„Ojciec całe życie tuczył mnie jak świnię na rzeź. Nigdy mu nie wybaczę, że jestem szykanowaną i zakompleksioną grubaską”

kobieta, która postanowiła schudnąć fot. Adobe Stock
Rodzice tuczyli mnie, odkąd pamiętam. Dopiero po latach zorientowałam się, dlaczego tak naprawdę to robili…
/ 25.11.2020 10:58
kobieta, która postanowiła schudnąć fot. Adobe Stock

Niedawno skończyłam trzydzieści pięć lat. Ostatnie pięć mogę wreszcie zaliczyć do szczęśliwych. Ale przez większość mojego dorosłego życia wszystko wskazywało na to, że będę samotną, zgorzkniałą, ważącą grubo ponad sto kilo babą, której jedynym celem życiowym jest opiekowanie się starymi rodzicami.

Zacznę od początku. A na początku byli moi rodzice. Ojciec lekarz, mama gospodyni domowa. Oboje niewysokiego wzrostu, pulchni do granicy otyłości, którą przekroczyli, gdy ja i moja siostra kończyłyśmy szkoły. Zawsze zadowoleni z siebie i trybu życia, jaki prowadzą. Nic dziwnego, że i swoje dzieci chcieli uszczęśliwić.

Byłam tylko posłusznym dzieckiem

Jako posłuszna córka grzecznie wypełniałam polecenia taty: „Kalinko, dojedz obiad”; „Kalinko, weź ciasteczko, na pewno ci nie zaszkodzi”; „Kalinko, nie biegaj, jeszcze sobie coś zrobisz”; „Kalinko lepiej poczytaj książkę, zamiast skakać na skakance. Zobacz, jak się spociłaś”. Pewnego dnia na wakacjach, a miałam wtedy 10 lat, spytałam przyszywanego wujka, przyjaciela ojca, czy nauczy mnie jeździć na rowerze. Wielokrotnie bowiem z zazdrością patrzyłam na dzieci śmigające wokół mnie na dwóch kółkach.
– Z wielką chęcią – ożywił się. – Tylko musimy spytać tatę. Wiesz, że nie lubi, jak cokolwiek dzieje się za jego plecami.

Poszłam więc do papy. Ten spojrzał na mnie z niechęcią, pokręcił głową, po czym wziął mnie za rękę i pomaszerowaliśmy na piechotę do miasta na… lody i ciastka. Szczególnie bajaderki miały mi wynagrodzić brak nauki „głupiej jazdy na rowerze”. Dziwicie się? I macie rację. Jak lekarz może uważać, że trzy podbródki i brzuch opierający się na kolanach to oznaka zdrowia i urody? Pamiętam, że podczas tamtych właśnie wakacji podsłuchałam przypadkiem rozmowę wujka z tatą.
– Zupełnie cię nie rozumiem. Twoje córki byłyby naprawdę pięknymi dziewczynami, gdyby schudły. Zwłaszcza Kalina. Nie mówiąc już o tym, że takie tuczenie ich słodyczami jest okropnie niezdrowe.
Jestem lekarzem, więc mnie nie pouczaj – odparł zdenerwowany tata. – A dla mnie moje córki są najpiękniejsze.
– Ja też nie jestem fanem kościotrupów, ale… Nie podziękują ci za to, jak kiedyś nie będą sobie mogły znaleźć mężów.
– To nie twoja sprawa – burknął tylko tata i to ostatecznie zakończyło dyskusję.

Szybko zapomniałam zarówno o tej rozmowie, jak i o innych sygnałach, które we właściwym świetle przedstawiały intencje ojca. Wszystko to wydobyło się z mojej podświadomości wiele lat później, podczas pewnej brzemiennej w skutki kolacji. Zapalnikiem tych wydarzeń było kilka minut, jakie spędziłam wcześniej tego dnia na przystanku autobusowym. Właśnie wyszłam z biblioteki uniwersyteckiej, gdzie zbierałam materiały do pracy magisterskiej, i czekałam na autobus. Samochody z głośnym szumem przejeżdżały obok, a ja mimo to słyszałam za sobą wcale nie takie ciche szepty i śmiechy.
Jezu, ale parówka – powiedział ktoś.
– Mówisz o tym klusku w za małych dżinsach? – spytał drugi mężczyzna.
– No, gruba d… Jak można się tak utuczyć? Ale byłby ubaw, gdyby spodnie jej pękły na tyłku! – zachichotał pierwszy.
– No tak, jeszcze jeden hamburger i masz to jak w banku, stary…

