Najstarsze dziecko ma przerąbane. Zwłaszcza gdy dzieci jest gromadka, a rodziców mniej niż dwoje. Jak u nas. Byłam najstarsza w rodzinie i odkąd pamiętam, rozpierała mnie duma z faktu, że inni mnie potrzebują. Czułam się wyjątkowo dorosła, pomagając mamie wychowywać moje młodsze rodzeństwo.
Bo ona kompletnie sobie nie radziła, odkąd po śmierci taty została sama z czwórką dzieci. Kiedy go zabrakło, zdałam sobie sprawę, że będę musiała wziąć na siebie wiele obowiązków, i zrobiłam to z ochotą. Miałam wtedy 12 lat.
Czułam, że to mój obowiązek
Mama zawsze była drobną, delikatną kobietą. Gdy dorastaliśmy, wyglądała między nami jak piąte dziecko. Czasami zresztą ludzie faktycznie brali ją za naszą najstarszą siostrę. Ja z kolei wrodziłam się w tatę, który był wysoki i mocno zbudowany. Już pod koniec podstawówki byłam od mamy prawie o głowę wyższa. Czułam więc, że powinnam w domu zastąpić zmarłego tatę, biorąc na siebie jego męskie obowiązki.
To ja nosiłam z piwnicy węgiel i paliłam zimą w piecach, zanim w naszej kamienicy zamontowano kaloryfery. Robiłam też większe zakupy, nosiłam do domu ciężkie siatki, nawet gotowałam obiady dla całej rodziny. Nie zaniedbywałam przy tym szkoły, a i rodzeństwu potrafiłam pomagać w lekcjach.
Moja siostra jest ode mnie młodsza o 4 lata, miała więc 8 lat, a bracia 4 i 6, kiedy zabrakło ojca. Sama czułam się za nich odpowiedzialna. Z czasem zaś ta odpowiedzialność stała się moim obowiązkiem. Mama zaczęła ode mnie wymagać coraz więcej. Nadszedł dzień, gdy uznała, że gorsze stopnie rodzeństwa w szkole to moja wina, bo ich nie dopilnowałam, i tak już zostało.
Matka wykorzystywała moją uczynność
Karała mnie za to. To było upokarzające, kiedy zakazywała mi oglądania telewizji lub wyjścia do koleżanek, gdy moja siostra lub któryś z braci przynieśli w dzienniczku jakąś uwagę czy złapali dwóję. W dodatku wcale się przed nimi nie kryła, że ma do mnie o to pretensje. Strofowała mnie przy nich, a z czasem wyzywała także od leni i obiboków.
Strasznie mnie to bolało, bo czułam, że jest niesprawiedliwa i nie ma racji. Wzięłam przecież na siebie mnóstwo obowiązków, za dużo jak na nastoletnie dziecko. I z czasem, kiedy moje rodzeństwo zaczęło dorastać, powinna im kazać włączyć się w domowe prace. Tymczasem wcale tak się nie stało. Mama siostrę i braci traktowała ulgowo, a ja pracowałam za czterech. Źle zrobiłam, że się wtedy nie zbuntowałam, ale w sumie jak miałam to zrobić? Sama byłam jeszcze dzieckiem...
Gdyby nie kłopoty Mirka, nie wiedziałabym o swoim problemie
Kiedy zdawałam maturę, mój najmłodszy brat Mirek był raptem rok młodszy niż ja w chwili, kiedy odszedł tata. Ale nadal miał pstro w głowie i uważał, że jako dziecko ma w naszym domu wszelkie prawa i żadnych obowiązków. Był oczkiem w głowie mamy i robił, co chciał.
W gimnazjum Mirek wpadł w złe towarzystwo, zaczął palić i pić. Wiedziałam o tym doskonale, ale jak mogłam go powstrzymać, skoro nie miałam w naszej rodzinie żadnego posłuchu? Lekceważył moje uwagi, a nawet mnie wyzywał, kiedy próbowałam mu jakoś przetłumaczyć, że źle postępuje, i żeby przestał.
