Ściągnęłam mocniej troczki kurtki i nasunęłam na głowę kaptur. Jesienny wiatr wciskał się pod materiał i wyciągał spod niego pasma moich włosów. Powinnam już wracać do domu, ale wcale mi się nie spieszyło. Powoli szłam w kierunku mety moich codziennych spacerów. Mała ławka oparta plecami o pień buku była moim ulubionym miejscem, w którym mogłam być przez chwilę sama. Tu nie przeszkadzał mi nikt.
Z ciężkim westchnieniem usiadłam pod drzewem. Buk zaczął już nabierać jesiennych barw nasyconych ciepłą żółcią, a wiele liści leżało już na ziemi. Podniosłam jeden z nich, wpatrując się w przebiegające przezeń nerwy. Dwa tygodni temu taki sam liść zaplątał się w pięknie wymodelowane włosy mojej córki. Fotograf zdążył zrobić zdjęcie, gdy mój świeżo upieczony zięć z czułym uśmiechem sięgał ręką do jej kosmyka.
Moje małżeństwo było skończone
Wiem, że to dziwne, ale nie cieszyłam się szczęściem mojej córki. Nie podziwiałam jej eleganckiej ślubnej sukni ani wspaniałej fryzury i nie klaskałam wraz z innymi, gdy młoda para namiętnie się całowała. Co czeka moje dziecko, gdy po tym wspaniałym dniu nadejdą te zwyczajne? Kiedy suknia zdąży uleżeć się w szafie, ugnieść między napierającymi na nią codziennymi ubraniami? Nie lubię ślubów.
Nie rozumiem tej radości, która im towarzyszy. Uważam, że taka radość i jej świętowanie byłyby bardziej na miejscu 10, 20, 30 lat po ślubie, kiedy ludziom uda się przetrwać nie radosny okres narzeczeństwa oraz przygotowania weselne, ale kryzysy, chwile trudne i… okresy nielubienia tego drugiego. Wtedy faktycznie można świętować i być z siebie dumnym, że udało się nam nie zdezerterować.
Dwa tygodnie temu patrzyłam na Anitę i zastanawiałam się, jaki los stanie się jej udziałem. Kiedy nadejdzie pierwsze zmęczenie? Kiedy ukochany mężczyzna zacznie ją irytować, a potem zwyczajnie przestanie dać się lubić? Kiedy pozostawione na stole okruszki i niedosunięte krzesło staną się powodem do dzikiej kłótni? I wreszcie – kiedy najbłahszy powód stanie się do tej kłótni pretekstem? Ja i Piotr… Co mogłam powiedzieć o mężczyźnie, z którym od ponad 20 lat zaczynałam i kończyłam każdy dzień, który podczas małżeńskiej przysięgi naszej córki mocno ściskał moją dłoń? Ja tego uścisku nie umiałam oddać. I to nie z powodu okruszków, niedosuniętego krzesła czy małżeńskiej codzienności, która tak ładnie na pocieszenie nazywa się przyjaźnią.
Przez pierwsze lata po ślubie byłam w Piotrze bardzo zakochana i śmiałam się ze słów mojej mamy, która mówiła: „Nie sztuka lubić pierniki i miód. Dużo trudniej jest się przyzwyczaić do codziennej kapusty i bigosuĪ. Zrozumiałam, o co jej chodziło, gdy codzienność nabrała tego kapuścianego smaku. I potem tego tak bardzo gorzkiego, który poznaje duża część kobiet.
Kilka lat temu mój mąż miał romans
Przez to wydarzenie nasze małżeństwo dosłownie zawisło na włosku. Otarliśmy się nawet o rozwód. Wprawdzie mąż wyprosił kolejną szansę, ale na powrót mojego uczucia nie miał co liczyć. W ciągu kolejnych lat poukładaliśmy jakoś te nasze stosunki. Anita bardzo się do tej poprawności przyczyniła. Dobro dziecka wiąże ludzi bardziej niż cokolwiek innego… Nawet lepiej niż ten okrzyczany kredyt. Ja żyłam z dnia na dzień, starając się nie myśleć o swoich uczuciach.
