Czerwiec 2005 roku wspominam jako jeden wielki koszmar. Dostałam wtedy od losu straszny cios i tak naprawdę wciąż nie mogę się po nim pozbierać. Minęło już tyle lat, a ja nadal cierpię. I chyba cierpieć już będę zawsze…
To był słoneczny, letni dzień. Chłopcy, wówczas siedmioletni Andrzej i pięcioletni Sebastian, bawili się w ogródku z naszą jamniczką Łapką. Ja krzątałam się po domu, szykując obiad dla całej rodziny.
Łukasz wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Usiadł z piwem na kanapie i gapił się w telewizor. Chłopcy chcieli go wciągnąć do zabawy, ale się nie dał. Dziwne: zwykle po powrocie chwilę się z nimi bawił: grał w kosza czy scrabble albo razem oglądali mecz na kanale sportowym. Tym razem było stanowcze: „Nie!”. W pewnym momencie rzucił do mnie:
– Lecę po papierosy, zaraz wracam.
Ile można kupować papierosy?
Krzyknęłam, żeby załatwił to szybko, bo wszyscy jesteśmy głodni. Wkrótce zaczęłam się niecierpliwić. Ile można kupować papierosy?! Przecież budka i sklep są tuż za rogiem…
Sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer męża. Włączyła się poczta głosowa.
– Łukasz, wracaj, co ty sobie wyobrażasz?! – nagrałam mu się. – Gdzie poszedłeś po te cholerne papierosy? Obiad czeka, a my na ciebie. Chłopcy się nie mogą doczekać. Podobno obiecałeś im, że pójdziecie wieczorem na basen…
Minęło piętnaście minut i znowu zadzwoniłam. Nic. Cisza. Po kolejnych dziesięciu nałożyłam chłopcom jedzenie na talerze. Potem oni zajęli się lekcjami, a ja chodziłam z kąta w kąt. „Co się mogło stać? Może go ktoś napadł?!” – martwiłam się. W końcu sama poszłam do kiosku.
– Widziała pani mojego męża? Kupował papierosy? – spytałam panią za ladą.
Kioskarka, która zna nas od lat, zaprzeczyła. Moja wyobraźnia natychmiast się rozszalała. Wypadek?! Porwanie?! A może gdzieś zemdlał?! Albo spotkał znajomego i poszli na piwo... Ale dlaczego nie dał znać? Zdarzało się, że nie przychodził do domu na czas, bo koledzy ciągnęli go do knajpy, lecz zawsze dzwonił…
Tak dotrwałam do wieczora. Dzwonić na policję czy nie? Zadzwoniłam do Leszka, jego najbliższego przyjaciela.
– Nie wiem, gdzie może być – powiedział. – Do mnie się nie odezwał. Poczekaj jeszcze, zanim narobisz rabanu. Policja może nie przyjąć zgłoszenia.
Łukasz nie wrócił na noc i nie dał znaku życia. Na pytanie chłopców, co się stało z tatą, odpowiedziałam, że musiał pojechać do pracy. Następnego dnia synowie poszli do szkoły, a ja znów nie mogłam znaleźć sobie miejsca. W robocie się nie pojawił i nie wiedzieli, gdzie jest.
– Spróbuję go znaleźć. Ode mnie chyba odbierze telefon – zaproponował Leszek.
Po kilku godzinach oddzwonił, że Łukaszowi nic nie jest, ale więcej nie może powiedzieć. Ponownie prosił, żebym nie dzwoniła na policję. To mogło oznaczać tylko jedno: mój mąż zabronił przyjacielowi informować mnie co, jak i dlaczego. Kolejna noc nieprzespana. Tuliłam się w jego poduszkę i zachodziłam w głowę, dlaczego zniknął… Kochaliśmy się, rozumieliśmy, mieliśmy wspólne zainteresowania. Tak po prostu porzucić rodzinę?
Trzeciego dnia rano zadzwonił telefon.
– Łukasz znalazł sobie nowy dom – powiedział Leszek. – Zamieszkał u jakiejś Danki. Rozmawiałem z nim i tłumaczyłem, że powinien z tobą porozmawiać. W końcu ma zobowiązania…
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Czułam się tak, jakby ziemia usunęła mi się spod stóp. Przez chwilę milczałam, nie mogąc wykrztusić słowa.
– Leszek, co ty mówisz! – zawołałam, kiedy już odzyskałam mowę. – Przecież jesteśmy normalnym, kochającym się małżeństwem… Zdarzały nam się drobne nieporozumienia, ale nigdy nawet się nie kłóciliśmy! On nie jest zdolny do zdrady. Dzwoń do niego i powiedz, że ma wrócić do domu. Dzieci czekają, ja czekam. Jeżeli tego nie zrobi, idę na policję.
Najwyraźniej moja groźba poskutkowała, bo Łukasz wrócił do domu. Nawet na mnie nie spojrzał. Poszedł prosto do pokoju gościnnego i się położył. Otworzyłam drzwi z pytaniem:
– Co ty wyprawiasz? Co złego ci zrobiłam? Spójrz na mnie!
Odwrócił się na bok i zamknął oczy. Dwie godziny później, gdy gotowałam obiad, z ulicy dobiegł mnie krzyk:
– Łukasz, Łukasz, wracaj!
