„Mój mąż to zwykły oszust i kłamca. Nawet, gdy go przyłapałam, nie był w stanie powiedzieć prawdy”

kobieta którą oszukiwał mąż fot. Adobe Stock
Po 12 latach małżeństwa okazało się, że nie mogę ufać własnemu mężowi. to kłamca, oszust i kombinator!
/ 29.11.2020 14:58
kobieta którą oszukiwał mąż fot. Adobe Stock

Tamtego dnia miałam popołudniową zmianę w pracy, więc akurat byłam w domu, kiedy przyszedł listonosz. Przyniósł list do mojego męża. Chciałam podpisać za Mikołaja, ale listonosz oświadczył, że to pismo z prokuratury i mąż musi je podpisać osobiście. No więc zostawił mi awizo…

„Co do mojego męża ma prokuratura?!” – krążyła mi po głowie niespokojna myśl. Do tej pory żadne z nas nie miało nigdy do czynienia ani z prokuraturą, ani nawet z policją! „Może to sprawa, która dotyczy któregoś z uczniów?” – usiłowałam sobie przypomnieć, czy Misiek opowiadał mi ostatnio o jakichś aferach w szkole, którymi mogła się zainteresować policja lub prokurator, ale nic nie przychodziło mi do głowy; poza tym były ostatnie dni przed wakacjami.

Dlaczego mnie okłamał?

W pracy też nie mogłam się skupić. W końcu wieczorem, kiedy już się nieco uspokoiło, bo wszyscy pacjenci poszli spać, zadzwoniłam do Mikołaja.
– Polecony? Tak, odebrałem. Ledwo zdążyłem na pocztę! To była ta faktura za laptopa, o której ci mówiłem, że pomylili w sklepie moje dane. Już je poprawili, wszystko jest w porządku – usłyszałam od męża.

mnie zatkało na to jego oczywiste kłamstwo! Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. „Dlaczego on mnie oszukuje?” – zastanawiałam się. Jak zaczarowana powiedziałam w końcu Mikołajowi kilka słów pożegnania, życzyłam mu dobrej nocy, a potem się rozłączyłam. Byliśmy z Mikołajem małżeństwem od dwunastu lat, znaliśmy się od piętnastu i do tej pory jeszcze nigdy nie ukrył przed mną prawdy! Tak mi się wydawało…

Mikołaj coś kręcił, czułam wyraźnie. Nie zamierzałam tego tak zostawić, bo uważam, że niedopowiedzenia są w małżeństwie najgorsze. Miałam więc zamiar po powrocie z pracy do domu od razu z mężem wyjaśnić całą sprawę. Na szczęście następnego dnia była sobota, którą oboje mieliśmy wolną.
– Kochanie – zaczęłam – dwa dni temu listonosz przyniósł list do ciebie z prokuratury. Nie mogłam go odebrać, bo to przecież pismo urzędowe, ale awizo było w skrzynce. Widziałam, że je wziąłeś, więc co się stało z tym listem? Czytałeś go? – zapytałam jakby nigdy nic przy porannej kawie.

Na twarzy Mikołaja odmalowało się zaskoczenie.
– Ja… nie zdążyłem go jeszcze odebrać – powiedział po chwili. Ale wzrokiem uciekł w bok i wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że mój mąż skłamał! Znowu!
– Powiedz mi prawdę! – zażądałam, odstawiając kubek tak gwałtownie, że resztka kawy wychlupnęła na stół.
– Ale… – Mikołaj zająknął się zdziwiony moim zachowaniem.
– Moim zdaniem masz ten list! – oświadczyłam mu. – Bo jakoś nie wierzę, żebyś nie miał kiedy po niego pójść.

