Zatrzymałem się w przydrożnym barze kilkanaście kilometrów od domu, bo strasznie chciało mi się kawy. Nie spodziewałem się żadnych rewelacji, ale ku mojemu zaskoczeniu, płyn, który podała mi kelnerka, naprawdę dał się wypić. Może i kawa nie była takiej jakości, do jakiej przywykłem, mimo wszystko była aromatyczna i tak mocna, że aż czarna.
Sączyłem ją z przyjemnością, raz po raz zerkając na dziewczynę, która weszła za bar i teraz dokładnie wycierała naczynia i ustawiała je na półce. Od razu domyśliłem się, że musi być właścicielką tego przybytku, bo kto inny wkładałby w tę pracę tyle serca? Rozejrzałem się dookoła. Cały barek to był po prostu nieduży, drewniany domek, ale w środku czysty i przytulny. Na każdym stoliku stał wazonik ze świerkową gałązką. Pomyślałem, że dawno nie byłem w lesie… A przecież kiedyś tak to uwielbiałem. Spacery o każdej porze roku. Wiosną, gdy zieleń aż biła po oczach, latem, kiedy poszycie parowało z gorąca, jesienią, bo wszędzie czuć było zapach grzybów, no i zimą, po białym dywanie ze śniegu, pośród drzew przystrojonych puchem.
Rany, przecież właśnie po to tak harowałem – żeby się wynieść za miasto, postawić dom niedaleko lasu i oddychać pełną piersią. Ale kiedy mi się to udało, okazało się, że w moim życiu nie ma miejsca na proste przyjemności.
Jak to się stało? Wiedziałem dobrze, że to niechlubna zasługa mojej żony. Kiedy ją poznałem, była prostą dziewczyną z małego miasteczka. Na naszą pierwszą randkę przyszła w za dużych pantoflach pożyczonych od siostry. Strasznie jej kłapały, udawaliśmy oboje, że nie zwracamy na to uwagi… Po dwóch latach moja ukochana zaszła w ciążę, więc wzięliśmy przyspieszony ślub, a ja przysiągłem sobie wtedy, przed ołtarzem, że mojej rodzinie nigdy niczego nie zabraknie.
Pieniądze ją zmieniły
Z pierwszych lat życia moich synów – Dominika i młodszego Mikołaja – niewiele pamiętam, bo praktycznie nigdy nie było mnie w domu. Założyłem własną hurtownię i pierwsze lata spędziłem na osobistym dowożeniu towaru.
Potem mogłem już zatrudnić pracowników, ale wtedy przecież trzeba było ich pilnować. Poza tym zaczęła się budowa nowej siedziby firmy i urządzanie mieszkania, które kupiliśmy na kredyt. Duże było, osiemdziesiąt metrów, ale Elwirze to nie wystarczyło. Ledwo je urządziliśmy, zaczęła mówić o domu.
Uznałem, że to całkiem niezły pomysł, dom za miastem… Myślałem o czymś skromnym, przytulnym, w tradycyjnym stylu. Moja żona jednak, w porozumieniu z jakimś architektem, którego skądś wytrzasnęła, przedstawiła mi plany pałacu!
– Prowadzisz dużą firmę, będziemy wydawać przyjęcia dla twoich biznesowych partnerów. Nie możemy przecież zaprosić ich do jakiegoś kurnika! – dowodziła mi, kiedy zaprotestowałem przeciwko budowie takiego hangaru.
Nie wiem dlaczego już wtedy nie zorientowałem się, że to wszystko zaczyna zmierzać w jakimś złym kierunku. Chyba byłem za bardzo zapracowany. Musiałem przecież zarobić na zachcianki Elwiry. A było ich coraz więcej… Moja żona, pochodząca przecież z przeciętnej rodziny, nagle zaczęła dorabiać sobie jakiś zupełnie inny życiorys! W salonie powiesiła portrety „przodków” pachnące jeszcze świeżą farbą i zaczęła mnie pouczać, co wypada, a co nie.
Na naszym stole zamiast uczciwego schabowego zaczęły się pojawiać jakieś dziwaczne frykasy: natka pietruszki smażona we francuskim cieście, wątróbka z wiśniami i chili, homar…
Co gorsza, ja też musiałam odtąd udawać kogoś, kim nie jestem, czyli wielkiego pana. Gdy w któryś weekend zakasałem rękawy flanelowej koszuli i poszedłem kosić trawę, Elwira wpadła w szał:
– Co sąsiedzi sobie pomyślą! Że jesteśmy jakimiś biedakami i nie stać nas na firmę ogrodniczą?! – wykrzyczała.