Stałam na przystanku z kamienną twarzą i modliłam się w duchu, żeby ziemia się rozstąpiła, abym mogła się pod nią zapaść i zniknąć, albo żeby chociaż wreszcie przyjechał mój autobus. Niestety, pan Bóg w tym czasie najwyraźniej był strasznie zajęty innymi sprawami. Mijały minuty, ja coraz bardziej sztywniałam, a tamci coraz bardziej sobie na mnie używali. Stojąca obok starsza pani patrzyła na mnie ze współczuciem, ale nie odezwała się ani słowem. Miałam ochotę się rozpłakać. W końcu autobus przyjechał. Drzwi otworzyły się, ja podeszłam, postawiłam nogę na stopniu i… rozległ się głośny odgłos rozdzieranego materiału. Skamieniałam, a potem odruchowo sięgnęłam dłonią do tyłu, żeby sprawdzić… Za plecami usłyszałam salwę śmiechu. Zorientowałam się, że to nie moje spodnie pękły, tylko tamci idioci specjalnie coś rozdarli, żeby mnie zestresować.

Kiedy wróciłam do domu, zamknęłam się w pokoju, ukryłam twarz w poduszce i rozpłakałam się. Chciałam umrzeć. Co gorsza, choć jadłam niecałe dwie godziny wcześniej, znów byłam głodna, a z kuchni dolatywały kuszące zapachy smażonej kiełbasy, popisowego dania ojca. W pewnej chwili do pokoju zajrzała siostra i zawołała mnie na kolację. Usiadłam więc za stołem zastawionym smakołykami. Słyszałam okropne burczenie w żołądku i ślinę zbierającą mi się w kącikach ust. A w głowie wracał do mnie trzask rozdzieranego materiału i śmiech.
– No, Kalinko, na co czekasz? – spytał tata. – Nakładaj sobie, póki gorące.
Nie mogłam. I po raz pierwszy od wielu lat zdecydowanie pokręciłam głową.
– Nie jestem głodna – powiedziałam.
– Ależ, Kalinko – odezwała się mama. – Przecież to tylko malutki kawałeczek.
– Nie chcę – odparłam stanowczo.

Spojrzałam na tatę. Był zły. Nagle wróciło do mnie wspomnienie sprzed lat, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Lato, siedzimy przy obiedzie. Zjadłam połowę drugiego dania i nie miałam ochoty na więcej. Uparłam się, że nie zjem. Wtedy właśnie po raz pierwszy zobaczyłam na twarzy taty tę złość.
– Zjesz do ostatniej kruszynki – powiedział takim tonem, że się przestraszyłam. I siedział przy mnie tak długo, aż niemal wylizałam talerz do czysta.
– A teraz – powiedział wówczas – jak chcesz, to możesz iść i się wyrzygać. Ale pamiętaj, że ojca zawsze trzeba słuchać.
No i postawiłam się drugi raz. Tyle że nie byłam już małą dziewczynką, a on nie mógł mnie do niczego zmusić. Więc spojrzał tylko na mnie z wyrzutem i stwierdził:
– Rozumiem, już ci na mnie nie zależy.
Już czułam, jak moja ręka zaczyna sięgać po tę cholerną kiełbasę, gdy w głowie znów usłyszałam śmiech kretynów z przystanku. Spojrzałam tacie w oczy. Zobaczyłam smutek i… oczekiwanie.

To był szantaż emocjonalny. Aż mną zatrzęsło. „Mam zjeść kiełbasę, wiadro ziemniaków i kubeł zupy, żeby ci udowodnić, że mi na tobie zależy? – krzyczałam w myślach. – A czy tobie zależy na mnie?!”. I wtedy z głębin podświadomości napłynęło kolejne wspomnienie. Nie wiem, ile miałam lat, kiedy to usłyszałam. Przy kuchennym stole siedział ojciec i jacyś jego kumple. Popijali sobie. A tata mówił:
– Jedni na stare lata liczą na ZUS, inni wyciągają pieniądze z książeczek oszczędnościowych, a ja wychowuję sobie córki, które zajmą się ukochanym tatusiem.
– Żartujesz? – odparł jeden z jego kolegów. – Są śliczne. Zanim się obejrzysz, a wyfruną z gniazda i założą swoje.
– Nie, jeśli nikt ich nie zechce – odparł wtedy tata z tajemniczym uśmiechem.

