„Nie wiem, czy nie ucieknę sprzed ołtarza. Mój przyszły mąż nie jest moją prawdziwą miłością”

kobieta którą oszukał narzeczony fot. Adobe Stock
Nigdy nie sądziłam, że kiedyś stanę się przedmiotem rozgrywek między mężczyznami. Ofiarą podłego kłamstwa, wyrachowanego oszustwa
/ 14.12.2020 11:50
kobieta którą oszukał narzeczony fot. Adobe Stock

Leżę w ciemnościach, a przede mną niczym nocna zjawa powiewa wisząca na drzwiach szafy moja suknia ślubna. Nie daje o sobie zapomnieć, nie pozwala zasnąć.

Jutro mój wielki dzień, a w zasadzie dzisiaj, bo minęła północ. Dawno już powinnam spać, zamiast przewracać się w pościeli, bo nie mogę przecież pójść do ołtarza z podkrążonymi oczami. Szkopuł jednak w tym, że wcale nie jestem taka pewna, czy chcę wychodzić za mąż. A przynajmniej za tego faceta…

Dzień przed ślubem nie wiedziałam, czy w ogóle chcę wyjść za maż

Tak naprawdę przecież to nie Robertowi powinnam przysięgać miłość, wierność i uczciwość małżeńską, tylko Andrzejowi. Bo jego kocham naprawdę. Jak to się stało, że daliśmy się rozdzielić? Że do tego dopuściłam?!
Rozmyślałam o tym tak długo, aż rozbolał mnie brzuch. Poczułam, że muszę iść do kuchni i wziąć jakąś tabletkę na uspokojenie. Starałam się to zrobić jak najciszej, ale i tak po chwili w drzwiach stanęła moja mama. Na widok jej drobnej postaci w długiej koszuli puściły mi nerwy i rozpłakałam się na dobre.
– Córeńko, co się dzieje? – zapytała łagodnie, biorąc mnie w ramiona. – Powiedz. Wyrzuć to z siebie.

Tak samo mówiła kiedyś, gdy odchodziłam od Andrzeja i zwierzałam się jej z targających mną emocji. Może dlatego wspomnienie mojego byłego narzeczonego wróciło do mnie z taką siłą, że prawie poczułam zapach jego wody po goleniu? Przez ulotną chwilę miałam nawet wrażenie, że to on stoi przy mnie… Naturalnie tak nie było. Teraz tuliłam się do mamy i mówiłam przez łzy:
– Czemu wyrzuciłam Andrzeja z mojego życia? Dlaczego o nas nie walczyłam?
Bo nie chciałaś cierpieć – mama cicho przerwała mój monolog.

Byliśmy z Andrzejem bardzo zakochani. Przez pierwszy rok naszego związku nie rozstawaliśmy się ani na moment. Mieszkaliśmy razem i pracowaliśmy w tej samej firmie. Kiedy tylko zapragnęłam, mogłam przejść obok pokoju Andrzeja i dyskretnie, przez oddzielającą nas przegrodę z przezroczystego pleksi, popatrzeć na niego pochylonego nad klawiaturą komputera lub zajętego telefoniczną rozmową. Zawsze wyczuwał moją obecność. Nawet bardzo zajęty posyłał mi dłonią całusa. W wolnych chwilach dawał mi dyskretny znak, byśmy spotkali się na kawie.

Wiem, że wiele osób w firmie patrzyło na naszą miłość z zazdrością. Byliśmy młodzi, zakochani, szczęśliwi. Mieliśmy wszystko, czego inni tak bardzo pragnęli. Oboje też powoli pięliśmy się po szczeblach kariery, absolutnie przekonani, że potrafimy pogodzić obowiązki służbowe z założeniem własnej rodziny.
– Będziemy mieli dwoje, a nawet troje dzieci, dobrze? – planował Andrzej, przytulając mnie.
A ja nie miałam nic przeciwko ani jednemu, ani drugiemu. Zaślepiona uczuciem, patrzyłam na świat przez różowe okulary. Teraz wiem, że lekceważyłam zwiastuny nadciągającej katastrofy. I przegapiłam ten moment, kiedy można było jeszcze uchronić Andrzeja przed uzależnieniem od alkoholu…

