Najgorszy dzień mojego życia? Chyba ten, kiedy w sklepie przy rynku dowiedziałam się od kobiet stojących w kolejce do kasy, że biblioteka, w której pracuję ma być wkrótce zlikwidowana.
– Tak, tak, kochana. Szukaj sobie lepiej nowej roboty – powiedziała jedna.
– Z czego się teraz utrzymasz? – obłudnie litowała się nade mną inna. Ogarnął mnie gniew. Jakim prawem one wiedziały coś, o czym ja, bibliotekarka, powinnam dowiedzieć się pierwsza?! Czy to tylko takie ich złośliwe gadanie, czy decyzja władz gminy? Bez słowa spakowałam zakupy i wyszłam ze sklepu.
Do kompletu tragedii brakowało mi tylko tego...
– Daj spokój. Wiesz, jakie one są. Nic tylko im plotki w głowie – próbowała mnie pocieszyć Kasia, moja przyjaciółka, urzędniczka w spółdzielczym banku.
– A ty słyszałaś coś o tym? – spytałam. – Może jestem ostatnia w mieście, która się dowiaduje, niczym zdradzana żona?
– Nie, ale mam za to inne ciekawe informacje – uśmiechnęła się. – Ponoć ma u nas powstać jakiś nowoczesny lokal, typu klubokawiarnia z internetem. Pomyśl, wreszcie będzie gdzie pójść! Trochę kultury zawita w nasze gminne progi.
– Jest u nas kultura. W mojej bibliotece. Kurzy się na półkach – spojrzałam na nią z wyrzutem, bo miałam poczucie, że już nikt nie szanuje ani mojej pracy, ani mnie.
– Ale jesteś dzisiaj cięta na wszystkich – zmarszczyła brwi Kasia. – Ale czekaj, bo mam jeszcze jedną nowinę, która powinna cię zainteresować. Wrócił Czarek.
Zamarłam. Serce zabiło mi mocniej.
Przyjaciółka patrzyła na mnie uważnie. Próbowałam przywołać na twarz wyraz obojętności, jednak czułam, że mi się nie udało. Policzki mnie zapiekły, chyba zaczerwieniłam się jak burak. Jeszcze to! Nie umiem być niewzruszona...
– Już nic mnie z Cezarym nie łączy – powiedziałam, mimo wszystko siląc się na obojętność, a potem szybko się pożegnałam. – Muszę lecieć do pracy, cześć.
– Dam ci znać, jak się czegoś o nim dowiem – krzyknęła za mną Kasia, jakby dobrze wiedziała, co mi w duszy gra.
Gdy otwierałam drzwi biblioteki, łzy kręciły mi się w oczach. Rozbiła mnie wiadomość o powrocie Czarka, mojej dawnej wielkiej miłości, zakończonej fiaskiem na oczach całego miasteczka. Byliśmy po zaręczynach, gdy w pewien sobotni wieczór Cezary, kompletnie pijany, wjechał samochodem na rynek, zahamował na latarni, a gdy zajrzano do wozu, okazało się, że jest w im pasażerka – dziewczyna, którą wszyscy znali, bo kupczyła ciałem na przelotówce.
Stałam na rynku i patrzyłam na to widowisko, jakby to był film. A dziewczyna, ubrana zgodnie z zawodem, wytarabaniła się z wraku auta, spojrzała na mnie i powiedziała łamaną polszczyzną; „Ty nie wiesz, co on robić…”. Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty wiedzieć. Odwróciłam się i pobiegłam przed siebie. Następnego dnia oddałam mu pierścionek. Wspomnienia następnych dni i tygodni nie były miłe. Tłumaczenia jego rodziny, że Czarek ratował dziewczynę z jakiejś opresji i został upity przez gangsterów, nie wydawały mi się ani trochę wiarygodne. Ludzie w miasteczku niby w nie uwierzyli, ale i tak szeptali po kątach. W końcu Cezary był siostrzeńcem wójta.
Ja nie mogłam żyć z takimi wątpliwościami. Straciłam zaufanie do Czarka, tym bardziej że po tamtej awanturze nie próbował się ze mną kontaktować. Wspomnienia wróciły, gdy usiadłam za biurkiem, lecz szybko musiałam zejść na ziemię, bo drzwi otworzyły się na oścież i ujrzałam w nich wójta wraz ze świtą.
– Witam – wójt uścisnął mi rękę. Nie bardzo go lubiłam, ale podobało mi się, że od dwóch lat zachowuje się tak, jakby nic nie zaszło między mną a jego siostrzeńcem. Traktował mnie dobrze.
