„Czuję się jak zboczeniec, bo nie potrafię przestać myśleć o siostrze - i to w sposób, w który żaden brat nie powinien”

nastolatek który ma starszą siostrę fot. Adobe Stock
To jakiś koszmar! Myślę o niej bez przerwy, marzę po nocach, a gdy tylko nadarzy się okazja... Wstyd się przyznać. Bo to jest zakazane, tak nie wolno!
/ 26.11.2020 12:25
nastolatek który ma starszą siostrę fot. Adobe Stock

To wprost nie do wiary! Ta superlaska, to moja siostra?! Szok! Może to trudny wiek? Hormony? A może ja po prostu jestem zboczony! Sam już nie wiem...

Zazdrościłem kolegom starszych braci

Jak byłem małym chłopcem, to zazdrościłem kolegom, że mają starszych braci. Jakoś tak się złożyło, że na naszym podwórku czterech kolegów miało starszych braci, jeden był jedynakiem, a tylko ja miałem starszą siostrę. Nie macie pojęcia, jaki to był dla mnie obciach. Wszyscy cały czas opowiadali o swoich braciach, że ćwiczą mięśnie, robią pompki i są już tak silni, że każdego z nas mogliby podnieść jedną ręką. Albo że mają skutery lub zdają na prawo jazdy. Albo że grają w nogę lub w kosza w klubowych drużynach. A czym ja się mogłem przed kolegami pochwalić? Siostrą? Że niby co? Że sobie nową kieckę kupiła lub że gra na fortepianie niemodne kawałki? Czasami ćwiczyła w domu na pianinie. Latem to wstyd był na całe podwórko, bo przez otwarte okno było słychać.

– Rety, co ona gra? Co to za ramoty? To twoja siostra straszy nietoperze? – śmiali się ze mnie chłopaki z podwórka.
– Do szkoły muzycznej chodzi – próbowałem tłumaczyć.
Najgorzej było wtedy, jak przerabiała twórczość muzyków ludowych. Wiochą taką z naszego okna dawało, jakbyśmy krowy pasali.

W domu też nie było z nią lekko. Czepiała się wszystkiego, bardziej niż mama. Nic jej się nie podobało. A to marudziła, że klapę na sedesie zostawiam otwartą, a to jęczała, że nie umyłem po sobie dokładnie wanny, to znów nie podobało jej się, jak wkładam talerze do zmywarki. Zatruwała mi życie na każdym kroku. Nienawidziłem jej szczerze. Miałem wtedy z dziewięć lat, a ona trzynaście. Marzyłem tylko o tym, że w końcu pojedzie gdzieś na studia i się wyprowadzi.

Na szczęście w życiu jest tak, że jak człowiek czegoś bardzo pragnie i o tym marzy, to mu się spełnia. Iza skończyła liceum i wyjechała na studia do Krakowa. Równo 500 kilometrów od naszego miasteczka. Spokój gwarantowany. Chociaż nawet tu zrobiła mi obciach, bo zamiast pójść jak bracia moich kumpli na AWF lub politechnikę, to poszła do konserwatorium.
– A gdzie twoja siostra studiuje? – pytali z ciekawości chłopaki.
– W konserwatorium…
– Ha, ha, ha! Uczy się tam jak konserwy robić? – nabijali się.
– Konserwatorium to taka szkoła muzyczna…
– Ha, ha, ha! Twoja siostra gra na konserwach

Zarykiwali się ze śmiechu, a potem z dumą opowiadali o swoich braciach. Jedyną pociechą było to, że Iza cały czas siedziała w tym Krakowie i przynajmniej na podwórku wstydu mi nie robiła. Wszystko się zmieniło ubiegłej wiosny. Mieliśmy wtedy po piętnaście, szesnaście lat. To chyba najtrudniejszy wiek w życiu każdego chłopaka. Myśli się wtedy tylko o jednym, wiecie o czym. A tu jak na złość, z urodą nie jest najlepiej, bo na twarzy zazwyczaj pryszcze, a poza tym koleżanki z klasy czują się mądrzejsze i stają się wyniosłe. Strasznie trudny wiek.

Człowiek robi się ciekaw kobiet jak niczego innego na świecie i aż go z tej ciekawości skręca. Z naszej siedmioosobowej paczki nikt jeszcze nie miał wtedy dziewczyny. Dwóch próbowało z jakimiś chodzić, ale to było tylko takie tam chodzenie do kina. Człowiek na bilet i popcorn musiał się szarpnąć, a potem dziewczyny wracały grzecznie do domów i efektu nie było żadnego. W dodatku seans też zazwyczaj okazywał się do niczego, bo człowiek miałby ochotę pójść normalnie na szybkie kino akcji, a dla potrzeb randki i z woli dziewczyny szło się z nią na nudną jak flaki z olejem komedię romantyczną.

