Kiedy innym ludziom na widok świeżych pączków cieknie ślinka, ja odwracam z niechęcią głowę. Przypominają mi miłość i koszmar. Mężczyznę, który miał być całym moim życiem, a okazał się zwykłym… popaprańcem.
Grubasem byłam zawsze
W moim domu rodzinnym zawsze dużo się jadło. Kiedy zamknę oczy, pierwszy obraz z dzieciństwa, jaki przychodzi mi do głowy, to kuchnia z zaparowanymi szybami, w której wiecznie coś się gotowało albo – jeszcze częściej – smażyło. Ojciec, jak tylko wracał z pracy, żądał kotletów. Mama uwijała się przy kuchence, żeby obsłużyć trzech facetów i mnie. Lubiła podsuwać nam smakołyki. Co drugi dzień piekła ciasto, a w niedzielę zawsze był tort. Bezowy, orzechowy, truskawkowy. W zależności od pory roku.
Chyba więc nic dziwnego, że wszyscy byliśmy grubi. Jednak o ile moi braci gubili kilogramy, grając w piłkę i biegając z kumplami po opłotkach, mnie przybywało ich coraz więcej. W szkole słyszałam tylko docinki i śmiechy, żaden z kolegów nigdy nie spojrzał na mnie jak na swoją potencjalną dziewczynę. Jak mogłam się komukolwiek podobać, skoro już w podstawówce ważyłam 79 kilogramów, miałam rozstępy i cellulit, a całe ciało trzęsło mi się jak galareta! Z każdym rokiem było gorzej.
Było mi wstyd, że tak wyglądam
Nie mogłam jak moje koleżanki nosić krótkich spodenek. O wyjściu na basen nie było nawet mowy. W życiu nie rozebrałabym się przy obcych ludziach! Co kilka miesięcy przechodziłam na dietę. Znajdowałam różne: kopenhaska, zgodna z grupą krwi, plaż południowych. Na każdej wytrzymywałam zaledwie tydzień, góra dwa. Nadchodził moment, gdy po prostu rzucałam się na jedzenie jak wyposzczony tygrys bengalski. I pożerałam wszystko, co znalazłam w lodówce.
– Wiedziałem, że znowu nie wytrzymasz! – kpił ojciec, a mnie oczy zachodziły łzami. – Matka takie dobre kopytka zrobiła, że palce lizać. Kto by się oparł?
No właśnie, kto? I dlaczego mama, widząc moje wysiłki, nie pomogła mi ani trochę? Na przykład robiąc wielką miskę sałaty albo przygotowując rybę z grilla? Takiego jedzenia u nas wcale nie było…
Wszystko tłuste, gęste, zawiesiste. Zupy z zasmażką, ciasta z kremem.
– Konkretne! – śmiał się ojciec, klepiąc się po okrągłym brzuchu. – Takie jedzenie ma być na stole, a nie jakiś tam warzywka, chude zupki. To dobre dla tych świrów, wegeterian, czy jak im tam.
Ale nawet grubasom podobają się szczupli. Gdy raz przyszła do mnie Izabela, koleżanka z klasy, ojciec nie mógł oderwać wzroku od jej długich nóg. Miała na sobie minispódniczkę i sandałki na szpilkach, co dodatkowo wysmuklało jej łydki. Widziałam, że ojcu tak się oczy zaświeciły, aż mi było wstyd. Chyba nawet rzucił tekst, że takie zgrabne nogi powinny stać na wystawie, lub coś równie głupiego. Po prostu obciach!
Moi bracia, mimo że sami misiowaci, mieli tylko szczupłe dziewczyny. Jedna to nawet była modelką, dwa razy wzięli ją na sesję do gazety. Czułam się okropnie, kiedy cała rodzina siedziała nad tym pismem i cmokała z zachwytu. A ja? Gruba, niezgrabna, nosząca same namioty…
Próbowałam schudnąć
Chowałam się do środka jak ślimak, rezygnowałam z życia towarzyskiego. Mówiłam: może kiedyś, jak schudnę, jak się zmienię. Ale „kiedyś” nie nadchodziło. Raz niemal mi się udało. Namówiona przez moją panią od WF-u wyjechałam na turnus rehabilitacyjny. Ciężko było, mimo to schudłam 9 kg. Powinnam była wtedy zrzucić jeszcze około 20.
