„Nigdy nie chciałam dzieci, ale gdy po latach okazało się że mój ex ma ich 7, mam ochotę zmienić zdanie”

kilkoro dzieci fot. Adobe Stock
Niezła gromadka, siedmioro dzieci! Moja przyjaciółka Karolina wolała SPA, podróże, zagraniczne wakacje i robienie kariery. Wyglądało jednak na to, że nada kocha Piotra...
/ 07.01.2021 13:38
kilkoro dzieci fot. Adobe Stock

Wracałyśmy akurat z Frankfurtu, gdzie Karolina załatwiała jakieś poważne sprawy biznesowe. Pojechałam z nią, bo mnie o to bardzo prosiła.
– Nienawidzę jeździć sama! Zawsze się boję, że zasnę za kierownicą – jęczała. – Zabierz się ze mną… Obiecuję, że za fatygę dostaniesz supertorebkę!
– Tę kawową, z kieszonkami?
– Niech będzie. Tylko musisz gadać do mnie przez całą drogę. W tym jesteś dobra!

W pewnej chwili poprosiłam, żeby zatrzymała się gdzieś na kawę

Musiałam rozprostować nogi. No więc zajechałyśmy na duży parking przy stacji benzynowej. Niedaleko było jezioro i lasek. Stoliki z parasolami zasłaniały krzaki kwitnącej tarniny.
– Raj – powiedziała Karolina, ale zaraz się skrzywiła, bo zza brzózek i sosenek doleciał nas rejwach dziecięcych głosów. Śmiały się, piszczały, przekrzykiwały. Czar prysnął.

Karolina nie lubi dzieci, ja też za nimi nie przepadam. Obie jesteśmy trzydziestosześcioletnimi singielkami. Ja mam za sobą nieudane małżeństwo, Karola parę wolnych związków, które ją nauczyły, że kobieta w miłości powinna być jak bazaltowa skała, nie do łatwego skruszenia. Mamy pieniądze, mieszkania, samochody, firmy. Jesteśmy niezależne, zwiedzamy świat, inwestujemy w siebie. Wkurza nas biadolenie niektórych kobiet, że to czy tamto im nie wyszło. Tak się człowiek wyśpi, jak sobie pościeli. To prawda.

A bachory nas męczą! Noga nasza nie postanie w restauracji, gdzie dzieciaki swobodnie biegają między stolikami i zaglądają innym do talerzy. W hotelach zawsze zaznaczamy, żeby w sąsiednich pokojach nie było wrzeszczących smarkaczy. Pociągami i komunikacją miejską nie jeździmy, więc przynajmniej to mamy z głowy. W samolotach liczymy na szczęście. Dlatego teraz Karolina zdecydowała:
– Dopijamy kawę i zbieramy się. Nic tu po nas!

W tej samej chwili na końcu leśnej ścieżki pojawił się wysoki facet wprost obwieszony maluchami. Jedno dziecko niósł na barana, dwoje mniejszych wisiało mu na przedramionach jak torby. Za nimi szło jeszcze troje starszych, a pochód zamykała babka – oczywiście w ciąży!
– Widzisz to, co ja? – zapytałam, ale wiedziałam, że Karola już rozpoznała swoją wielką studencką miłość i ją zamurowało. Siedziała jak zahipnotyzowana, wpatrując się w niezwykłą familię i pewnie zastanawiając się, co robić...

Przywitać się czy udać, że go nie poznaje?

Z kłopotu wybawił ją Piotr, bo tak miał na imię ów tata.

– Rany boskie! – zawołał. – Co za spotkanie! Karolinka! Jesteś śliczna jak zawsze… Ależ ja się cieszę, że cię widzę!

Nie było wyjścia. Zaczęliśmy się sobie przedstawiać:
– To twoja żona i twoje dzieciaki? A to moja przyjaciółka, Sylwia. Chyba ją także pamiętasz, była rok niżej niż my – szczebiotała Karolina.

– Tak, tak, przypominam sobie. A to Julia, ona studiowała na innym wydziale, potem miała dziekankę, więc możecie jej nie znać – Piotr obejmował mało wyrazistą blondynkę, która patrzyła na nas z ciekawością i sympatycznie się uśmiechała.