Oczywiście, nikt z rodziny mnie nie poparł. Średni brat i siostra uważali, że nie mam prawa Mirka pouczać, bo nie jestem rodzicem, a mama w ogóle zlekceważyła całą tę sytuację. Stwierdziła, że po Mirek po prostu dojrzewa.
– Samo mu przejdzie! – machnęła ręką. I nie zmieniła zdania nawet wtedy, kiedy mój najmłodszy braciszek wszedł w konflikt z prawem, bo zabrał portfel z kieszeni jakiemuś pijaczkowi. Jednak traf chciał, że syn tego pijaczka okazał się policjantem. Poruszył niebo i ziemię, aby ukarać sprawcę. Mirek dostał nadzór kuratora i to ten kurator, przychodząc do nas regularnie, zauważył, że mamy zaburzone relacje w rodzinie.
Najstarsza córka usiłuje pełnić rolę matki, podczas gdy matka nie do końca wypełnia swoje obowiązki. Jest zbyt pobłażliwa dla młodszych dzieci i za surowa dla najstarszej córki – napisał w swoim sprawozdaniu. Jakże to było prawdziwe! Mama natychmiast pokazała mi to pismo, bo dostała kopię. Miała o nie do mnie pretensje, jakby to była moja wina. A ja zamiast odpuścić i wyprowadzić się gdziekolwiek, chociażby do szkoły z internatem, zrozumiałam z tego dokumentu tylko tyle, że... dobrze robię.
Nadal więc starałam się brać odpowiedzialność za moje młodsze rodzeństwo. Współpracowałam z kuratorem, aby Mirek zrozumiał swoje błędy i wyszedł w końcu na prostą. Facet okazał się zresztą całkiem miłym człowiekiem. Był starszy ode mnie zaledwie o kilka lat. Powiedział nam, że rolę kuratora pełni społecznie, bo lubi pracować z młodzieżą, a tak na co dzień jest policjantem.
– Ja też mam młodsze rodzeństwo i rozumiem twoją opiekuńczość, ale uwierz mi, nie powinnaś przejmować na siebie roli matki! W ten sposób tylko sama jej pozwalasz, żeby się tobą wyręczała, sama nie miała już nic do roboty. Dlatego ona także nie potrafi tak do końca się odnaleźć w tym układzie – tłumaczył mi. – Nie musisz pełnić roli rodzinnego niewolnika!
Wiedziałam, że ma rację, ale po latach tresury już chyba inaczej nie umiałam.
Kiedy Mirek zdał do liceum i zaczął przynosić lepsze stopnie, kurator przestał się u nas pojawiać. Jego misja została zakończona. Moja trwała nadal. Gdy zdałam maturę, nawet nie pomyślałam o studiach. Od razu poszłam do pracy i wszystkie pieniądze oddawałam matce, aby nimi łatała domowy budżet.
Nigdy zresztą nie wiedziałam, ile mamy kasy, bo mama niby wiecznie narzekała, że mało i nie starczy, ale jakoś zawsze w końcu udało się jej wykroić sumkę na dobry telefon dla chłopców czy modną sukienkę dla mojej siostry. Po latach zresztą okazało się, jak bardzo dałam się jej zmanipulować… Bo wcale nie byliśmy tacy biedni! Tata zostawił nam dość pokaźny spadek, w tym ziemię za miastem.
Miarka się przebrała
I kiedy Jagoda oraz obaj bracia dorośli i założyli swoje rodziny, mama nagle zadecydowała, że im się coś z tego należy. Z ziemi udało się wykroić całkiem ładne działki budowlane. Tylko trzy.
– Ja nie dostanę? – tym razem nie wytrzymałam i upomniałam się o swoje.
– A po co ci ziemia? Możesz przecież mieszkać ze mną! – usłyszałam.
