Najpierw w ogóle nie brałam pod uwagę pomysłu, który podsunęła mi Patrycja. Ale gdy jesienią zachorowałam na grypę i przez trzy tygodnie nie mogłam pracować, przypomniałam sobie o nim. Właściwie co mi szkodzi spróbować
Samotnej kobiecie nie jest łatwo. Szczególnie jeśli mieszka w takiej pipidówie jak Kielce. Niby całkiem spore miasto, a jednak prowincja. Co innego Warszawa, Kraków czy Gdańsk. Tam to można pożyć. A u nas... szkoda gadać. Co z tego, że mam dobry zawód – jestem manikiurzystką – i własną firmę, skoro nijak nie mogę związać końca z końcem. Po zapłaceniu tych wszystkich zusów, srusów, pitów i srytów na życie zostają mi dosłownie grosze.
Od lat wynajmuję stolik w salonie piękności przy jednej z głównych ulic miasta. Wydawałoby się, że dobry punkt gwarantuje dużo klientów. Nic bardziej mylnego. Babeczki wpadają na paznokcie, owszem, ale głównie popołudniami, bo wcześniej przekładają papierki w biurach albo obskakują narady. A ja mam stolik tylko do piętnastej, potem przychodzi Monika. Kiedyś pracowałyśmy na zmiany, ale Monika urodziła dziecko i musi siedzieć z nim w domu, dopóki mąż nie wróci z pracy. Nawet się o to pokłóciłyśmy, bo uważam, że to wielka niesprawiedliwość, żeby jedna była tylko rano, a druga tylko po południu. Ale właścicielka zakładu zagroziła mi podniesieniem opłat, jak nie ustąpię. No to ustąpiłam. Dlatego teraz przeważnie siedzę i czytam kolorowe pisemka, zamiast zarabiać. Cieszę się, kiedy mam trzy czy cztery klientki dziennie.
Musisz się rozejrzeć za jakąś dodatkową pracą – poradziła mi Patrycja, moja sąsiadka i zarazem najlepsza przyjaciółka, kiedy po raz kolejny przyszłam do niej pożyczyć stówę.
– Ale ja właściwie nic nie umiem robić – westchnęłam. – Tylko te paznokcie, a i to coraz gorzej, bo trendy co chwilę się zmieniają, a kasy na szkolenia brak.
– Bo ja wiem, czy nic nie umiesz... – popatrzyła tak dziwnie, że aż mnie ciarki przeszły. – W końcu miałaś męża.
– Dawno temu – wzruszyłam ramionami.
Rzeczywiście, przez siedem lat byłam mężatką, nawet całkiem szczęśliwą. Ale potem mój luby wyjechał do pracy do Hiszpanii, gdzie stracił rozum dla jakiejś latynoskiej siksy. Zostałam sama z kredytem za mieszkanie i adresem korespondencyjnym, pod który sąd bezskutecznie słał informacje o terminach kolejnych spraw rozwodowych.
Niewierny zjawił się dopiero po dwóch latach, wielkodusznie wziął na siebie winę za rozpad naszego małżeństwa, po czym zapakowawszy w karton miśnieńską porcelanę po babci, pożegnał się i zniknął. Tym razem na dobre.
– Właściwie co do moich umiejętności ma Tadek? – sięgnęłam po filiżankę. – Uważasz, że powinnam zostać gosposią?
– Raczej... damą do towarzystwa.
– Czyli dziwką?! – z wrażenia aż się zakrztusiłam kawą, którą mi podała.
– Oj tam, zaraz dziwką – prychnęła Pati. – Jesteś jeszcze młoda, atrakcyjna, na pewno bez trudu znalazłabyś chętnego na swoje wdzięki. Jeden facet w tygodniu rozwiązałby twoje finansowe problemy.
Myślałam, że śnię. Oto moja sąsiadka, kobieta, którą znałam od lat, lubiłam i szanowałam, wierna żona i matka dzieciom – namawia mnie do prostytucji.
Zaraz, zaraz... Coś mi zaświtało.
– Czyżbyś ty...
– Zwariowałaś! – roześmiała się. – Rysiek by mnie zabił. Ale... – przyciszyła głos. – Pamiętasz, jak kiedyś przez kilka miesięcy byłam u ciotki w Londynie?
– Wieki temu! Wróciłaś i od razu kupiłaś samochód – przypomniałam sobie. – Taki zielony. Ależ ci zazdrościłam.
– Nie pracowałam wtedy w barze...
Może poznałabym szczegóły londyńskiego życia przyjaciółki, lecz zjawił się Rysiek i z oczywistych względów musiałyśmy zmienić temat. Na prośbę Pati nigdy więcej do tego nie wracałyśmy.