Pierwszy krok został już jednak zrobiony. Lepiej wyglądałam – i lepiej się czułam. Wróciłam potem do domu i znów wpadłam w gęstą sieć klusek i sosów. Nie miałam tyle silnej woli, żeby gotować sama dla siebie. Zresztą, czekała mnie matura, musiałam przysiąść nad książkami. I jak przysiadłam, tak utyłam o wszystko to, co straciłam, i w dodatku jeszcze trochę.
Egzamin poszedł mi nieźle, dostałam się na resocjalizację. Tu także zobaczyłam, co znaczy ostracyzm towarzyski. Nie wiem do końca, czym spowodowany. Tym, że wyglądałam, jak wyglądałam, czy raczej tym, że skulona w sobie, z nikim nie próbowałam nawiązać kontaktu.
Myślałam, że mnie pokochał
Pewnego dnia, idąc na zajęcia, złapałam wzrok chłopaka, który siedział na ławce przed budynkiem i trzymał w ręku stertę notatek. Szybko omiótł mnie wzrokiem od stóp do głów i zdawało mi się, że zobaczyłam w nich coś w rodzaju zainteresowania. Sama się później zmitygowałam. To przecież niemożliwe!
A jednak się nie myliłam. Dwa dni później, kiedy wychodziłam do domu, wyraźnie na kogoś czekał. Na mnie!
– Cześć! – zawołał z wesołym uśmiechem – Skończyliście już zajęcia?
Stanęłam jak wryta.
– Tak – wyjąkałam. – A czemu pytasz?
– Może dałabyś się zaprosić na kawę?
To było najbardziej szokujące pytanie, jakie kiedykolwiek usłyszałam. Przez chwilę nic nie mówiłam, tylko patrzyłam na niego zdumionym wzrokiem.
– Dlaczego? – spytałam w końcu całkiem bez sensu. – Na kawę?
– A co w tym dziwnego?! – zaśmiał się ponownie. – To co? Idziemy?
Poszłam za nim jak robot. Albo zombi, który jest tylko zabawką w rękach swoich dręczycieli. Chłopak był dwa lata starszy ode mnie, miał na imię Arek. Wysoki, o dość pospolitej, ale całkiem miłej twarzy. Mieszkał w wynajętej przez rodziców kawalerce na obrzeżach miasta.
Gadaliśmy długo. Sama byłam zdziwiona, jak szybko udało mu się mnie otworzyć, oswoić. Nie widziałam w jego oczach krytyki, nie taksował mnie wzrokiem cynicznie jak inni, nie patrzył jak na zwały mięsa, tylko jak na człowieka.
Pytał, co lubię robić, czym się interesuję, czego słucham. Opowiadał o reggae, swojej ulubionej muzyce. Uwielbiał stare kryminały, zwłaszcza Agathę Christie. Zapłacił za kawę i odprowadził mnie na przystanek. Stałam w tramwaju, mocno trzymałam się drążka, bo byłam pewna, że padnę. Zainteresował się mną facet! Chciało mi się skakać i śpiewać!
Byłam wniebowzięta, że się mną interesuje
Dzień później znów się spotkaliśmy. I znów, i znów. Zaprosił mnie na lunch i deser. Na początku głupio mi było jeść przy nim, ale się przełamałam, bo Arek był tak naturalny i akceptujący, że szybko przestałam się wstydzić. Mus truskawkowy z bitą śmietaną smakował cudownie i po jednym miałam ochotę na jeszcze. Chyba mój adorator to dostrzegł, bo bez zbędnych pytań zamówił kolejny.
– Trochę ci ukradnę! – zaśmiał się i łyżeczką zgarnął z wierzchu odrobinę bitej śmietany – Ale reszta jest dla ciebie.
– Nie przeszkadza ci, że... – czułam jak słowa więzną mi w gardle – jestem gruba?
Pokręcił głową z uśmiechem.
– Ani trochę – odparł łagodnie. – Dla mnie jesteś apetyczna. W sam raz.