Dzieci wołały, że chcą pić, mają ochotę na frytki, a jedno popłakiwało, pokazując drzazgę wbitą w palec. Piotr je uspokajał, dmuchał, przytulał, tłumaczył, wypytywał. Julka z dwójką najstarszych poszła zamawiać jedzenie i napoje. Trzeba było dostawić krzesła i zsunąć następne stoliki, żeby się zrobiło wspólne miejsce dla takiej gromady. W tym rozgardiaszu Karolina powoli odzyskiwała pewność siebie. Nadal była w szoku, lecz tylko ja to widziałam…
– Co tu robicie? – zapytała. – Wycieczka jakaś?
– Tak, wracamy do domu z zoo. To niedaleko, ale dzieci już są zmęczone, zresztą Julia także. W jej stanie trzeba uważać – tłumaczył Piotr. Wtedy usłyszałyśmy głos Julii, która zdążyła wrócić, i już zapraszała nas do ich domu.

– Mamy gotowy obiad, wystarczy go podgrzać – mówiła. – A tutaj tylko chipsy i cola. To raptem pół godziny w jedną stronę. Pogadamy, posiedzimy, powspominacie. Bardzo, bardzo prosimy, takie spotkanie po latach nie może się skończyć po paru minutach. Poza tym ja parzę naprawdę dobrą kawę i mam świetną szarlotkę. Pycha, zobaczycie! Zapraszam…

Chciałam zdecydowanie odmówić, ale ubiegła mnie Karola.
– Owszem, bardzo chętnie! – usłyszałam. – Nigdzie się aż tak nie spieszymy, żeby nie odwiedzić dawnych przyjaciół. Prawda, Sylwia?

Co miałam powiedzieć? Wsiadłyśmy do auta, żeby jechać za samochodem Piotra. Ledwo ruszyłyśmy, Karolina zasyczała wściekle:
– Nic do mnie nie mów! O nic nie pytaj, tak ma być, i już!
– Ale przecież dla ciebie to nie jest zwyczajna wizyta. Pamiętam, jak rozpaczałaś, kiedy Piotrek cię zostawił…
– Oboje się zostawiliśmy – warknęła. – Nie było nam po drodze. Teraz chcę sprawdzić, czy to było mądra decyzja.
Okropnie pobladła, oczy jej błyszczały jak w gorączce. Znałam ją bardzo dobrze, wiedziałam, że się nie zatrzyma.

Wizyta u dawnej miłości budzi wspomnienia?

Piotrek mieszkał w dużym drewnianym domu na kamiennej podmurówce. Na ganku rosło dzikie wino, pod oknami kwitły różowe malwy. Pod jabłoniami i śliwami leżał dywan przekwitłych kwiatów – znak, że nadchodziło wczesne lato, czyli pora zawiązywania się owoców. Między drzewami, na sznurach, suszyły się całe zastępy kolorowych ciuszków i pluszaków.

W trawie leżały piłki, skakanki, wiaderka i wszystko, co lubią dzieci, a między nimi kręciły się oszalałe ze szczęścia psy, wariujące na widok swoich państwa. W środku było skromnie, biało, żółto i kremowo. Proste sosnowe meble, wielki kaflowy piec, kominek, podłogi z szerokich desek, olbrzymi stół…
– Sielanka, …wa mać! – szepnęła Karolina. – Rzygać się chce!

Ponieważ pogoda była przepiękna, gospodarze usadzili nas na wygodnych trzciniakach, pod olbrzymim dębem osłaniającym wschodnią stronę domu. Istotnie, po paru minutach na stół wjechała waza z pomidorową, potem bardzo smaczne pulpety z młodymi ziemniaczkami posypanymi koperkiem i kompot w szklanym dzbanie. Na deser Julia podała znakomitą kawę i ciasto z jabłkami pachnącymi cynamonem, które rozpływało się w ustach.

Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tyle zjadła i czuła taką niezwykłą błogość i sytość w całym ciele… Chciałam zapytać Karolinę, czy jej też tak wszystko smakowało, jednak zauważyłam, że ona prawie nic nie tknęła. Dostrzegła to także pani domu i bardzo się zmartwiła.
– Nie smakuje ci? Nie lubisz takich zwyczajnych potraw? – zapytała z troską. – Może ja ci zrobię coś innego? Powiedz, na co miałabyś ochotę?
– Tylko zaznaczam, że sushi i owoców morza nie mamy – roześmiał się Piotrek. – Ale moja Julka świetnie gotuje, więc wal śmiało, głodnej cię nie wypuści!