Niby racja, w końcu tylko ja jedna pozostałam samotna… Mimo dawno przekroczonej trzydziestki nie dorobiłam się męża i dzieci. Z drugiej strony, kiedy niby miałam o to zadbać, skoro cały mój czas wypełniała misja, jaką wzięłam na swoje barki po odejściu ojca?! Uważałam, że mam rodzinę, o którą powinnam się troszczyć. Szkoda tylko, że ta rodzina ani myślała zatroszczyć się o mnie…
Zostałam przy mamie i nadal musiałam znosić jej fochy i humory. Kiedy ze swoich skromnych oszczędności sfinansowałam remont naszego mieszkanka, podjęłam próbę namówienia mamy, aby wpisała mnie jako współwłaścicielkę. Ona jednak nawet nie chciała o tym słyszeć!
– Jest moje i dostaniesz je dopiero po mojej śmierci – twierdziła uparcie.
Starałam się wierzyć w to, że faktycznie mi je zapisze w testamencie. Tym bardziej że niby nie miała na jego remont, a potem dowiedziałam się, że każdemu z braci dała na samochód, a Jagodzie w prezencie za urodzenie córki ofiarowała srebra.
Przykro było patrzeć, że dla nich jak dawniej miała piękne prezenty, a mnie dostawały się tylko pretensje i utyskiwania. W dodatku z wiekiem zaczęła się pogłębiać jej obsesja, że... chcę ją okraść! Tak! Ja, jej córka, która zawsze wszystkim pomagała, jak umiała, nie chcąc nic w zamian…
– Mamo, jestem tutaj, żeby ci pomagać, pamiętasz? – mówiłam, kiedy miała kolejny napad szału i biegała po mieszkaniu, wykrzykując, że nie może znaleźć złotego zaręczynowego pierścionka.
– Pewnie zaniosłaś go do lombardu!
– Mamo, leży na swoim miejscu! – tłumaczyłam w nadziei, że się opamięta.
Ona jednak nigdy nie przyznała się do błędu, nigdy mnie nie przeprosiła za swoje fałszywe oskarżenia. Zawsze wtedy twierdziła, że miała rację, tylko ja zwróciłam jej cichaczem skradzioną rzecz, bo pewnie się przestraszyłam konsekwencji.
Co gorsza, jej chory punkt widzenia przejęli także moi bracia i siostra!
– Dlaczego jeszcze się nie wyprowadziłaś z naszego domu? – pytali, jakby nie wiedzieli, że ja nie dostałam działki.
– Nie mam dokąd – mówiłam.
– Wynajmij coś! Pracujesz, nie masz tyle wydatków co my, bo nie musisz utrzymywać dzieci, na pewno cię stać. Zresztą, pracujesz najdłużej z nas, a mieszkasz cały czas z mamą, więc masz oszczędności! Oszczędności… Zupełnie jakby nie wiedzieli, że odkąd pamiętam, wszystkie moje pieniądze przejmowała mama, i one szły między innymi na ich utrzymanie!
Musiałam uciec z tego domu
Co za niewdzięczność! Po raz pierwszy od lat zaczynałam otwierać oczy na to, jak moja rodzina mnie traktuje. A już szczytem wszystkiego było to, co się stało w pewien zimny jesienny dzień. Matka poszła na policję donieść, że się nad nią znęcam i czyham na jej życie, żeby przejąć mieszkanie. Zaczęła krzyczeć: – Macie ją wyrzucić! Wymeldować!
Oczywiście, widzieli, że jest niezrównoważona psychicznie, ale… Zgłoszenie zostało zapisane, musieli podjąć interwencję i wezwać mnie na komisariat.
Kiedy składałam zeznania, do pokoju wszedł jakiś facet. Wydał mi się znajomy.
– Pani tutaj? Znowu coś z Mirkiem? – zaczął i od razu poznałam w nim kuratora, który do nas przychodził przed laty.
