Doskonale pamiętam moment, gdy zdałam sobie sprawę, że nie mogę już żyć bez Adama. Akurat zaparzyłam dla nas kawę, kiedy on wszedł do kuchni i odruchowo, takim absolutnie naturalnym gestem domknął szafkę nad zlewem, po czym stwierdził:
– Coś dziwnego się dzieje z tym magnesem, że nie chce trzymać drzwiczek. Jutro wpadnę i go wymienię.
A potem otworzył cukiernicę z ciemnym cukrem trzcinowym i wsypał do mojej filiżanki jedną płaską łyżeczkę. Mimo że wcale nie byliśmy ze sobą długo, to świetnie wiedział, ile słodzę.
Adam pamiętał o moich przyzwyczajeniach i dbał o mnie na każdym kroku
Przez te kilka miesięcy stał się dla mnie niezbędny jak powietrze, uwolnił od trosk i sprawił, że poczułam się kobietą. Bo Adam potrafił zauważyć nie tylko te niedomknięte drzwiczki do szafki, ale i to, że zmieniłam kolor włosów, nawet jeśli moja fryzjerka użyła tylko o ton jaśniejszej farby niż dotychczas.
Wspaniale było mieć świadomość, że jestem ważna i zawsze mogę na niego liczyć. Skąd zatem niepokój czający się w moim sercu? Znałam odpowiedź na to pytanie. Wciąż jeszcze nie przedstawiłam mojego faceta znajomym ani córce. Zwyczajnie bałam się, jak go przyjmą, albo raczej czy go w ogóle przyjmą...
Adam bowiem nie jest wykształconym człowiekiem. Kiedyś skończył tylko zawodówkę, a potem, już jako trzydziestolatek, zrobił maturę w wieczorowym technikum. Nie ma studiów, bo nigdy nawet nie zamierzał na nie iść. Nie może pochwalić się żadnymi tytułami naukowymi. W przeciwieństwie do mnie i do mojego zmarłego męża.
Oboje z Grzegorzem byliśmy lekarzami. Nie pochodzę z wykształconej rodziny i moi rodzice nie marzyli nawet o tym, że będę kiedyś ordynatorem szpitala i wykładowcą akademii medycznej. Dla nich już sam fakt, że się dostałam na studia, był powodem do świętowania. Gdybym została lekarką w miejskiej przychodni, uważaliby to za absolutny szczyt kariery. Ale ja zawsze chciałam czegoś więcej od życia. Uwielbiłam się uczyć, byłam w tym naprawdę dobra.
Jednak same piątki w indeksie nie zawsze wystarczą do tego, aby dostać potem dobry staż. Pierwszeństwo w zajmowaniu najlepszych miejsc mają bowiem dzieci lekarzy i… mężczyźni. Tak, na mojej uczelni panowało przekonanie, że kobieta to sobie może najwyżej zostać pediatrą. Już nawet nie ginekologiem, gdyż ta specjalizacja przynosiła zawsze duże profity i była łakomym kąskiem. Musiałam więc walczyć nie tylko z uprzedzeniami dotyczącymi mojego pochodzenia, ale i mojej płci. Grzegorzowi było o wiele łatwiej…
Mój zmarły mąż też był lekarzem
Studiowaliśmy na tym samym roku, lecz on, jako dziecko z rodziny lekarskiej, od początku miał wyraźne fory na zajęciach. Byłam o to zazdrosna i kiedy zauważyłam, że mu się podobam, ostentacyjnie odrzucałam jego zaloty. Specjalnie traktowałam go jak powietrze, co jednak wcale go nie zniechęciło, a jeszcze bardziej podsyciło jego uczucia. Wysiłki Grzegorza w końcu zadziałały. Zaczęliśmy się spotykać, na czwartym roku byliśmy już zaręczeni i… nagle zobaczyłam, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki moja sytuacja na uczelni się poprawiła! Stałam się dla wykładowców „swoja”.
