Widzisz?! – ojciec spojrzał na mnie z dumą. – Działa! Prawie czterdzieści lat ma ta kuchenka i cały czas jest sprawna – wytarł ręce szmatką i podniósł się z kolan. – Prawda, kochanie? – spojrzał na matkę. – Tak, tak – potwierdziła mama z umiarkowanym entuzjazmem.
Uśmiechnąłem się pod nosem, bo znałem przyczynę maminej reakcji. Wiedziałem, że już od dawna marzy o nowej kuchence, takiej z piekarnikiem z termoobiegiem, żeby nie musiała co chwila sprawdzać temperatury, przejmować się, że coś jej się przypali, czy źle upiecze.
Ojciec zawsze wiedział lepiej
Ojciec tego nie rozumiał, ba, był przekonany, że jego żona jest wprost zachwycona, iż od czterdziestu lat gotuje na tej samej kuchence. Przecież dlatego nie musi się uczyć jakichś dziwnych funkcji, w których na pewno by się pogubiła. Mama bowiem nigdy nie radziła sobie dobrze z nowinkami technicznymi i nawet komórkę umiała tylko odebrać jak zwykły telefon. I do taty nie docierało, że tu akurat rzecz nie sprowadza się tylko do technologii.
Zresztą takie podejście taty nie dotyczyło tylko kuchenki. Większość różnorakich sprzętów, od pralki zaczynając, przez fotele, szafy, liczyła sobie dobrze ponad trzydzieści lat i trudno było sobie wyobrazić katastrofę, która zmusiłaby tatę do ich wymiany na nowe. Jeśli cokolwiek dawało się w jakikolwiek sposób naprawić, to ojciec, jako urodzony „pan złota rączka”, robił to. Tylko w wyjątkowych wypadkach korzystał z porady fachowców.
I nie chodziło tu o jakieś jego sknerstwo, czy też przekonanie, że na wszystkim zna się najlepiej. Po prostu wzywani fachowcy czuli się w domu moich rodziców jak w jakimś muzeum techniki. Dawali też niedwuznacznie do zrozumienia, że czas najwyższy kupić jakieś nowe urządzenie, bo już niedługo nie znajdzie się w Polsce do nich nawet jedna część zamienna.
Ojca strasznie złościły te uwagi. Uważał, że specjaliści są na prowizji wielkich koncernów, które chcą go zmusić do kupna tych „jednorazówek”, jak nazywał współczesne cuda techniki.
– Chodź, pogadamy o czym tam chcesz, a mama upiecze nam pyszne ciasto, skoro znów ma sprawną kuchenkę…
– Tak, tak, pogadajcie sobie, a ja się tu wszystkim zajmę – westchnęła ciężko mama, ale ojciec jak zwykle nie zauważył, że w jej głosie nie ma entuzjazmu.
– No i widzisz? – ojciec usiadł na fotelu w dużym pokoju, wciąż zadowolony z dobrze spełnionego obowiązku. – A ty, jak się coś zepsuje, to od razu byś kupował nowe… Nie wypominam ci, broń Boże, bo teraz to rzeczywiście takie „jednorazówki” produkują, że to ciężko naprawić. Ale czasem mógłbyś się postarać.
– Tak, tak, tato – przytaknąłem na wpół mechanicznie.
– To o czym chciałeś pogadać?
– Chodzi o ten wasz domek letniskowy pod miastem… Chciałem tam pomieszkać przez jakiś czas.
– A co ty, własnego domu nie masz?
– Nie dogadujemy z Agnieszką…
– To znaczy… Chcesz się rozwieść?! – ojciec spojrzał na mnie ze zdziwieniem, bo wprawdzie wiedział, że rozwody istnieją, ale wciąż był przekonany, że nie w naszej rodzinie.
– Nie… Ale stwierdziliśmy, że musimy trochę od siebie odpocząć, przemyśleć pewne rzeczy.
– Nie możecie myśleć w jednym domu?!
– Tato, jeśli nie chcesz, żebym tam mieszkał, to powiedz. Tak byłoby mi łatwiej, niż wynajmować mieszkanie, bo nie wiem, jak długo będziemy od siebie odpoczywać… – tłumaczyłem, ale ojciec już nie słuchał, tylko wezwał posiłki.
– Wanda! Chodź tu natychmiast! – mama przybiegła przerażona z kuchni. – Krzysiek się rozwodzi!
– O Boże – westchnęłam mama.
– To nie tak… Może jak od siebie odpoczniemy, to da się coś naprawić…
– Jak się coś zepsuło, to się tego na odległość nie naprawi! – stwierdził autorytatywnie mój tata. – To tak jak z kuchenką. Wyobrażasz sobie, że jakby się popsuła, to ja bym ją zaczął z daleka omijać, licząc, że się sama zreperuje? Absurd!