O tym, że nie umiałam już kochać Piotra ani mu wybaczyć. Światu pokazywałam oszczędnie uśmiechniętą twarz, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, jak bardzo bolało mnie to, co zrobił mi mąż. Wiem, że to głupie tyle lat gryźć się jednym wydarzeniem, ale inaczej nie umiałam i dlatego ze strachem patrzyłam w przyszłość Anity. Przecież Piotr kiedyś spoglądał na mnie z taką miłością jak Krzysiek na naszą córkę. A potem…
Zajęta tymi smętnymi myślami nie usłyszałam kroków nadchodzącej osoby. Dlatego trochę się wystraszyłam, gdy znienacka usiadł przy mnie Piotr.
– Mogę pani potowarzyszyć? Znudziło mi się siedzenie w domu. - Niechętnie odsunęłam się na bok.
– Myślałam, że coś tam dłubiesz w przedpokoju – mruknęłam, nie będąc wcale zadowolona z jego obecności.
– Już wydłubałem – uśmiechnął się ciepło. – I poszedłem za tobą. Długo cię nie było. Zimno jest. Nie zmarzłaś?
– Trochę – odparłam, bo zaczynałam powoli odczuwać szpileczki chłodu, które wbijały się w opuszki moich palców.
Mąż wyjął z kieszeni rękawiczki, rzucił:
– Daj ręce! – po czym naciągnął mi na nie granatowe włochatki. Potem z drugiej kieszeni wyjął sporej wielkości kubek termiczny.
– Herbata z imbirem – powiedział. – Łatwo o przeziębienie. Pij, póki gorąca.
A sam oparł plecy o pień i objął mnie ramieniem, patrząc przed siebie.
Popijałam herbatę i starałam się odszukać w swoim sercu choć odrobinę uczucia dla męża. On też się starał, chociaż w dość przyziemny sposób. Za to nie od święta, tylko każdego dnia. A to zrobił dla mnie kolację, a to kupił mi stolik do jedzenia w łóżku. Pilnował, żebym nie zmarzła i… choć nie mówił wielkich słów, wiedziałam, że mnie kocha. Było mi wstyd, że nie odwzajemniam jego uczuć. Że ciągle marzę i chcę – sama nie wiem czego. Chociaż to, co miałam na wyciągnięcie ręki, wcale nie było złe.
– Co dziś robimy? – Piotr przerwał moje niewesołe rozmyślania - wzruszyłam ramionami.
– Pewnie to, co zwykle. Kolacja, jakiś film i spać. Anita nie dzwoniła?
– Nie, Reniu. Anita ma swoje życie i zwłaszcza teraz jest nim na pewno bardzo zajęta – przypomniał mi. Boże. Jak ja poukładam to moje codzienne życie, skoro nie ma już od niego wymówki w postaci spraw mojej córki? Z Anitą było mi o wiele łatwiej…
– Chodź do domu – Piotr spojrzał mi w oczy. – Mam dla ciebie niespodziankę.
Najpierw zamarudziłam, że chciałabym jeszcze posiedzieć chwilę, że nie ma co robić w domu, ale potem dałam się podnieść z ławki i nawet wziąć za rękę. Szliśmy powoli w stronę domu, a mój umysł przecięła myśl, że ten spacer nie był aż taki zły. Jesienne słońce w tym roku dopisało, sobota zwalniała z obowiązku patrzenia na zegarek, a w domu faktycznie wszystko było już zrobione.
Fakt – wraz z Anitą z domu zniknął gwar, rozgardiasz i głośne wybuchy śmiechu, ale w zamian nastał spokój i większa ilość wolnego czasu. Piotrek był łatwy w pożyciu. Sam robił sobie śniadania do pracy, umiał też wyprasować spodnie i nie złościł się, kiedy w jego szufladzie zabrakło czystych majtek.
– Najwyżej włożę wczorajsze na lewą stronę – śmiał się serdecznie. – W końcu kto mnie ogląda oprócz ciebie?
Często miałam ochotę odpowiedzieć, że jednak kiedyś ktoś oglądał, ale dawałam spokój, nie chcąc rozdrapywać jego i swoich ran. Doceniałam to, że Piotr podchodził lekko do moich gospodarskich wpadek i nie robił problemów. Bo ja na pewno bym taki problem zrobiła. Ba! Może nawet awanturę. Czasem łapałam się na myśli, że chyba łatwiej mi żyć z nim niż jemu ze mną. Dochodziliśmy powoli do domu, gdy przed płotem Piotrek niespodziewanie wziął mnie na ręce. Kopnął nogą furtkę i śmiejąc się, zaniósł na ganek i dalej.