Kiedy braliśmy z Grzegorzem ślub na miesiąc przed odebraniem dyplomów, miałam już załatwiony dobry staż i nie zamierzałam tej szansy zmarnować. Wiele razy potem zadawałam sobie pytanie, co mnie tak naprawdę skłoniło do wyjścia za mąż za Grzegorza. Czy to naprawdę była miłość, czy też moje uczucie jednak podszyte było wyrachowaniem? Przecież zdawałam sobie sprawę z wad mojego męża.
W gruncie rzeczy był on człowiekiem słabym i uzależnionym psychicznie od matki. Wiedziałam, że biorąc go sobie za męża, zapraszam do swojego małżeństwa także teściową, która na początku zwyczajnie za mną nie przepadła. Wyczuwałam, że marzyła jej się lepsza partia dla syna niż ja – dziewczyna, którą nie mogła się pochwalić przed znajomymi.
Przynajmniej na początku. No bo co miała im powiedzieć? Przyznać się, że jestem córką prostych rolników? Kiedyś usłyszałam, jak mówi do swoich przyjaciół o moich rodzicach „zubożałe ziemiaństwo”, i pamiętam, że porwał mnie pusty śmiech. Jakie ziemiaństwo? Moi przodkowie byli z dziada pradziada zwykłymi prostymi chłopami. Nie mieliśmy nazwiska, dworku ani herbu! Nie wiem, jak to się stało, że nagle sama sobie wmówiłam to kłamstwo o swoich rodzicach. W którym momencie zaczęłam grać w tę samą snobistyczną grę, co rodzina mojego męża? Nie mam pojęcia, ale właśnie tak się stało…
Nie winię za to nikogo. Przecież sama tego chciałam! Na własne życzenie wpakowałam się w te łgarstwa.
Zawód lekarza wiąże się z prestiżem, a ja czułam, że swój prestiż muszę czymś podbudować
Ukryłam więc to, że moi rodzice są niewykształceni. Opowiadałam o nich tak, jakby skończyli wyższe studia. Rolnicze. Pewnego razu, podczas wyjazdu na jakieś sympozjum, w witrynie antykwariatu zobaczyłam sygnet z herbem. Złoty, ozdobny. Wyglądał bardzo dostojnie, tak... arystokratycznie, z miejsca budził respekt. Kupiłam go. Wszystko po to, żeby zachować pozory swojego rzekomego wysokiego urodzenia.
Kiedy się powiedziało A, to trzeba powiedzieć i B. Pamiętam jak dzisiaj, w jaką wpadłam panikę, kiedy moja córka musiała do szkoły rozpisać swoje drzewo genealogiczne. Była wtedy w podstawówce, a mnie się wydało, że ten „dokument”, który pokaże na lekcji, może być kiedyś przez kogoś wykorzystany przeciwko mnie. „Podrasowałam” go więc co do mojej rodziny. I tak nawet własnemu dziecku zaczęłam sprzedawać bajkę o jej rodzinie po kądzieli… Tym łatwiej mi było to zrobić, że moi schorowani, starsi rodzice odeszli z tego świata, gdy Ewa mała zaledwie kilka lat.
Z czasem nie dość, że tuszowałam swoją przeszłość, to jeszcze zaczęłam retuszować teraźniejszość
Moje małżeństwo, mimo że mąż w sumie mnie kochał, nie było bowiem samym pasem szczęśliwości. Okazało się, że Grzegorz ze swoim słabym charakterem odziedziczonym po ojcu ma skłonność nie tylko do alkoholu, ale i do kobiet. Piął się szybko po szczeblach kariery, w czym pomagała mu zarówno pozycja rodziców, jak i talent, którego nikt nie mógł mu odmówić. Zaczął być zapraszany na rozmaite sympozja i zjazdy jako prelegent i szanowany gość. W Polsce i za granicą. Zdarzało się często, że więcej czasu spędzał poza domem niż w domu.