Siedzieliśmy więc zazwyczaj na ławce pod domem i opowiadając sprośne dowcipy, lustrowaliśmy przechodzące dziewczęta. Komentowaliśmy ich wygląd, skupiając się zazwyczaj na tym, co podczas lekcji biologii nauczyciel klasyfikował w obrębie trzeciorzędnych cech płciowych. Była sobota wielkiej majówki, słońce przygrzewało aż miło, siedzieliśmy na naszej ławeczce. Mijały nas dziewczęta w lekkich sukienkach, a my rzucaliśmy oceny w skali od jeden do sześciu, jak wytrawne grono jurorów oceniające modelki na wybiegu.
– Cztery – powiedziałem na widok pucułowatej blondynki.
– Cztery – zgodził się ze mną jeden z kolegów.
– E tam, zobaczcie, jakie ma małe cycki – powiedział drugi. – Najwyżej dałbym jej trzy.

Potrafiliśmy tak godzinami. Aż pojawiła się ruda piękność. Z daleka było widać, że jest niesamowita. Szła tak jakoś inaczej niż inne, wyprostowana, z dumnie podniesioną głową, kołysząc się lekko.
– O w mordę! – jęknął jeden z kumpli. – Patrzcie, jaka laska!
– No! – drugi otworzył usta szeroko. – Wygląda jakby wyszła z rozkładówki „Playboya”.
– Sześć – powiedziałem zachrypniętym z wrażenia głosem.
– Siedem.
– Osiem – licytowali się chłopaki, chociaż nasza skala była przecież tylko to sześciu.

Dziewczyna była coraz bliżej. W życiu nie widziałem nikogo równie pięknego. Patrzyliśmy na jej smukłe nogi, wyraźnie zarysowane biodra, wąską talię i imponująco kontrastujący ze szczupłą sylwetką obfity biust. Widać było, że dziewczyna nie nosi stanika. I był to cudny widok. Odebrało nam mowę. Milczeliśmy z rozdziawionymi ustami, tymczasem ona była coraz bliżej. Musiała czuć na sobie nasz wzrok, bo zwolniła kroku i zaczęła kołysać biodrami jeszcze bardziej, zupełnie jakby chciała pozbawić nas resztek rozumu.
– O matko... – któryś z kumpli jęknął.

Dziewczyna była dwa metry od nas. Nagle stanęła, uśmiechnęła się i podeszła przez trawnik. Myślałem, że to sen. Rozkoszny sen, z tych snów, które są pełne marzeń opisywanych przez Freuda. Poczułem zapach. Świeży zapach jakiejś magicznej mieszanki perfum, szamponu do włosów i ciepłego ciała. Wzdłuż karku spłynęła mi kropla potu, a wszystkie włoski na rękach nagle się podniosły, tak jak dostaję gęsiej skórki, gdy kreda zgrzyta na tablicy. Tym razem jednak było to przyjemne uczucie…

– Co jest? – zapytała dziewczyna, zdejmując jednocześnie przeciwsłoneczne okulary. – Nie widzieliśmy się prawie rok, a ty się z własną siostrą nie przywitasz?

To był największy szok w moim życiu. Iza? Moja siostra? Ta cudowna dziewczyna, w skali sześciopunktowej oceniona przez nas na osiem, jest moją siostrą?
– Fiu, fiu – gwizdnęli chłopaki. – Niektórzy to mają dobrze…
– Iza… ale numer… nie wierzę… ale się zmieniłaś – dukałem pojedyncze słowa, wciąż oszołomiony. Wziąłem jej torbę i poszliśmy razem do domu. Na plecach czułem wzrok zazdrosnych chłopaków.

Przez całe popołudnie i wieczór nie odstępowałem Izy na krok. Szedłem za nią z kuchni do jej pokoju, z pokoju do salonu, z salonu pod drzwi łazienki. Nagle okazało się, że miałem jej mnóstwo do opowiedzenia, chciałem też wszystkiego o niej się dowiedzieć, zadawałem dziesiątki pytań. Śmiała się, chętnie na nie odpowiadała, przyglądała mi się z rozbawieniem, ale i zainteresowaniem, jakby dziwiła się, że przez ten rok zmężniałem, stałem się doroślejszy, ba, może nawet zmądrzałem?

W nocy nie mogłem zasnąć. Myślałem o Izie. Z przerażeniem złapałem się na tym, że nie myślę o niej jednak tak jak do tej pory, jak o siostrze, lecz jak o młodej kobiecie. Interesuje mnie tak jak inne dziewczęta, które obserwowaliśmy z chłopakami, leżąc na trawniku. Z całej siły zacisnąłem powieki i skupiłem się na tym, aby myśleć o czymś innym, ale nie potrafiłem. Zakryłem głowę poduszką. „To jakiś koszmar” – myślałem. „Czy ja jestem zboczony, że w ten sposób myślę o własnej siostrze?”.