I nagle wszystko zrozumiałam. Specjalnie nas tuczył! Od początku miał taki plan, żebyśmy wyrosły na grube paskudy, których nie zechce żaden facet. I dzięki temu zostaniemy z nim na zawsze… Co za podłość! Co za okrucieństwo! Jak można z premedytacją krzywdzić własne dzieci?! Mimo wszystko był moim ojcem… Więc zamiast rozwrzeszczeć się, rzucić mu w twarz oskarżenia i zrobić wielką awanturę, spokojnie wstałam od stołu.
– Nie mam ochoty na nic tłustego o tak późnej porze – powiedziałam i wyszłam. Zasnęłam bardzo późno, głodna jak wilk i rozdzierana sprzecznymi uczuciami – dumą z siebie i rozczarowaniem ojcem.

Od tamtej pory niby wszystko było po staremu, ale tata całym sobą dawał mi do zrozumienia, że go rozczarowałam. Swoją uwagę skupiał na Róży, która była z tego powodu zadowolona. A ja, chociaż nie jadłam już tyle co dawniej, nadal nie miałam konkretnego planu na schudnięcie. W końcu dieta to nie wszystko. Zimą na naszym osiedlowym podwórku zobaczyłam chłopaka. Boże, jakiż on był przystojny! Po prostu ideał. Przeszedł obok z telefonem przy uchu, nawet na mnie nie spojrzał. Od podwórkowych plotkarek dowiedziałam się, że ma na imię Jarek i niedawno odziedziczył w naszym bloku kawalerkę po babci.

Tamtego dnia stałam przed lustrem w łazience chyba z godzinę, przyglądając się każdej fałdzie, każdemu niepotrzebnemu kilogramowi. To wtedy postanowiłam, że biorę się za siebie. Jarek musi być mój. Zapisałam się do klubu fitness. Rodzice próbowali mnie od tego odwieść. Mówili:
– Chcesz się zabić? Chcesz, żeby poszły ci stawy? Chcesz nadwerężyć serce?!
Machałam ręką, zabierałam do plecaka butelkę z wodą, ręcznik, dres i pędziłam na siłownię. Nie było łatwo. Kiedy głodna kładłam się spać, czułam w nozdrzach zapach kiełbasy. Nie zliczę, ile razy walczyłam ze sobą, by nie pobiec do lodówki.

Moja droga do sukcesu trwała trzy lata. Nie jestem może materiałem na modelkę, noszę rozmiar 40, ale myślę, że to dla mnie w sam raz. W tym czasie Jarek zdążył się ożenić, sprzedał mieszkanie po babci i już więcej go nie widziałam. Ale… Dwa lata temu stałam na przystanku, kiedy za plecami usłyszałam szept.
– Widzę ją tu codziennie.
– Na co czekasz? – spytał ktoś inny.
– Daj spokój. Nie zwróci na mnie uwagi.
– Nie ryzykujesz, nie wygrywasz…

Ten zwolennik ryzyka, kolega Wiktora, rok później był świadkiem na naszym ślubie, bo to dzięki niemu mój obecny mąż zdecydował się mnie wtedy zagadnąć. Kiedy szłam do ołtarza, zobaczyłam w oczach mojej siostry cień zazdrości. Może mój przykład i ją czegoś nauczy

Więcej prawdziwych historii:
„Okłamuję męża, że wybaczyłam mu zdradę. A może tak naprawdę okłamuję siebie?”
„Wszystko, co mam, zdobyłam dzięki prostytucji. Gdy już myślałam, że odcięłam się od przeszłości, ta niespodziewanie wróciła”
„Nowy wybranek mojej córki jest 27 lat od niej starszy. Lada dzień chcą się pobrać, a ja nie mogę na to pozwolić”

Redakcja poleca

REKLAMA