Dobrze wiem, że kiedy był z daleka ode mnie, zdradzał mnie. Ale nigdy, w przeciwieństwie do wielu innych lekarzy, nie robił tego u siebie w szpitalu z pielęgniarkami, za co byłam mu wdzięczna. Obracaliśmy się przecież w tym samym środowisku i nie chciałam, żeby obgadywali mnie za plecami. Wśród znajomych uchodziliśmy zatem za idealne małżeństwo, któremu nic nie zagraża. I jakkolwiek nie zagrażał nam rozwód, to rutyna i nuda – na pewno…
Pamiętam, jak się czułam w moim związku samotna
Już kilka lat po ślubie zrozumiałam, że niewiele łączy mnie z mężem. Żyliśmy jakby obok siebie, więc skupiłam się na życiu zawodowym. Uczyłam się coraz więcej, zdobywałam kolejne stopnie i specjalizacje. W środowisku lekarskim mówiono, że jestem szalenie ambitna i dorównuję w pracy mężowi, co było dla mnie równie wielkim komplementem kiedyś, jak jest i dziś.
Gdy urodziłam Ewę, pragnęłam, aby także była idealna, tak jak jej rodzice. Od początku robiłam wszystko, by zapewnić jej godziwą przyszłość. Moja córka uczyła się języków obcych, chodziła na zajęcia z tenisa i jazdę konną. Tej ostatniej strasznie nie lubiła, ale udało mi się ją przekonać, że koniarzami są osoby bogate, bo to nie jest sport dla biednego człowieka. A z takimi warto przyjaźnić się od najmłodszych lat. Kiedy okazało się, że jest uczulona na końską sierść, byłam na nią strasznie wściekła. W zamian zaczęłam nalegać, żeby uczyła się na grać na pianinie. Albo chociaż na skrzypcach…
Córka była spełnieniem moich marzeń...
Moja córka musiała być znakomicie wykształcona, żeby kiedyś zrobić wielką karierę, i rozwinąć w sobie różne talenty, którymi ja mogłabym chwalić się przed znajomymi. Nie wyobrażałam sobie innego scenariusza. Zawsze też powtarzałam Ewie, że pochodzenie do czegoś ją zobowiązuje. Powinna więc zadawać się z właściwymi koleżankami, „panienkami z dobrych domów”, jak to się kiedyś mówiło. Musiały się dobrze uczyć i chodzić na rozmaite zajęcia dodatkowe, jak ona.
Nigdy nie zauważyłam, aby Ewie to ciążyło. Zawsze uważałam, że córka jest moją dobrą przyjaciółką i rozumiemy się bez słów. Kiedy więc wyprowadziła się z domu jeszcze na studiach, trudno mi było pogodzić się z jej decyzją. Poczułam się opuszczona, podwójnie samotna, i nagle zadałam sobie sprawę z tego, że w zasadzie nie mam żadnych prawdziwych przyjaciółek – poza nią.
Jakkolwiek by na to patrzeć, tylko Ewa znała moją prawdziwą twarz. Widywała mnie w końcu w domowych sytuacjach, bez makijażu i całej tej maski, którą wkładałam każdego dnia. I chociaż także nie wiedziała o mnie wszystkiego, to jednak przy niej nie byłam do końca sztuczna. Taka jak przy innych ludziach.
Ze swoimi dawnymi koleżankami ze szkoły już dawno zerwałam wszelkie kontakty. Bałam się z nimi przyjaźnić, bo wiedziały o mnie za dużo. Pamiętały moich rodziców, prostych chłopów, i mnie z czasów, gdy byłam nikim. Z drugiej strony, nowe znajome nie znały mnie dawnej, czyli nie znały mnie wcale. Mogłam z nimi rozmawiać jedynie na błahe tematy. I nawet wtedy nie potrafiłam się zdobyć na szczerość.
Ale i tak najgorsze było moje małżeństwo… Przerodziło się w końcu w związek zupełnie obcych sobie ludzi. Po 10 latach nie mieliśmy już sobie z mężem nic do powiedzenia. Nawet więcej! Pamiętam, jak pewnego dnia uderzyła mnie myśl, że ja tak naprawdę w ogóle męża nie obchodzę. No, bo jeśli teoretycznie najbliższy nam człowiek nie jest w stanie zapamiętać, na co jesteśmy uczulone…
Grzegorz, podając mi sok z marchewki, zawiódł mnie i jako mąż, i jako lekarz. Przecież powinien wiedzieć, że mam silnie uczulenie na beta-karoten!