Początkowo w ogóle nie brałam pod uwagę niemoralnego zarobkowania. Przypomniałam sobie o takiej możliwości dopiero jesienią, kiedy zachorowałam na grypę i przez trzy tygodnie nie mogłam pracować, co wpędziło mnie w jeszcze większe długi. „Właściwie seks to trochę jak sport” – rozmyślałam, przeglądając gazetę z ogłoszeniami. Oczywiście niczego dla siebie nie znalazłam. No może poza jednym...
– Błękitna Laguna, słucham – usłyszałam w słuchawce męski głos.
– Ja w sprawie pracy – wydukałam.
– Yhm. Ile masz lat?
– Trzydzieści dwa – na wszelki wypadek odjęłam sobie co nieco.
– Daj spokój, mamuśka! – obleśnie zarechotał typ, po czym się rozłączył. Okropnie mnie to wkurzyło.
Urażona w swojej kobiecej dumie postanowiłam udowodnić, że i w moim wieku można jeszcze wiele zdziałać w seksbiznesie. Bo dlaczego by nie? Kilka dni później w lokalnej gazecie ukazało się ogłoszenie o treści: „Dojrzała, atrakcyjna kocica dorobi do pensji” – i telefon (specjalnie na tę okazję kupiłam starter za pięć złotych, żeby broń Boże nikt ze znajomych się nie poznał).
Wbrew moim oczekiwaniom odzew był znikomy – kilka dowcipów i jeden głuchy telefon. Pewnie to przez agencje, które otwierały kolumnę z tymi swoimi „Aaaabsolutnie fantastyczne panie...”.
W końcu po kilku długich dniach oczekiwania zadzwonił pierwszy klient.
– Ile za numerek? – spytał bez ogródek.
– Dwieście – wypaliłam.
– A frencz?
Frencz?! Wpadłam w panikę. Facet najwyraźniej wiedział, że jestem manikiurzystką. Ale skąd? Szlag by to trafił.
– Czterdzieści – jęknęłam cała w stresie. – Ale frencz robię tylko do piętnastej.
W słuchawce zapanowała cisza.
– To nie, bo pracuję do czwartej. A całość za sto pięćdziesiąt? – targował się.
Zabolał mnie taki paskudny brak szacunku dla czekającej mnie ciężkiej pracy, jednak zerknąwszy na stertę leżących na stole rachunków, zgodziłam się. Umówiliśmy się na dwudziestą.
Praktycznie od razu wzięłam się do przygotowań. Na początek depilacja. W materiały edukacyjne, konkretnie pewien magazyn dla nastolatek, zdążyłam się już zaopatrzyć. Choć artykuł pod znaczącym tytułem: „Pożegnanie z buszem” przekonywał, że panująca moda każe kobietom golić się na zero, zdecydowałam się jedynie na przystrzyżenie swojej zaniedbanej intymnej fryzury. W końcu jestem poważną osobą, a nie jakąś lafiryndą. Wbiłam się w kupiony na wyprzedaży purpurowy stanik, który – jak zapewniała ekspedientka – miał uczynić ze mnie wampa. Nie obeszło się także bez koronkowych stringów.
Kończyłam właśnie robić makijaż, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi...
Zadbałam oczywiście o swoje bezpieczeństwo – w różnych częściach mieszkania pochowałam ostre narzędzia na wypadek, gdyby klient okazał się psychopatycznym mordercą albo sadystą. No i poprosiłam Pati, żeby punkt dziewiąta zastukała do drzwi, udając mojego ochroniarza. Taki sygnał, że czas minął. Facet nie wyglądał na bandytę. Był chudy, lekko łysawy, w okularkach. Życiowa ciamajda. Nic dziwnego, że musiał płacić za to, co prawdziwi mężczyźni dostają za darmo. Nawet mi się go trochę szkoda zrobiło, kiedy zobaczyłam, jak starannie odwiesza swoje ubrania na krzesło.
– Chodź! – pociągnęłam go na łóżko.
Nie ukrywam, że miałam pewne wątpliwości, czy sprostam zadaniu, ale okazało się, że z seksem jest jak z jazdą na rowerze. Nigdy się tego nie zapomina. Zresztą nie musiałam się specjalnie wysilać, bo ciamajda z miejsca przejął inicjatywę. Z takim zapałem dorwał do mojego biustu, że spokojnie mogłam gapić się w sufit, marząc o niebieskich migdałach. Nie minęło pięć minut, kiedy ktoś zastukał do drzwi. Patrycja? Czy ona się nie zna na zegarku? Co jest grane?
– Zaraz wracam – rzuciłam, wyczołgując się spod zasapanego faceta.
Narzuciwszy na siebie szlafrok, otworzyłam i... zamarłam. To była pani Jadzia, największa plotkara z naszej klatki. Pewnie przyuważyła, że mam gościa, i zapragnęła go sobie obejrzeć.
– Kochanieńka, cukru mi zabrakło. Byłabyś tak miła i pożyczyła mi troszkę? – i wyciągnęła w moją stronę szklankę.
