„Uratowałem sąsiadkę przed złodziejami, bo chciałem ją poderwać. Los postanowił mi jednak spłatać figla”

Próba kradzieży fot. Adobe Stock
Nigdy nie wiadomo, jaki skutek mogą mieć nasze decyzje. Ja odważyłem się zaryzykować własne zdrowie, może nawet życie. A nagroda za to przerosła moje najśmielsze oczekiwania.
/ 03.01.2021 06:57
Próba kradzieży fot. Adobe Stock

Późnym wieczorem wybiegłem przed dom, żeby wyrzucić śmieci. Było już ciemno, tylko światła z okien oświetlały boczną ścieżkę przez trawnik. W bloku, gdzie mieszkam, są nieczynne zsypy, żeby przypadkiem nie zalęgły się w nich paskudne robale. Trzeba więc biegać z odpadkami do śmietnikowej altanki. Czasem taka wycieczka jest okazją do miłej wymiany uprzejmości, gdy spotkają się tam sąsiedzi z kubełkami w ręku. Tak było i tym razem.

Pani Ewa zawsze mi się podobała 

Gdy już wracałem do domu, zauważyłem sąsiadkę z szóstego piętra. Pani Ewa przemykała do altanki z plastikową torbą.
– Dobry wieczór! – skłoniłem się uprzejmie.
Bardzo lubiłem tę panią. Spotykałem ją dość często już chyba od ponad dwóch lat. Zawsze miło się z nią rozmawiało. Pani Ewa odpowiedziała uśmiechem.
– Witam sąsiada! – zawołała. – Muszę pędzić, bo zaczęłam w domu sprzątanie i nawet nie zauważyłam, że już tak późno – wyjaśniła, tym razem nie zatrzymując się na dłuższą rozmowę.
Przyznaję, że poczułem się trochę rozczarowany.

O pani Ewie wiedziałem właściwie niewiele. Pracowała w dużej, międzynarodowej korporacji. Na pewno dobrze zarabiała, bo już zajmowała wysokie stanowisko. Bardzo się starała nadal wspinać po korporacyjnej drabinie. Praca była dla niej najważniejsza.

– Panie Andrzeju – odezwała się kiedyś do mnie w przypływie szczerości. – Nie wyobrażam sobie, że mogłabym stracić stanowisko i miejsce w tej firmie – przyznała ze smutnym uśmiechem. – Chyba wpadłabym w ciężką depresję.

Pomyślałem wtedy, że warto byłoby wyrwać ją z tego kieratu i przypomnieć, że życie składa się nie tylko z pracy od świtu do nocy. Sam kiedyś poświęcałem się wyłącznie karierze. Odniosłem sukces, ale nie miałem prywatnego życia, jeśli nie liczyć okazjonalnych spotkań w gronie rodziny i coniedzielnych obiadów u mojej starzejącej się matki.

Prawdę mówiąc, ostatnio samotność bardzo dawała mi się we znaki. Byłem co prawda otoczony kobietami w pracy, spotykałem eleganckie i inteligentne panie na służbowych spotkaniach, ale żadna mi nie wpadła w oko. Zresztą jak miałbym nawiązać bliższą znajomość w takich warunkach? Praca to praca, nie powinno się jej mieszać z prywatnym życiem.

Co innego pani Ewa. Widywałem ją w różnych sytuacjach i zawsze mi się podobały jej energia i optymizm, a nade wszystko życzliwy stosunek do ludzi. Pamiętam na przykład, jak sama zaproponowała najbliższym kilku sąsiadom, że mogą czerpać wodę z jej mieszkania, kiedy tuż przed świętami w naszym pionie pękła rura.

Mimo że sąsiadka była otwarta i bezpośrednia, jakoś nigdy nie było okazji, żeby namówić ją choćby na wspólne wyjście do kina. Chcąc nie chcąc, musiałem ograniczyć nasze kontakty do krótkich rozmów na ścieżce do altanki.

W marzeniach snułem różne scenariusze zdarzeń, domyślałem się jednak, że Ewie nie zależało na założeniu rodziny, bo nie mogłaby wtedy tak bardzo angażować się w pracy. Nasza znajomość utknęła więc w miejscu bez widoków na przyszłość.

Musiałem pomóc 

Właśnie wtedy wydarzyło się coś, co zmieniło układy między nami na serdeczniejsze. Któregoś dnia musiałem dłużej zostać w pracy. Kończył się kwartał i dyrekcja domagała się podsumowania wyników. Do mojego bloku dotarłem, gdy już się ściemniało. Wysiadłem z samochodu i odruchowo rozejrzałem się po parkingu.