– Od dawna chciałem odwiedzić to miejsce, bo kultura jest w dzisiejszych czasach szczególnie ważna. Ludzie powinni więcej czasu poświęcać swojej tożsamości, a przy tym patrzeć w przyszłość… – powiedział wójt i chrząknął znacząco:
– Chociaż tu u ciebie mamy raczej przeszłość. Szaro, ciemno, ponuro.
– To biblioteka, nie dyskoteka – odparłam cierpko, bo już wiedziałam, że kobiety w sklepie miały rację.
Wójt był tu pierwszy raz i to na pewno nie po to, by mnie pochwalić. Jego zainteresowanie nie wróżyło niczego dobrego.
– Bardzo zabawne – zaśmiał się nieco sztucznie, a jego ludzie mu zawtórowali. Wiedzieli, co czynią: wójt nie znosił sprzeciwu, a swój urząd pełnił już dziesięć lat i zamierzał pełnić przez kolejne.
– Byłem na spotkaniu w województwie – podjął. – Mówili, że biblioteki powinny być centrum kulturalnym miejscowości, aktywizować ludzi, inicjować wydarzenia kulturalne, a nawet handlowe. A tutaj co mamy? Same stare książki.
– Byłyby nowe, gdyby gmina dawała na nie pieniądze. Byłyby wydarzenia, gdybym miała więcej krzeseł i budżet na sprowadzanie interesujących gości…
Coś tam jeszcze pogadał, porozglądał się i poszedł. Nie wiedziałam, czego ode mnie chciał, ale i tak mnie to zaniepokoiło.
Zostałam sama i już do końca dnia nie odzyskałam ani optymizmu ani ochoty do pracy. Czułam, że decyzja w mojej sprawie już zapadła. Koniec. Co tu zrobią? „Może sklep monopolowy, bo to rzeczywiście „aktywizuje” małomiasteczkową społeczność” – pomyślałam z goryczą. Do domu doszłam podłamana, a przed furtką czekał na mnie... Cezary.
– Cześć, chciałbym porozmawiać... – odezwał się niepewnie. Mimo upływu czasu nadal czułam żal.
– Nie mamy o czym – rzuciłam przez ramię i weszłam na teren posesji.
– Zaczekaj, chcę ci wyjaśnić….
– Nie będę niczego słuchać! – krzyknęłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
W mieszkaniu z trudem się uspokoiłam. Czarek nic się nie zmienił. Był tak samo przystojny, a jego widok oczywiście przyprawił mnie o szybsze bicie serca. „Pamiętaj, że wszystko skończone – pouczyłam w myślach samą siebie.
– Nawet nie waż się z nim rozmawiać. Ani o nim myśleć. Teraz masz problem z pracą i tylko tym powinnaś się zajmować”. W miarę jak upływały godziny, moja frustracja i rozgoryczenie zmieniły się w bunt. Nie poddam się bez walki! Chce wójt aktywizacji, to będzie ją miał!
Następnego ranka ruszyłam z impetem. Na drzewach, słupach, sklepach rozwiesiłam drukowany apel do mieszkańców, żeby mi przynosili książki, płyty, filmy, gry planszowe, bo nie ma pieniędzy na zakupy i biblioteka może zniknąć. Zaprosiłam też wszystkich potencjalnych darczyńców na małe spotkanie z poczęstunkiem w sobotę przed biblioteką. Przez pierwsze kilka dni nic się nie działo, ale od środy w mojej pracy zrobiło się gwarno. Drzwi się nie zamykały. Ludzie przynosili przeczytane książki, obejrzane filmy na płytach CD. Widocznie jednak martwili się, co dalej będzie.
W piątek w gronie klientów ujrzałam Czarka. Rozmawiał z Kasią, coś szeptali do siebie w sposób, który dowodził pewnej zażyłości. Zabolało to mnie do żywego i od razu zdałam sobie sprawę, że uczucie do niego wcale mi nie przeszło. Poczułam złość na samą siebie. „Dlaczego jestem taka słaba?!” – pytałam się w myślach, ale na zewnątrz niczego nie pokazywałam. Chciałam grać rolę perfekcyjnej kierowniczki gminnej biblioteki. I chyba mi się to udało, bo przez kolejne dni dary napływały szerokim strumieniem. Sobotni piknik także wyszedł super. Co prawda bałam się, że ciasto mojej roboty będzie jedynie kroplą w morzu potrzeb, ale okazało się, że domyślne czytelniczki też przyniosły własne wypieki.
– Na przyszłość trzeba się umawiać, bo teraz mamy aż trzy murzynki – skarciła mnie emerytowana farmaceutka, przedwojenna właściciela apteki.
– Tak zrobię, o ile będzie jeszcze okazja – zapewniłam ją z uśmiechem.