A wszystko zaczęło się od całkiem niewinnego drinka po powrocie z pracy, którego wypił ot tak, dla rozluźnienia. Nie widziałam w tym nic złego, w końcu sama lubiłam sączyć odrobinę wina do kolacji. Ale po jakimś czasie Andrzejowi nie wystarczał już ten kieliszek czy dwa, musiał je dopić drinkiem z czymś znacznie mocniejszym. Nim się spostrzegłam, alkohol zaczął znikać z naszego barku w ekspresowym tempie. Zaczęłam podejrzewać, że to, co Andrzej pije przy mnie, jest tylko kroplą w morzu alkoholu, który wlewa w siebie każdego dnia. Stawiał sobie bowiem ostentacyjnie jedną szklaneczkę na stoliku przy kanapie, a potem jakoś tak z godziny na godzinę coraz bardziej czuć go było wódką.

Zaczęłam bezbłędnie rozpoznawać ten stan, bo choć nawet kiedy Andrzej był wyraźnie odurzony alkoholem, nie awanturował się i nie bełkotał – robił się nieobecny duchem, jakby nieustannie zamyślony i dziwnie milczący. Coraz częściej miewał też kłopoty z pamięcią. Na przykład zapominał, że oddał garnitur do pralni, i szukał go, spóźniając się do pracy. O zakupach nie wspomnę – kilka razy zostaliśmy przez niego bez kolacji czy śniadania. W firmie także się opuścił w wypełnianiu swoich obowiązków. Czułam się z tym niezręcznie, bo kiedy szłam korytarzem, ludzie wyraźnie milkli, ostentacyjnie i głośno zmieniając temat. Stąd wiedziałam, że obgadują mojego ukochanego i jakąś jego kolejną wpadkę. Wciąż się jeszcze łudziłam, że nie jest tak źle. Jednak wkrótce nastąpiły dwa wydarzenia, które otworzyły mi oczy.

Niespodziewanie wpadła do mnie z wizytą dawno niewidziana kuzynka. Nie miałam w domu żadnego ciasta, podałam więc tylko kawę z ciasteczkami i chcąc uhonorować gościa, sięgnęłam do barku po butelkę likieru. Byłam pewna, że będzie ciężka, bo kupiłam ją całkiem niedawno. Tymczasem… butelka była pusta. Zupełnie. Zrobiłam dobrą minę do złej gry i przeprosiłam kuzynkę. Wymyśliłam jakąś historyjkę o niezapowiedzianych gościach i mojej krótkiej pamięci. Wszystko po to, by zatuszować własne zaskoczenie. A właściwie ból, bo wiedziałam, kto sięgnął po tę butelkę. „Przecież on nie cierpi kakaowego likieru! Zawsze twierdził, że to taki kobiecy trunek” – pomyślałam ze zgrozą. Przez całą wizytę kuzynki nie mogłam się skupić na rozmowie, bo wciąż zastanawiałam się nad Andrzejem. „Już mu wszystko jedno, co pije. Czym to się skończy? Alkoholizmem? Upadkiem? Andrzej zniszczy swoje życie i moje” – coraz bardziej przerażające myśli nie dawały mi spokoju.

Druga sytuacja zdarzyła się podczas służbowej imprezy. Piwo lało się na niej obfitym strumieniem, ale nie aż tak, by każdy imprezowicz zalał się w pestkę. Tymczasem Andrzej tak właśnie zrobił. Pod koniec zaczęłam go szukać, bo chciałam już iść do domu. No i niestety, zastałam go nieprzytomnego, śpiącego na jednym ze stołów. Wszczęłam alarm w panice, że coś mu się stało. To była straszna chwila. Nigdy nie zapomnę tych ironicznych spojrzeń, którymi mnie wtedy obrzucili koledzy z pracy. Ktoś łaskawie uświadomił mi, że mój chłopak wcale nie pił piwa, tylko… wódkę, którą przyniósł zresztą ze sobą i hojnie częstował nią towarzystwo. Nie wiem, kto pomógł mi zatargać go do taksówki, lecz pamiętam jedno – kiedy Andrzej wytrzeźwiał, postawiłam mu ultimatum: albo ja, albo alkohol.