Apetyczna. W sam raz. Takie słowa były niczym muzyka dla moich uszu. Wierzyłam, bo w jego oczach nie zauważyłam kłamstwa. Tylko zachwyt. Tego wieczoru pierwszy raz w życiu się całowałam. Jego ręka błądziła po moim ciele.
– Pojedziemy do mnie? – spytał.
Tylko skinęłam głową. I zaczął się mój raj. Przynajmniej tak wtedy myślałam.
Arek był czułym, nadskakującym facetem. Opiekuńczym. Przynosił kwiaty, drobne upominki. I zawsze coś słodkiego. A to belgijskie czekoladki, a to muffina. Zawsze ładnie zapakowane, z narysowanym serduszkiem. Czułam się wniebowzięta! Taki mężczyzna mi się trafił… W łóżku też układało nam się świetnie.
Uwielbiał moje „wałeczki” i zawsze mówił o nich z wielką czułością. Kiedyś zażartował, że dla niego mogłabym być nawet trzy razy grubsza, i tak by mnie kochał. Takie słowa działają magicznie kogoś, kto przez całe życie słyszał szyderstwa pod adresem swojego wyglądu. „Chyba nie jest ze mną wcale tak źle, skoro gdybym nawet była grubsza, toby mu to nie przeszkadzało!” – myślałam.
Arek, podobnie jak moja mama, lubił gotować. Kochał kuchnię włoską i często robił makaron na kolację. Dolewał sporo oliwy z oliwek i hojnie sypał parmezanu. Nie miałam siły ani ochoty protestować. Tym bardziej że na deser robił specjalnie dla mnie najlepsze w świecie tiramisu. Albo kupował pączki, bo tuż pod jego domem znajdowała się świetna cukiernia.
Żyło się nam słodko i radośnie. Beztrosko. Tylko że pod skrzydłami Arka przytyłam kolejne sześć kilo i przestałam się mieścić w jedyne spodnie. Nie przejął się, gdy mu to tym powiedziałam. Raczej go to ucieszyło.
– Nie przejmuj się! – zawołał wesoło. – Kupimy większy rozmiar. Albo będziesz nosić spódnice. W spódnicach jest ci bardzo ładnie. Wyglądasz tak... kobieco.
Dalej podsuwał mi smakołyki. Okropnie kaloryczne i w bardzo dużych ilościach. Kiedyś, gdy czekałam przed salą na zajęcia, przyszedł do mnie i przyniósł dwie ogromne kanapki ze świeżej ciabatty. I croissanta. Ucałował mnie, po czym pobiegł do swojej sali.
– Jaki troskliwy ten twój chłopak… – rzuciła Jolka, koleżanka z grupy.
– Mój mi w życiu kanapki nie zrobił.
– Ta, jasne! – zaśmiała się druga. – Troskliwy jak cholera. Tuczy cię jak świnię.
– Słucham? – wydawało mi się, że się przesłyszałam – Co takiego robi?
– Tuczy cię – powtórzyła pewnym siebie głosem. – Widzę to nie pierwszy raz. Ciągle przynosi ci coś do jedzenia. Ty wiesz, że są tacy faceci, których podnieca tłuszcz? Nazywają się feedersi…
Prawda mnie zabolała
Zrobiło mi się słabo. Co ona opowiada? Jak to: „podnieca ich tłuszcz”?! To nie może dotyczyć mojego ukochanego… To jakieś wierutne bzdury, kłamstwa!
– Przepraszam na chwilę – odepchnęłam dziewczyny. – Dajcie mi przejść!
Pobiegłam szybko do łazienki. Kręciło mi się w głowie i chciało wymiotować. Spojrzałam na siebie w lustro. Zobaczyłam bladą, okrągłą twarz i zatopione w niej małe, świńskie oczka. „Tuczy cię jak świnię” – huczało mi głowie. Nie, to niemożliwe! On mnie po prostu kocha… Troszczy się o mnie. Martwi tak, jak martwi się o najbliższą osobę.