Rano było jeszcze gorzej. Usłyszałem, jak Iza wstaje i idzie do łazienki. Nie chciałem, naprawdę nie chciałem, ale nie mogłem się opanować! Na palcach pobiegłem do kuchni i podstawiłem taboret do otworu wentylacyjnego. Jest wspólny z łazienką, więc widziałem, co dzieje się po drugiej stronie. Iza napuszczała wodę do wanny… Wiedziałem, że robię źle, że tak nie można, że to głupie i niemoralne. Ale nic na to nie potrafiłem poradzić. Podglądałem ją przez blisko pół godziny. Widziałem jak się rozbiera, wchodzi do wanny, myje włosy, potem wstaje, dokładnie się mydli i spłukuje ciało prysznicem. Gdy wyszła, zrobiłem się czerwony na twarzy, ale chyba niczego się nie domyśliła.

Przerażony tym, co mnie opętało, wyszedłem po śniadaniu z domu i długo włóczyłem się po mieście. Gdy wróciłem, Izy już nie było, pojechała odwiedzić swoją przyjaciółkę, u której miała zanocować, a następnie bezpośrednio od niej wracać do Krakowa. Powoli uspokajałem się, stygłem. Mówiłem sobie, że to był tylko taki przejściowy zachwyt i teraz wszystko już wróciło do normy. Na wszelki wypadek odkręciłem kratkę wentylacyjną i powiesiłem za nią kawałek deseczki, żeby nie wiodło mnie na pokuszenie...

Miesiąc później, po zaliczonej sesji Iza zjawiła się ponownie w domu. Bałem się jej przyjazdu i okazało się, że mój strach był uzasadniony. Gdy tylko ją zobaczyłem, wróciły wszystkie myśli, które tak starannie starałem się ze swoich marzeń usunąć. Znów nie mogłem się opanować. Od jej przyjazdu nie minęła godzina, gdy znów odkręciłem wentylacyjną kratkę i wyjąłem deseczkę. Po chwili namysłu z obu kratek zdjąłem siateczki, które chroniły pomieszczenia przed kurzem z zewnątrz. Teraz było widać wszystko doskonale. Podglądałem ją codziennie. Potem wstydziłem się tego okropnie, było mi źle przed samym sobą, miałem wyrzuty sumienia i czułem niesmak. Tłukłem pięścią w ścianę i przysięgałem sobie, że już nigdy więcej tego nie zrobię. Ale gdy znów zbliżała się pora kąpieli, biegłem do kuchni i przystawiałem taboret do kratki wentylacyjnej.

Niewiele brakowało, aby raz przyłapała mnie na tym matka. Na szczęście usłyszałem, że się zbliża i zdążyłem zeskoczyć z taboretu. Zresztą, nawet by się chyba nie domyśliła, że podglądam Izę, nie wpadłaby na to, że przez wentylacyjną kratkę w kuchni widać to, co się dzieje w łazience. Odetchnąłem z ulgą, gdy Iza wyjechała na letnie wakacje. Chociaż dziwnie się poczułem po jej wyjeździe. Tak jakbym tęsknił? Ale za nią czy tylko za jej widokiem w łazience? Tego już nie byłem pewien.

Iza wróciła dopiero na koniec wakacji i zaraz wyjechała do akademika. A ja męczę się i myślę o tym, że muszę coś z tym wszystkim zrobić. Do kogoś pójść po pomoc, poradę. Ale do kogo? Psychiatry, psychologa, księdza? Muszę z kimś o tym porozmawiać. Z matką? Próbowałem z moim przyjacielem, ale powiedział, że wcale się nie dziwi, a nawet mi zazdrości, bo gdyby miał taką siostrę to też by ją podglądał, bo to normalne, że chłopaki podglądają dziewczęta. Ale to mnie nie przekonało, chyba jednak powinienem porozmawiać z jakimś specjalistą. Czy wy też tak myślicie? Okropnie się z tym wszystkim czuję. Niedługo będzie Wielkanoc i ona znowu przyjedzie.

Więcej prawdziwych historii:
„Moja przyjaciółka oświadczyła mi, że jest w ciąży z moim mężem. Mieli romans od 3 lat”
„Mąż zostawił mnie z nieuleczalnie chorym synem. Ledwo wiążę koniec z końcem, a on próbuje wyrzucić mnie w domu”
„W małżeństwie trzyma mnie już tylko przyzwyczajenie. Nie kocham mojego męża i nawet tego nie ukrywam”
„Ojciec całe życie tuczył mnie jak świnię na rzeź. Nigdy mu nie wybaczę, że wyrosłam na zakompleksioną i szykanowaną grubaskę”

Redakcja poleca

REKLAMA