Byłam zdesperowana. Zbyt dobrze wiedziałam, jaki los czeka mnie przy uzależnionym mężu. Moja najlepsza przyjaciółka z podstawówki miała takiego ojca. Co jakiś czas wpadał w ciąg i wtedy wynosił z domu wszystko, co mu wpadło w ręce. Przychodziła do mnie odrabiać lekcje, bo nie miała nawet własnego biurka, a cóż dopiero mówić o telewizorze czy świętym spokoju. W szkole nauczyciele patrzyli na nią z litością, uczniowie się z niej wyśmiewali. Wszyscy sąsiedzi gardzili jej rodziną, chociaż przecież dzieci nie były niczemu winne. Nie chciałam, by mnie spotkał taki los. Wygarnęłam wszystko Andrzejowi, a on dosłownie przypadł mi do kolan. Przepraszał, błagał o wybaczenie. Obiecywał, że zacznie się leczyć i pracować nad sobą.

Faktycznie, Andrzej wkrótce zapisał się do klubu Anonimowych Alkoholików. Z domu zniknął alkohol, a mój ukochany chodził trzeźwy. Po kilku miesiącach zaczęłam wierzyć, że wszystko się ułoży. Jednak tak się nie stało. Na weselu mojej przyjaciółki Andrzej znowu upił się do nieprzytomności. Zniknął nagle w środku zabawy, a gdy go znalazłam po długich poszukiwaniach, było za późno na jakąkolwiek interwencję. Mogłam go już tylko zabrać do domu, oszczędzając sobie jeszcze większego wstydu i pełnych wyrzutu spojrzeń panny młodej.

Kiedy taszczyłam go do samochodu, dostał torsji i zanieczyścił mi nowe satynowe pantofelki. „Czy tak ma wyglądać moje życie? Nigdy!” – pomyślałam wtedy i z krwawiącym, ale zimnym sercem rozstałam się z Andrzejem. Tym bardziej że wyszło na jaw, że wcale się nie leczył. Zamiast uczestniczyć w spotkaniach AA, chodził gdzieś z kumplami. Po rozstaniu postanowiłam poszukać pracy w innej firmie, i się przeniosłam. Musiałam zacząć od niższego stanowiska niż moje dotychczasowe, lecz przynajmniej z daleka od Andrzeja. Mój były narzeczony całkowicie zniknął z mojego życia.

Odezwał się do mnie dopiero po roku. Kiedy usłyszałam jego głos w słuchawce, serce niemal mi stanęło… Myślałam, że udało mi się o nim zapomnieć, jednak w tamtym momencie dotarło do mnie, jak bardzo się oszukiwałam.
Mati, przestałem pić, przysięgam – usłyszałam jego szczery, żarliwy głos. – Nadal jestem alkoholikiem, bo to przecież choroba, ale stale pracuję nad sobą. Biorę udział w specjalnym programie dla uzależnionych i robię postępy. Przynajmniej tak uważa mój terapeuta. Możesz z nim porozmawiać, jeśli chcesz. Wiem, że masz prawo mi nie wierzyć po tym wszystkim, co ci zrobiłem. Czy dasz radę mi wybaczyć i wrócić do mnie? – zapytał ostrożnie i tak jakby wstrzymał oddech.
Dam radę? Sama sobie zadawałam to pytanie. Bałam się naszego spotkania. Momentu, gdy zobaczę Andrzeja i przestanę racjonalnie myśleć. Jego telefon uświadomił mi, że nadal bardzo go kocham i że jeśli tylko zechce, będzie mógł namówić mnie do wszystkiego.

Chyba wyczuł, że nie chcę, aby to nasze pierwsze spotkanie odbyło się sam na sam, bo szybko dorzucił:
– Mój przyjaciel, Robert, organizuje imprezę urodzinową w pubie. Serdecznie cię na nią zaprasza, kazał mi to przekazać. Wpadnij, to porozmawiamy. Pamiętasz Roberta, prawda? – zapytał lekkim tonem, udając wyluzowanie.
Jakże miałabym go nie pamiętać? Był bliskim przyjacielem Andrzeja i jednym z tych ludzi, którym naprawdę zależało, aby mój ukochany przestał pić. Wiele razy z nim rozmawiałam, a on podtrzymywał mnie na duchu, kiedy już nie miałam siły zmierzyć się z nałogiem ukochanego i nim samym. Dlatego poszłam na tę imprezę. Ale nie weszłam do środka. Dlaczego? Bo przez okno zobaczyłam Andrzeja sączącego z kieliszka czerwone wino! „A więc to tak wygląda ta niby abstynencja!” – zdruzgotana natychmiast wróciłam do domu.