– Co robisz? – najpierw byłam zdziwiona, z potem zachciało mi się śmiać. – Hemoroidy ci wyskoczą z wysiłku.
– Nieładnie tak wypominać cudze słabości– Piotr wcale nie był zły za mój złośliwy komentarz. – Przynajmniej twoje żylaki się nie pogłębią – dogryzł mi z czułością, wciąż zdezorientowaną, postawił na podłodze w przedpokoju. – Ty to masz pamięć złotej rybki – pokręcił głową. – 25 lat temu wnosiłem cię tutaj do surowych ścian.
No tak. Faktycznie. To już 25 lat, odkąd mieszkamy w tym domu. W zadumie rozkręciłam szalik z szyi, zdjęłam polar. Obróciłam się do Piotra, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Poprosił, żebym nic nie mówiła.
– Ja wiem, że ty do mnie niewiele czujesz – odezwał się niespodziewanie. – Przez te lata próbowałem naprawić głupotę, którą kiedyś zrobiłem. Ale być może to niemożliwe. Nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić, co powiedzieć, żebyś uwierzyła, że żałuję i że to był ogromny błąd. Chociaż nie do końca… – przerwał na chwilę i popatrzył mi z lekkim uśmiechem w oczy. – Ja dopiero po tym wszystkim zdałem sobie sprawę, ile dla mnie znaczysz, i że bez ciebie nic nie miałoby sensu. Kocham cię całym swoim sercem, moja żono – dodał i obrócił mnie przodem do wejścia do dużego pokoju. Ściana nad drzwiami była zagładzona świeżym gipsem, który otaczał kamień z dwoma sercami. Nasz kamień.
– Pamiętasz? – Piotr przytulił się do moich pleców i położył mi brodę na ramieniu. – To symbol naszej miłości.
Nie odpowiedziałam. Zagryzłam tylko wargi, przypominając sobie, jak pracowicie Piotrek drążył te serca w kamieniu znalezionym podczas podróży poślubnej. Pojechaliśmy wtedy na wieś. Wokół nas była tylko rzeka i las. Kamień, oryginalny w barwie, wypatrzył Piotrek i chwilę potem zaczął rzeźbić te serca żelastwem znalezionym na drodze. Skaleczył się i krew zaznaczyła kontur kamiennych serduszek. Wpatrzyłam się w wiszący na ścianie kamień. Rdzawa plama ciągle na nim była. Przypominała tamten dzień.
– Znalazłem naszą pamiątkę parę dni temu na strychu i pomyślałem, że lepiej jej będzie tutaj. Na widoku. Że będzie przypominać nam dobre początki.
Delikatnie uwolniłam się z objęć Piotra i wyszłam na dwór. Łzy płynęły mi po policzkach, a ja wycierałam je jak zwykle rękawem. Byłam wzruszona, a jednocześnie czułam się taka... lekka. Przez chwilę kręciłam się po podwórku, szukając kamienia, który sobie odłożyłam przed paroma dniami. Miękki wapień miał posłużyć za dekorację skalniaka, ale równie dobrze, a może nawet lepiej mógł się nadać do innej roli. Wzięłam kamień do rąk i weszłam do domu. Piotr ciągle stał w przedpokoju. Podałam mu mój wapień i przełykając łzy, powiedziałam:
– Teraz powinieneś jeszcze wyrzeźbić kolejne dwa serca. Na ten drugi początek.
Mąż zerknął na wmurowany nad drzwiami kamień i stwierdził:
– Dobrze, że wmurowałem go nieco na prawo. Będzie miejsce na drugi.
A potem, jak wtedy, usiadł na podłodze i wyjętym ze skrzynki dłutkiem wykonał pierwszy cios w wapieniu.
Czytaj także:
„Okłamuję męża, że wybaczyłam mu zdradę. A może tak naprawdę okłamuję siebie?”
„Wszystko, co mam, zdobyłam dzięki prostytucji. Gdy już myślałam, że odcięłam się od przeszłości, ta niespodziewanie wróciła”
„Nowy wybranek mojej córki jest 27 lat od niej starszy. Lada dzień chcą się pobrać, a ja nie mogę na to pozwolić”