Wyjrzałam: za naszym płotem stała wysoka, dość ładną brunetka. Sporo ode mnie trochę starsza, koło czterdziestki. Krzyczała tak kilka minut, aż wyszłam i postraszyłam ją strażą miejską. Poszła. Zdenerwowane dzieci pytały, czego chce ta kobieta. Co miałam im powiedzieć? Następnego dnia znów się pojawiła, wrzeszcząc, żeby natychmiast do niej wyszedł. Nie zrobił tego, za to wieczorem zobaczyłam, jak umyka przez ogródek z torbą podróżną. Ogarnęło mnie dziwne przeczucie, że już nie wróci…
Uświadomiłam sobie, że zostałam sama. A co gorsza, bez pracy i pieniędzy na leczenie młodszego, Andrzejka… To właśnie z jego powodu zrezygnowałam z posady po urlopie wychowawczym. Synek przyszedł na świat z niedowładem lewej nogi. Wymagał nieustannej rehabilitacji. Na szczęście Łukasz – choć młodszy ode mnie i mniej doświadczony – dobrze zarabiał, więc ustaliliśmy, że to ja zostanę w domu i zajmę się małym. Kiedy Łukasz uciekł, Andrzejek uderzył w płacz. Sebek siedział naburmuszony, ale kurczowo trzymał mnie za rękę.
– Mamo, czy tata wróci? – spytał.
– Pewnie tak, kochanie – uspokoiłam go niepewnie. – Za miesiąc, może dwa…
Minęło kilka miesięcy, a Łukasz tylko raz zadzwonił. Powiedział, żebym się wyprowadziła, ponieważ to jego dom. O chłopców nawet nie zapytał. Nie próbował też kontaktować się z nimi. A oni tak bardzo przeżywali jego nieobecność! Młodszy zamknął się w sobie, a starszy zrobił się dla mnie niemiły.
– Pewnie go wygoniłaś! – krzyczał.
– Nie podobało ci się, że chodzi z tą panią! Widziałaś, jak ona wygląda, a jak ty?
Zabolało, zwłaszcza że miał rację. Tamta kobieta, choć starsza, była dużo bardziej zadbana ode mnie. Siedzenie w domu z dziećmi zdecydowanie nie wpłynęło dobrze na mój wygląd.
Starałam się jakoś pozbierać. Pilnie szukałam pracy. Czas żalu nad sobą minął, nadszedł czas gniewu. Miałam się zgodzić, żeby przez tego drania zawalił się cały mój świat? Niedoczekanie! Zaczęłam domagać się od Łukasza pieniędzy na dom i dzieci. Łożenie na rodzinę to przecież jego obowiązek!
– Nie dostaniesz ani grosza, dopóki nie wyprowadzisz się z domu – oznajmił mi mąż, więc założyłam sprawę o alimenty. Decyzją sądu dostałam po 500 zł na każdego syna. Łukasz proponował 300 zł, twierdząc, że mało zarabia. Na szczęście byłam z branży i wiedziałam, skąd pochodzą jego dodatkowe dochody.
Po kilku tygodniach poszukiwań znalazłam pół etatu jako zastępca kierownika w dużym sklepie odzieżowym. Zarabiałam 2000 zł. Musiałam za to wykarmić chłopców, zapłacić rachunki, kupić podstawowe rzeczy. Na rehabilitację Andrzejka już nie starczało. Nawet po sprawie alimentacyjnej nadal było mi ciężko, bo Łukasz nie zamierzał płacić. Robił uniki, co chwila się odwoływał od wyroku. Poddałam się. Nie chciałam się targować. Zaczęłam brać prace zlecone z marketingu i jakoś ciągnęliśmy.
Dopiero po kilku latach zgodziłam się na rozwód, jednak pod warunkiem, że mąż weźmie winę na siebie. Sąd przyznał mi dom z działką, jeśli spłacę Łukasza. Chodziło o 170 tys. zł… Skąd miałam wziąć tyle pieniędzy? Zaproponowałam raty, ale mąż mnie wyśmiał.
– Kpiny sobie robisz? Też muszę gdzieś mieszkać! – prychnął i tyle było dyskusji. Zaciągnęłam więc w banku kredyt, który będę spłacać jeszcze na emeryturze.
Od tamtej pory nasze kontakty zamarły. Łukaszowi nie zależało na widywaniu synów. Oni go z czasem znienawidzili. Od psychologa dowiedziałam się, że trafiłam na niedojrzałego typa, który wymaga od kobiety ciągłej troski.
– Dzieci stanowią dla niego zagrożenie. Kiedy podjął decyzję o porzuceniu rodziny, znaczyło to dla niego, że i one przestają dla niego istnieć – usłyszałam. – Taki typ wybiera najczęściej kobiety starsze od siebie, bo przypominają mu matkę. No to mam już odpowiedź na pytanie, dlaczego ode mnie wolał czterdziestkę…
Więcej prawdziwych historii:
„Okłamuję męża, że wybaczyłam mu zdradę. A może tak naprawdę okłamuję siebie?”
„Wszystko, co mam, zdobyłam dzięki prostytucji. Gdy już myślałam, że odcięłam się od przeszłości, ta niespodziewanie wróciła”
„Nowy wybranek mojej córki jest 27 lat od niej starszy. Lada dzień chcą się pobrać, a ja nie mogę na to pozwolić”