Nie odbierałam potem jego telefonów ani nie otworzyłam drzwi, gdy przyjechał pod mój dom. Napisałam mu tylko esemesa, że z nami już koniec na zawsze, bo mam innego. „Mieliśmy swoją szansę i ją zmarnowaliśmy” – stwierdziłam. Po tym wyznaniu Andrzej się w końcu poddał. A ja uświadomiłam sobie, że faktycznie powinnam dać szansę innemu uczuciu. Nowemu. Temu, które zrodziło się w ostatnich miesiącach między mną a… Robertem.
Bo tak się złożyło, że przyjaciel mojego byłego narzeczonego stał mi się w ostatnich miesiącach naprawdę bliski. Obojgu nam zależało, aby Andrzej przestał pić. To Robert załatwił Andrzejowi terapię, wiele razy pomagał mi go rozbierać i układać do łóżka, gdy ten wracał do domu zamroczony alkoholem. I przeczesywał nasze mieszkanie, szukając butelek pochowanych w różnych miejscach, niczym pies myśliwski tropiący zwierzynę.

Przy tym wobec mnie zawsze był współczujący i delikatny. Czy można się więc dziwić, że po pewnym czasie zaczęłam bez oporów korzystać z jego wsparcia? Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczął mówić, jak bardzo jestem dla niego ważna, i że zawsze mogę na niego liczyć. Wtedy chyba uświadomiłam sobie, że od miesięcy nie widziałam go w towarzystwie żadnej kobiety.
– Bo jesteś jedyną, na której mi zależy – odparł szczerze. – Wiem, że jeszcze nie pora, aby o tym rozmawiać, ale pamiętaj, ja tu jestem i czekam… Może kiedyś odwzajemnisz moje uczucie.
Ten incydent z winem był kroplą, która przelała czarę nagromadzonej we mnie goryczy. Wtedy uświadomiłam sobie, że Robert jest dla mnie prawdziwą opoką po zawodzie z Andrzejem. Wyznałam mu to, a pół roku później Robert poprosił mnie o rękę.

Zgodziłam się. Tak bardzo pragnęłam być kochana i szanowana… Z radością zaczęłam planować ślub, nie zastanawiając się nad swoimi uczuciami. Oczywiście, żadne z nas nawet nie wspomniało, by zaprosić Andrzeja. Robert zakończył z nim znajomość zaraz po tym, jak oficjalnie zaczęliśmy być razem. Uznał, że inaczej byłby nie w porządku zarówno wobec mojego byłego, jak i mnie. Ja przecież nie chciałam go znać. Termin ślubu został wyznaczony, zaproszenia rozesłane, sala wynajęta. Na szafie w moim dawnym pokoju w domu u rodziców zawisła biała suknia, ukryta w pokrowcu, aby narzeczony jej nie widział przed ślubem, bo podobno to przynosi pecha…

Któregoś dnia spotkałam na ulicy koleżankę Andrzeja. Wiedziałam, że bardzo się lubili. Czułam się trochę niezręcznie, rozmawiając z nią, jednak nie chciałam też jej zbywać. Przystanęłam więc i od słowa do słowa Aneta wyznała mi, jak bardzo jej żal mojego związku z Andrzejem, bo fajna była z nas para.
Wierzę, ale on nie chciał się leczyć! Wolał pić! – wypaliłam wściekła, bo dawne uczucia gwałtownie we mnie odżyły.
Widząc, że patrzy na mnie jakoś tak zdziwiona, wyrzuciłam z siebie wszystkie żale. Wspomniałam także o próbie pogodzenia się i winie, które na przyjęciu urodzinowym Roberta pił Andrzej.
– Wino? – spytała zaskoczona Aneta. – Jestem pewna, że to był sok z aronii!
– Akurat! – prychnęłam.

Tak, sama pamiętam, jak mu go Robert nalewał do kieliszka! Powiedział, że w ten sposób ustrzeże się przed głupimi namowami na strzelenie sobie jednego, bo ten sok wygląda właśnie jak czerwone wino – zapewniła mnie.

