania atmosferyczne następowały niemalże jedno po drugim. Poczułam przerażenie. Od zawsze odczuwałam paniczny strach przed burzą – jako mała dziewczynka byłam świadkiem, jak piorun wzniecił ogień na dachu pobliskiego kościółka w naszej miejscowości. Wczołgałam się więc pod stojący niedaleko ciągnik, dygocząc na całym ciele. Z powodu ogarniającego mnie lęku miałam ochotę zacząć wrzeszczeć w niebogłosy.
Tam odnalazł mnie Paweł. Przytulił mnie do siebie, szepnął do ucha parę pokrzepiających słów, a gdy burza trochę odpuściła, umilał mi czas przyjemnymi rozmowami. Nie powiedziałam mu wtedy, żeby sobie poszedł. Doceniałam jego obecność, a poza tym zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Nie licząc serdecznego uścisku, w żaden sposób nie próbował wykorzystać całej tej sytuacji.
Zakochałam się
Od tego momentu zostaliśmy przyjaciółmi. A nawet... Coraz częściej łapałam się na myśleniu, że Paweł to naprawdę super i bardzo przystojny gość. Był ode mnie starszy o rok i zdążył już pójść na studia. Pochodził z Krakowa, a jego tata był uznanym prawnikiem.
Odpuść sobie, to nie twoja liga – wmawiałam sobie w kółko, podczas gdy moje serce z każdym dniem biło coraz szybciej, gdy tylko go widziałam. Nic z tego nie wyszło. Zakochałam się w nim do szaleństwa. Na całe szczęście – on we mnie też. Spotykaliśmy się randkach w październiku, wraz z początkiem roku akademickiego, kiedy to zamieszkałam w lokum z trójką innych studentek.
W chłodne, jesienne noce, gdy zimny powiew i siąpiący deszcz przepędzały spacerowiczów z Plant w Krakowie, oddawaliśmy się gorącym pocałunkom. Lecz oto nadszedł pierwszy miesiąc zimy i...
– Zależy mi, żebyś poznała moich rodziców – oznajmił.
– To na pewno dobry pomysł? – poczułam niepokój. – No wiesz. Ja i ty, jesteśmy z innych bajek...
Jego rodzice mnie akceptowali
Mama mojego chłopaka przywitała mnie ciepło i serdecznie, a jego tata, mimo że na początku sprawiał wrażenie trochę oschłego i poważnego, bardzo szybko mnie zaakceptował. Wydaje mi się, że to głównie dzięki Pawłowi, który przed naszą wizytą opowiadał im o mnie w samych superlatywach, więc byli pozytywnie nastawieni.
– Jestem pełen podziwu, że sama zarabiasz na swoje utrzymanie – powiedział do mnie ojciec Pawła. – To uczy, jak szanować pieniądze. Nasz syn ma pod tym względem dużo prościej. Ty za to musisz liczyć sama na siebie. Ja też kiedyś taki byłem, gdy studiowałem.
Następne sześć miesięcy mijało mi jak w cudownym śnie. Kochałam i czułam się kochana, a kiedy bywałam u rodziny mojego chłopaka, nieodmiennie towarzyszyła mi serdeczna i swojska aura. Aż w końcu przyszło kolejne lato.
Paweł mi się oświadczył
– Słuchaj, a może byśmy wybrali się do Czech?! – rzucił pomysłem Paweł. – Ostatnio nie wyszło, więc warto to teraz ogarnąć.
– Muszę zarobić kasę na najbliższe sześć miesięcy – odparłam.
– Daj spokój, nie przejmuj się tym teraz. Po prostu mi zaufaj – na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech. Przystałam na propozycję.
Sens jego słów o zaufaniu dotarł do mnie, gdy stanęliśmy na praskim moście Karola.
– Wyjdziesz za mnie? – uklęknął, trzymając w dłoni pierścionek.
Wzruszona, z trudem łapiąc oddech, rzuciłam się w jego objęcia. Później kochaliśmy się w pokoju, w leciwym hotelu usytuowanym w środku miasta. Przebywanie w jego objęciach sprawiało mi ogromną przyjemność. Czułam się po prostu bezpiecznie. Byłam absolutnie pewna, że obok mnie leży facet, z którym chcę spędzić resztę swoich dni.
Nie miałam żadnego przeczucia
Kiedy wróciliśmy, bez zwłoki udaliśmy się do rodziców Pawła, aby podzielić się z nimi radosną wiadomością. Byli przeszczęśliwi i z otwartymi ramionami zaprosili mnie do swojej rodziny. Następnie ustaliliśmy datę ceremonii ślubnej, zrobiliśmy sobie krótki wypad do Chorwacji, a na koniec odwiedziliśmy moją mamę (tata jak zwykle przebywał za granicą, w Niemczech), która dotychczas znała mojego przyszłego męża jedynie z tego, co jej o nim opowiadałam.
– Przyjadę po ciebie za parę dni, w czwartek, a ty zostań jeszcze trochę z mamą – oznajmił kolejnego dnia. – Ja muszę być w domu wcześniej. W porządku?
Przytaknęłam, mimo że najchętniej od razu bym z nim pojechała. Jakoś nie mogłam się dogadać z mamą, czułam się trochę nieswojo w rodzinnym domu. Ale nie chciałam jej robić przykrości, liczyłam też na to, że jak minie dzień czy dwa to jakoś przełamiemy lody i odbudujemy nić porozumienia. Dlatego zgodziłam się, żeby pojechał beze mnie. Nie wiedziałam, że widzę go wtedy po raz ostatni.
Nigdy więcej go nie zobaczyłam
Zginął tuż pod Krakowem, parę kilometrów od domu. Jakiś pijany kierowca usiłował wyminąć inny samochód i doprowadził do zderzenia. Mój ukochany, z którym planowałam się pobrać, zginął na miejscu. Gdy ta wiadomość do mnie dotarła, wyłam, wyrywałam sobie włosy z głowy, miałam ochotę ze sobą skończyć. Możliwe, że targnęłabym się na swoje życie, gdyby nie fakt, że okazało się, że... spodziewam się dziecka.
Minęło już 16 lat od tamtych wydarzeń, a moje serce nadal przepełnia smutek. Mój syn Paweł to niemalże kopia swojego taty – zarówno z urody, jak i usposobienia. Za każdym razem, gdy na niego spoglądam, w moim wnętrzu kotłują się dwa skrajne uczucia: radość dumnej mamy przeplata się z dotkliwym uczuciem straty.
Wychowałam go samodzielnie, jedynie z pomocą rodziców mojego zmarłego męża. I choć wreszcie udało mi się jakoś pozbierać, dokończyć studia, znaleźć zatrudnienie oraz z pozoru wszystko wróciło do normalności, to od tamtej pory nie związałam się z nikim na stałe. I tak już pozostanie. Całe moje życie skupia się wokół Pawła – zarówno tego, który żyje w mojej pamięci, jak i tego, który nazywa mnie mamą. Nie potrafiłabym pokochać kogokolwiek innego.
Izabela, 36 lat
Czytaj także: „Michał zrobił mi z serca sieczkę, a innej przyprawił brzuch. Po 30 latach znów skomle u moich kolan i błaga o szansę”
„Zamiast zajmować się wnuczką na wczasach, badałam torsy przystojniaków. Nie dam się na starość zakuć w kajdany samotności”
„Córka zastała mnie w łóżku z młodym ogrodnikiem. Jeśli myśli, że będę cnotką do końca życia, to grubo się myli”