Na drugim końcu placyku przy fordzie pani Ewy zauważyłem jakąś postać. W pierwszej chwili bardzo się ucieszyłem. „Będzie okazja, żeby zamienić parę słów” – pomyślałem. Jednak szybko zorientowałem się, że to nie ona majstruje przy zamku. Był to jakiś obcy młody człowiek. Poczułem przypływ adrenaliny. To musiał być złodziej! Włamywał się do samochodu mojej ulubionej sąsiadki! Schyliłem się i kryjąc się za samochodami, jak najciszej zbliżyłem się do forda.

– Mam cię, bandziorze! – wrzasnąłem, wyskakując z ukrycia i rzuciłem się z pięściami na miłośnika cudzej własności. Nie wiem, skąd wzięła się we mnie taka brawura. Dopiero później uświadomiłem sobie niedorzeczność mojego zachowania. Przecież tamten mógł mieć przy sobie jakieś narzędzie, którym nie tylko otwierał zamki, ale i dziurkę w brzuchu błyskawicznie potrafił zrobić.

Puściłem pięści w ruch. On odpowiedział tym samym. Po chwili odskoczyliśmy od siebie. Czułem, że mam podbite oko. Natomiast młodzian niespiesznym truchtem oddalał się właśnie z miejsca zdarzenia i znikał w ciemności.
– Nie przychodź tu nigdy więcej, bo…! – zawołałem za nim i pogroziłem nie wiadomo czym.

Chciałem w ten sposób podkreślić, że to ja czuję się zwycięzcą. Przecież nie mógł wiedzieć, jak szybko puchnie mi oko. Nic nie odpowiedział na moje słowa, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, iż skutecznie udało mi się go spłoszyć.

Powlokłem się do mieszkania z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Położyłem sobie kompres na twarzy i jednym okiem zacząłem oglądać telewizję. Nie był mi jednak pisany dłuższy wypoczynek, bo nagle rozległ się natarczywy dzwonek do drzwi. Stała za nimi zdyszana pani Ewa. Spojrzała na mnie zatroskana i pokręciła głową.

– Dobrze, że nic naprawdę poważnego panu nie zrobił – odezwała się. – Jestem panu bardzo wdzięczna, ale nie warto było tak ryzykować. Człowiek jest ważniejszy niż samochód. Po co tak się narażać dla kupy żelastwa. Zaraz zrobię panu prawdziwy okład.

– Właściwie, skąd pani wie, co się stało? – spytałem zaskoczony.
– Pan Staszek z parteru, ten emeryt, któremu żona nie pozwala w domu palić, właśnie wyszedł na dymka i wszystko widział. Usłyszał jakieś krzyki, więc się zainteresował. Potem specjalnie czekał, żeby mi opowiedzieć – wyjaśniła.

Skinąłem głową. Wszystko jasne, chociaż miałem nadzieję, że o całym zajściu nikt się nie dowie. Gdy pani Ewa przygotowała okład, ruszyła do wyjścia.
– Może pan wpaść w sobotę na kawę? – powiedziała w drzwiach. – Chciałabym jakoś podziękować…
Niemal podskoczyłem z radości.
– Ależ nie ma powodu dziękować…
W sobotę? Oczywiście. O której? „Właśnie udało mi się przełamać lody” – pomyślałem zadowolony.

Wtedy pojawiła się ona

Przyznaję, że nie mogłem doczekać się soboty. Gdy w końcu nadeszła umówiona godzina stawiłem się z kwiatami i butelką wina przed obliczem sąsiadki. Spojrzała zaskoczona, widząc mnie w garniturze i z krawatem. „Może przesadziłem z tą galą” – pomyślałem.
– Dzień dobry, panie Andrzeju – powitała mnie z uśmiechem. – Proszę dalej – wskazała drzwi do pokoju.

Zająłem miejsce w wygodnym fotelu, rozejrzałem się wokół i... zamarłem. Na identycznym fotelu stojącym bokiem do mnie, siedziała śliczna dziewczyna. Nie była blondynką, jak Ewa, ale bez trudu zauważyłem siostrzane podobieństwo do pani domu.
– Elegancki mężczyzna z podbitym okiem. Rzadki widok – odezwała się, wyciągając dłoń na powitanie. – Jestem Joanna.

Była młodsza od Ewy, ciemnowłosa, szczupła, z wesołym spojrzeniem. Tryskała radością. Nie mogłem oderwać od niej wzroku.
– Andrzej – powiedziałem i skłoniłem się, by pocałować ją w rękę.
Gdy poczułem zapach jej skóry, zrozumiałem, że muszę spędzić z nią resztę życia, choćby świat miał się z tego powodu zawalić.
– Siostra wpadła do mnie w odwiedziny – odezwała się Ewa, niosąc tacę pełną ciasta. – To właśnie ona piekła.
„Spotkałem ideał?” – pomyślałem.
– Pięknie wygląda i cudownie pachnie – stwierdziłem, znacząco spoglądając na Joannę.
– Tak, siostra lubi pichcić. W odróżnieniu ode mnie – podsumowała Ewa.