Mikołaj westchnął.
– Masz rację – poddał się w końcu. – Nie mówiłem ci do tej pory o niczym, bo nie chciałem cię martwić. Mamy mały problem w naszej szkole, jeden z uczniów kupił sobie gdzieś w internecie prezentację maturalną z języka polskiego. Sprawa się jednak wydała, wmieszała się w to prokuratura…

Martwić? A czym się tutaj miałam niby martwić? Z jednej strony byłam zbulwersowana tym, o czym mi opowiadał Mikołaj, a z drugiej kompletnie go nie rozumiałam. Przecież historia nie dotyczyła go bezpośrednio! Dlaczego więc martwił się o to, że się zdenerwuję? Do tej pory zawsze chętnie opowiadał mi o takich sprawach…

– Który to uczeń? – zapytałam.
– A taki jeden… Janek z matematycznej klasy – rzucił.
– W sumie to mi go nie żal. Nie dość, że jest nieuczciwy, bo kupił sobie pracę, to jeszcze dał się na tym złapać. To już trzeba być idiotą! – zawyrokowałam twardo, na co Mikołaj, dziwnie zmieszany, tylko pokiwał głową.
– Hej, chyba nie będziesz miał przez to jakichś kłopotów? – zaniepokoiłam się. – W końcu ty nie zrobiłeś nic złego! To nawet nie jest twój uczeń, prawda? Miałeś w tym roku klasę biologiczną i…
– Raczej nie – przerwał mi Mikołaj. – Na pewno nie! Chcą mnie tylko wezwać na przesłuchanie, pewnie rutynowo – wyjaśnił, ale tonem dość niepewnym.
– Pokaż mi to wezwanie, to ocenimy razem, o co w nim chodzi – poprosiłam wtedy.

Mikołaj podniósł się posłusznie i wyszedł z pokoju, jednak po chwili wrócił bez listu.
– Przepraszam, musiałem go zostawić w szkole – stwierdził, a na moje zdziwione spojrzenie wyjaśnił: – Nie tylko ja je dostałem. Prokurator chce też rozmawiać z dyrektorem, z nauczycielem tego chłopaka, wychowawcą… Dyskutowaliśmy o tym dzisiaj w pokoju nauczycielskim.
– Aha! – kiwnęłam głową.

Jego wyjaśnienia brzmiało przekonująco i naprawdę nie miałam powodu sądzić, że mój mąż znowu kłamie. Tymczasem kłamał, i to ostro! Kilka dni później wezwanie do prokuratury nadeszło bowiem także i do mnie… Byłam tym tak zaskoczona, że nie mogłam tego papieru utrzymać w ręce, bo mi się trzęsła.

Z wezwania wynikało niezbicie, że mój mąż bynajmniej nie jest świadkiem w sprawie o kupowanie prac maturalnych. Mikołaj to główny podejrzany! On te prace sprzedawał! Dziękowałam Bogu, że byłam po nocnym dyżurze i miałam dzień wolny. Jestem pewna, że nie byłabym w stanie pójść normalnie do pracy, tak się zdenerwowałam.

Czekałam na męża jak na szpilkach i kiedy wrócił do domu, od razu pokazałam mu papier.
– Co mi masz w tej sprawie do powiedzenia? – zapytałam ostro. Zaczerwienił się jak burak.
– Kochanie, to wcale nie jest tak poważna sprawa, na jaką wygląda – pozbierał się szybko.
– Nie tak poważna? Pisałeś za uczniów prace maturalne czy nie?! – podniosłam głos.
– Nie, nie pisałem! – odparł od razu Mikołaj.
– Przysięgasz?
– Tak, przysięgam – powiedział mój mąż i… w sumie nie skłamał.

Nie wiem jednak zupełnie, na co liczył, nie mówiąc mi wtedy całej prawdy. Bo prawda bardzo szybko wyszła na jaw… Mój mąż faktycznie nie został oskarżony o pisanie prac maturalnych, tylko o… wyłudzanie za nie pieniędzy! Na kilka miesięcy przed egzaminami zamieścił w internecie ogłoszenie, że może napisać prezentację maturalną za rozsądne pieniądze – 300 złotych. Chętni musieli mu jednak wpłacić zaliczkę, 150 złotych na podane konto. Konto, dodam, specjalnie założone do tego celu w banku internetowym, o którym mąż mi nic nie powiedział.

