Z Dorotą poznaliśmy się na jednej ze studenckich imprez. Oboje wiedzieliśmy, że musimy dać sobie czas się wyszaleć, dlatego ze ślubem czekaliśmy aż do trzydziestki. Było warto, bo oboje wiedzieliśmy już wtedy, czego chcemy od życia. A chcieliśmy tego, co większość - spokojnego życia bez obaw, że nie starczy do pierwszego. Ja tuż po studiach zakręciłem się tu i tam, dzięki czemu gdy moja żona zachodziła w ciążę, mogliśmy podjąć decyzje o tym, że do pracy prędko nie wróci.
I szczerze mówiąc, wolałbym, żeby nigdy nie wracała. Często z pracy do domu dojeżdżam dopiero po 20 i muszę przyznać, że wizja ciepłego obiadu, wysprzątanego salonu, pościelonego łóżka, a przed weekendem też zimnego piwa w lodówce zawsze sprawia, że wraca mi się jakoś milej nawet po bardzo wyczerpującym dniu.
Od początku mieliśmy prosty układ
Pierwszy syn urodził się nam 2 lata po ślubie, kolejny 3 lata później. Już przy pierwszym dziecku ustaliliśmy obowiązki w domu - ja zarabiam, opłacam rachunki, zakupy i spłacam kredyt na nasze mieszkanie. Moja żona sprząta, gotuje i zajmuje się dziećmi. Na początku wszystkim to odpowiadało. Po kilku latach zauważyłem jednak, że moja kochana Dorotka rości sobie większe prawa do naszych finansów, niż wynikałoby to z ilości jej obowiązków. Z mojego konta pieniądze zaczęły znikać w niepokojącym tempie.
Musiałem wziąć ją na poważną rozmowę. Od tej pory postanowiłem, że Dorota na niepotrzebne wydatki będzie dostawać 200 zł raz w miesiącu. Miało w tym się zawrzeć wszystko - ciuchy dla niej, paznokcie, fryzjer i kawa z przyjaciółkami. To chyba nie było mało, a ja mam prawo zarządzać swoimi pieniędzmi tak, jak chcę - prawda? Ona nie była zadowolona, nie rozumiem dlaczego. Jedyne, co robi, to sprząta, gotuje i odrabia lekcje z dzieciakami.
Zacząłem też baczniej przyglądać się wydatkom na zakupy. Wszystkie paragony lądują na lodówce, bym mógł je dokładnie obejrzeć. Dorota od razu była mocno przeciwna. Czyżby coś przede mną ukrywała? Nie jesteśmy biedni, ale zdecydowanie nie należymy też do bogaczy. Starcza nam na ładne mieszkanie na obrzeżach stolicy, średniej klasy samochód, raz w roku wyjazd w góry i raz na wakacje z dzieciakami. Nie uważam jednak, żebyśmy byli tak bogaci, by kupować ser za 30 zł za paczkę czy kilka awokado raz w tygodniu. Ale co może wiedzieć ta moja Dorotka? Przecież ona od kilku lat nawet raz nie postawiła nogi w pracy.
Pamiętam jak dzisiaj jedną kłótnię, która wynikła, gdy postanowiłem porozmawiać z nią o jej nieuważnym wydawaniu pieniędzy. Nazwała mnie dusigroszem, sknerą, zaczęła pokrzykiwać o przemocy ekonomicznej. Mówiła, że brakuje jej na wszystko, nie ma na buty i kurtkę dla siebie. Żyjemy jak patologia, a niczego nam przecież nie brakuje.
— Przecież daję ci kilka stów miesięcznie, na co ty do cholery wydajesz te pieniądze?! — krzyknąłem.
Ona uderzyła mnie wtedy w twarz. Ja jej oddałem.
Do dzisiaj żałuję, że to zrobiłem. Dorota spakowała siebie, chłopaków i pojechała do mamy. Dziś jestem jej bardzo wdzięczny, że nie powiedziała jej, co się stało. Błagałem, przepraszałem, wydzwaniałem godzinami. Wróciła po tygodniu. Ja zdania co do rachunków i pieniędzy nie zmieniłem.
Wiele osób pokręciłoby głową na to, jak załatwiam sprawy finansowe. Ja uważam jednak, że to dobry, tradycyjny i sprawiedliwy podział. Moja żona nie zarabia. Ja tak. Dlaczego więc mamy dzielić się po połowie, skoro nie dokłada się do budżetu?
Więcej prawdziwych historii:
„Obca kobieta podała się za moją babcię, a potem pozwała mnie o alimenty”
„Przez zazdrość byłego prawie zginął mój syn. Chciał się zemścić, bym też poczuła, jak to jest kogoś stracić”
„Mąż zostawił mnie bez grosza przy duszy. Żeby opłacić rachunki, musiałam zostać prostytutką”
„Chciałam bajkowy ślub i gromadkę dzieci, on nie. Ten gnojek prowadził podwójne życie - i to z moją przyjaciółką!”