Wieczór upływał bardzo miło. Rozmowy, żarty i śmiechy trwały przez dobre trzy godziny. Zdążyliśmy przejść na ty, a przed wyjściem musiałem jeszcze raz opowiedzieć historię z parkingu.
– Odważny jesteś. Ja bym raczej zadzwoniła po policję – stwierdziła Joanna.
– To był odruch. Nie mam zwyczaju rzucać się na ludzi z pięściami. Tym bardziej, że żaden ze mnie bokser. Ostatni raz biłem się z chłopakami w podstawówce. Ale już najwyższy czas, żebyście odpoczęły od mojego towarzystwa – powiedziałem, wstając.

Siostry roześmiały się zgodnie i odprowadziły mnie do przedpokoju. Tamtej nocy nie mogłem zasnąć. Myślałem o Joannie. W czasie rozmowy wspomniała coś niejasno o swoim mężu. Był to dla mnie prawdziwy cios. Nie poddałem się jednak. Pomyślałem, że powinienem się dowiedzieć czegoś więcej na temat Joanny od jej siostry. Przeczuwałem, że nie wszystko stracone.

Jak na złość przez cały kolejny tydzień moja sąsiadka była całkiem nieuchwytna. Dopiero w piątek dopisało mi szczęście. Zauważyłem ją przez okno, więc szybko chwyciłem jakąś siatkę i wybiegłem przed blok, udając, że właśnie idę do śmietnikowej altanki. Przywitałem się z Ewą, jeszcze raz podziękowałem za tamten wieczór i zacząłem drążyć temat jej siostry. W końcu zdobyłem się na odwagę i zapytałem również o męża Joanny. Ewa pokręciła głową.

– Ich małżeństwo istnieje już tylko na papierze. Zdzisiek zawsze marzył o wielkich zarobkach. Jest strasznie ambitny, więc gdy nie osiągnął sukcesu, obraził się na cały świat i wyjechał w poszukiwaniu szczęścia za granicę. Początkowo kontaktował się z Joanną dość regularnie, potem coraz rzadziej. W końcu przestał nawet odpowiadać na telefony. Taka sytuacja trwa już trzy lata. Joasia dowiedziała się od teściów, że teraz Zdzisiek mieszka w Anglii i ma tam jakąś stałą pracę. Nie zamierza wracać.
– Rozwiodą się? – spytałem z nadzieją w głosie.
– Myślę, że tak. Już najwyższy czas. Moim zdaniem ciągnięcie tej fikcji w nieskończoność zupełnie nie ma sensu – stwierdziła Ewa z poważną miną, ale już po chwili spojrzała na mnie i roześmiała się.
– Idziesz do lasu karmić jelenie? – spytała, wskazując moją siatkę.

Dopiero teraz zauważyłem, że wybiegając z domu w pośpiechu, chwyciłem dzisiejsze zakupy. Chleb i bułeczki były na samej górze.
– Do lasu daleko, a ja w domowych kapciach – przyznałem, śmiejąc się razem z Ewą.
– Oj, Andrzej, widzę, że Joasia zupełnie zawróciła ci w głowie – powiedziała na koniec i pogroziła mi palcem. – Ona też już kilka razy wspominała o tobie.

W następnym tygodniu zaprosiłem siostry do teatru, a kilka dni później do kina. W następnych dniach Ewa nie miała czasu, więc spotykałem się tylko z Joanną. Dość niespodziewanie Ewa musiała wyjechać na szkolenie za granicę, w centrali swojej firmy. Zapowiadało się, że zostanie tam przez kilka miesięcy. Joanna wprowadziła się więc do jej mieszkania.

Byliśmy teraz blisko i mogliśmy widywać się, ile dusza zapragnie. Spędzaliśmy ze sobą cały wolny czas, aż staliśmy się niemal nierozłączni. Któregoś dnia Joasia sama zaczęła rozmowę o swoim mężu. Okazało się, że już złożyła pozew rozwodowy.

Jesteśmy ze sobą szczęśliwi i mam nadzieję, że tak będzie zawsze. Niedawno Joasia wspomniała coś o dziecku.
– Może za dwa lata? – zaproponowała.
– Jak się nie da wcześniej, niech będą dwa lata – odpowiedziałem, a w duchu pomyślałem: „Jakie to szczęście, że mamy w bloku nieczynne zsypy”.

Więcej prawdziwych historii:
„Moja żona to despotyczna wariatka. Poświęciłem dla niej wszystko, a ona nawet nie chce mieć ze mną dzieci”
„Przez pomyłkę lekarzy myślałam, że umieram. To były najgorsze dni mojego życia, za które nikt nie odpowiedział”
„Zięć wysyłał moją córkę na wojnę, bo zarabiała tam najlepiej. Ja bałam się o jej życie, a on balował za jej pieniądze”
„Zakochałem się w Magdzie, ale przespałem się z jej przyjaciółką. Obie zaplanowały ten test, którego nie zdałem”

Redakcja poleca

REKLAMA