– Nie, tym razem… – głos uwiązł mi w gardle i… nagle się rozpłakałam.
Pan Jacek spojrzał na mnie ze współczuciem, po czym zwrócił się do funkcjonariusza, który mnie przesłuchiwał, a który okazał się jego podwładnym:
– Zostaw nas na chwilę.
Potem wysłuchał mnie na spokojnie i przeczytał zeznania mojej matki.
– A pani nadal z nią mieszka jak ta dobra samarytanka? Przecież radziłem pani już kilka lat temu, żeby się wyprowadziła.
– Ale oni mnie potrzebowali…
– Bzdura! – przerwał mi brutalnie. – Wykorzystywali panią i z tego, co widzę, nadal to robią. Co jeszcze powinno panią spotkać w tej rodzinie, żeby wreszcie pani zrozumiała, że powinna przestać się tak nimi przejmować, a zacząć sobą? Przecież taka fajna z pani kobieta!
Spojrzałam na niego zaskoczona, bo kompletnie nie spodziewałam się takich słów. Pan Jacek lekko się zaczerwienił.
– Zawsze tak uważałem… – wymamrotał. – Ale jak się poznaliśmy, uznałem, że nieetycznie będzie proponować pani spotkanie. A teraz... może ma pani ochotę?
Z komendy policji wyszłam jako zupełnie inny człowiek… Idąc tam, byłam zdruzgotana postępowaniem mamy, tymi wszystkimi jej fałszywymi oskarżeniami. A potem nabrałam wiary w siebie i sił do życia, bo nieoczekiwanie spotkałam kogoś, kto od tamtej pory mnie wspierał.
Jacek sprawił, że wyprowadziłam się z domu w ciągu tygodnia. Jeszcze nie do niego, tylko do wynajętego pokoju. Ale nasza miłość wkrótce rozkwitła w takim tempie, że po pewnym czasie moja stancja nie była mi już do niczego potrzebna. Zamieszkałam ze swoim ukochanym w domku pod miastem, który Jacek odziedziczył po swoich rodzicach. Po długich latach poświęceń zrobiłam wreszcie coś dla siebie. Coś, na co miałam ochotę. I zaczęłam być szczęśliwa.
A co na to moja rodzina? Wszyscy nagle zapałali wielkim oburzeniem. Czego zresztą powinnam była się spodziewać. Rodzeństwo stwierdziło, że porzuciłam matkę, która sobie sama nie radzi. Tę samą matkę, którą niby do tej pory okradałam, a nawet chciałam zabić!
– Powinnaś wrócić do domu i wypełniać swoje obowiązki! W końcu jesteś z nas najstarsza, no i nie masz rodziny – usłyszałam starą śpiewkę, ale teraz już nie zamierzałam się na nią nabrać.
– Wystarczająco się już poświęcałam, teraz wasza kolej. Macie duże domy, możecie mamę zabrać do siebie – zapowiedziałam siostrze i braciom. – A co do rodziny, to ją za chwilę założę. Szykujemy się z Jackiem do ślubu w święta. Już dzisiaj serdeczne was zapraszam!
Nie wiem, czy przyjdą do kościoła na ten ślub, na razie są na mnie śmiertelnie obrażeni, ale… Powiem szczerze: po raz pierwszy w życiu mam to kompletnie w nosie! Błagać ich nie będę…
Więcej prawdziwych historii:
„Na mieście mówią, że moja 15-letnia córka prowadza się ze starym dziadem. Muszę zareagować, zanim stanie się tragedia”
„Spłacam ogromny kredyt za swojego brata. On świetnie bawi się za granicą, a a ledwo wiążę koniec z końcem”
„Ja zarabiam, więc ja decyduję, jak żona wydaje pieniądze. Dostaje 200 zł na swoje wydatki i to powinno jej wystarczyć”
„Skończyłam edukacje na podstawówce, bo zaszłam w ciążę. Wstydzę się przed synem, że nie mam nawet matury”