Karolina wymawiała się zmęczeniem i dietą, ale Julka po chwili przyniosła talerz naleśników ze szpinakowym nadzieniem, i nawet Karola musiała przyznać, że smakują cudownie.
– Tobie się tak chce stać przy garach? W twoim stanie?
– Kiedy ja to bardzo lubię! – roześmiała się żona Piotra. – Nie jest mi ciężko, przeciwnie, cieszę się, kiedy moi jedzą i rosną. Nie ma większej radości!
Patrzyła na swoją gromadę, na zarumienione policzki dzieci i promieniała szczęściem. Była prawie piękna, choć pod względem urody nie sięgała Karolinie do pięt. Ale jej mąż wstał i przytulił ją do siebie.
– No, na dzisiaj dosyć – zdecydował. – Mama teraz odpoczywa. Dzieciaki, zmywanie i porządki należą do nas.

Patrzyłyśmy, jak podsuwają jej pod stopy stołeczek, jak wykładają fotel miękkim pledem i ustawiają go tak, żeby jej nie świeciło w oczy zachodzące słońce. Przyjemnie się obserwowało te starania; o nas nikt i nigdy tak się nie troszczył… Piotr zabrał dzieci do domu, my zostałyśmy na powietrzu. Po chwili Karolina zapytała:

– Julia, ty chciałaś mieć tyle dzieci czy nie uznajesz antykoncepcji? Przepraszam, że wcinam się w sprawy osobiste, ale to dla mnie ciekawy temat.
– Wiem, że dla ciebie ciekawy – Julka cały czas się uśmiechała. – Wiem również, kim jesteś, i wiem, że kiedyś byliście z moim mężem parą. Więc pytaj, o co tylko chcesz!
– Nie przeszkadza ci, że Piotr mnie zaprosił?
– Ciebie i twoją koleżankę, to po pierwsze. Po drugie, to ja was zaprosiłam i zrobiłam to szczerze. Mam nadzieję, że nie będę żałowała! – dodała Julka.
– Boisz się, że coś może wrócić? Jakieś wspomnienia?
– Skąd! Wspomnienia są fajne i trzeba do nich wracać. Poza tym ja nie tego się boję.
– A czego?
– Choroby, nieodwracalnych nieszczęść i tego, że Piotrek mógłby przestać mnie kochać – odpowiedziała Julia.
– To się zdarza. Mężczyźni zdradzają i odchodzą. Takie życie! – głos Karoliny był twardy.
– Wiem, o czym mówisz, rozumiem aluzję, ale to nie Piotrek od ciebie odszedł, to ty nie chciałaś z nim być…
– Nie chciałam na jego warunkach! – zaperzyła się Karolina. – Miał przedpotopowe poglądy, widział we mnie kurę domową! Miałam inne plany i ambicje.
– Dlatego się rozeszliście. Natomiast ja jestem kurą domową i jest mi z tym dobrze.
– Ty kura, a on, sądząc po liczbie piskląt, kogut! – Karolina nadal chciała jej dopiec.
– Nie, nie kogut – spokojnie odpowiedziała Julia. – Piotrek to raczej pelikan…

Dowiedziałyśmy się, że dom, w którym mieszkają, był ruiną, kupą desek i gruzu, i że kupili go za grosze. Piotr sam robił remont, na własnych plecach znosił materiały, w każdą wolną chwilę tyrał na budowie, nie narzekając na zmęczenie czy pogodę.

– Szykował gniazdo – stwierdziła Julka i dodała: – Był nie do zdarcia. Ja się załamywałam, przestawałam wierzyć, że nam się uda, bałam się, że nie będziemy mieli gdzie mieszkać, bo bliźniaki były w drodze… Piotr nigdy nie okazał mi zniecierpliwienia ani złości.

– Ideał! – Karolina nie mogła opanować zawiści. – Trzeba go w kinie pokazywać!