Dla taty wszystko było proste. Na szczęście moja mama była bardziej życiową osobą i przekonała ojca, że powinni mi pozwolić pomieszkać w domku letniskowym. Tata ugiął się dopiero pod argumentem, że stamtąd będę mógł w każdej chwili wrócić do Agnieszki, a z wynajmowanego mieszkania trudno mi będzie od razu zrezygnować.
Wyprowadziłem się, żeby wszystko przemyśleć
Wróciłem do domu i poinformowałem żonę, że za dwa dni spakuję najpotrzebniejsze rzeczy i wyprowadzę się. Pokiwała tylko głową, że rozumie. Właściwie od trzech tygodni nie rozmawialiśmy ze sobą. Może to i lepiej, bo przez kilka poprzednich miesięcy non stop się kłóciliśmy. Zaczęły nas w sobie nawzajem irytować rzeczy, których wcześniej nie zauważaliśmy. Nie były to jakieś nasze szczególne, osobnicze cechy.
Ot, takie tam męskie bałaganiarstwo i kobieca zmienność nastrojów stały się teraz szczególnie drażliwymi sprawami. W końcu doszliśmy do wniosku, że to musi być jakieś zmęczenie materiału i po prostu najlepiej będzie, jak od siebie odpoczniemy. Jeśli zaś to nie pomoże, zastanowimy się nad dalszymi krokami.
Po tygodniu mojego mieszkania w domku letniskowym odwiedził mnie tata. Niby pytał, jak się urządziłem, czy mi tu czegoś nie brakuje, ale tak naprawdę chciał się dowiedzieć, czy już może niedługo nie będę wracał do Agnieszki. No bo on po tygodniu bez mamy, to jest taki stęskniony, że „ho, ho”.
Mówił zresztą prawdę, bo dla niego nawet dzień bez mamy był trudny do zniesienia. Ale ja po tym tygodniu zacząłem dopiero „łapać oddech” po tych kilku trudnych miesiącach, jakie miałem za sobą. I, przyznam szczerze, nawet przez chwilę nie pomyślałem, że mogę mieć ochotę na powrót do domu.
Po dwóch tygodniach tata odwiedził mnie ponownie, żeby się dowiedzieć, jak idzie naprawianie mojego małżeństwa. Kiedy mu powiedziałem, że od czasu wyprowadzki nawet nie rozmawiałem z Agnieszką, bardzo się zdenerwował. Zaczął się dopytywać, czy to aby nie chodzi o to, że któreś z nas jest niewierne, bo to w jego mniemaniu jakoś mogłoby tłumaczyć naszą dobrowolną separację. Chyba nie uwierzył mi do końca w zapewnienie, że to „nic z tych rzeczy”.
Kiedy ojciec przyjechał po trzech tygodniach, dla świętego spokoju powiedziałem mu, że rozmawiałem chwilę przez telefon z Agnieszką, choć to nie była prawda. Tata chciał znać szczegóły tej rozmowy i zaczął się o nie natarczywie dopominać.
Ja coś kręciłem i on się chyba w końcu domyślił, że kłamałem. Nie dał mi tego wprost do zrozumienia. Pożegnał się tylko chłodno, dodając, żebym zrobił sobie zapas drewna, bo wieczory i noce coraz zimniejsze.
Musiał się wtrącić
Od tej pory nie odwiedzał mnie przez kolejne trzy tygodnie. A ja, przyznam, czułem się coraz lepiej, żyjąc tutaj bez Agnieszki. Któregoś wieczoru siedziałem właśnie z książką przy kominku, kiedy usłyszałem, że przed bramą zatrzymuje się jakiś samochód. Było już ciemno, dlatego w pierwszej chwili nie rozpoznałem, do kogo należy auto. Zakładałem jednak, że do mojego taty, bo tylko on mógł chcieć mnie tu odwiedzić o tej porze.
Wyszedłem na ganek i wtedy zobaczyłem, że przed bramą stoi Agnieszka. Westchnąłem ciężko, bo wiedziałem, że jeśli zdecydowała się tu przyjechać, musiała mieć ważny powód. Podejrzewałem nawet, że zdecydowała się przerwać tę cichą separację i wystąpić o rozwód.
– Miło, że wpadłaś – uśmiechnąłem się, otwierając jej bramę.
– Pomyślałam, że sprawdzę, co u ciebie. Tak się ostatnio nie odzywałeś…
– Ty raczej też nie zasypywałaś mnie mailami czy telefonami – odparowałem.
– Znów masz o coś pretensję? – nasrożyła się.