Zmroziło mnie. Robert mu nalał soku? Bo wygląda jak wino? Jakim cudem? Przecież zapewniał mnie potem, że naprawdę nic nie mógł zrobić, bo Andrzej dorwał się do wina jak głupi! O co tutaj naprawdę chodzi?! Z emocji zakręciło mi się w głowie. Szybko pożegnałam się z Anetą i wróciłam do domu. Im dogłębniej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej mój przyszły mąż jawił mi się nie jako oddany Andrzejowi przyjaciel, który stara się go ratować, ale ktoś zupełnie inny.

To przecież on mi powiedział, że Andrzej nadal pije i nie chodzi na spotkania AA. Ze współczuciem podkreślał, że chociaż jest jego przyjacielem, to jednak radzi mi, abym o nim zapomniała. Bo tak będzie lepiej dla mnie… Wspierał mnie w moich dążeniach do zerwania z „toksycznym chłopakiem”… Czyżby to wszystko było tylko grą? A potem jeszcze ten sok z aronii… Specjalnie go nalał? Rzeczywiście wiedział, że jestem zaproszona na przyjęcie, i kiedy przyjdę, zobaczę Andrzeja z kieliszkiem!
– Zrobiłeś to celowo? – zapytałam narzeczonego wprost jeszcze tego samego wieczoru.
Speszył się, ale tylko na chwilę. I natychmiast zaczął mnie zapewniać:
– Kochanie, przyznaję, że nie wyprowadziłem cię z błędu, gdy wyciągnęłaś fałszywe wnioski, ale… przysięgam, że zrobiłem to z miłości do ciebie i dla twojego dobra. Znam Andrzeja, jest słabym człowiekiem i wcześniej czy później i tak zacząłby znowu pić, a ty latami byś się łudziła, że będzie inaczej! Uwierz mi. Nie mogłem dopuścić, żebyś cierpiała. Zrobiłem to z miłości do ciebie.

Wtedy, czyli dwa dni temu, Robert zdołał mnie przekonać, że postąpił słusznie. Żarliwymi wyznaniami uczucia udało mu się zagłuszyć moje wątpliwości. Jednak teraz… Do głosu doszło serce. Nic już nie było takie oczywiste.
– Jeśli to prawda, że przestał pić, to bez względu na wszystko muszę mu dać szansę – powiedziałam do mamy.
Nie wytrzymałam, w środku nocy chwyciłam telefon! Pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Widzisz, córeczko, niby w miłości wszystkie chwyty są dozwolone, ale bardziej cenię sobie ludzi, którzy grają fair w każdej sytuacji. A już mój zdecydowany sprzeciw budzi oczernianie innych. Dlatego nie podoba mi się to, co zrobił Robert. I to nie o twoją przyszłość z Andrzejem bym się bała, ale właśnie z nim. Bo kto raz okłamał ukochaną osobę, ten może to zrobić jeszcze wiele razy.
– Masz rację – uściskałam ją. I choć to była trzecia w nocy, zadzwoniłam do Andrzeja.

Odebrał natychmiast, przytomny jak w środku dnia. Nie spał. Od znajomej dowiedział się o naszym ślubie i liczył godziny do tego fatalnego wydarzenia.
– Wiem o aronii, wiem, że wtedy w twoim kieliszku to nie było wino – powiedziałam, jakby znał całą historię. – Myślisz, że moglibyśmy spróbować jeszcze raz? – zapytałam.
– O Boże, jak ja na to czekałem! – westchnął radośnie. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek usłyszę te słowa…
A potem wzruszenie odebrało nam obojgu głos i popłynęły łzy.

Więcej prawdziwych historii:
„Zostałam starą panną z wyboru. Kiedyś koleżanki mi współczuły, teraz wszystkie mi zazdroszczą. Ale czy jest czego?”
„Mam romans z kochankiem szefowej. Muszę godzić się na ich związek, bo inaczej zostanę zwolniona”
„Dla męża byłam kolejnym klejnotem do kolekcji i zasłoną dymną, by ukryć jego pedofilskie skłonności”
„Chciałem z nią stworzyć prawdziwą rodzinę. Ona ukrywała przede mną męża i dwoje dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA