„Po śmierci męża robiłam dla mojej córki wszystko. A ona przedawkowała narkotyki i zmarła. Zostawiła mnie samą”

Kobieta w życiowym kryzysie fot. Adobe Stock
Maleńka, czemu mi to zrobiłaś? Przecież ja harowałam tylko dla ciebie! Żebyś miała wszystko…
/ 11.03.2021 11:42
Kobieta w życiowym kryzysie fot. Adobe Stock

Trumna powoli zjechała do dołu. Grabarze zwinęli pasy i odsunęli się na bok. Ja pierwsza wzięłam garść ziemi i wrzuciłam ją do grobu. Do grobu mojej ukochanej córki… Byłam zrozpaczona, zapłakana, ledwie trzymałam się na nogach.
– Jak mogłaś mi to zrobić, córeczko? – szeptałam. – Jak mogłaś?! Przecież tak cię kochałam… Robiłam wszystko, żeby niczego ci nie brakowało, abyś była szczęśliwa. A ty tak mi za to odpłacasz? Dlaczego, dlaczego mi to zrobiłaś?!

Tydzień temu ostry dźwięk telefonu przerwał mi bardzo ważne spotkanie. Wzywano mnie do szpitala w sprawie Anetki, a tu ważyły się losy dużego kontraktu. Moja firma mogła na tym doskonale zarobić. Musiałam przerwać to spotkanie. Czułam złość, jednak dziecko było dla mnie najważniejsze.

– Pani córka trafiła na OIOM – powiedział lekarz. – Ratujemy ją, ale nie wiem, czy nam się uda. Przyjęła bardzo dużą dawkę amfetaminy. Jest młoda, organizm się broni, jednak musi pani zrozumieć, że…
– Co pan opowiada? Jakiej amfetaminy?! – krzyknęłam. – Anetka nie bierze narkotyków. Nigdy nie brała… To musi być jakaś pomyłka, to jest tragiczna pomyłka.
Gnałam do szpitala na złamanie karku.
– Natychmiast zabieram ją do prywatnej kliniki, tam jej na pewno pomogą.
– Zrobi pani, jak zechce – lekarz był niezwykle spokojny, co doprowadzało mnie do szału. – To pani prawo. Najpierw jednak proszę obejrzeć jej ręce. Sporo tam śladów po ukłuciach. Proszę się przyjrzeć…

Kiedy mąż zginął w wypadku, nie miałam wyjścia – zajęłam się firmą

Miał rację. Jak mogłam tego nie zauważyć?! Przecież widywałyśmy się codziennie przy śniadaniu, jadłyśmy też razem kolacje. Całowałam ją na dobranoc.
– Jak to możliwe? – spytałam.
Lekarz przez chwilę milczał, a potem powiedział do mnie tak:
– Myślę, że powinna pani porozmawiać z psychologiem. To osoba od lat zajmująca się uzależnioną młodzieżą, dużo pani wyjaśni. To ten gabinet… – i wskazał drzwi.
Zza biurka wstała elegancka kobieta w średnim wieku.
– Dorota R. – przedstawiła się, podając mi rękę. – Proszę, niech pani usiądzie – wskazała krzesło.
– Teresa N. – rzuciłam machinalnie. – Ja nie rozumiem, po co to wszystko. Przecież pani nie zna mojej córki. Pani z nią nawet nie rozmawiała. Kto lepiej zna swoje dziecko niż matka? Ja jestem matką.
– To prawda – kobieta spokojnie przeczekała moją tyradę – nie rozmawiałam z nią, jej stan na to nie pozwała. A pani kiedy ostatni raz rozmawiała z córką?
– Codziennie rozmawiamy.
– Czyli dzisiaj też. O czym?
– Nie, no dzisiaj akurat nie, wyjątkowo musiałam być bardzo wcześnie w firmie. Wie pani, przygotowujemy duży międzynarodowy kontrakt… – tłumaczyłam się.
– Więc kiedy? – dociekała psycholog.
– Proszę pani – byłam coraz bardziej poirytowana. – My się codziennie widujemy, tylko ostatnio trochę rzadziej. Już mówiłam, to wszystko przez ten kontrakt…