Jednak to, co powiedziała ruda Jolka, nie chciało mi wyjść z głowy. Jeszcze tego samego wieczoru usiadłam przed komputerem i zaczęłam szukać informacji o tych „feedersach” w internecie. I znalazłam. Rzeczywiście, są mężczyźni, którzy obsesyjnie, chorobliwie i psychopatycznie kochają tłuszcz u kobiet. Jest dla nich swoistym fetyszem. Silnym bodźcem seksualnym.
Czerpią przyjemność z karmienia i patrzenia, jak ich partnerka tyje, jak się rozrasta do monstrualnych kształtów. Jak powoli przestaje panować nad własnym ciałem i staje się od nich całkiem zależna. Nazywają ich wypasaczami lub wykarmiaczami. Jeśli to prawda, jeśli Arek jest jednym z nich i tamta ruda dziewczyna ma rację, to faktycznie jestem dla niego jak świnia… Im większa, tym lepsza!
Aż się wzdrygnęłam. Nagle zaczęłam przypominać sobie różne momenty, które mogłyby świadczyć o tym, że Arek ma takie skłonności. Na przykład kiedy nurzał się w moich fałdach tłuszczu, ugniatał je i poklepywał na każdym kroku, co mnie z początku krępowało, a potem cieszyło. Kiedyś rzucił nawet – niby to żartem – że bardzo go podnieca, kiedy idę, bo wtedy całe moje ciało faluje…
– Jak morze – dodał, pewnie żeby wyszło bardziej poetycko. – Jakbyś, kochana Paulinko, cała była morskimi falami…
Wtedy mi się to podobało, bo pozwalało mi choć na chwilę zapomnieć o tym, że moje wielkie ciało wcale nie jest ładne. Ale teraz, gdy mogłam się domyślać prawdziwych motywów Arka, na myśl o tamtym porównaniu zrobiło mi się słabo. Postanowiłam stać się czujna. Obserwować go trochę z boku. Przypadek sprawił, że nie musiałam długo czekać.
Arek okazał się feedersem
Kilka dni później nocowałam u niego. Oczywiście, wcześniej przygotował wystawną kolację: gnocchi ze szpinakiem posypane wiórkami masła oraz tort kawowy kupiony w cukierni na dole. I nagle zaczęłam przeglądać na oczy. Ludzie! Który student robi sobie takie uczty?! Mój chłopak nie zarabiał ani nie pochodził z majętnej rodziny. Kiedyś, jak skończyła mu się karta miejska, wolał iść do domu piechotą niż wydać na bilety. Za to tłuste jedzenie – kupił! Zrozumiałam, że prawie wszystkie swoje pieniądze przeznacza na karmienie mnie…
Tamtej nocy, gdy u niego spałam, wyłączyli prąd. I rano, zanim wstał, samoistnie odświeżyły się w jego laptopie wszystkie strony, które ostatnio przeglądał. Doznałam prawdziwego szoku… Na ekranie zobaczyłam monstrualnie grube kobiety. Takie, przy których ja wydawałam się niemalże szczupła. Jedna wyglądała tak, jakby miała głowę doklejoną do jakiegoś tworu poskręcanego w dziwny kształt. Do innej sprowadzono dźwig, by podnieść ją z łóżka. Przy kolejnej, której rozlane ciało zajmowało całą kanapę, siedział jakiś facet i karmił ją łyżką. Obok stał stół zastawiony żarciem.
Spakowałam się w pięć minut i wyszłam. Nie zacierałam śladów na komputerze. Po co? Arek dzwonił potem wiele razy. Nie odbierałam. Nie reagowałam na rozpaczliwe esemesy. Kilka razy przyjechał do mnie do domu, ale zabroniłam go wpuszczać. Na uczelni wiłam się jak piskorz, byle go tylko nie spotkać. Ciągle gdzieś się czaił, obserwował mnie. Wciąż miał nadzieję, że do siebie wrócimy. Jednak ja podjęłam decyzję.
Ta Ruda, która powiedziała o tuczeniu mnie jak świni, dała mi namiar do dietetyczki. Minął miesiąc i jestem już trzy kilo szczuplejsza. Za pół roku będę innym człowiekiem. I wtedy on nawet na mnie nie spojrzy. Poszuka sobie nowej ofiary.
Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”