– Doprawdy? Wybacz, jakoś wyleciało mi to z głowy – odparł obojętnym tonem, gdy mu to wypomniałam.
I on miał wiedzieć, ile słodzę? Nie miał nawet pojęcia, czy wole kawę, czy herbatę!
Odciął się całkowicie ode mnie i moich spraw. Żył swoim życiem i dla siebie. Przez ostatnie lata nie obchodziło go w ogóle, co się dzieje w domu. Woda mogła lać się z nieszczelnego prysznica tygodniami, a on nawet się na ten temat nie zająknął. Uważał, że skoro ma w domu żonę, to ona powinna zająć się takimi sprawami, podobnie jak jego matka zdejmowała ciężar codziennych obowiązków z barków jego ojca. I nieważne, że ja także miałam swoje sympozja, zjazdy i kolejne specjalizacje. Jego praca była zawsze ważniejsza.
Grzegorz zmarł nagle na zawał serca
Wróciłam po pogrzebie do pustego domu, rozejrzałam się wokół siebie i nawet nie umiałam zapłakać. A po kilku tygodniach stwierdziłam, że w moim życiu tak naprawdę niewiele się zmieniło. Kiedyś byłam sama i nadal tak jest. I może dotrwałabym w tej mojej samotności już do końca, gdybym nie spotkała na swojej drodze Adama. Był moim pacjentem. Przeprowadziłam na nim dość poważny zabieg, więc nie zdziwiłam się wcale, kiedy przyszedł do mojego gabinetu z kopertą w ramach „wdzięczności”. To się często zdarzało.
– Nie przyjmuję pieniędzy od pacjentów – zastrzegłam od razu.
– To nie są pieniądze, pani doktor, tylko bilety – usłyszałam zdumiona.
Zajrzałam do środka. Faktycznie, przyniósł mi bilety na dość oblegane przedstawienie sezonu. Zauważyłam, że dostał naprawdę świetne miejsca.
– Proszę pójść na nie z żoną – próbowałam się jeszcze nieśmiało bronić.
– Nie mam żony i chciałbym pójść na to przedstawienie z panią – usłyszałam.
No i stało się: poszłam. I chociaż z góry zakładałam, że idę tam tylko „na przedstawienie”, bo przecież ten facet ani trochę nie jest w moim typie, to w jego towarzystwie bawiłam się świetnie.
A potem wypadki potoczyły się dość szybko… W pewnym momencie złapałam się na tym, że z niecierpliwością czekam na telefon od Adama. A i on często o mnie myślał, co wyraźnie dawał mi do zrozumienia każdym swoim gestem i słowem. Strasznie mnie to wzruszało.
Wreszcie czułam, że ktoś interesuje się mną, a nie tym, co osiągnęłam
Owszem, gdyby nie mój zawód, nigdy byśmy się nie poznali. Mimo to on, prosty człowiek, widział we mnie przede wszystkim kobietę, a nie ordynator szpitalnego oddziału z pozycją w towarzystwie. No właśnie, w towarzystwie… Nie miałam pojęcia, co począć. Z jednej strony chciałam, aby moim znajomi poznali Adama, a z drugiej się tego bałam. Jak go przyjmą? Przez tyle lat unikałam dawania ludziom pretekstów do plotek, a teraz sama skazywałam się na to, że zostanę wzięta na języki... No bo jak to tak – pani doktor i zwykły mechanik?!
Nieważne, że Adam był bardziej oczytany od niejednego mojego kolegi… I potrafił rozmawiać praktycznie na każdy temat. Nie miał tytułu przed nazwiskiem, i to go dyskredytowało. Ale nawet nie to tak bardzo mnie martwiło, bo przestało mi zależeć na towarzystwie znajomych, jeślibym musiała z ich powodu zrezygnować z Adama. Bardziej martwiłam się tym, co na moją nową miłość powie moje dziecko… Na opinii córki zależało mi najbardziej. A co będzie, jeśli ona uzna, że się stoczyłam; po śmierci taty straciłam poziom i klasę? Jeśli nie zaakceptuje Adama i każe mi wybierać pomiędzy sobą a nim?