Chętnych było sporo, zaliczki wpłaciło Mikołajowi osiemnastu uczniów, którzy byli zbyt leniwi lub zbyt głupi, aby napisać samodzielnie prezentację z języka polskiego. Tylko że nie doczekali się żadnej pracy, bo mój mąż także nie zamierzał jej pisać! Mikołaj zagarnął po prostu wpłacone pieniądze, po czym zlikwidował i adres mailowy, z którego porozumiewał się z dzieciakami, i internetowe konto, na które wpłacały mu pieniądze.

Jednym słowem, liczył na to, że zniknie jak sen złoty z zagarniętą kasą, a żaden z oszukanych uczniów nie zrobi nic ze strachu przed rodzicami i nauczycielami. Uczniowie wiedzieli, że nie ujdzie im na sucho zamawianie prezentacji maturalnej! I będą woleli przeboleć stratę niewielkiej w sumie kwoty 150 złotych, niż narażać się na kontakt z policją.

Mój mąż oszust nie przewidział jednak, że jedna z dziewczyn zdobędzie się na taką odwagę. Może dlatego, że jej starsza siostra, studentka prawa, wyjaśniła jej, że dopóki nie złożyła kupionej pracy jako własnej, tak naprawdę nie popełniła żadnego przestępstwa. Bo kupić mogła dowolną liczbę prac i potraktować je jako inspirację dla swojej, napisanej samodzielnie.

Według prawa takie działanie absolutnie nie jest przestępstwem. Jednak to, co zrobił mój mąż, jak najbardziej tak! Tym bardziej że Mikołaj, licząc na swoją całkowitą bezkarność, nie tylko wyłudził od tych dzieciaków pieniądze, nie wywiązując się ze swojego zobowiązania, ale w dodatku jeszcze im groził!

Kiedy bowiem zaczęły przychodzić do niego maile ponaglające go do napisania prac, odpowiadał na nie, że mają się do niego odczepić, bo nie napisze żadnej prezentacji i pieniędzy za nią także nie odda. Za to może pójść na policję i powiedzieć o tym, że chcieli popełnić przestępstwo, prezentując na maturze nie swoją pracę. Chciał przestraszyć te dzieciaki, aby dały mu spokój, a tymczasem do wyłudzenia pieniędzy dołożył sobie w ten sposób szantaż, a może nawet groźby karalne.

Byłam w szoku, kiedy w prokuraturze składałam wyjaśnienia. Powiedziałam, że nie miałam pojęcia o tym, co robi mój mąż nauczyciel, że nie wtajemniczył mnie w swój proceder i że ukrył przede mną otwarcie nowego konta.
No to ma pani teraz twardy orzech do zgryzienia – powiedziała mi pani prokurator po przesłuchaniu, widząc, w jakim stanie je zakończyłam. To prawda…

Muszę się teraz dobrze zastanowić, co mam robić dalej. Żyć z oszustem? Bo nawet nie chodzi o to, że mąż po tym wszystkim z pewnością straci pracę w szkole. Już teraz dyrektor zawiesił go w czynnościach, a koledzy nauczyciele przestali się do niego odzywać. Chodzi o to, że on jest kłamcą i łobuzem!

Oszukał te dzieciaki i mnie, swoją żonę! I to po co? Dla tych głupich niecałych trzech tysięcy?!
– Nie mogłeś zarobić ich uczciwie, na przykład dając korepetycje? Jak mam ci teraz ufać? – zapytałam męża.
Ależ ja ciebie kocham i nigdy nie zrobię ci krzywdy! – krzyknął.
– Już mi ją zrobiłeś – westchnęłam. – I najgorsze jest to, że tego kompletnie nie rozumiesz.

Więcej prawdziwych historii:
„Mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł miesięcznie. Nie mam nawet za co kupił kurtki na zimę”
„Jestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Nie chcę zmarnować życia mężowi, dlatego wolę, by mnie zostawił”
„Mój mąż latami ukrywał przede mną swój majątek. Gdy prawda w końcu wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego pieniądze”
„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”

Redakcja poleca

REKLAMA