– Żebyś wiedziała – zgodziła się Julka z uśmiechem. – Potem przyszły następne dzieci, kłopoty, nieprzespane noce, terminy w jego firmie, kredyty do spłacenia. Piotr w każdej sprawie był niezawodny, bez niego nic by się nie udało. On negocjował z bankiem, brał dorywcze roboty, każdą sekundę wykorzystywał, żebyśmy mieli co jeść i w co się ubrać. Był naszym dobrym duchem, prawdziwym facetem, na którym opiera się cała rodzina. Pocieszał mnie, kiedy miałam gorsze dni. Ale to wszystko nic… E, nie warto wspominać!

– A co warto? – wtrąciłam się.
– Rodzinny przeszczep wątroby dla naszego synka. Było bardzo ciężko, lekarze nie dawali mu szans. Gdyby nie Piotr… On uratował nasze dziecko!

Julia zamilkła, otarła oczy. Dopiero po dobrej chwili podjęła swoją opowieść:
– Pamiętam starożytną legendę o pelikanie karmiącym swoje małe własną krwią i będącym symbolem miłości rodzicielskiej.
– Ale to nieprawda przecież! Pamiętam z biologii, że to bajka! – oburzyła się Karolina.
– Wiem! Prawdą jest, że pelikan wyrywa sobie puch z piersi, żeby nim wyścielić gniazdo dla małych pelikaniątek. Robi to z takim zapałem i ofiarnością, że przy okazji mocno się kaleczy, aż do krwi! Ludziom się to skojarzyło jednoznacznie i zaczęli wierzyć, że krew pelikana jest pokarmem młodych w czasie głodu albo innych katastrof. Ja nawet zaczęłam mówić na Piotra „pelikan”, ale przestałam, bo on tego nie lubi!

Zrobiło się szaro, zaczęła intensywnie pachnieć maciejka posadzona między grządkami niskich goździków. Na ganku stanął Piotr i zapytał:
– Potrzebujecie czegoś? Przyniosę świece, bo za chwilę będzie ciemno. Ja jeszcze wykąpię dzieciaki i położę je spać. Potem do was dołączę…
– Nie, nie! – zawołała Karolina. – Będziemy się zbierać. Jutro mam ciężki dzień, muszę odpocząć, bo zawalę cały biznes.
– Ale jeszcze kiedyś przyjedziecie? – zapytała Julka.
– Jasne. Jak tylko będzie wolna chwila… Było bardzo miło, jesteśmy w kontakcie.

Wsiadamy do auta, reflektory omiatają ganek i parę gospodarzy stających pod parasolem z dzikiego wina. Widzimy wypukły brzuch Julki i ramiona Piotra otulające ją mocnym uściskiem.
– Nic do mnie nie mów! – słyszę po raz drugi tego dnia. – Nie odzywaj się, bo cię wykopię i będziesz wracała pieszo.

Zerkam na nią spod oka. Widzę, że płacze… Strasznie mi jej szkoda, więc mówię, ryzykując, że faktycznie się wścieknie:

– Oj, nie rozpaczaj, Kara. Zastanów się, czy naprawdę byś tak chciała? Ty jesteś z innego ptasiego gatunku, nie dałabyś rady żyć w kurniku!

Chlipie, pociąga nosem, ale nie wrzeszczy, żebym się zamknęła, więc pocieszam ją dalej:
– Nie wszystko złoto, co się świeci! Rozumiem, to szok dla ciebie, ale przeżyjesz. Idziesz swoją drogą. Jestem pewna, że mimo wszystko byś się nie zamieniła. Wytrzymałabyś bez spa, podróży, wakacji w tropikach, interesów i góry pieniędzy?
– Może masz rację… – słyszę. – W końcu jest tak, jak oboje chcieliśmy! Tylko czemu mi tak strasznie żal, cholera?!

Nie wiem, co powiedzieć.

Zobacz więcej ciekawych historii:
Życie modelki wcale nie jest takie wspaniałe
Mój pierwszy ukochany zdradził mnie z prostytutką
25 lat temu chłopak mnie zostawił. Okazało się, że został księdzem
Na rozprawie rozwodowej poznałam prawdziwą miłość
Przy 164 cm ważę 98 kg i nie mogę schudnąć

Redakcja poleca

REKLAMA