Adam był przecież wszystkim tym, przed czym ją przestrzegałam. Człowiekiem bez wykształcenia, a więc i bez ambicji. Może go na przykład oskarżyć o chęć sięgnięcia po moje pieniądze. A przecież prawda wyglądała zupełnie inaczej! Adam miał dobrą pracę i lubił to, co robił. Nie skończył studiów, ale po śmierci żony sam wychowywał dzieci. Kiedy miał znaleźć czas na naukę?
Za to naprawdę niewiele znałam osób tak interesujących, które miały autentyczne pasje. Chociażby przedstawienie, na które mnie wtedy zabrał... To nie była z jego strony chęć popisania się. Bardzo często chodził do teatru i na koncerty. Nawet kiedy był sam. Po prostu – sprawiało mu to wielką przyjemność. Podobnie jak czytanie książek historycznych i grzebanie w samochodach (szczególnie odnawianie tych starych). Dlatego właśnie założył własny warsztat.
Czy zatem Ewa zrozumie, dlaczego pokochałam Adama?
Czy wychowując ją w kulcie wykształcenia, nie stworzyłam potwora, który nie widzi niczego poza dyplomem? Te wszystkie pytania krążyły mi po głowie, kiedy ich sobie przedstawiałam. Dopiero gdy mój ukochany wyszedł, odważyłam się je zadać.
– Mamo, naprawdę uważasz, że oceniam ludzi po kawałku papieru albo jego braku? – zdziwiła się Ewa.
– Jeżeli tak sądzisz, to zupełnie mnie nie znasz! Za to ja znam ciebie – zawsze uwielbiałaś zachowywać pozory. Ciągle grałaś przed innymi jakieś role i chciałaś, żebym ja się do ciebie dopasowała. Robiłam to, a raczej udawałam, że robię. Coś ci powiem. Nie mogę odrzucić twojego Adama tylko dlatego, że nie ma studiów, bo… mój mąż także ich nie ma!
Patrzyłam na nią osłupiała.
– Jak to możliwe? – bąknęłam w końcu niepewnie. – Przecież zawsze mówiłaś, że jest po politechnice…
– Kłamałam! I co gorsza, jego także zmuszałam do kłamstwa! – przyznało moje dziecko. – Teraz się tego wstydzę, ale sama wiesz, jak mnie wychowałaś...
Szczerze mówiąc, byłam przerażona. Nie sądziłam, że sprawy się tak potoczą.
Tymczasem Ewa ciągnęła:
– Kiedy przedstawiam wam Marka, tobie i tacie, bałam się, że go odrzucicie tylko z powodu braku dyplomu. A jak dzisiaj dobrze wiesz, dyplom wcale szczęścia w małżeństwie nie daje. Powiedzmy otwarcie, ty nie byłaś szczęśliwa z tatą, mimo że oboje moglibyście ściany w domu wytapetować dyplomami. Oby z Adamem było inaczej. Tego ci szczerze życzę, mamo. I cieszę się, że wreszcie wyjaśniłyśmy kwestię mojego męża, bo bardzo mi ciążyła ta tajemnica. A ja przede wszystkim chcę żyć uczciwie i wolę nie mieć przed tobą sekretów.
– Ani ja przed tobą, córeczko… – wyszeptałam, tuląc Ewę do siebie.
A potem zdjęłam z palca sygnet, który nie ma i nigdy nie miał nic wspólnego z moją rodziną. Już na nic mi się nie przyda! Zaczęłam nowe życie, w którym nie zamierzam zachowywać pozorów.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Wymyśliłam intrygę, żeby zostać babcią
Odchowałam troje dzieci, ale zapomniałam o sobie
Ojciec uparł się, żeby ratować moje małżeństwo
Uratowałem sąsiadkę, żeby ją poderwać
Pomagałam przyjaciółce udowodnić zdrady jej męża. Źle na tym wyszłam