Ania zawsze była chudzielcem, choć nigdy się nie odchudzała. A ja? Wystarczyło, że pochłonęłam dodatkową kromkę chleba, garść faworków albo osłodziłam sobie życie ukochanym tiramisu, i już przybywały mi dwa kilogramy. Moja młodsza siostra jadła zdrowo i tym się szczyciła.
– To kwestia świadomości – tłumaczyła mi. – Jedzenie jest jak lekarstwo. Jeśli się czymś karmię, musi być najwyższej jakości. Lepiej zjeść mniej, ale ze sprawdzonego źródła.
Miała trochę racji
Generalnie się z nią zgadzałam. Jednak czasem zdarzało mi się zrobić na obiad coś mniej zdrowego. Na przykład frytki albo gotowe, rybne paluszki. Gdyby to widziała, natychmiast zrobiłaby mi wykład. Siostra często otwierała mi oczy, tłumacząc, jak rzeczywiście powstaje coś, co mnie wydawało się zdrowe. Choćby owocowe jogurty.
– Jedzcie tylko naturalne – przekonywała. – W owocowych jest mnóstwo sztucznych barwników, nie mówiąc już o setkach muszek owocówek, które wpadają tam i zostają.
Przyznaję, że dzięki niej przestałam jeść mięso, bo tyle razy pokazywała mi z płaczem filmiki, jak traktowane są zwierzęta w rzeźni, że przerzuciłam się na ryby. Tych Ania też nie jadała, jednak ja nie potrafiłam zrezygnować z delektowania się moim ulubionym łososiem z grilla. Jej było łatwiej, bo odpowiadała tylko za samą siebie. Ja miałam na głowie rodzinę, męża i jedenastoletnią córkę. Jurek, rozpieszczony przez swoją matkę schabowymi z kapustą, nie umiał i nie chciał zrezygnować z polskiej kuchni.
Zaczęła się od nas odsuwać
Dlatego już od ponad roku Ania nie wpadała do nas na obiad, choć ją często zapraszałam.
– Żartujesz chyba! – żachnęła się kiedyś, gdy namawiałam ją na niedzielną wizytę. – Nie będę patrzyła, jak ktoś je obok mnie mięso. No i rzeczy niezdrowe, faszerowane chemią.
Zapewniałam, że zrobię dużo sałatek, będą pieczone ziemniaki z rozmarynem, pieczeń sojowa…
– Dziękuję, Kasiu – westchnęła Ania. – Wiem, że się starasz, ale mnie to nie zadowala. Poza tym, nie chcę ci robić kłopotu, zjem u siebie.
To właśnie wtedy, po raz pierwszy tknęło mnie, że coś jest z nią nie tak. Nikt z moich znajomych nie był aż tak restrykcyjny, nikt aż tak fanatycznie nie przestrzegał zdrowej diety. Poza tym w tym czasie wpadł mi w ręce artykuł dotyczący ortoreksji. Czytałam i ze zdumienia oczy robiły mi się okrągłe jak pięć złotych.
Pierwszy raz uświadomiłam sobie, że moja siostra, jak wszyscy ortorektycy, obsesyjnie dba o to, co je. Oni zawsze uważnie czytają wszystkie etykiety, skrupulatnie analizują skład pokarmów. Często wystarczy, by gdzieś wyczytali albo usłyszeli, że ten lub inny produkt jest niezdrowy, aby całkowicie usunęli go z diety. Ania na przykład przestała kupować chleb.
– Czy ty wiesz, co piekarze tam wkładają do środka? – mówiła wzburzona. – Pakuły, proszek do prania a nawet paliwo lotnicze.
– Żartujesz chyba! – wykrztusiłam i podejrzliwie spojrzałam na koszyk z pieczywem. – Paliwo lotnicze?!
– No tak. Czytałam na ten temat – oświadczyła. – Robili badania.
– Jakie badania? – postanowiłam drążyć temat, bo chleb, zwłaszcza razowy, uwielbiam. – W małych, ekologicznych piekarniach też je robili?
– Nie wiem – Ania pokręciła głową. – Ale lepiej tego nie jeść.
– A czym go zastąpisz ?
– Będę robić coś w rodzaju kanapek z cykorii i połówek papryki.
– U mnie to nie przejdzie – orzekłam zdecydowanie. – Jurek z Olką tego nie ruszą. A ja nie zamierzam się pozbawiać wszystkiego, co lubię.
– Zaraz wszystkiego – siostra parsknęła. – Przecież ty jesz, co popadnie.