Aż się cała trzęsła i zagoniła mnie do domu, gdzie musiałem się przebrać w sportowy sweter, i tak paradować do końca dnia. Moje ulubione dżinsy nagle zniknęły i słyszałem ciągle, że są w praniu. A o umyciu własnoręcznie samochodu, czy wykręceniu głupiej przepalonej żarówki oczywiście nie mogło być mowy!
I tak, z dnia na dzień, stałem się nagle więźniem konwenansów we własnym domu. To, co miało być przytulnym azylem, zamieniło się w pułapkę. Mimo eleganckiego garnituru, który nosiłem do pracy, wciąż byłem przecież tym samym facetem! Lubię proste przyjemności, piwo i telewizję, lubię skosić trawę we własnym ogrodzie, połazić po domu w dresie. A teraz na każdym kroku słyszałem, że „nie wypada”…
Tego wieczoru wróciłem z pracy naprawdę zmęczony, po wielogodzinnych negocjacjach, bo budowaliśmy w firmie nową sieć sprzedaży. Marzyłem o spokoju, tymczasem żona napadła na mnie, czemu tak późno i dlaczego się nie przebieram, skoro za chwilę wychodzimy.
– Niby dokąd? – zdziwiłem się niepomiernie, i usłyszałem, że na wernisaż.
– Nie możemy tego odwołać? – zapytałem z nadzieją.
– Nie! – padła stanowcza odpowiedź, po czym dowiedziałem się, jaki to jestem niepoważny i jak rujnuję życie towarzyskie żonie, która przecież tak się stara i robi wszystko, abyśmy obracali się we właściwych kręgach.
Poszedłem się przebrać, lecz w sypialni usiadłem tylko na łóżku, czując, że dłużej nie dam rady. Mechanicznie włożyłem jakikolwiek ciuch i wyszedłem z domu. Wsiadłem do auta i pojechałem przed siebie… Tak oto trafiłem do tego baru.
– Znowu zaczyna padać śnieg – westchnęła barmanka, patrząc w okno. – Będę musiała odśnieżyć podjazd…
Nie wiem, czy te słowa były skierowane do mnie, czy mówiła tylko do siebie.
– Ja mogę to zrobić! – zaproponowałem spontanicznie.
Sam nie wiem, skąd mi się to wzięło.
– Ale ja nie mam… – zawahała się.
– Spokojnie, nie chcę za to pieniędzy – zapewniłem ją, nie wiedząc, czy mam się roześmiać czy rozpłakać.
Wreszcie bowiem trafił mi się ktoś, kto nie miał pojęcia, ile są warte ciuchy, które mam na sobie – mniej więcej tyle, co fajny, miniaturowy śnieżny pług. Z powodu panującego mroku kobieta nie widziała także, że podjechałem najnowszym modelem audi. I pewnie dlatego się zgodziła.
– To wspaniale, byłabym panu wdzięczna - uśmiechnęła się promiennie.
– Ma pani jakąś szuflę? – zapytałem.
– Szufla stoi przed barem – stwierdziła z wyraźną ulgą, że ktoś ją wyręczy w tym niewdzięcznym zajęciu.
Przez kolejne pół godziny machałem drewnianą szuflą, czując, jak napręża mi się każdy mięsień ciała. To był taki zdrowy, fizyczny wysiłek, zupełnie inny niż machanie rakietą do tenisa. Prawdziwszy.
– Dziękuję serdecznie, bardzo mi pan pomógł. Należy się panu herbata z cytryną na koszt firmy – usłyszałem, gdy zziajany, lecz zadowolony, wróciłem do baru. – Chyba że wolałby pan gorący barszczyk z uszkami. Własnoręcznie lepiłam – dodała miła właścicielka.
– Barszczyk? – ucieszyłem się szczerze. – Już dawno nie jadłem takich rarytasów!
– Och, to tylko takie zwyczajne, proste jedzenie – machnęła ręką kobieta.
„Gdybyś wiedziała, dziewczyno, jak ja tęsknię za taką zwyczajnością” – odpowiedziałem jej w myślach.
Godzinę później wjeżdżałem do swojego przestronnego garażu. Ledwo wyłączyłem silnik, z domu wypadła Elwira.
– Gdzie ty byłeś?! Wydzwaniam do ciebie i wydzwaniam! – miotała się jak szalona z rozwianym włosem.
Po raz pierwszy w życiu zdałem sobie sprawę z tego, jak nieprawdziwa jest jej twarz naciągnięta operacjami i wypełniona botoksem. Dawno przekształciła się w dziwną maskę, tak że nie wyrażała żadnych emocji. Moja żona nawet złościła się teraz śmiesznie, bo jej oczy ciskały gromy, z ust padały oskarżycielskie słowa, ale twarz pozostawała nieruchoma.