Co za jędza! Chciałam jej przypomnieć, że podobno miała się odchudzać, lecz się powstrzymałam. Z panią Jadzią lepiej nie zadzierać. Kiedyś przyuważyła, jak pierworodny Patrycji wrzuca koleżance za bluzkę ślimaki (wcześniej wydłubawszy je z muszli), i zgłosiła to do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Załatwiłam więc sprawę cukru i wróciłam do pokoju. Widok, który zastałam, zmroził mi krew w żyłach. Klient siedział na łóżku i trzymał w ręku... tłuczek do mięsa. Już nie wyglądał na ciamajdę!
– Co to jest? – spytał, wyciągając w moją stronę narzędzie mordu.
– Tooo? Tłuczek – odpowiedziałam nieco zmieszana. – Przecież widać.
– Ale dlaczego leżał pod łóżkiem?
W pierwszej chwili chciałam przyznać, że schowałam go tam w celu ewentualnej samoobrony, ale żeby się nie przestraszył, wymyśliłam lepsze usprawiedliwienie:
– To na muchy – oznajmiłam z niewinnym uśmiechem. – Jak mi w nocy brzęczą nad uchem, to ja je wtedy, cap...
– Aha. Kotletów bym tutaj raczej nie zjadł – wzdrygnął się mężczyzna.
Na szczęście apetyt na mnie wciąż mu dopisywał, bo ledwo wróciłam na łóżko, zabrał się do roboty. Muszę przyznać, że nie była to lekka praca. Facet co chwilę miał nowe pomysły. Nie żeby jakieś perwersje, ale chyba nie mógł wytrzymać długo w jednej pozycji. Nadpobudliwy jakiś. Cały czas góra, dół, góra, dół. Jak na diabelskim młynie. Aż mi się w głowie zakręciło. Ciągnęło się to wszystko wieki. Przez ten czas ze sto razy obiecałam sobie, że nigdy więcej. Z własnym mężem to co innego. Albo z kochankiem – taki przynajmniej kwiatki przyniesie, powie kilka miłych słówek. Można się pomęczyć.
Wreszcie nadszedł koniec moich katuszy. Facet ubrał się, zapłacił zgodnie z umową i poszedł sobie. Kiedy zjawiła się Patrycja, robiłam sobie właśnie drinka, choć normalnie nie piję. Ale wtedy po prostu musiałam... Nie dość, że właśnie stoczyłam się na samo dno, to jeszcze przegapiłam odcinek „Doktora House’a”!
Trochę trwało, zanim uporałam się z traumą, jaką była dla mnie próba zrobienia kariery w seksbiznesie. Widać nie każdy jest stworzony do zarabiania własnym ciałem. Ja na pewno nie. Kilka tygodni po wizycie mojego jedynego klienta coś mi pękło pod umywalką. Woda tryskała strumieniami, zalewając podłogę w kuchni, łazience, przedpokoju. Jak nigdy potrzebowałam faceta.
Zakręciłam główny zawór i sięgnęłam po telefon, aby zadzwonić do zaprzyjaźnionego hydraulika. Niestety, nie mógł przyjechać. Jego kolega też nie. Ani kolega kolegi. Do następnego nie mogłam już zadzwonić, bo padł mi telefon.
Chwilę popłakałam z żalu nad swoim losem, ale szybko przypomniałam sobie, że w regale mam drugi aparat – ten z kartą za pięć złotych. Czym prędzej podłączyłam go do ładowania. Czas oczekiwania spędziłam na klęczkach. Zbierałam z podłogi wodę, modląc się w duchu o szybki ratunek. I wtedy zadzwonił telefon! Czyżbym wymodliła?
– Słucham? – odezwałam się z wahaniem, bo kto mógłby telefonować pod numer, który nie funkcjonuje?
– Dzień dobry – powiedział męski głos.
Cud jakiś!
– Słucham pana – powtórzyłam.
– Mam pani numer od mojego kolegi, który był u pani i chciałbym...
– Jest pan hydraulikiem? – przerwałam mu, nie czekając na ciąg dalszy.
– Nie, dlaczego? – mężczyzna był wyraźnie zaskoczony moim pytaniem.
– Nie? To dziękuję – westchnęłam i wróciłam do ścierania podłogi. Samotnej kobiecie nie jest łatwo. Zwłaszcza, jeśli mieszka w takiej pipidówie jak Kielce...
Więcej prawdziwych historii:
„Nie wiem, czy nie ucieknę sprzed ołtarza. Mój przyszły mąż nie jest moją prawdziwą miłością”
„Mąż ma mnie za nieroba, bo zajmuję się tylko domem. Ale przecież to też jest praca!”
„Pieniądze zmieniły moją żonę w plastikowego potwora. Chce ciągle więcej i drożej, a ja dałbym wszystko za stare życie”
„Wzięłam ślub w tajemnicy przed rodziną. Mój mąż rozpłynął się w powietrzu bez rozwodu, a chłopak chce się oświadczyć”