– Będzie, będzie – machnęła ręką.
Przed domem znowu czekał na mnie Cezary. Znowu chciał gadać, ale jak zwykle nie pozwoliłam mu dojść do słowa.
Przez kolejne dwa tygodnie unikałam go. Wykręcałam się też od spotkań z Kasią, bo wiedziałam, że rozmowa zejdzie na moją miłość. Skupiłam się na pracy. Udało mi się namówić dwie młode pisarki mieszkające nieopodal w powiatowym mieście na spotkania autorskie połączone z wykładem na temat sztuki pisania. Pożyczone po ludziach krzesła bardzo się na tę okazję przydały. Odniosłam niewątpliwy sukces, ale i tak gdy zostałam zaproszona na spotkanie do wójta, miałam przeczucie, że to koniec gry.
– Siadaj – powiedział wójt. – Klamka zapadła – postukał palcem w plik papierów leżących na biurku. – Od poniedziałku zaczniesz pakować książki w kartony.
– Ale… – próbowałam protestować.
– Nie ma ale! – uderzył dłonią w stół. – Biblioteka numer 1 przestaje istnieć.
Zerwałam się na równe nogi.
– Siadaj i pozwól mi dokończyć. To polecenie – rzucił ostro w moją stronę. Usiadłam. – Buntujesz się, sama nie wiedząc przed czym. Najmądrzejsza w całym mieście! – prychnął. – Biblioteka numer 1 przestaje istnieć, tak samo jak Biblioteka numer 2 przy zespole szkół. Zostaną scalone. Powołujemy Centrum Kultury. Budynek twojej biblioteki będzie unowocześniony i rozbudowany. Zaadaptujemy piętro na potrzeby lokalnego portalu informacyjno-turystycznego. Na dole będzie też kafejka internetowa. Dobudujemy salę koncertową na kameralne spektakle. I to wszystko zrobimy w rok. Powiem to dziś w południe na konferencji prasowej.
Szczerze mówiąc, zatkało mnie. Tego się nie spodziewałam. Co za rozmach! Wyszłam pod wielkim wrażeniem. Dopiero na schodach uprzytomniłam sobie, że jest reorganizacja, to na pewno dostanę wymówienie. Tylko kiedy? Tak zatonęłam w myślach, że nie zauważyłam Cezarego. Po prostu na niego wpadłam.
– No, nareszcie cię dorwałem! – powiedział, przytrzymując mnie za ręce.
– Nie chcę z tobą gadać – warknęłam.
– Nie bądź taka uparta – poprosił.
Przypomniało mi się, co mówił jego wuj. Może rzeczywiście czasem zbyt szybko wyrabiam sobie opinie o różnych sprawach?
– Chciałem się przekonać, czy mamy jeszcze jakąś szansę. Dasz mi się usprawiedliwić? – zapytał i od razu zaczął mówić, jakby się bał, że znowu ucieknę. – Zbyt pochopnie mnie wtedy oceniłaś, a ja się uniosłem dumą czy pychą, żeby pójść do ciebie i się tłumaczyć. Nie chcę do tego wracać. Wiedz tylko, że sąd zbadał tamtą sprawę i mnie uniewinnił. Mam nadzieję, że w końcu mi wierzysz...
Przełknęłam ślinę.
– Ja też zgrzeszyłam pychą – przyznałam w końcu. – Przejęłam się tym, co ludzie powiedzą, i nie walczyłam o nas.
Zdałam sobie sprawę, że jak kiedyś trzymamy się za ręce, a w oczach poczułam łzy. Czarek przyciągnął mnie do piersi i delikatnie ucałował.
– Jeszcze masz wątpliwości? – spytał.
– Nie, ale mam kłopot z pracą – westchnęłam i powiedziałam mu wszystko.
– Nie masz się czego bać – uśmiechnął się. – Wystartujesz w konkursie na szefową centrum. To, co zrobiłaś w ostatnich tygodniach, wystawia ci najlepsze świadectwo. Wszystko będzie dobrze.
Uwierzyłam mu. Tak. Czarek wrócił. Teraz już naprawdę będzie dobrze.
Więcej prawdziwych historii:
„Żona nie akceptuje narzeczonego córki, bo ma patologiczną rodzinę. Nie wie, że też jestem ze społecznego marginesu”
„25 lat temu chłopak zostawił mnie bez słowa. Okazało się, że w tajemnicy przed wszystkimi został księdzem”
„Złapałam męża na dziecko. Zaczął mnie zdradzać i poniżać, bo nigdy mnie nie pokochał”
„18 lat temu oddałam syna do domu dziecka. Nie wiem, czy dożyję następnych świąt, więc chciałabym go odnaleźć”