– Nie, po prostu stwierdzam fakt. No i… czuję się zaskoczony twoją wizytą.
– Tak jak ja wizytą twojego taty.
– Co?!
Okazało się, że ojciec przyszedł do Agnieszki kilka dni temu i oświadczył jej, że musi z nią porozmawiać, bo ze mną już nie warto. Potem wyłożył jej swoją teorię reperacji zepsutych rzeczy, w której nie mieściło się naprawianie na odległość.
– Przecież wiesz, jaki jest tata i te jego teorie – uśmiechnąłem się.
– Wiem. Ale pomyślałam, że może to nie jest takie głupie. Że jeśli mamy coś naprawić, to powinniśmy się do tego w końcu zabrać. Albo sobie to naprawianie odpuścić.
Zaparzyłem herbaty i zaczęliśmy rozmawiać. O nas. O tym, jak się poznaliśmy, jak się w sobie zakochaliśmy. O naszym weselu i podróży poślubnej. O chwilach dobrych i złych. I stwierdziliśmy zdecydowanie, że tych dobrych było znacznie więcej.
– To dlaczego to się wszystko skończyło? – zapytała Agnieszka.
– Jeszcze się nie skończyło. Może mamy jeszcze szansę to naprawić?
– Tak myślisz? To dlaczego nie dzwoniłeś ani razu? Tak, wiem, ja też nie dzwoniłam. Ale to ja pierwsza zapytałam.
– Nie wiem. Może bałem się, że usłyszę, że wszystko sobie przemyślałaś i doszłaś do wniosku, że powinniśmy się rozwieść?
– A ty coś sobie przemyślałeś?
– Tak… Ale wolałbym usłyszeć najpierw coś od ciebie.
– Myślałam, że sam mój przyjazd…
– Wiesz, co pomyślałem w pierwszej chwili, jak cię zobaczyłem? Że chcesz się rozwieść. Jeśli więc po to tu przyjechałaś, szkoda, żebym mówił cokolwiek.
– Czyli ty byś chciał…
Nagle poczułem, że muszę Agnieszkę po prostu przytulić, pocałować. Jeśli mnie odtrąci, nie potrzeba będzie żadnych słów. Jeśli chce zaś być nadal moją żoną… Kiedy obudziliśmy się rano, było wyjątkowo zimno. Wysunąłem się spod kołdry, włożyłem sweter i zabrałem się za rozpalanie w kominku. Przy tej czynności zastała mnie Agnieszka.
– I co powiesz tacie? – spytała.
– Jeśli liczysz, że dam mu satysfakcję, że wyszło na jego...
– Ale tak przecież jest.
– Nie. Uważam, że ten odpoczynek był nam potrzebny.
Oczywiście mój tata miał na ten temat inne zdanie. Puszył się, że „naprawił” moje małżeństwo. I że gdybyśmy go od początku słuchali, to już dawno byłoby po wszystkim. Tak mnie ta jego bufonada zdenerwowała, że w końcu nie wytrzymałem i powiedziałem:
– Naprawdę myślisz, że mama jest zadowolona, że jej reperujesz tę kuchenkę?
– Oczywiście – wzruszył zdziwiony ramionami. – A dlaczego nie miałaby być zadowolona?
– Bo chciałaby mieć piekarnik z termoobiegiem. I chciałaby mieć dużo nowych rzeczy. Tak, wiem, podziwia cię za to, jak wszystko naprawiasz. Ale chciałaby, żeby ta naprawa miała służyć działaniu sprzętu do czasu, aż dokonacie wyboru jego następcy. A nie na zawsze. Jeśli mi nie wierzysz, porozmawiaj z nią o tym. Radzę ci to z dobrego serca, tak jak ty mnie.
Na najbliższą rocznicę ślubu mama dostała nową kuchenkę z termoobiegiem. Starą tata zabrał do domku letniskowego. Nie potrafił się z nią rozstać. Taki już jest sentymentalny i wierny w uczuciach. Dobrze przynajmniej, że zrozumiał, że w życiu nie wszystko da się naprawić. Czasem coś trzeba jednak wymienić…
Więcej prawdziwych historii:
„Moja żona to despotyczna wariatka. Poświęciłem dla niej wszystko, a ona nawet nie chce mieć ze mną dzieci”
„Przez pomyłkę lekarzy myślałam, że umieram. To były najgorsze dni mojego życia, za które nikt nie odpowiedział”
„Zięć wysyłał moją córkę na wojnę, bo zarabiała tam najlepiej. Ja bałam się o jej życie, a on balował za jej pieniądze”
„Zakochałem się w Magdzie, ale przespałem się z jej przyjaciółką. Obie zaplanowały ten test, którego nie zdałem”