– Musiałem załatwić swoje sprawy – odparłem stanowczo. – A poza tym musimy poważnie porozmawiać.
– Masz kochankę? – moja żona zastygła w pół gestu.
– Nie, nie mam – zaprzeczyłem.
– No to o co chodzi? – burknęła, wyraźnie uspokojona.
– O co? O moje pragnienia i uczucia! – odparowałem.
– Co? – prychnęła Teresa.
– Słuchaj, ja już nie potrafię i nie chcę tak żyć! Ten dom, ogród, żarcie… to wszystko to nie jest mój styl…
– Chyba żartujesz? – żona popatrzyła na mnie, jakbym był niedorozwiniętym dzieckiem. – O co ci właściwie chodzi?
Upewniwszy się, że chłopcy już śpią, wyłuszczyłem mojej żonie, o czym marzę.
– Chcesz sam sobie odśnieżać podjazd? – uściśliła, wysłuchawszy moich wywodów. – A na wakacje jechać na Mazury, a nie na Bali?
– Coś w tym rodzaju – przytaknąłem wściekły, że sprowadziła moje pragnienia do parteru: ja jej mówiłem o prostych przyjemnościach, a ona usiłowała zrobić ze mnie prostaka.
– Rób, co chcesz, ale na mnie nie licz! – usłyszałem wtedy zaskoczony.
Miesiąc później adwokat Elwiry – jak widać, zdążyła go już zatrudnić – dostarczył mi pozew rozwodowy. Żona wnioskowała o połowę majątku i połowę firmy, którą budowaliśmy razem. Zaskoczyło mnie to, co poczułem, czytając ten dokument. Ulgę! Zgodziłem się na wszystkie jej warunki bez żadnej walki. Oddałem Elwirze ten ogromny dom, którego tak nienawidziłem, a ona równie mocno kochała. Ze wszystkimi antykami i pseudoantykami, którymi ozdobiła wnętrze. Wystawiłem także na sprzedaż firmę i dostałem za nią godziwą cenę. Połowę pieniędzy oddałem Elwirze.
Zrzuciwszy z siebie ten balast, który dźwigałem od lat, zacząłem wszystko od nowa. Założyłem małą firemkę, której nie mam zamiaru rozwijać ponad miarę. Tylko na tyle, aby mi dała pieniądze na godziwe życie, zarazem aby mi go nie odbierała, pochłaniając cały mój wolny czas. Zamieszkałem w niewielkim segmencie, ale za to mam ogródek, który pielęgnuję starannie i zupełnie sam. Niepotrzebna mi do tego firma ogrodnicza ani architekt krajobrazu, który rządziłby się w moim domu i mówił, co jest modne, a co nie. Sadzę takie rośliny, jakie kocham, a nie jakie powinienem mieć.
Najbardziej się bałem, co na to wszystko powiedzą chłopcy, którzy w momencie rozwodu mieli 12 i 8 lat. Na szczęście zdawali się dostrzegać, o co w tym wszystkim chodzi. Nie odwrócili się ode mnie, nadal uwielbiają spędzać ze mną czas. Ostatnio starszy z zapałem pomagał mi naoliwić niewielką ręczną odśnieżarkę, którą kupiłem, aby sprzątnąć śnieg ze swojego ogródka oraz wokół baru Renaty.
Tak, bo zacząłem spotykać się z tą sympatyczną barmanką, którą poznałem tamtego wieczoru, kiedy podjąłem decyzję o swoim życiu… Nasza znajomość rozwijała się spontanicznie. Po prostu zacząłem do niej wpadać częściej, czasem w czymś jej pomogłem, coś tam naprawiłem. To mnie uspokajało podczas burzliwego rozwodu i negocjacji w sprawie sprzedaży firmy. A Renata udawała, że nie widzi mojego wypasionego samochodu i markowych ubrań.
Przyszedł czas, kiedy sam opowiedziałem jej swoją historię, wiedząc, że mnie zrozumie i nie potępi. Wiedziałem już bowiem, że dla niej także nie liczą się pieniądze, lecz miłe, codzienne życie.
Więcej prawdziwych historii:
„Zostałam starą panną z wyboru. Kiedyś koleżanki mi współczuły, teraz wszystkie mi zazdroszczą. Ale czy jest czego?”
„Mam romans z kochankiem szefowej. Muszę godzić się na ich związek, bo inaczej zostanę zwolniona”
„Dla męża byłam kolejnym klejnotem do kolekcji i zasłoną dymną, by ukryć jego pedofilskie skłonności”
„Chciałem z nią stworzyć prawdziwą rodzinę. Ona ukrywała przede mną męża i dwoje dzieci”