Nagle zdałam sobie sprawę, że nie widziałam Anetki od dwóch tygodni. Albo wcześnie wychodziłam, albo gdzieś wyjeżdżałam, albo wracałam grubo po północy. Ale to tylko dwa tygodnie. Ona jest już przecież duża i samodzielna, ma 17 lat.
– Anetka jest już prawie dorosłą dziewczyną, ona nie potrzebuje stałej opieki – wyjaśniłam niecierpliwie. – Ja bardzo dużo i ciężko pracuję, ale to przecież wszystko dla niej. Zawsze chodziło mi tylko o to, żeby Anetce niczego nie brakowało…
– Pani Tereso – psycholog przyjęła poufały ton. – Dzieci biorą narkotyki nie dla przyjemności. To jest ich wołanie o pomoc. Anetce zapewne brakowało bliskości z panią. Być może czuła się odepchnięta.
– No nie, to już przesada – zerwałam się z krzesła. – Nie wmówi mi pani, że to moja wina – i wyszłam, trzaskając drzwiami.

Wybiegłam ze szpitala. Chłodne powietrze dobrze mi zrobiło. Uspokoiłam się trochę. Odwołałam wszystkie spotkania.
– Jutro także mnie nie będzie. Proszę powiedzieć Witoldowi, żeby dokończył sprawę kontraktu – wydałam polecenia sekretarce.

Usiadłam przy łóżku Anetki. Podłączona do monitorów leżała blada, jakby nie było w niej życia. Oparłam się o brzeg łóżka, wzięłam jej rękę i przytuliłam ją do twarzy. Moja Anetka, mój skarb, moja duma…
– Nie wmówią mi, że to ja cię skrzywdziłam – powiedziałam cicho. – Jakżebym mogła krzywdzić swoje największe szczęście?

Anetka miała 5 lat, gdy wypadku samochodowym zginął mój mąż. To był dla mnie okropny cios. Zostałyśmy same. Ja nie pracowałam, bo tak sobie życzył Jerzy; prowadziłam dom.
– Gdy Anetka pójdzie do szkoły, wrócisz do pracy, jeśli tylko będziesz chciała – mówił. – Bo przecież nie musisz pracować. Niczego nam brakuje, ja was obie utrzymam.

No tak – męska duma… Chciał mieć swoją kobietę w domu. Jego firma doskonale prosperowała i rzeczywiście żyliśmy na wysokim poziomie. Kłopoty pojawiły się po śmierci Jurka. Zaczęli wycofywać się kolejni kontrahenci. Firmie groził upadek.

Nie miałam wyjścia. Anetkę oddałam do przedszkola, sama stanęłam na czele zarządu. W ciągu miesiąca renegocjowałam umowy z najważniejszymi kontrahentami. Trochę zeszłam z ceny, trochę ich wzięłam na litość: „Nie opuszczajcie biednej wdowy!” – i udało mi się oddalić widmo upadku. Harowałam jak wół, musiałam błyskawicznie nauczyć się wszystkiego. Wiedziałam, że muszę być czujna, żeby mnie kontrahenci nie wsadzili na minę.

Na szczęście teściowa pomagała mi w opiece nad Anetką. Odbierała ją z przedszkola, a potem woziła do szkoły, gdy ja nie mogłam. Czasem zostawała z małą, kiedy miałam ważne spotkanie. Starałam się jednak spędzać z córeczką choć trochę czasu każdego dnia. Na przykład codziennie czytałam jej bajki na dobranoc. Bardzo lubiła te nasze wieczorne spotkania.

Firma stanęła na nogi. Regionalny klub biznesu wybrał mnie na prezesa. Powoli zaczęliśmy zdobywać nowe rynki. Szły za tym duże pieniądze, co cieszyło mnie niezmiernie, bo mogłam zapewnić Anetce dostatnie życie.