Miałam jej dość
Zacisnęłam wtedy zęby, żeby się z nią znów nie pokłócić. Miałam dosyć jej dziwactw i wymądrzania się. Inni chyba też. Ania bez przerwy wszystkich pouczała i mentorsko, a także z wyższością tłumaczyła, z czego trzeba zrezygnować, co szkodzi zdrowiu, co otłuszcza, w czym jest pełno chemii i świństw, z których istnienia nie zdajemy sobie sprawy.
– Powszechnie się mówi, że ryby są zdrowe, tak? – mówiła podniesionym tonem. – Zdrowe, bo zawierają kwasy omega-3. No i ludzie jedzą tanią pangę, która jest wyławiana w zatoce i wchłania w siebie całą chemię.
– Ja pangi nie kupuję – zaprotestowałam wtedy. – Wolę kupić droższą rybę, ze sprawdzonego źródła.
– Tak, akurat! – zaśmiała się Ania, na wpół szyderczo, na wpół histerycznie. – Ale jak sprawdzisz to źródło? Wszyscy kłamią! To jedna klika!
Ręce mi opadły. Jednak po przeczytaniu artykułu, zrozumiałam, że moja siostra jest po prostu chora. Powinna iść na terapię, bo zarówno anoreksja, jak i ortoreksja to zaburzenia psychiczne, wynikające z nieprawidłowego postrzegania i siebie, i rzeczywistości. Jedno od drugiego różni się tylko tym, że w anoreksji cierpiący na nią człowiek w chorobliwy sposób liczy ilość jedzenia, w ortoreksji zaś tak samo ocenia jego jakość.
Wiem, że ktoś musi jej pomóc
Uświadomiłam sobie, że Ania nie tylko do mnie nie chce przychodzić. Z półsłówek i strzępków zdań, jakie zasłyszałam, kiedy ktoś do niej dzwonił, wywnioskowałam, że nie spotyka się już ze znajomymi i przyjaciółmi, a przynajmniej nie tak często jak kiedyś. Biesiady w pubach i restauracjach odpadły, bo Ania przecież nie wiedziała, na jakiej wodzie gotowano pozornie niewinną zupę jarzynową, z jakiej plantacji pochodzą warzywa, czy ryż kupiono w sklepie ekologicznym, a oliwek nie pryskano chemią.
Nigdy na przykład nie kupowała hiszpańskich, bo jedna ze znajomych opowiadała jej, że widziała na własne oczy, jak na południu Hiszpanii, między hektarami oliwkowych drzewek przejeżdżał specjalny samochód i lał na wszystko strumienie nawozu.
– Nie mogę ryzykować – skwitowała tę wiadomość moja siostra. – Jeśli nie znam źródła, z którego pochodzi jedzenie, nie wezmę go do ust!
Ania miała tylko jednego rolnika na bazarku, któremu ufała, bo go osobiście odwiedziła pod Tomaszowem Mazowieckim. Zobaczyła, że jest czysto, kury mają ogromny wybieg, warzywa są niepryskane. Przejrzała ekologiczne certyfikaty i uznała, że jemu może zaufać. Rzeczywiście, produkty miał świetne, ja też kupowałam od niego jajka i warzywa.
Jednak kiedyś rolnik poważnie zachorował i trafił na trzy tygodnie do szpitala. Wtedy Ania nie jadła niemal niczego, poza odrobiną czarnego ryżu z równie zaufanego źródła. Zasłabła w pracy i wezwali karetkę.
– Twoja siostra jest stuknięta – zawyrokował wtedy mój mąż, dla którego wszystko było albo białe, albo czarne. – Który normalny człowiek głodzi się na własne życzenie? Jak tak dalej pójdzie, to ona się sama wyprawi na tamten świat!
Wtedy już wiedziałam, że Ania jest ortorektyczką, i usiłowałam mu to wytłumaczyć. Niestety, Jurek jak większość ludzi uważa, że zaburzenie psychiczne to coś, nad czym można zapanować, że wystarczy się po prostu „wziąć w garść” i zacząć normalnie zachowywać. Nie mam w nim żadnego wsparcia, a przecież nie mogę Ani z tym zostawić, bo ona sobie nawet nie zdaje sprawy z tego, że jest chora.
Przeszukałam internet i znalazłam kilku terapeutów, którzy specjalizują się w dziedzinie zaburzeń żywienia. Spisałam kontakty. Jak tylko się spotkam z Anią, zaraz jej to dam. Tylko jak ona zareaguje?
Zobacz więcej prawdziwych historii:
Myślałam, że widzi we mnie kogoś więcej, niż tylko grubaskę...
Ukrywam przed narzeczoną, że rozbieram się za pieniądze
Była dziewczyna mojego faceta mieszka z nami, bo musimy się nią opiekować
Miałam 32 lata, a matka decydowała w co mam się ubrać i kiedy iść spać
Nie chcę zamieszkać ze swoim facetem. Od tego tylko krok do niewoli