Wykupiłam jej jazdę konną, basen, a także dodatkową naukę języków. Często chodziłyśmy na babskie zakupy. Anetka miała wszystko najlepsze: markowe ciuchy, doskonałe kosmetyki. Jak tylko byłam w domu, dużo rozmawiałyśmy. Byłyśmy jak dwie przyjaciółki. Anetka zwierzała mi się ze swoich dziewczyńskich zmartwień. Opowiadała o chłopakach. Podobał jej się pewien Rafał, był o rok starszy. Potem pojawiał się Piotr, a w końcu zakochała się w Andrzeju. Bardzo go wychwalała. Raz przyszedł, by zabrać ją na imprezę. Zrobił na mnie dobre wrażenie. Obiecał, że będzie się opiekował Anetką i na pewno odprowadzi ją do domu o 23.00. Fajny chłopak. Ufałam mu. Zresztą córce też. Była mądrą i grzeczną dziewczynką, doskonale się uczyła. Byłam z niej bardzo dumna.

Firma i funkcja w klubie biznesu bardzo mnie pochłaniały. Dzięki prezesurze nawiązywałam nowe kontakty, co rodziło nowe kontrakty. Pozwoliłam sobie na dwa tygodnie zimowego urlopu, pojechałyśmy z Anetką do Egiptu. W Polsce zima, a my wygrzewałyśmy się na pięknych plażach. Byłyśmy jak papużki nierozłączki.

Napisała, że chce ze mną porozmawiać o czymś bardzo ważnym

Jedynym zgrzytem były telefony. Odbierałam ich dużo w ciągu dnia. Ale musiałam trzymać rękę na pulsie i pilnować firmy. Wróciłyśmy szczęśliwe i pięknie opalone. Miałam wrażenie, że się do siebie zbliżyłyśmy. Planowałyśmy kolejny wyjazd…
– Proszę iść do domu, wyspać się – lekarz położył mi rękę na ramieniu. – Jej stan jest stabilny. Nic tu po pani. Musi pani być silna i wypoczęta. Kiedy córka się obudzi, będzie pani bardzo potrzebowała.
Nie chciałam zostawiać Anetki samej, ale lekarz zapewnił mnie, że do rana nic się nie zmieni. Rano oddychała równo, na monitorach można było śledzić jej funkcje życiowe.
– Proszę być dobrej myśli – usłyszałam.  – To musi potrwać. Czy pani wiedziała, że córka jest w ciąży? Z USG wynika, że to chyba szósty tydzień…

Nie wiedziałam, nie miałam pojęcia. Nie sądziłam nawet, że przeżyła już swój pierwszy raz… W Egipcie rozmawiałyśmy przecież o „tych sprawach”. Bardzo mądrze wtedy mówiła. Obdarzyłam ją zaufaniem, wierzyłam, że będzie umiała postąpić właściwie w intymnej sytuacji. Rozmawiałyśmy o miłości, seksie, o zabezpieczeniach…

Znowu siedziałam przy jej łóżku.
– Anetko! Czemu mi nie powiedziałaś? – szeptałam do niej. – Dlaczego?! Przecież razem znalazłybyśmy rozwiązanie. Nawet nie wiem, kto jest ojcem… Kochanie ty moje, mam być babcią, ja, taka młoda.
Och, Anetko, obudź się, wszystko się ułoży.

Wieczorem, po obchodzie, pojechałam do domu, bo sytuacja wyglądała na stabilną. Godzinę później zostałam wezwana do szpitala. Anetka poroniła. Pojawiło się gwałtowne krwawienie, z którym intensywnie walczyli lekarze. Bez skutku. Nad ranem Anetka zmarła. Stwierdzono niewydolność wielonarządową.
– Narkotyki mocno nadszarpnęły organizm pani córki – powiedział lekarz. – Ten ostatni strzał to była potężna dawka. Zupełnie jakby chciała skończyć ze sobą… Po sekcji będziemy wiedzieli więcej.
– Czy chce pani ze mną porozmawiać? – na korytarzu zaczepiła mnie psycholog.
– Nie. Chcę być sama. – krzyknęłam.
Nie wiedziałam, co robić. Chciałam posiedzieć przy Anetce, ale mi nie pozwolono. Ktoś zamówił dla mnie taksówkę. Kompletnie załamana pojechałam do domu.

W ostatnim czasie miałam kilka ważnych wyjazdów służbowych. Porozumiewałam się z córką za pomocą karteczek przyklejanych do lodówki. To był taki nasz zwyczaj. Zerwałam wszystkie karteczki.
Przeważały moje: „Całuję Cię, będę późno, pa!” i tym podobne. Znalazłam jednak dziwny liścik od Anetki pisany na różowym papierku: „Mamuś, musimy porozmawiać, to ważne”. Nie było daty. Drugi też mnie zaniepokoił: „Mamuśku, bądź wcześniej, bo mam bardzo ważną sprawę”.

„Kiedy to napisała?” – zastanawiałam się, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Ostatni miesiąc to był ciągły młyn. Wpadałam do domu dosłownie na kilka godzin, żeby się przespać, a od świtu znowu byłam w firmie. Nie widziałam w tym nic dziwnego, tak się przecież osiąga sukces. Zresztą robiłam to dla Anetki. Wyłącznie dla niej… Chciałam, żeby miała lepiej niż ja w jej wieku. Żeby była ze mnie dumna… Poza tym w domu wszystko grało. Anetka zawsze dostawała śniadanie, obiad, kolację. Dawałam jej także solidne kieszonkowe, żeby w razie potrzeby coś sobie kupiła. Nie było problemów. Dobrze się uczyła, więc nawet nie musiałam chodzić na zebrania.

Na cmentarz przyszło wiele osób. Byli koledzy Anetki ze klasy i ze szkoły. Widziałam chyba tego jej Andrzeja. Moja córka była lubiana, miała dobre układy z kolegami, wielu przyjaciół… Więc dlaczego brała?!

Przyjęłam dziesiątki kondolencji i w końcu przy grobie zostałam sama. Myślałam. że kiedy przemyślę to wszystko – może zrozumiem, właściwie dlaczego mnie to spotkało. Czy to możliwe, że Anetka była nieszczęśliwa, a ja przegapiłam jej wołanie o pomoc? Te dwie karteczki na lodówce były aż tak ważne? Przecież jeśli miała coś bardzo ważnego, mogła do mnie zatelefonować, mogła przyjechać do firmy. Na pewno byśmy porozmawiały… Nie, nigdy nie uwierzę, że to moja wina. Co ta durna psycholog może o nas wiedzieć?!

Po śmierci męża musiałam wziąć wszystko na siebie. Zapomniałam o własnym szczęściu, nie szukałam nowego ojca dla Anetki. Udowodniłam, że mogę zapewnić jej wszystko. Podźwignęłam firmę. I wszystko to zrobiłam sama. Bardzo się starałam, bardzo chciałam być dobrą matką…

W głowie wiąż brzmią mi słowa lekarza: „Zupełnie jakby chciała skończyć ze sobą”. Samobójstwo?! To niemożliwe. Przecież tak bardzo ją kochałam i zawsze jej to mówiłam. A może to było za mało?

Więcej listów do redakcji:„Powiedziałem żonie: »Sorry skarbie, ale nasz czas minął« i odszedłem do młodej kochanki. Chciałem poczuć, że żyjꔄWybaczyłam mężowi seks ze stażystką, bo każda zdrada ma swoją przyczynę. Ja też byłam winna, że poszedł do innej”„Nie odeszła do kochanka, ale dlatego, że coś się skończyło... To bardziej boli niż zdrada”

Redakcja poleca

REKLAMA